czwartek, 8 sierpnia 2019

Miłość po japońsku

      Społeczeństwo powoli przyzwyczaja się do myśli, że są takie pary co to pani z panią albo pan z panem. Lobby gejowskie robi wszystko by z tym "tematem" oswoić tych, którzy jeszcze się bulwersują.
       Kiedyś światem rządziły proste reguły, a było to jeszcze niedawno. Owszem, zawsze "to" było, ale nie nazywano tego normą lub alternatywą dla związków hetero w sensie równości. Homoseksualizm określało się jako zboczenie lub wypaczenie. Koniec, kropka.  To z pewnością nie była norma.
      W Starożytności na przykład (i nie tylko) było wszystko, co można sobie wyobrazić. Wystarczy przeanalizować czasy Nerona, a jeszcze lepiej życiorys takiego np. Kaliguli. Fuj! Obrzydliwe.
Było tam i kazirodztwo i homoseksualizm i pedofilia i zoofilia i....wiele innych opcji.
       Homoseksualiści te fakty historyczne podają jako dowód, że było "to" zawsze , więc jest to normalne.
Cóż...Więc niebawem na tej zasadzie także zoofilia czy pedofilia stanie się normą jako, że zawsze istniały...
Ale ja nie o tym.
        Ostatnio, którejś nocy, obejrzałam sobie w tv taki program, który mnie zszokował.
Rzecz działa się w Japonii. Pan w wieku trochę więcej niż średnim, żonaty i dzieciaty, pewnego dnia zakochał się w lalce. Zobaczył ją na wystawie sklepowej i serce zabiło mu mocniej.
Laleczka była z serii takich bardziej erotycznych, miała wszystko to, co ma prawdziwa kobieta. No i oczywiście była wzrostu kobiety.
       Japończyk zapragnął laleczki i kupił ją za kwotę, w przeliczeniu na złotówki - ok. 30 tysięcy.
I tak się zaczęła jego "pasja".
       Wkrótce odszedł od żony (nieco już podstarzałej) i poświęcił całego siebie swojej nowej miłości.
Kupił lalce (która miała jakieś tam imię nawet) mnóstwo pięknych ubrań, seksowną bieliznę i wszystko, co byłoby potrzebne normalnej kobiecie.
Ale to nie wszystko.
Mężczyzna czesze ją, myje, ubiera. Przemawia do niej najczulszymi słowami. Wita się z nią i żegna. Wozi ją na wycieczki, daje "popatrzeć" przez lornetkę, pokazuje mapę....
        No kurcze, krótko mówiąc: kierunek Tworki, jak powiedziała moja koleżanka :)
Facio spotyka się ze swoją żoną i opowiada jej, jak spędzili czas (z lalą), pokazuje jej zdjęcia w plenerze, a żona stwierdza: no pięknie, wycieczka była udana, mieliście ładną pogodę.
Po prostu dom wariatów.
         Aha, zapomniałam jeszcze nadmienić, że Japończyk nie poprzestał na jednej "miłości". Potem doszła jeszcze jedna i jeszcze...Ma chyba trzy lub cztery. Taki jakby harem sobie urządził, erotoman zboczony.
       Najciekawsze jest to, że nie jest on jedyny w Japonii z tak dziwnymi preferencjami.
Laleczki idą jak woda, jest na nie popyt.
      Młodzi biznesmeni i podstarzali lowelasi nie chcą już związków z kobietami, ale często poprzestają na "związku" z silikonową lalunią.
Sodoma i Gomora. Albo gorzej.
Świat się kończy.
       I nie jest to kwestia tylko erotyczna, to nie są lale jak ze sklepu z tego typu "zabawkami".
Te lalki są "kochane" przez właścicieli. Są pięknie wykonane, mają często prawdziwe włosy i "skórę" w dotyku podobną do ludzkiej. Są idealne. Piękne, posłuszne i nad wyraz....małomówne :)
Zdrowa, hoża dziewoja odpada w przedbiegach w konkurencji z taką "damą".
        No bo co. Gada bez przerwy, wiecznie marudzi i ma pretensje. Krzyczy o obsikaną deskę, porzucone skarpetki czy rozwalone gazety. Nie przepada za transmisjami sportowymi i zapachem piwa w domu. Gdera i krzyczy, że wszystko na jej głowie. Przypala pieczeń, chodzi z kremem na twarzy i gada, gada, gada...Gada przez telefon, gada z koleżankami, sąsiadkami, gada w sklepie....
       Co prawda Japonki bardziej powściągliwe od Polek, ale...i tak szans nie mają.
A więc panowie, szable w dłoń i do laleczek!
      Jak się żona nie podoba (hihi) to uzbierajcie sobie te 30 patoli i zafundujcie niemowę.
I w końcu będzie można w spokoju zasiąść w galotach przed telewizorem, z piwkiem w garści.
Zobaczymy, jak długo wytrzymacie :)

środa, 10 lipca 2019

Pan Władek - z cyklu "Fachowcy"

      Zlew się popsuł. Elegancki, dwukomorowy, dobrej, niemieckiej firmy, której nie trzeba reklamować. Ale taka śrubka, która trzymała sitko się wzięła i rozpękła. Skorodowała na amen.
      Napisałam do producenta, zlew na gwarancji bezterminowej prawie, ja już będę wąchać kwiatki od spodu, a zlew ma w planie trwać, trwać i trwać...Na wieki wieków.
Producent przysłał 4 śrubki. Chwała mu za to. Szybko i konkretnie.
- UUUurrrraaaa - zakrzyknęłam ja, jak radziecki żołnierz idący w bój przeciwko czołgom.
      Wkręcam tę śrubkę ile sił. A tu nic.
Okazało się, że kawałek utknął w takiej tulejce nagwintowanej z PCV (chyba). Hydraulicy to wiedzą, ale nie ja. Co robić?
Grzebię i grzebię jak kura, w tej dziurze, bez efektów.
Hydraulika trzeba.
     Polecono mi pana Władka. Nie wiem, czy dobry, ale zawsze hydraulik - powiedział polecający pan Lesio, z pobliskiego sklepu z rzeczami z metalu (i nie tylko) z cyklu "urżnąć, pomalować, zaklajstrować, zapaćkać, przybić".
No dobra. Jak się nie ma co się lubi....
       Pan Władek, świetny fachura, trzy dni się umawiał. A to miał zadzwonić i nie zadzwonił. A to czasu nie miał. A to zarobiony był. A to, że "ma część poszukać".
       Po trzech dniach,  w końcu przyszedł. Części nie znalazł w swoich szpargałach, ale kupił. Za małe 30 zł. Wszystko więc , wydawałoby się, było na dobrej drodze.
      Okazało się, że część bez wlewu. A miało być z wlewem (cokolwiek by to nie było). Cóż...
Pan Władzio z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
- O cholera, a miałem tą z wlewem w ręku, miałem! - zapewniał.
Spojrzałam na niego wymownie, a w tym spojrzeniu musiał pan Władzio dostrzec niedowierzanie albo  i co inne.
- Naprawdę miałem! - upierał się - I po co mi to? Może przyjmą..Ale opakowanie rozerwałem - zmartwił się.
- Może panu przyjmą - pocieszałam - jak nie, to na pewno się przyda.
- Ale 30 zł - jęczał jak Piekarski na mękach - A pani jest potrzebna ta druga KOMORA? Będzie pani korzystać?
Spojrzałam na niego wzrokiem Bazyliszka, więc już się nie odezwał, tylko uśmiechnął niemrawo.
Po chwili dodał - I farba mi się w samochodzie wylała. Już drugi raz!
Bardzo go pożałowałam.
- Olejna? - spytałam ze współczuciem.
- Nieeee. Emulsyjna. Ale cały dekiel wyleciał. Aż się ABS włączył!
- To może pan spróbuje TO naprawić - przypomniałam nieśmiało wskazując "pacjenta" czyli zlew.
- A co tam, w środku jest? - spytał ciekawie.
- Kawałek tej śruby utknął, przecież mówiłam - naprowadziłam go na trop.
- A ma pani taką śrubę? - spytał z nadzieją w głosie.
- Mam 4! Przysłali mi od producenta! - zakrzyknęłam z tryumfem.
Teraz pan Władzio był już "w domu". Sprawnie rozłączył szare rurki. Wyciągnął kawałek nieszczęsnej śrubki, potem skręcił to całe ustrojstwo. Trwało to ca 4 minuty.
- Gotowe! - zakrzyknął chwacko.
Ale może pan by sprawdził szczelność na wypełnionych komorach - zaproponowałam fachowo.
- Eeeeee, jakby miało kapać, to by kapało, a tu łooo - pokazał mi brudny palec.
- 30 zł się należy chociaż - przypomniało mu się - bo i w sklepie byłem po tę część!
Pomyślałam, że to w zasadzie on mi powinien zapłacić z pięć dych. Raz - za cierpliwość. Dwa - za fachowe porady. Trzy - za stratę czasu i nerwów. Cztery - że jego "bycie w sklepie" NIC, absolutnie nic nie wniosło do sprawy gdyż część była nie taka jak być powinna.
Ale zapłaciłam. W końcu klient nasz pan!