wtorek, 29 stycznia 2013

Pan Doktor z mojej przychodni

Gdybym była poetką

Gdybym była poetką
z Aoede choziła pod rękę
napisałabym wiersz, hymn
a może tylko piosenkę

złożyła go przed tobą
nieśmiało w daninie
by sławić twą osobę
twe czyny oraz imię

włożyłabym na twą głowę
przepyszny z lauru wieniec
bo tyś jest naszym królem
i naszym  marzeniem

jak rycerz toczysz boje
o pacjentów zdrowie
z walki wracasz zwycięzki
na przekór chorobie

jesteś wielkim człowiekiem
w niewielkiej postaci
choć służba zdrowia niewdzięczna
marne grosze płaci

żyj nam doktorze w zdrowiu
tego ci życzymy
byś służył nam swą radą
od wiosny aż do zimy

dziś niech te słowa będą
mej wdzięczności wyrazem
a ten wierszyk niezdarny
podziwu obrazem

Panu Doktorowi z Przychodni na ul. Grochowskiej
A.W.

Byłam dziś u lekarza. Bark sobie nadwyrężyłam i tyle. Każdego kiedyś dopada choróbsko. Ja do tego stanu podchodzę w sposób naturalny i bez pretensji do losu. Ot, normalka, byle nie było gorzej..
Pan doktor to człowiek święty. Jak lekarze z serialu "Na dobre i na złe"...
Skromniutki człowieczek w średnim wieku w troszkę przykrótkich porciątkach...Złote serce. Przyjmuje jeszcze pacjentów dwie godziny po zakończeniu dyżuru..Dlaczego? Bo każdego bada dokładnie i przeprowadza wywiad, czasem konsultuje się ze specjalistą, niejednokrotnie na cito kieruje na badania. A tyle w nim życzliwości, wyrozumiałości dla, czasem trudnego, pacjenta. Tyle gotowości pomocy...
Walą do niego drzwiami i oknami. Szczególnie stare babcie. A do innych pusto...Ma na jednego pacjenta 15 minut, a "trzyma" znacznie dłużej..."Panie doktorze, nie ma już numerków, pryjmie mnie pan?" - proszą ci, którzy nie mieli szczęścia się dostać..Nie odmówi nikomu...Wybiera leki optymalnie - mało szkodzące i z refundacją mając wzgląd na zasobność portfeli pacjentów. Uważam, że takich lekarzy "z prawdziwego zdarzenia" NFZ powinien gratyfikować dodatkowo. Bo co taki świetny lekarz ma ze swojej ciężkiej pracy, ze swojego zaangażowania? Nic. Zarabia tyle samo, co te inne konowały...A nie powinno tak być. ja bym zrobiła pensje nie tylko wg kwalifikacji ale też kierując się ilością pozyskanych pacjentów. No!



niedziela, 27 stycznia 2013

Zwyczajna rodzina

Normalna sobota, zakupy, sprzątanie, gotowanie, ot życie...Nie wiem jak to jest u innych..Bo niektórzy to bankiety, rauty, towarzyskie spotkania hehe Też dobrze. Ja w zasadzie jestem domatorką i lubię spędzać czas z rodzinką. Zwłaszcza na męża tu mogę liczyć najbardziej, bo dzieci to wiadomo, mają swoje sprawy, obowiązki, swoje towarzystwo...Powoli odfruwają...Zresztą, czas był już przywyknąć. A mąż zostaje...
Ja tam nawet trochę lubię swojego staruszka, choć stary piernik. Czuję się z nim po prostu dobrze, choć trochę mnie denerwuje. WeJszłam w sobotę do budki w pobliżu z wędliną. Jest tam super dobra kiełbaska - Tuchowska się nazywa. Ma duży stopień kiełbasowatości tzn. przypomina dobrą przedwojenną kiełbasiurkę:) Dlatego też na ogół do soboty wykupią..Ale nic, zaryzykowałam.
- Czy zastałam Tuchowską? - krzyczę już od progu ku znajomym paniom.
- A jest, jest!
- O, to superowo! Mój mąż już przez sen mówi: Tuchowska....Tuchowska...- powiadam.
- To jeszcze nie tak źle - ze śmiechem mówi dość ładna szatynka - jak chłop mówi o misce to dobrze!
- No i ja na to liczę! Gorzej, gdyby o jakiejś babie mówił! - stwierdzam fakt niezaprzeczalny.
No i wzięłam mu tej Tuchowskiej, zrobiłam mu z cebulką i jabłkiem ponacinaną w poprzek...
Mąż zadowolony, gębusia uśmiechnięta...
Pamiętajcie baby, co wam powiem. Przez żołądek do serca! Stara prawda, ale jakże zawsze na czasie.
Lubię pasjami moją rodzinkę: dzieci - stare konie, męża, rodziców...Teściów już dawno nie mam, mój mąż sierotka...Dlatego trzyma się moich.
Tesknię, gdy nie jesteśmy w komplecie, za tym nieobecnym...Wiem, że nie mogę nikogo ograniczać, chłopaki dorośli....Ale jednak...Tęsknota, niepokój to jest niezależne ode mnie. Teraz młodzież lubi prowadzić "nocne życie" - kluby, bary - wszystko otwarte nocą...A mnie to wkurza.
Nie lubię też jak wyjeżdżają...Najlepiej jak wszyscy jesteśmy razem!
Kiedyś gdy mój syn wyjechał, wyjątkowo odczułam jego nieobecność...Wówczas powstał taki uTWÓR:

Tęsknota

Ciszę zegar przecina swym biciem
taka pustka i szarość jest wkoło
odleciało wraz z tobą moje życie
nie potrafię patrzeć wesoło

szare kąty i szarość za oknem
szyby łzami deszczu spływają
te przedmioty które zaraz dotknę
wszystkie ciebie mi przypominają

sen już odszedł daleko za chmury
i niepokój tylko w piersiach czuje
czarny potwór wyciąga pazury
i tęsknotę me serce już knuje

pusty pokój milczące dziś ściany
i posępne wiszące obrazki
i fotelik jeszcze lekko rozchwiany
i na szybie przyklejone srebrne gwiazdki

białe kwiaty jeszcze stoją w wazonie
nie są już jak przed chwilą świeże
pusta szklanka chleb niedojedzony
że powrócisz do mnie ja w to wierzę

A.W.

Napisałam też coś o moim małżu....

Cisza we dwoje

Pozwól mi zaśpiewać pieśń
a może
powiedzieć wiersz...
gdy na dworze słotnie
myśli senne się wloką
i cisza
czas tykaniem zegara umyka
patrzę na ciebie
ty - książkę czytasz
ciekawa ta książka? - pytam
ty nie odpowiadasz
nie słyszysz
zatopiłeś się w swojej ciszy
w myślach
nieobecny
a ja - jestem obok
trudno mnie nie zauważyć
powiedz tylko słowo
i znów nie będzie szaro
tylko...kolorowo

A.W.

Małżeństwo to czasem waśnie, spory, kryzysy...Czasem też...wątpliwości, rozterki...I to jest normalne. Nie może być cały czas różowo i jedzenie sobie z dzióbków! Są wszak i złe chwile i trudne, czasem kumulują się zastarzałe pretensje, żale..Ważne by to przejść. Wspólnie przy dobrej woli z obu stron...

Zagubieni

Zagubiliśmy się w istnienia buduarze
w plątaninie wektorów czasu
o różnych kierunkach i zwrotach
przypadkowości zdarzeń

pokłociliśmy się z życiem
w którym czarna kula rzucona w górę
białą spada
a następny dzień - zagadką i odkryciem

zaplątaliśmy się w tej małej świata kieszeni
gdzie nie wszystko jest tylko materią
atomów zlepkiem
i nie każdy znajduje swoje miejsce w przestrzeni

rozczarowani i zniechęceni
faktem nazwania rzeczy
gdy rzeka jest tylko związkiem wodoru i tlenu
łąka - florą, a słowik - przedstawicielem fauny na ziemi

Zaplatamy od niechcęnia swe dłonie
na palcach obrączki złote - zwykłe przedmioty
kiedyś oznaczały wiele
dziś - może pzryzwyczajenie, a może miłości koniec...

w życia buduarze
każde z nas w innym kącie
odwracasz wzrok, ja zerkam ukradkiem
twój uśmiech skrywany...to nie koniec marzeń...

A.W.

Dziś gdy wracaliśmy z kościoła obrzuciłam dziadygę śnieżkami.
A niech ma za moją krzywdę:)

piątek, 25 stycznia 2013

Krasnoludek

Nieeee, no muszę Wam to opowiedzieć, muszę....
Tylko UPRZEDZAM! To nie jest nic ciekawego, ani zabawnego!!!!!!
No!
Owoż udałam się dziś na zakupy do Biedronki, ale tym razem  nie do tej najbliższej, tylko dalej, tam jest taka MEGA BIEDRONA! BIEDRONA GIGANT!
No i jest tam w pobliżu ciąg sklepów z serii "Wszystko od 5 zł"!
Uwielbiam te sklepy, choć badziew tam niemiłosierny! Ale są tam tak zabawne rzeczy, że umrzeć można ze śmiechu. Np. piersi kobiece OLBRZYMIE z pluszu, różowe, wszystko jak trzeba...Chyba do przytulenia dla samotnego singla. Albo...popielniczka z damskimi udami i nie tylko - różowa z porcelany hihi Były nadal te ohydne wykałaczki - widelczyki powbijane w sztuczny ogórek, ale doszły też inne wersje - wetknięte w jakieś arbuzy czy tam dynie. Kolorowiuchne i "przepiękne"!
Kupiłam sobie słój na mąkę, taki dwulitrowy, bo nie mam.
Poszłam do tej Biedronki w końcu...Miałam ze sobą wózeczek na kółkach na zakupy i trochę kaski.
Po Świętach ludzi nie tak dużo, nie mają pieniędzy, spłukali się na prezenty.
Ja mam, bo mi się rozmnażają. W nocy przychodzi anioł i mi dokłada. Bo jak inaczej wyjaśnić, że cztery osoby żyją z tak mizernych dochodów? Ale ja Wam powiem taką prawdę, którą zawsze wygłaszała moja Babcia nieboszczka: kto się dzieli z innymi, temu się rozmnaża. I to prawda.
Nie chwaląc się, ale znaczną kwotę na kolędzie dobrodziejowi dałam, to teraz mi się mnoży kaska! Tak jak w tej bajce co był taki osiołek i monetami złotymi pluł...TamOJ i stoliczek "Nakryjsię" był, ŁO!
Na utrzymanie świątyni trzeba dać! Żeby było widno i ciepło!
Ale co to ja...Aha. No to okazało się, że wszystko mi jest potrzebne! Że mleko w kartonie, napój z owoców leśnych to normalka. Ale jakem zaczęła pchać do koszyka bez opamiętania, to i znalazły się tam kieliszki do likieru z Krosna. No to i likier "Wiśniowy Dwór" trzeba było, no bo warto sprawdzić czy te kieliszki wygodne i poręczne...Olej Kujawski dwulitrowy, płyn do płukania Silan - w parze, bo taniej... Oczywiście wszystkie trzeba powąchać, który najładniej...Cukier, sól przy okazji. I wiele, wiele innych NAJPOTRZEBNIEJSZYCH rzeczy!
Jakem poszła ku kasie i zapłaciła, tom potem spakować się nie mogła, a wózek ze 100 kg ważył. A tu droga z powrotem mnie czeka. Bez śniegi nieodśnieżone...
Tuptam więc sobie w kierunku autobusu. Stanęłam na przystanku z wózeczkiem wypakowanym.
Podjeżdża autobus. No to dawaj, łapię się za ten ciężar i....
Nagle, jak spod ziemi, wyrósł koło mnie krasnoludek! Czerwona czapka uszatka, czerwona kurtka...Miało toto może z półtora metra wzrostu, bo ledwo mi do ramienia... Złapał za wózek i do góry go! Pomaga! Hej uuup i już!
Myślę sobie: ty maleństwo, toć ty byś jeszcze mógł usiąść na wierzchu tej torby, a ja bym wszystko razem z tobą podniosła!
Ale nic. Podziękowałam, nieśmiało i z zawstydzeniem zerkając na dzielnego dżentelmena!
Myślę dalej: jak to jest? Taki mały, a jak się rwie do pomocy!
Są jeszcze prawdziwi mężczyźni, choć niepozorni - dumam dalej w rozczuleniu..
Bo mnie zawsze rozbrajali tacy mali faceci...Ja takim się właśnie podobałam. Ja - symbol siły i opieki, zwalista, duża, okazała, z szeroką piersią , którą mogę zasłonić przed światem złym i niebezpiecznym...Może tak mnie postrzegali? W każdym razie takie wróbelki do mnie wielokrotnie podskakiwały!
Tak pewnie i teraz...Spojrzałam z ukosa, acz nieśmiało...Siedzi. Mój krasnal. Czerwony kubraczek i czapusia..
Coś mnie jednak lekko zaniepokoiło...Spojrzałam raz jeszcze i tym razem wzrok zatrzymałam śmielej i na dłużej...Buźka jak pomarańczka, lekko zaczerwieniona od mrozu, duże ,sowie okularki...Kosmyki rudawych włosków wymykających się spod uszatki...
Zrobiło mi się gorąco.
Baba. To była kobieta. Prawdziwa. Niemłoda...Uffff!!!!
Powietrze ze mnie zeszło.
:)

czwartek, 24 stycznia 2013

Zima 2013

Zrobiliśmy sobie z mężusiem dziś wieczorny spacer. A śnieg prószył...Zresztą prószy nadal....W powietrzu zapach taki jakiś...zimowy...Taki, jaki pamiętam z dzieciństwa. Lubię zapach śniegu. Lubię wdychać tę woń, taką niepowtarzalną, taką świeżą, orzeźwiającą...
Stanęłam sobie pod latarnią. Już widzę te złośliwe uśmieszki co niektórych podglądaczy bloga. NIE, nie w celach zarobkowych! Zresztą...nie sądzę bym coś zarobiła, teraz społeczeństwo ubożeje to i w TYM INTERESIE pewno zastój. Owoż ja sobie obserwowałam EFEKT słupa świetlnego, ło! Że światło z latarni odbija się od płatków śniegu. W ogóle to śnieg iskrzył pod nogami, ja się dziwię, że ludzie lecą jak głupie i nikt nie zwraca uwagi na takie piękne zjawiska!

No i takie fotki SZCZeliłam, bo robieie fotek to jest to, co Gruszki lubią najbardziej!
Bo u niektórych nieszczęśnikow to zimy nie ma...NaJprzykład w takiej Australii..Tera pewnie ze dwadzieścia parę na plusie, bida taka... 

















 







Dziwne czasy nastały...

Dochodzom mnie słuchy, że liczni czytelnicy mojego słynnego REWELACYJNEGO bloga oraz moi wielbiciele uważają, że piszę smutne wpisy.
Owoż może tak być...Albowiem umysły wielkie, kontemplacyjne, takie jak mój właśnie, mają skłonność do melancholii. Na moich barkach, czy też na głowie, jako u tej Kariatydy, złożone są losy całego świata!
Ja nie jestem klaun, ja nie jestem pajac na gumce, ja jestem Stańczyk! Jeśli nawet satyrę piszę to gdzieś pod jej "skórą" jest zaduma, a zaduma wesoła nie bywa! W tym, co piszę, często jest drugie dno, do którego są w stanie dotrzeć tylko jednostki wybitne jak ja sama! Ja nie mogę być wesoa, skoro trawią mnie problemy świata! Nurtują zagadki egzystencjonalne! Dla osób płytko myślących są problemy przyziemne: jaką zupę ugotować: grochową czy rosół, co włożyć: spodnie czy spódnicę, jechać samochodem czy komunikacją, czy kupić sobie sukienkę szarą czy turkusik i inne bzdety! Ja natomiast myślę globalnie, szeroko, kompleksowo!
No!
Poszłam sobie dziś na bazarek. Śnieg leży, ludzi mało. Nie wiem dlaczego...Nie mają pieniędzy ludzie, czy co? Fakt, wszystko znacznie podrożało...A ja rodzinie korkiem tyłków nie zatkam, kupuję co się da i trzeba przyznać, że zbytnio chorób u mnie nie ma. Nawet się specjalnie nie przeziębiamy:) Ano, jak moja babcia mawiała: lepiej na piekarza jak na aptekarza. I jakaś prawda w tym jest...
Czapeczki ,żółtki przeceniają z okazji końca zimy. A pewnie, mają te swoje magazyny, co będą przechowywać coś, co na drugą zimę już może być niemodne i nikt tego nie kupi? No to co miałam zrobić , biedny żuczek? Kupiłam sobie taką rudą kołpaczkowatą, jakie miałam inne wyjście? No przecie rudej jeszcze nie mam! Bardzo zadowolona jestem bo w rudym mi piENknie (jak we wszystkim) do twarzy, a  szczególnie do moich mongolskich cudnych,pełnych wyrazu, oczu!
PoJszłam sobie dalej tup tup, znów czapki, kapelutki. Taki berecik w kolorze musztardy z wielkim pomponem mi się podobał! Ale starsza kobita w takim pomponie???? Tam sprzedaje ta moja znajoma co to ma te panterki i tygrysy! Nie, nie w klatkach, tylko taki wzór przy kapelutkach! Miała mi przywieźć taki szal w tygrysowy wzór z polaru, ładnie wykończony, bo jak brzydko to ja nie chcę, już zaznaczyłam! No, ale nie miała, tylko zebra była!...Powiedziałam, że nie jest to dla mnie sprawa życia i śmierci, ten szal, bo w zasadzie mam już trzy w ten wzór (ale nie mam z polaru).
No i gadka szmatka...Pokazałam jej tę czapusię, co to u żółtych kupiłam na wyprzedaży. A ona pyta za ile. No to powiedziałam. A ona: o matko, to sprzedali poniżej kosztów! Ja na to, że może bardziej opłaca im się pozbyć towaru za mniej, niż go przechowywać do następnego sezonu...Ale kobita była zdołowana bo u niej to samo dwa razy tyle...
Potem zgadało się na temat Biedronki...Wtrąciła się ta druga i powiada:
- Ten właściciel, Portugalczyk, to się śmieje z Polaków, że gUpie i swoim tam u siebie może obniżyć ceny towarów BO NA POLAKACH TYLE ZARABIA, że go stać na to!
No i jeszcze powiedziała, że przez tych Chińczyków i innych, nasz rodzimy handel upada, a z nich MY nic nie mamy - użytkują u nas wszystko, korzystają z dróg, a za nic nie płacą. I żadnych składek nie odprowadzają...I że nie oni partycypują w naszych emeryturach...
Ano, chciało się takie prawo zrobić, to się ma co się ma...
Ano nasi też wyjeżdżają do Irlandii, Kanady, Skandynawii i odbierają chleb tamtym, bo pracują za mniej...Ale czy tak powinno być, no sorry? Państwo w pierwszym rzędzie winno zabezpieczać interesy swoich obywateli, to chyba logiczne? Tworząc właśnie taką konkurencję, mamy co mamy...Kto ma pieniądze ma wAdze. Niedługo będziemy intruzami, MY ZWYCZAJNI OBYWATELE, we własnym kraju.


środa, 23 stycznia 2013

Piesek

Miałam Wam to już dawno powiedzieć...Tylko zapomniałam. Umknęło mi...Sprawa nieprzyjemna....
Ktoś doniósł w końcu na moją "pyskatą" windę w bloku! Doigrała się! Pamiętacie, to ta co BEZ ŻADNEGO POWODU opatyczała swoich gości - "PRZESZKODA W DRZWIACH". I rady na nią nie było. Ludzie się skarżyli, denerwowali. W końcu przyjechali fachowcy i zamknęli windzie usta! I zamilkała. Na wieki. Tak to jest jak się gada za dużo! W końcu znajdzie się większy cwaniak i zamknie nam buzię na kłódkę!
Tak na poważnie, to teraz grzecznie INFORMUJE o przeszkodzie tylko wówczas, jeśli ma powód...
Ale nie o tym.
Jechałam sobie dziś windą. Tą właśnie. Naraz otwierają się drzwi na czwartym i w drzwiach staje pani z pieskiem.
- Można z psem? - spytała grzecznie.
- Proszę bardzo! - odpowiedziałam równie uprzejmie.
Rzadko się spotykam, by ktoś pytał, czy można. Cokolwiek. Bo dziś nie liczy się cudze zdanie tylko NASZA wygoda. A co to nas obchodzi, że komuś taki piesek łapami brudnymi na kremową spódnicę wskoczy? Niech baba się odsunie, jak się jej nie podoba! Azorku, zostaw panią, bo się pobrudzisz!
Albo co nam to, jak nasz pies komuś nos między nogi wkłada? A nich się chłop myje! Mądre zwierzę, od razu poznało, że brudas! Menele śmerdzące, psia krew!
A zresztą..Teraz pies ma CZASEM większe prawa jak człowiek, bo, jak to mówią miłośnicy tych sympatycznych zwierzaków: "przynajmniej do obcych nie obszczeka!". Jak pies szczeka - dobrze, jak dziecko krzyknie - o, jaki niegrzeczny! - ze zgorszeniem stwierdzi dumna właścicielka dupelka albo innego Fafika czy Basi! O właśnie, teraz pieski noszą często ludzkie imiona, no bo co to, kuLde! I ludzkie ubranka: kaftaniki, kamizele, nawet buty! I śpią w łóżkach. I siedzą przy stole! Chodź do mamusi, Stasiu, chodź...Mamusia pójdzie z tobą, kupimy kurczaczka. Tylko żeby był chudy! I bez żyłek! A potem do fryzjera i kosmetyczki!
Chore!
Dziś pani stoi przy budce Wędliny Sokołów i chce kupić szyneczkę...
- Tylko, żeby była smaczna, bo mój piesek nie będzie znów chciał jeść!
No mniejsza...
Pani weszła więc z pieskiem. Na początku nie zwracałam na niego uwagi, ale jak to w windzie, zaczęła się gadka. Ile to można się w takiej windzie dowiedzieć, ho ho!
- Wie pani, ja nie jestem jakąś nadzwyczajną miłośniczką piesków, ale ten jest nad wyraz miły! Kiedy słyszę o tych biednych zwierzętach, wyrzucanych przez "kochanych" właściecieli na mróz alb pozostawiabnych gdzieś w lesie....- zagaiłam.
- A ten jest właśnie ze schroniska - poinformowała pani.
- Z Palucha? - spytałam domyślnie.
- Nie, z Radomia...
Przyjrzałam się pieskowi dokładnie. Był po prostu prześliczny. Nie za duży, nie za mały, taki w sam raz. Kolor sierści - kasztanowy, na grzbiecie poskręcany z lekka jak u młodego źrebaczka zaraz po urodzeniu. Uszka wiszące i wyjątkowo inteligentny pyszczek. Całość obrazu dopełniały cudne miodowe oczka wlepione we mnie z zainteresowaniem. Pewno mu się spodobałam! No, w zasadzie, nie dziwota!
Wysiadłyśmy z windy i kontynuowałyśmy temat. Okazało się, że piesio ma około roku, wabi się Snickers, jest bardzo grzeczny i spokojny.
- Od razu, gdy go zobaczyłam, zakochałam się w nim - zwierzyła się kobieta - mimo, że mam już jednego w domu..Ten jest wykastrowany...Teraz w schroniskach od razu psy sterylizują!
- O! To przykre...To jednak okaleczanie...
Spytałam jeszcze o nazwę rasy...
- To nowa rasa. Nazywa się......I tu właśnie zapomniałam. Chyba chodziło to o....


Wyglądał mniej więcej tak..I tak patrzył....Prawda, że słodki?






Wydaję mi się że byl to Retriever z Nowej Szkocji (Nova Scotia Duck Tolling Retriver, skrótowo nazywany (Toller)). Ale nie mam pewności..
Potem jeszcze sobie z panią rozmawiałam. Okazało się, że przyjechała ze Szwecji do chorej mamy. W tym kraju jest już ponad 20 lat..
- No i jak się pani tam żyje? - spytałam.
- W zasadzie dobrze...Ale wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma...Tam też jest bieda.
- ????
- Na przykład samotne matki...
- Ale podobno mają całkiem niezły socjal...
- Co to za socjal - westchnęła - i z pracą też jest różnie..Mój syn wyjechał do pracy do Irlandii - zakończyła...







Zaginieni

Bardzo smutna sprawa...Wiem, nie lubicie takich tematów...Każdy stara się takie rzeczy odsunąć od siebie, nie chcemy słuchać/czytać o cudzych tragediach...To czasem bardzo boli.
Dziś w radio usłyszałam o wystawie "Zaginieni" organizowanej przez Fundację "Itaka".
Wernisaż wystawy odbył się 7.01.2013 r. w warszawskiej galerii SKWER przy Krakowskim Przedmieściu. Zebrane prace fotograficzne autorstwa Karoliny Jonderko przedstawiają wizerunki zaginionych osób i ich pokoje, tak jak wyglądają w chwili obecnej. Niezmienione,  w oczekiwaniu na przyjęcie odnalezionego członka rodziny...


Ludzka tragedia, czekanie, wiara, że ta ukochana zaginiona osoba się kiedyś odnajdzie. Nienaruszone pokoje z ubraniami w szafie, książkami na półkach, fotografiami stojącymi na komodach...Czekają...Tak jak czekają rodzice dwudziestotrzyletniego chłopca...kilkanaście lat. Chłopiec wyszedł do biblioteki i więcej nie powrócił..Minęło już szmat czasu. Gdyby żył, miałby teraz pod czterdziestkę...Może by miał swoją rodzinę, żonę, dzieci...Skończyłby studia, może by miał dobrą pracę, wyjeżdżałby na Kretę albo do Egiptu..Tak pewnie myślą rodzice. I dalej czekają. Na swojego Andrzejka, Arturka, Maćka...Popłakałam się...Mój starszy syn ma 23 lata...Boże!
Moja babcia mawiała, że nie ma gorszej tragedii jak dziecko zaginie! Bo gdy umrze, wiesz przynajmniej gdzie jego grób...Ci czekający rodzice żyją w zawieszeniu, w niepewności...Nie wiedzą, czy ich dziecko żyje gdzieś tam, nie wiedzą jak się ma, a może już zmarło...To straszne...


Czy zdajecie sobie sprawę ze skali tego zjawiska? Rok rocznie polska policja odnotowuje ok. 15 tysięcy przypadków zaginięć...Giną ludzie młodzi, dzieci, także starsi. Dziadkowie, matki, ojcowie, synowie..Giną ludzie i bogaci i biedni, z różnych środowisk...Nie będę się rozpisywać na temat "drogi przez mękę" procedur, którą muszą przejść rodziny zaginionych...Nie będę się zatrzymywać nad problemem zmagania się z biurokracją, a często bezdusznością urzędników w instytucjach, w których ludzie ci szukają pomocy i wsparcia. Dla mnie już sam fakt ZAGINIĘCIA UKOCHANEJ OSOBY jest po prostu nie do ogarnięcia umysłem, a tragedia tych ludzi - prostu niewyobrażalna. Ten ból, który znosi się latami, ten ciężar , wydawałoby się nie do utrzymania...
Wystawa ma na celu zwrócenie uwagi społeczeństwa na ten problem oraz zbiórka pieniędzy na pomoc rodzinom osób zaginionych...



poniedziałek, 21 stycznia 2013

Nasi Dziadkowie...

Przede wszystkim to naszym kochanym Dziadkom w dniach Ich Święta: miłości, zdrowia i wszelkiej pomyślności. Żeby im się emeryturki w portfelach rozmnażały...
Ja już Dziadków nie mam:( Od dawna....
Kochana moja Babcia...Tak często Ją wspominam, nawet czasem z Nią na grobie pogadam...Zawsze przynoszę Jej  kwiaty w takim żywym kolorze , takie lubiła... Kochała barwy, może dlatego, że takie kolorowe było Jej życie...Pełne przeżyć, radości, trosk...
Czasy okupacji, maleńka córeczka o którą trzeba było dbać - moja Mama...Biedniutkie te dzieciny w wojnę były i biedni ich rodzice, nierzadko odejmujący sobie od ust ostatni kęsek, by nakarmić głodne własne maleństwo...I ten ciągły niepokój i lęk...
Moja Babcia też tego nie uniknęła.Jej mąż - mój Dziadek był w obozie, musiała długo radzić sobie sama...Często przymierała głodem, była zziębnięta, gdy jechała na "breku", potem ciężko chorowała  na nerki, mała córeczka musiała sama chodzić po zupę przy świście przelatujących kul...Straszne to były czasy. Potem okres stalinowski...Głęboki PRL. Babcia z uchem przy radiu słuchała Wolnej Europy i Głosu Ameryki...A radio było z oczkiem zielonym...Pierwszy telewizor i z namiętnością oglądane programy...Ale Babcia nigdy radia nie zdradziła, uważała, że "telewizja jest głupia". I miała rację. Nic tak nie rozwija wyobraźni, jak słuchanie pięknych słuchowisk radiowych..Kto dziś słucha słuchowiska?
Ja jestem wychowana na takich programach - dla przedszkolaków, potem poważniejsze - dla uczniów szkoły podstawowej.
Babcia kochała szkołę i naukę. Była szalenie zdolna. Mobilizowała mnie do uczenia się, robiąc to razem ze mną, szczególnie kiedy byłam chora i musiałam "nadrabiać" materiał...W ten sposób razem uczestniczyłyśmy w bitwie pod Maratonem i pod Termopilami, które to wydarzenia za zasługą mojej Babci stały się fascynującymi historiami...
Potem mój wiek cielęcy, pierwsze miłości...Niektórzy kawalerowie spotykali się z wielką dezaprobatą Babuni. Za jakiś czas okazywało się, że miała dobrą intuicję.
Gdy poznałam obecnego męża powiedziała patrząc na jego fotografię: o, ten może być! Kochała go jak wnuka..A on Ją...
Dziadziuś był strasznie pocieszny. Szalenie przystojny, wysoki, prosty jak świeca...Babuńka miała charakterek i mu czasem dokuczała, że taki wyrósł wysoki, żeby babom w dekolty zaglądał :)
Oj, ziółko było z tej mojej kochanej Babusi i trzpiotka. Jak się śmiała to do łez..na ogół ze mnie...Całowałam Jej ręce, a Ją ogarniało wzruszenie, które pokryć się starała szorstkością...Nie była przyzwyczajona do takich gestów, życia lekkiego nie miała...Gdy płakała to rzewnie i szczerze...Najbardziej nad biednymi dziećmi i historiami nieszczęśliwej miłości...Śpiewała mi pieśni o miłości " młodzieniec życia w dwudziestej wiośnie ścisnął z uczuciem dziewczyny dłoń"....Albo "Gdym z Kozakiem szedł na wojnę". Zawsze końcówka była tragiczna, umierała ona, za nią "szedł" on." Pada przed nią, życie kończy i razem ich grób połączył". I wtedy Babcia uderzała w płacz...
Kochała tę kobietę ciężka praca, choć zawodowo prawie nie pracowała, tylko we wczesnej młodości. Dziadziuś zarabiał na dom, a potrafił dosłownie wszystko: zegarmistrzostwo, radiotechnika, naprawa sprzętu wszelakiego. Grał na skrzypcach w orkiestrze...Konstruktor - pierwszy telewizor w kamienicy miała moja Babcia. Zrobił go Dziadziuś. Wielka skrzynia z małym ekranem. Potem był taki maleńki z okrągłym kineskopem...Wszyscy sąsiedzi przychodzili i podziwiali. Ponadto autor wielu patentów i pomysłów racjonalizatorskich w swojej fabryce, co wówczas było nie "w kij dmuchał". To były czasy!
Dziadkowie zawsze mają więcej czasu dla wnusiów niż rodzice, więcej cierpliwości i po cichu rozpieszczają swoje skarby często za plecami surowszych - mamuś i tatusiow...
Tak było i u mnie. Dziadkowie nigdy klapsa nie dali, choć ja i mój brat byliśmy diabłami wcielonymi. Czekaj, czekaj, tylko matka przyjdzie - straszyła Babcia..Oczywiście "matka przychodziła" i nic nie było:)))))
Gdy byłam w ciąży, Babcia obwarzała mi twarożki bym miała dużo wapnia w moim błogosławionym stanie. Kochana była...Dziadkowie to prawdziwy skarb...Śpieszmy się ich kochać, bo szybko odchodzą - powiem parafrazując słowa księdza Twardowskiego...Za szybko...

Memorka

No, stara już jestem... Niby nie stara tylko starej daty. Leciwa znaczy! Starsza od Starego Miasta...
To co tu wymagać w zasadzie od tej mojej kalarepy? Ano, wszystko ulega zwapnieniu, lasuje się...Normalka. O memorkę się rozchodzi, o pamięć czyli! Tak z angolska.
Bo ja znam śFietnie wiele języków obcych! Gawarju ja , spikam, szprecham, parlam...prawie tak rewelacyjnie jak śpiewam!
Ale przetłumaczyć dla tych nieszczęśników co nie znają to mój obowiązek! PAMIĘĆ - o nią się rozchodzi!
Lubi ona figle płatać, a mi to chyba szczególnie...
Oczywiście mam bardzo wyśmienitą pamięć, ale deczko krótką i wybiórczą! Pamiętam każdy bzdet: wierszyki z dzieciństwa, bardzo dużo ze szkolnej nauki, fakty z dzieciństwa, ubranka które nosiłam i dlaczego pokazałam język do fotki..Zresztą pokazywałam notorycznie i nie tylko język! Ze cztery latka miałam! Bo już wtedy wszyscy naokoło robili mi na zUość, jak i teraz!
Ale co miało miejsce trzy dni temu, albo gdzie wciepałam te bardzo ważne dokumenty, których szukam od dziesięciu dni...to nie bardzo sobie przypominam!
Ale co to ja...Aha. Moja pamięć jest skojarzeniowa. Na zasadzie kojarzenia zapamiętuje słowa. Sama na to wpadłam i nijakich kursów nie było mi trzeba! Bardzo to przydatne było szczególnie przy nauce obcych języków..Fakt, że zamiast "Byłyje i dumy" wyJszły mi "Biełyje dymy" ale trójeczkę dostałam...Chyba jako jedyna w klasie, reszta dwóje! Nieuki...Nie wiecie do czego to? To proste. Życiorys mówiłam jakiegoś tam Puszkina, Lermontowa czy kogo tam...No i se tytuł troszeczkę przekręciłam, ojejej, wiellkie mecyje!
I tak było zawsze...Od młodych lat. Pani Sadzewska została Sadzińską, Mikołajczyk - Góralczykiem, Kucharczyk - Piekarczykiem...Liczył się ciąg skojarzeń. Ulica Garnizonowa została Sztandarową, bo to i to z wojskiem mi się skojarzyło...A Szturmowa - Wojenną. Kirasjerów - to Grenadierów, a Wólka Kosowska, Kobyłką Włoską, a co! Kojarzę wszystko ze wszystkim i zapamiętuję GENIALNIE. Troszkę kłopotliwym jest tylko to, że nie zawsze pamiętam skojarzenie, z którym dany wyraz skojarzyłam i muszę skojarzyć to, z czym owo skojarzenie skojarzyłam!!!!! Ale to Pikuś! Pan Pikuś...



No bo jak zapamiętać takie coś jak Coelenterata (znajdźcie co to jest, kto ciekawy!)? Proste. CO? ELA...A dalej to już pierdziuuut!



Drozofila melanogaster??




Dwumetylotryptamina??????
Albo jakieś Retikulum endoplazmatyczne, kwas dezoksyrybonukleinowy czy Lebensmittelabteilung???Oszaleć można!
Ale jak widzicie pamiętam do dziś. Szkolni koledzy ze szkoły byli zachwyceni pamięcią mą! I koleżanki też, zazdrośnice!
W mojej instytucji pracowały panie. Obie wysokie, szczupłe i palaczki. Zawsze je myliłam na zasadzie skojarzenia jabłuszka jesiennego (pomarszczone twarze), tak samo myliłam okularnice i grubaśnice...Dobrze że siebie z kimś nie pomyliłam!
Poszłam sobie dziś do kadr postemlować książeczkę zdrowia...Pani i owszem, postemplować problem żaden, od tego ona jest...
- Ale wie pani, że teraz można już bez książeczki? Tylko na dowód? - informuje mnie jednak życzliwie.
- Aaaaaa, no faktyyyycznieeeee...Bo teraz jest ten...no....jak mu tam....WOJTUŚ! - zakończyłam z tryumfem...
Nie ma to jak śFietna memorka!


I znów szafa...

Nie wiem, czy już Wam mówiłam, iż obecnie moje hobby to już nie szaliczki - z konieczności, są już praktycznie WSZĘDZIE w ilości niewyobrażalnej! Podejrzewam nawet...tylko ciiiiii...że to UFO mi je podrzuca w rewanżu za te zabrane/ukradzione skarpetki!!!!! Bo mnie się wydaje, że to jest niemożliwe, bym miała ich AŻ tyle, a niektórych to wręcz NIE POZNAJĘ, bo jak takie obrzydlistwo mogłam kupić? UFO jak nic!
Owoż teraz moje hobby to kapelutki, czapusie, beretki i inne nakrycia głowy, których obecnie jest posezonowa wyprzedaż. Tylko znów jest problem...Bo żeby cośkolwiek gdzieś upchać, muszę zrobić miejsce w szafie. A to już urasta na miarę poważnej sprawy! Trzeba się czegoś pozbyć - powzięłam "męską" decyzję..A propos męskiej decyzji...Dziś, z okazji Dnia Babci otrzymałam takie życzenia od jednego znajomego. Nadmieniam, że babcią nie jestem jeszcze, ale to szczegół. Życzenia brzmiały mniej więcej następująco: wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Babci, Dziadu! Co to niby oznaczać miało????? Wolę się nie domyślać...No mniejsza..
Co to ja...Aha...
Robię ten przegląd. Taka kurtka. Nawet mi siępiętnaście lat wstecz podobała. Kolor khaki, modna, na polarku..BYŁA! Mało noszona...Moja znajoma se kupiła taką, tylko bordo...
- Gdzie pani taką świetną kurtkę kupiła, pani Marysiu? - zaćwierkałam WTEDY. Bo 15 lat temu JESZCZE ćwierkałam, miałam 15 lat mniej, więc powodów do ćwierkania więcej!
- Tu i tu - odpowiedziała pani Maria uczynnie. Pojechałam, nabyłam...
Ale nie wyglądałam w niej jak pani Marysia, bo ona mała, drobna w przeciwieństwie do mnie! Ja wyglądałam w niej jak nadmuchany balon. Zbyt szeroka, ściągnięta na dole sznureczkiem! NORMALNY, REGULARNY BALON! Do Żyda z nią..To jest dla biednych! Nie żeby Żyd biedny zaraz, wręcz przeciwnie...Do Caritasu albo co...
Spódniczki weźmy takie. Trzy bardzo podobne. Kliny. Sześć sztuk! WyciągŁY się prawie do kostek jak tak wisiały, nie wiem czemu...Piękne: granatowa, khaki i pistacja - ta od garsonki. Ślicznie mi w niej było..jak syn młodszy szedł do I Komunii Świętej...A teściowa żyła jeszcze..Wspomnienia..Sprzed lat trzynastu, w moLde! Mam jeszcze taką czarną, sprzed lat może z dwóch...Droga była. Nie miałam NIGDY jej na sobie, bo się gniecie jak czort! Po co ja za nią tyle dałam? Tera wisi...O! Proszę! Szaliczek i czapeczka. Komplecik! Piękny. Gruby. W tonacji: krem, beż, czekolada mleczna...Coś wspaniałego! Ale ja nie mogę na TO patrzeć, a tym bardziej patrzeć na siebie w tym! Z koleżanką sobie pokupowałyśmy TAKIE SAME! Jak bliźniaczki!
- Danuniu, ale ładne te kompleciki, prawda...Ta czapeczka, to jakby ma takie małe rondko...Taka miła, mięciuchna..I ten szalik fajny. Na mróz...
Ani ona nie nosiła, ani ja...Eh....Jak można było coś tak koszmarnego kupić?
Bombki na choinkę - przegląd przy rozbieraniu choinki. Strasznie tego dużo. ZA dużo! Koszmarne złote aniołki ze skrzydłami z pierza! Fuj! Pewnie to od Chińczyka! Jeszcze jaką ptasią grypą się zarażę! 
Uzbierały się dwie torby. Mąż też dorzucił coś od siebie...Koszula co z niej wyrósł, książki, takie na raz do przeczytania...I fruuu z tym! Zgiń, przepadnij maro nieczysta! Paszoł won!
Od razu lepiej, uffffff!
Jest miejsce na NOWE, dziś leTE czapusie oblukać!

niedziela, 20 stycznia 2013

O przyjaźni...

Przyjaźń...to naprawdę bardzo rzadki dar od losu..Szczególnie dziś. Powiedziałabym nawet, że to "biały kruk". Czy w ogóle istnieje? Oczywiście, tylko, że...
Bardzo często koleżeństwo, kumpelstwo, znajomość nazywamy górnolotnie "przyjaźnią", a to nie tak...
Bo przyjaciel to ktoś na dobre i na złe. Jest z nami nie tylko wtedy, gdy wszystko idzie dobrze i układa się pomyślnie...
Przyjaźń jest bezinteresowna. Nie jesteśmy więc z tym kimś dla korzyści, choć myślę, że oczekujemy wzajemności w uczuciach: szczerości, lojalności, solidarności. Liczymy też na pomoc w wypadku, gdy taka konieczność zaistnieje. Nie chodzi to o pomoc stricte materialną, lecz najczęściej o duchowe wsparcie i radę. A dobrą radę nie zawsze jest dać łatwo.
Czasem są sytuację, że szczerość zaboli. Prawdziwy przyjaciel jednak potrafi, kiedy trzeba, powiedzieć nam gorzką prawdę prosto w oczy. Nie koniecznie nam "wyrąbać", ale niektórym i tego potrzeba...
Znam mężczyznę, który miał przyjaciela. Znali się już wiele lat, jak to mówią, beczkę soli razem zjedli. Znały się też ich rodziny, bywali na wspólnych imprezach i Sylwestrach. Na jednej z takich imprezek bez "drugich połówek" facet poznał kobietę. Alkohol i bliższa znajomość. Tak się zaczął romans. Kumpel wiedział o całej sprawie, ale milczał lojalnie. Nie stać go było na to, by powiedzieć "przyjacielowi": zastanów się, co robisz, masz żonę, dwoje małych dzieci, człowieku, nie brnij w to! Małżeństwo się rozpadło. Mężczyzna zostawił żonę i dzieci...I wszystko.



A może zabrakło tej zwykłej krytyki, tego "wyrąbania w oczy" co się myśli ze strony bliskiego człowieka, któremu się ufa? Czy można było nazwać takie relacje przyjaźnią????
Może niektórzy uważają, że tak, bo osoba chciała być w dobrej relacji, wolała się więc nie narażać...Bo przecież powiedzieć: to mi się nie podoba , wymaga odwagi...Ja uważam, że nie była to na pewno przyjaźn... Bo przyjaźń jest motorem dla działani na korzyść tego drugiego, bliskiego człowieka. Wtedy dopiero można nazwać takie ralacje PRAWDZIWĄ przyjaźnią...
A wszystko przez to, że ludzie są próżni i bardziej cenią sobie pochlebstwa, więc uważają, że inni też..Boją się prawdy, która czasem bywa gorzka...Boją się reakcji drugiej strony...Boją się odrzucenia. Boją się RYZYKA...
Kłótnia w przyjaźni nie przeszkadza, ani też dyskusja. Ani różnica zdań. Jesteśmy wszakże różnymi ludźmi i mamy prawo do polemik. Nie musimy we wszystkim sobie potakiwać. Kłótnie też bywają konstruktywne i czasem rodzą dobre owoce...Przyjaciel dla przyjaciela gotów się poświęcić, gotów poświęcić swój czas, aby wysłuchać i wspomóc w chwilach ciężkich...Tak według mnie powinna wyglądać ta UNIKALNA relacja...

Jak przyjaciel

No i czego się gapisz baranie?
Ogarnij się trochę chłopie!
Jesteś świnią, to moje zdanie
pod przyjacielem dołów się nie kopie!

Romana znasz przecież od lat dwudziestu
Czy dla ciebie przyjaźń to nic?
Czy musiałeś to zrobić z jego żoną?
Szują jesteś! Nie jest ci wstyd?

Że co? Że byłeś pijany?
Człowiek nie zwierz, rozum ma, kolego
Że nie myślałeś? Że nie chciałeś?
Jesteś zerem i sam wiesz dlaczego!

Straciłeś przyjaźń i swoją godność
Że co?!!!!Że jakim prawem to kazanie?!
W końcu, kur.a, jestem z tobą od lat
ja - twoje odbicie lustrzane
A.W.


sobota, 19 stycznia 2013

Janek

Kiedyś na forach portalu społecznościowego natknęłam się na Janka...Zwrócił moją uwagę najpierw avatarem, takim bezpretensjonalnym, zwyczajnym...Ot, zwykły sobie, starszy człowiek. Czarno-białe zdjęcie z młodości. Potem zaczęłam czytać jego wypowiedzi. Coś mnie w nich urzekło. Ta mądrość, ta cicha prawda..
Bo prawda jest cicha, bez fanfar, bez fajerwerków. To FAŁSZ wymaga OPRAWY! Wymaga orkiestry, głośnych krzyków, świateł, prawda jest sama w sobie, podobno broni się sama...
Ten piękny tekst Andrzeja Mogielnickiego to w pewnym stopniu ilustruje:
Cisza jak ta (fragment)
(...)Kończ, po co ten ciągły hałas,
Sam zdwoić go wciąż się starasz,
Tak Cię uczyli od lat,
Tylko krzykiem zdobywa się świat,
A to nie tak, nie tak!(...)

I Janek wiedział, że TO NIE TAK...
Zrównoważonym tonem wyłuszczał meritum. Operował szeroką argumentacją w odpowiedzi na zajadłe ujadanie jego przeciwników. Miał wiedzę. W przeciwieństwie do oponentów, którzy atakowali go z wielką wściekłością, tym większą, im bardziej konsekwentny był Jaś w swoim spokoju...
Tak zaczęła się nasza wirtualna przyjaźń...Pisaliśmy do siebie...
Nie, w naszych listach nie było nawet ciena jakiegoś wyjścia poza..No, wiecie, co mam na myśli. Jan zawsze był kulturalny, wyważony. Rozmawialiśmy o ludziach, o istocie wiary.
Wiem , że miał rodzinę, żonę, dzieci i chyba wnuki.
W wypowiedziach tego człowieka zwracała uwagę wielka kultura języka.
Nigdy nikomu nie udało się go wyprowadzić z równowagi. Myślę, że siłę dawała mu wiara i...jego własne swoiste piękno wewnętrzne.
Szanowałam Janka i miałam dla niego bardzo wiele sympatii. Był człowiekiem nie tylko mądrym życiowo, ale i wykształconym. Wiem, że skończył studia filozoficzne, a jego celem było napisanie pracy doktoranckiej i jej obrona. Wiem,  praca ta dotyczyła porównania filozofii Tomasz z Akwinu i Św. Augustyna...
Janek pisał mi, że jest na ukończeniu pracy, że już niedługo, że teraz ma mniej czasu....
A potem korespondencja się urwała.
Po jakimś czasie napisała do mnie jego żona. Jan niespodziewanie odszedł...
Pracy swojej nie zdążył obronić...
Jednak...Jak powiedział Horacy "Non omnis moriar". Nie wszystek umrę...
Tak i Jan pozostał nie tylko w pamięci osób najbliższych, ale i mojej...
Minęło lat kilka,a ja nadal pamiętam Janka..Pomimo, że nigdy go nie widziałam, nigdy z nim nie rozmawiałam..A pamięć ludzka, ta dobra, ta która pozostawia osobę w naszych sercach na zawsze, jest piękniejsza niż najdroższy nagrobek z marmuru...

piątek, 18 stycznia 2013

Pan z jajami

Dziś byłam sobie na bazarku. Sama przyjemność. Śnieżek prószył, zima prawdziwa, taka niezbyt mroźna, właśnie taka jak być powinna. Szare niebo, z którego lecą  białe płatki. Skąd się tyle tego bierze tam w górze? Pewnikiem aniołowie trzepią poduchy! A może i pierzyny?
Tuptam sobie po ulicy, miejscami nawet odśnieżonej. Wdzięcznie macham bioderkami, bo jak się MA CZYM, to się macha, co nie? Jaja mam kupić! U tego chłopa, co ma ładne! Mąż powiedział, że wygląda jak prawdziwy rolnik! Ten chłop. Przede wszystkim jest chudy. A przecież prawdziwy rolnik to NIGDY nie jest tłusty! Tłuste to są chłopy co pod sklepem siedzą i mamrota chleją! A taki PRAWDZIWY rolnik to nie ma od czego tyć, bo to trzeba: świniom zadać, kury wymacać, gnój przerzucić, ziemnioki ukopać, gruchy natrzęść...UPSSSSSS! A i orka siewna i podorywka! Wiem, bo się w szkole uczyłam, jare, ozime, te sprawy! Zna się człowiek na wszystkim! Taki, jak to mówią, CZŁOWIEK RENESANSU ze mnie!
A jak śpiewam! Aha...to już pisałam...Niektóre to nawet już i mnie słyszeli i zachwycali się! Jakaś tam Callas to Pikuś w porownaniu ze mną!
Co to ja? Aha, o tym chłopie z ładnymi jajami i dużymi! Wysoki, chudy, kościsty. Oko kaprawe, nos wydatny, może od orki mu się taki zrobił? A te oczy lekko zezowate to na pewno jak pod słońce patrzy! Bo taki prawdziwy rolnik to czy skwar, czy słota, robić musi...
No, zbliżam się do niego..Bo on ma też i ziemniaki ładne. Nie tylko jaja!
Ostatnio irysa kupiłam. Bo zawsze irgę, ale irga gnije. I ten pan mnie przekonał bym irysa wzięła i mężu przysmakowały.
- Proszę pana, jednak te irysy! 3 kg! Nie 30! Tyle nie uniosę! - krzyczę z już z daleka.
- No widzi pani! A nie mówiłem? Ile musiałem panią przekonywać, żeby irysy brać! Z irgi połowa pani odpadnie!
- To mąż mnie przekonał - odpowiadam - on zawsze mówi, że pan ma dobry towar i wygląda jak prawdziwy rolnik! - kadzę
- Porządny człowiek, porządny człowiek - kiwa głową ze zrozumieniem pan z jajami.
- No, porządny! Pan też porządny!
- Bo ja się nie lubię z BYLE KIM zadawać - kontynuuje "prawdziwy rolnik".
- Mąż też mówi, że pan taki uczciwy i że zna się pan na towarze!
- Bo ja nie biorę od byle kogo! - w uniesieniu zapewnia mężczyzna.
- A pana żona też porządna! Proszę ją pozdrowić. Tylko...będę musiała z nią porozmawiać, by pana więcej...- zaczęłam.
- Biła? - dokończył domyślnie.
- No może nie koniecznie...Chociaż..Jak tak na rozgrzewkę przywali od czasu do czasu! - mówię z przekonaniem
- A pewnie, pewnie...Od własnej żony zarobić ŻADNA HAŃBA!
Są jeszcze prawdziwi mężczyźni na tym świecie!

Eutanazja a cierpienie

Największym darem człowieka jest życie.
Jenak, biblijnie rzecz ujmując, każdy z nas został skazany (po grzechu pierwszych rodziców) na to, że będzie musiał pracować, chorować i umierać. I CIERPIEĆ. Nie ma lekko. To się nam, niestety, należy. Jako ludziom grzesznym. Taka nasza...POKUTA?
Powinniśmy to sobie uświadomić i przyjąć ten fakt z pokorą. I od tego zacząć musimy, myśląc o chorobie czy nieuchronnej śmierci, wobec której wszyscy jesteśmy równi...
Jesteśmy jednak ludźmi razem ze wszystkimi naszymi "przyległościami".
Nie tylko ułomnymi i grzesznymi, ale też wygodnymi, próżnymi, a to już jest pewien problem. Bo buntujemy się przeciwko temu, co dla nas niewygodne, bolesne, co nas dotyka.
Nie chcemy znosić żadnego bólu - ani psychicznego, ani fizycznego! Nie chcemy być zdradzani, rozczarowywać się, nie chcemy być oszukiwanymi, lekceważeni i poniżani. To uwłacza naszej godności! To jest wbrew naszej naturze. Dążymy, czasem podświadomie, do sprawiedliwości i prawdy, nierzadko samemu tego nie oferując w zamian...
Zastanawia mnie, dlaczego ludzie im bardziej sami nieuczciwi, tym bardziej starają się wyegzekwować uczciwość od innych...Prowadzi to do podejrzliwości i przesadnej czujności.
Mówi się, że każdy patrzy na innych i ich ocenia wg. siebie...I chyba to prawda.
Mąż zdradza żonę, będzie więc ją także podejrzewał o zdradę, a innych o to posądzał i mówił, że "każdy chłop tak robi". A nawet: co to za chłop, który nigdy nie był w burdelu? To takie dowartościowywanie samego siebie i usprawiedliwianie swoich, NIEWĄTPLIWIE, ZŁYCH uczuynków...
Ktoś kradnie, będzie innym patrzył na ręce.
Oszukuje, będzie nieufny, w kółko wietrzył podstęp, zadręczał się tym, że może czegoś niedopilnować, coś przeoczyć, jednym slowem być "nabitym w butelkę". Bo co innego, oczywiście, kiedy on szachruje i "nabija" innych! Tzw. filozofia Kalego.Kali komuś ukraśC krowę - dobrze, ale jak ktoś kalemu - uuuuuuu, to bardzo źle!
Boimy się równie mocno bólu fizycznego i śmierci. Perspektywa choroby i cierpienia, także naszego uzależnienia od innych, jest czymś ,co nas przeraża.
Dlatego też medycyna wynajduje coraz to nowe leki, nie tylko leczące, ale też pozwalające pokonać ból fizyczny. Bo ten ból często jest dla nas nie do przyjęcia..I nie do zniesienia...Na szczęście takie medykamenty mamy...
I w porządku. Cierpieć nikt nie chce. Stąd narkoza, różne znieczulenia, leki uśmierzające...
Czy jednak mamy prawo decydować o przerwaniu przez nas samych swojego życia?
Czy przyjęcie na siebie naszego bólu jest możliwe?
Czy MOŻE stać się czymś co buduje nas i innych? Co niesie dobro?
Wiem, wiem, łatwo mi powiedzieć, wszak to nie ja cierpię bez nadziei na poprawę...
Owszem...Nie wiem, jak zachowywałabym się w obliczu takiej sytuacji..Nie wiem...
Wiem jedno. Gdy miałam rodzić moje dzieci, PRAGNIENIE posiadania dziecka, czekanie na nie, miłość do niego, spowodowało, że..nie czułam bólu rodzenia...Pomimo, że chłopy mieli grubo ponad 4 kg:) Dziwne? Może...To istota i potęga woli....Wiary w sens...
Chodzi mi też o to, by pokazać, jak ludzie w swoim cierpieniu czy kalectwie odnajdują właśnie ten sens...
Pewna kobieta, będąca już w starszym wieku, zachorowała. Cierpiała strasznie. Nie chciała jednak przyjmować leków uśmierzających ból...Na próżno nakłaniano ją, by leki zażyła...Zmarła po kilku miesiącach. Co się okazało po jej śmierci? Otóż zostawiła list. Napisała w nim, że całe swoje cierpienie i ból ofiarowuje w intencji wnuka. Jej jedyny, ukochany wnuk, był narkomanem. Po jej śmierci chłopak rozpoczął leczenie...Przypadek?
Kalectwo. Jest cierpieniem, jest poczuciem bezsilności i świadomość niepełnosprawności...Jest też uzależnieniem od innych, od ich pomocy, dobrej woli czy...łaski. To uczucie może być upokarzające dla przeciętnego człowieka...
Widziałam kobietę niewidomą. Uśmiechniętą, pełną życia. Robiła zakupy. Ze śmiechem przekomarzała się ze sprzedawcą i była w niej taka..naturalna radość życia! Można? Można...



Niektórzy w swoim kalectwie odnajdują prawdziwy sens życia. Zdobywają szczyty, których nie osiągnęliby prawdopodobnie jako osoby pełnosprawne...Takich przykadów jest wiele. Np. Jasio Mela...Świetny chłopak...Madzia Buczek prowadząca porywające katechezy...Uczestnicy paraolimpiady zdobywający trofea...




Cierpienie uszlachetnia..Jakaś prawda w tym jest. Człowiek cierpiący rozwija się duchowo, nabiera pokory...Oczywiście jest to kwestią podejścia psychicznego do bólu...Ale ów ból w kontekście duchowym nabiera całkiem innego wymiaru i znaczenia.
Oczywiście, podkreślam, że należy KORZYSTAĆ ze środków uśmierzających, mamy do tego pełne prawo! Jednak czasem, bywa tak, że nie pozostaje choremu nic innego, jak postrzegać ten ból nieco inaczej... Uważam, że człowiek nawet jest w stanie siłą własnej woli, duchowości, zmniejszyć ból fizyczny i w pewnym stopniu go pokonać...
Z wielką odrazą czytam o wyszukanych średniowiecznych torturach, które człowiek zadawał człowiekowi. Tylko wtedy ludzie inaczej postrzegali cierpienie, godzili się z nim. Uważali to za coś nieuchronnego i normalnego. Gdy rycerze szło na wojnę, to liczyli się z tym, że może być różnie, mogą np. wpaść w ręce wroga, a wtedy...Czy to znaczyło, by zrezygnować z walki? Czy odwracali się od bólu? Nie. Oni przyjmowali ten ból na siebie w imię wyższych celów...
Podczas okupacji ,na przesłuchaniach, więźniowie znosili czasem niewyobrażalne tortury, a nie zdradzali swoich!
Tak samo jest z ludźmi cierpiącymi...Kwestia podejścia.
Jednak niebagatelną rolę tu odgrywa WIARA. Wiara, że gdzieś jest jeszcze coś..Gdzieś poza tym życiem i tym światem...I KTOŚ kto nam dał ten skarb jakim jest nasze życie - i to teraz i to później....I nie mamy prawa sami odtrącać tego daru...
Myśląc w ten sposób, że jednostka chroma, kaleka, cierpiąca nie powinna żyć i cierpieć, że powinno się skrócić cierpienie (to taka miło brzmiąca ideologia, pseudo szlachetna) dojdziemu do wniosku, że te jednostki powinny się same eliminować ze społeczeństwa, by nie być ciężarem... Czyli do barbarzyństwa tylko jeden krok!
Pewna kobieta bardzo cierpiała, była chora na nowotwór. Pomimo tego, z całych sił chciała żyć...Miała wielką wolę życia, gdyż miała wielu bliskich, którzy byli z nią i ją wspierali. Nie chciała ich zostawiać...Doczekała i rozwiązania jednej córki i ślubu drugiej. Zmarła szczęśliwa....
Eutanazja to trudny temat. Zwolennicy krzyczą o PRAWIE do decydowaniu o sobie...
Z drugiej zaś strony pomaga się samobójcom, ratując ich, odwodząc od zamiaru przerwania życia..A przecież zgodnie z zasadą samodecydowania, to gwałt na człowieku! Więc gdzie tu konsekwencja?
Podczepia się ideologię "prawa do decydowania o sobie" oceniając jednocześnie, kto może, a kto nie.
Dla jednego nie do zniesienia jest utrata wzroku, dla innego astma! I co, jednemu i drugiemu pozwolić poddać się eutanazji? A trzeci się nieszczęśliwie zakocha i też uważa, że nie jest w stanie tego wytrzymać!
A ile możliwości przyjęcie tego prawa będzie dawało tym, którzy chcą popełnić nadużycie!
W końcu wszystko da się nagiąć, przeskoczyć, ominąć..A że nie ma 100% uczciwości to widać, choćby po naszych organach wymiaru sprawiedliwości...
Tyle o eutanazji..I niech sobie troszkę pomyślą ci co tak jej bronią....

czwartek, 17 stycznia 2013

Aborcja czyli "Nie zabijaj"

Temat aborcji. Ładnie TO się nazywa. Tak nowocześnie... Obco brzmiące słowo...jak...naukowy termin. Zabieg słowny chyba celowy, by złagodzić wydźwięk tego, czym naprawdę jest...
Pamiętam, jak w szkole....no w zasadzie nie pamiętam, która klasa to była...Anatomię miałam w liceum...Te wszystkie procesy zachodzące w człowieku...Ale to chyba duuużo wcześniej było, jeszcze w podstawówce...
Aby powstał nowy organizm potrzebne jest połączenie dwóch komórek. Następuje to w wyniku zapłodnienia. Komórki łączą się w jedno, ta cała "galareta" się miesza i całość zaczyna się mnożyć i rosnąć..I to jest początek NOWEGO ŻYCIA.
Nie ważne JAK to nazwać: zygota, zarodek, jest to nowa istota. Nowe życie.
Tym czasem teraz jakby się temu zaprzecza. Bo tak jest wygodnie?
Odwracając się od prawdy, nie spowodujemy, że ona przestanie być tą prawdą, a nią stanie się kłamstwo.
Nie złagodzimy zbrodni określeniem i USPRAWIEDLIWIENIEM jej np. wybraniem mniejszego zła, powiedzeniem sobie "mój brzuch, moja sprawa" czy innymi błędnymi teoriami. Brzuch może być rzeczywiście "moją sprawą" ale nie jego zawartość - odrębny człowiek. Jeśli by się kierować taką teorią, usuwać ciążę możnaby decyzją kobiety, nawet na tydzień przed urodzeniem dziecka.
Dlaczegóż to niby dziecko dziewięciomiesięczne ma prawa większe niż to trzymiesięczne? Bo większe? Bo lepiej rozwinięte? Bo lepiej przemawia swoim wyglądem do wyobraźni????Bo bardziej przypomina postać dorosłą? Bo jest silnniejsze, a tamto JESZCZE bardziej bezbronne?




Aborcja jest ODEBRANIEM życia. W imię...no właśnie. Często EGOIZMU. W imię nieodpowiedzialności. I naprawdę, nie jest to tłumaczeniem, że jest tak, czy inaczej.
Ja naprawdę rozumiem...Rozumiem, czy też staram się zrozumieć...I tu nie chodzi o to, by powiedzieć: ja NIGDY bym tego nie zrobiła! Nie w tym rzecz. Można sobie dużo teoretyzować. Człowiek jest czasem nieprzewidywalny, czasem postępuje wbrew swoim niezłomnym zasadom..
Tak jak np. ludzie w ekstremalnych warunkach dopuszczają się...kanibalizmu...I na nic tu gesty obrzydzenia, na nic zarzekanie się...Ty nie wiesz, czym jest głód i pragnienie, więc nie wiesz jak byś się sam zachował...
Tak samo z aborcją..Człowiek NIE WIE.
Tylko...do jasnej cholery, miejmy odwagę powiedzieć: ludzie, to jest zbrodnia! Zbrodnia na niewinnych, bezbronnych istotach! To nie jest zabieg jak usunięcie zęba, ślepej kiszki czy guza! To jest zwyczajny MORD na żywej, nowej istocie, na dziecku! Na człowieku we wczesnym stadium rozwoju życia płodowego! Tak to nazwijmy!


Sprawa pani Tysiąc... Kobieta miała zabić własne dziecko, by RZEKOMO nie stracić wzroku. Dziecko na "nieszczęście" urodziła, biedaczka! Lekarze nie chcieli poddać jej aborcji! I pozwała ich za to!
Dla mnie pani Tysiąc nie zasługuje na nazwanie jej matką. Nie ma uczuć jak matka! Normalna matka gotowa oddać życie za każde swoje dziecko! Nawet to jeszcze nienarodzone. Bo kocha. Bo czuje. Bo nie ma większej miłości na świecie jak matki do własnego dziecka. Każda matka, NORMALNA matka, walczy o dobro swojego dziecka. Każdego. Gotowa jest walczyć o jego zdrowie, szczęście, o jego dobro...
Tu co nam pani Ala Tysiąc prezentuje? Ona wytacza lekarzom proces, za to, że ośmielili się uratować życie jej córeczki! To dziecko żyje, a ta pseudo matka walczy o pieniążki, jako odszkodowanie za to, że ocalili jej córkę! I to wszystko odbywa się na oczach właśnie tego dziecka, dziecka, które nie jest bezrozumną istotą, dziecka , które może wkrótce jej zadać to trudne pytanie: mamo, ty chciałaś przerwać moje życie? Mamo, ty żałujesz, że ja jestem i dlatego domagasz się tych pieniędzy! Tfuuuu!
Nie wiem, kim trzeba być, by w ten sposób się zachować, bo dla mnie to nie tylko nie matka, ale także nie kobieta!
Ale oczywście wrzeszczące feministki , którym uczucia macieryńskie PRAWDZIWE znane nie są, wyją w tryumfie! Że macierzyństwo przegrało, że najszlachetniejsze i najcudowniejsze uczucie poniosło klęskę, a wygrał zwyczajny INTERES. Interes ubity na przez przypadek żyjącym dziecku! Dziwczynce, której matka, z takich czy innych powodów urodzić nie chciała. I już nawet nie chodzi o tamto, że chciała usunąć tę ciążę, ale o ten cały cyrk, że ZAMIAST dziękować tym lekarzom DZIĘKI którym ma córkę, ona ich chce ukarać! Co to oznacza??? Ża żałuje, że to dziecko ISTNIEJE!
W Biblii Bóg zarządał od OJCA - Abrahama, aby ten zlożył swojego syna Izaaka Mu w ofierze. Czy zastanawialiście się DLACZEGO nie poprosił o to matki??? Odpowiedź jest prosta. Bo, bez urazy, Bóg daje nam taki ciężar do uniesienia, jaki jesteśmy w stanie unieść. MY KOBIETY, takiego ciężaru unieść byśmy raczej nie podołały...MY MATKI. Ale nie pani Tysiąc...Ona swoje dziecko gotowa była zabić, a potem...Normalna to jest postawa matki, która gotowa złożyć na szali nie tylko własne zdrowie, ale i życie, byle dziecko uchronić! Jak Agata Mróz! To była matka! Matka heroiczna! Matka prawdziwa, nie tylko biologiczna!
Zastanowcie się, moi drodzy czytelnicy, przez moment...Pomyślcie...
Straszny ten dzisiejszy świat...

Opowiadanie o zwyczajnej rodzinie

W małym, parterowym domku, na skraju niewielkiego miasteczka mieszkała sobie pewna rodzina. Rodzina jak rodzina, żyło im się skromnie. Był tam tata, mama i dwóch synów - starszy, piętnastoletni Marcin i młodszy trzynastoletni Konrad zwany Konkiem. Ojciec pracował w fabryce. Wychodził codziennie świtem, wracał zaś o zmierzchu, fabryka bowiem była aż w sąsiedniej miejscowości. Ojciec pracował ciężko i trochę już nawet zaczynał niedomagać na zdrowiu. Mama natomiast zajmowała się domem, ale miała też niewielkie stoisko na bazarku przy rynku, gdzie handlowała warzywami z przydomowego ogródka. Pieniądze zarobione przez rodziców ledwo starczały jednak na jedzenie i opał, rodzinie zdarzało się czasem biedować. Chłopaki mieli wilczy apetyt i mama sporo musiała się nagimnastykować by ich nakarmić. Bracia rośli zdrowo i w zasadzie, mimo niedostatku, nie byli nieszczęśliwi. Rodzice starali się z całych sił by niczego im nie brakowało. Kochali ich bardzo i w miarę możliwości spełniali ich marzenia, zachcianki, czasem nawet kosztem swoich potrzeb. Chłopcy nie byli źli, ale nieco rozpuszczeni. Zdolni, dobrze się uczyli, a rodzice wymagali od tego przede wszystkim. "Waszym najważniejszym obowiązkiem jest nauka" - często powtarzał ojciec. "Człowiek niewykształcony ma źle w życiu, a nauka to potęgi klucz" - przekonywał swoich synów. Tak mijały lata, bracia nie wiedzieli co to praca przy gospodarstwie, dużo czasu poświęcali na zabawę i wyobrażali sobie, że tak będzie zawsze. Ale rodzice byli coraz starsi, a dzieci nieprzyzwyczajone do pomocy, nie stawały się dla nich wyręką. Pewnego dnia ojciec musiał wyjechać na długi czas do odległej miejscowości. Miał tam większe możliwości zarobku, więc wraz z matką podjęli decyzję, że opuści dom na jakiś czas.
- Jakoś sobie poradzimy - powiedziała mama. Popatrzyła jednak na chłopców z niepokojem. Do pomocy się nie garnęli.
Tak to ojciec, czule żegnany przez rodzinę, opuścił dom.
Życie potoczyło się w zasadzie normalnym rytmem.
Jednak stało się coś, co zakłóciło wszystkie plany.
Pewnego dnia matka ciężko zachorowała. Nie mogła ruszyć się z łóżka. Chłopcy byli przerażeni. W dodatku nie mogli skontaktować się z ojcem. Zawołali lekarza.
- Musicie teraz dbać o mamę. Mama ma leżeć i wypoczywać to choroba minie. Tu zapisuję leki.
- Ale kto nam będzie gotował? - zdziwili się bracia.
- Jesteście już duzi. Możecie sami ugotować i dla siebie i dla mamy - odpowiedział pan doktor spokojnie.
- Ale my nie potrafimy! - powiedział starszy.
- Spokojnie. Nauczycie się. To nic trudnego. Mama ma leżeć, może wam powiedzieć jak się co robi.
Po tych słowach lekarz wyszedł żegając się z domownikami i życząc chorej szybkiego powrotu do zdrowia.
Chłopcy zostali sami. Trochę się uspokoili, że choroba mamy nie jest aż tak straszna i wymaga tylko czasu, spokoju i leków.
Zaraz też starszy pobiegł do apteki kupić lekarstwa. Młodszy pod okiem mamy zajął się sprzątaniem. Szło mu opornie. Nie miał wprawy. Ale jakoś udało mu się choć trochę uporządkować dom.
Marcin wrócił właśnie z apteki i przyniósł wszystkie medykamenty.
"Brać po posiłku" - napisano na opakowaniu proszków. Posiłek? Ano, coś trzeba tej maminie uszykować..
Jest chleb jeszcze. Masło. Marcinek zajrzał do spiżarki...Coś się z tego wyrychtuje - pomyślał.
Ale co na obiad? Może zupę ugotować..
- Mamo, jak się gotuje rosołek? - spytał chorej.
- Ano, synku, musisz wziąć z piwnicy warzywa , kupić kawałek mięska i makaron w spółdzielni.
- To ja mogę iść - odezwał się Konek z kąta.
Wszystko powoli zaczęło się organizować.
Jak mus to mus.
Rano Konrad biegł po zakupy. Szykował mamie śniadanie. Marcin robił kanapki do szkoły. Potem szli na zaęcia. Przychodzili i pod kierunkiem mamy gotowali obiad. Dania początkowo były proste. Potem chłopcy zamarzyli by ugotować coś bardziej wyszukanego. Stopniowo nabierali doświadczenia. Już po kilku dniach, to co kiedyś wydawało im się trudne i ciężkie, teraz szło im sprawnie.
W tym czasie odezwał się tata. Dowiedział się o chorobie żony, co go bardzo zasmuciło. Chciał natychiast wracać. Jednak łączyło by się to z poważną stratą finansową.
- Tatusiu, my sobie dajemy radę, nie martw się. Mama już czuje się lepiej - uspokajały go dzieci.
Tak więc dalej bracia sami prowadzili gospodarstwo, nie tylko robili zakupy, gotowali, szykowali posiłki, ale też sprzątali, zmieniali mamie pościel. A mama....nadspodziewanie pojaśniała. Choć cierpiąca jeszcze, ale....jakby w jakiejś tęczy...Tak jej się buzia śmiała i oczy!
Tak mijały dni, potem tygodnie....
- Dzielne mam dzieci! - myślała tuląc do siebie chłopięce główki, Andrusy i łobuziaki, a jakie kochane!
Po jakimś czasie choróbsko zaczęło odpuszczać. Mama powoli wstawał i chodziła po domu.
- Leż mamusiu jeszcze, odpocznij sobie - prosił Marcinek.
- Oj, dość mam już tego odpoczywania! - odpowiadała ze śmiecham matka.
A potem wrócił ojciec. Ucałował czule żonę i swoich dzielnych synów, którzy tak doskonale sami sobie poradzili. I wszystko wrociło do normy. Rodzice poszli do pracy. Dzieci chodziły do szkoły.
Lecz coś się jednak zmieniło. Co? Ano chłopcy zaczęli bardziej pomagać rodzicom, wyręczając ich w wielu zajęciach. I wcale nawet nie trzeba było ich o to prosić. Czasem nawet ugotowali obiad dla całej rodziny.
Rosołek z makaronem.
A po wielu latach zostali nawet..kucharzami:) Ale to już całkiem inna historia....


Homoseksualizm

Była taka historia. Opowieść prosta, ale z licznymi symbolami i przesłaniem...
Sprawa o grzechu. O nieposłuszeństwie. O niewdzięczności. O ludzkiej pysze i dążeniu do wielkości. O naiwności i zadufaniu w sobie...O próżności....
Także o braku odpowiedzialności, kłamstwie i....wstydzie. Wstydzie i strachu....
Bohaterami byli Adam , Ewa i szatan. Punktem kulminacyjnym - spotkanie Ewy z szatanem - wężem.
Wąż konstruował pytania w sposób przemyślany. To nie były przypadkowo zadawane pytania, bo wąż dobrze wiedział co i dlaczego Bóg postanowił, a czego zakazał. I w sposób zamierzony wciągał Ewę w pułapkę własnego dialogu. A dialogu z szatanem nie powinno się podejmować, bo to ZAWSZE oznacza przegraną człowieka. Grzesznego, skłonnego do złego. Od szatana należy się odwrócić plecami. Ale tego nie zrobiła Ewa. Była gadatliwą babą, próżną, jak to baba. I nawet z szatanem wdała się w dyskusję, byle sobie pogadać. On wiedział, że z facetem nie ma co podejmować rozmowy, bo myśli on bardziej analitycznie. Kobieta kieruje się zwykle emocjami, ot choćby..ciekawością. Ponadto ma tendencję do wyolbrzymiania. Jest INNA niż mężczyzna...Noooo, skutek tej natury kobiecej i jej naiwności był, jaki był...Potem jeszcze namówiła tylko Adasia i po ptokach...Ale nie o tym...
Powyższy temat dowodzi otego, że człowiek, zawsze sobie zostawia furtki. Probuje dyskutować z czymś co jest OCZYWISTE.
Pani dała dzieciom w szkole zadanie. Czwarta klasa. "Proszę pani, ale czy my to MUSIMY zrobić?". To jest FAKT wzięty z rzeczywistości. Nie bajka. Człowiek zawsze próbuje sobie ułatwić, ominąć i nie zastanawia się: jak nie zrobię, nie będę umiał. Jak nie zrobię, będę w przyszłości miał kłopoty....A może jest inna droga, może jest alternatywa? Może DA SIĘ inaczej? Nie tak jak każe Bóg/mama/pani/szef???????
Dobrze dobrze, szef czasem głupszy od pracownika, pani w szkole nie zawsze ma rację, ale Bóg...ON jest NAJWYŻSZY tu nie powinno być cienia wątpliwości. A były. A są. Dlaczego? Ano dlatego, że w Niego się nie wierzy, bo to przeżytek i trzeba mieć COŚ zamiast. A CO? Ano SIEBIE! JA jestem wszak najmądrzejszy i to ja ustanawiam prawo, ja decyduję.
Jakie to prawo ludzkie? Ano efekty mamy - sądy, służba zdrowia, podatki...itd, itp.
Ale wróćmy do naszego Adama i Ewuni. Czyli do...LUDZI. A tak przy okazji...Dlaczego MY odpowiadamy wszyscy za grzech pierworodny, co to przecie nie my, tylko UNI????Ti nie ja to Un - wrzaśnie niejeden. To niesprawiedliwe! Dlaczego przez jakąś klępę, MY mamy pracować, cierpieć i umierać????? To proste. MY zrobilibyśmy dokładnie TO SAMO. Nie wierzycie? A mnie nie zależybyście wierzyli:) Ale tak by było, prędzej czy poźniej. Bo ONI symbolizują NAS wszystkich i nasze UŁOMNOŚCI, naszą głupotę w dysponowaniu tym, co NAJLEPSZE otzrymaliśmy od naszego TATY BOGA! Wolna wola.....
Ergo...
Adam i Ewa. Samiec i samiczka. Pan i pani. Żona i mąż. Mama i tata.
To jest para. To są dwie postaci o innej budowie fizycznej, innej konstrukcji psychicznej. Mała dziewczynka tuli laleczki. Mały chłopiec łapie za patyk, autko, spychacz..Rozmontowuje długopis. Mała dziewczynka kładzie lale do wózeczka...Widać od małego różnicę zachowań, potrzeb, emocji, charakterów...
Dlatego jedna płeć uzupełnia drugą, by w przyszłości stworzyć zgrany związek dwojga ludzi, być jednym ciałem, wydawać owoce...To tyle na początek...I taka jest PRAWIDŁOWOŚĆ. I zawsze była.
Była, jest i będzie. U ludzi i u zwierzątek.
Do czego zmierzam? Ano do tego, że obecnie się temu zaprzecza. Że to nie jest wcale prawidłowość! Bo pan z panem i pani z panią to jest TAKA SAMA PRAWIDŁOWOŚĆ!
Tak się teraz mówi! To też jest NORMALNE. I to i tamto jest TAK SAMO NORMALNE! A u zwierzątek nawet tak BYWA, ot ARGUMENT!:)))))))
Bo homoseksualizm istniał zawsze! Tak powiadają! Zawsze, moim  mili, to istniały i zbrodnie i kazirodztwo i pedofilia i rozboje...Wszelkie zło zawsze istniało od kiedy ludzie je poznali! Czy TO , że coś istniało zawsze, oznacza, że to jest NORMALNE?????Chyba nie!



Jeśli nie jest normalne, że mężczyzna obcuje z mężczyzną, a kobieta z kobietą to jest to nienormalne, proste! Czyli co? Patologia , dewiacja. Tak to należy OKREŚLIĆ bo takie to jest. Nazwijmy to sobie orientacją seksualną inną niż normalna więc patologiczną. I tak trzeba to nazwać bez żenady.
Nie trzeba ICH wytykać palcami, rzucać w nich kamieniami. To ludzie. Biedni bo wypaczeni. Często nieszczęśliwi, pełni rozterek, frustracji, zahamowań. Czasem mają wyrzuty sumienia lub poczucie winy. Trzeba im współczuć , bo zawsze pozostaną niespełnieni, wbrew wrzaskom działaczy organizacji gejowskich. Spotykają się z naturalną reakcją..nieufności, rezerwy u...NORMALNYCH...Jeśli zostaną rozpoznani. Jeśli też się afiszują.
Porównanie zdrowego i normalnego faceta do geja to potwarz, tak samo kobiety do lesbijki. Popatrzcie na te wrzaskliwe babochłopy na paradach, agresywne, obcesowe, często obscenicznie i manifestujące w sposób napastliwy swoje cechy płciowe - np. przez obnażenie ciała. Popatrzcie na tych mężczyzn - wymalowanych, wystylizowanych, ruszających bioderkami, modulujących głosiki, trzymających łokietki koło pasa, stawiających dziwnie kroki, często także obnażonych...Dlaczego? Dlaczego tak dziwnie się zachowują? Prowokują barwami wojennymi niczym Apacze...Są prowokacyjni, nachalni w afiszowaniu się z preferencjami, często pokazują się w intymnych gestach, dotykach i pocalunkach z partnerami. Ostentacyjnie robią to, co jest sferą bardzo intymną dla wielu...To oni robią szum wokół siebie. To oni powiewają tęczowymi flagami. To oni często chcą brać śluby i dowartościowywać się WCIĄGAJĄC niewinne dzieci w tę PATOLOGIĘ, adoptując je. Jak to powiedział pan Jacyków : patologia nie może rodzić patologii. I tu miał rację. Ręce precz od dzieci!
Potrzebują wciąż świeżego narybku, zaczepiają młodych chłopców w nocnych klubach, dzieciaki czasem po alkoholu ulegają..Albo też za pieniądze...Fuj!
I nie mówce, że wam nie będzie przeszkadzać jak wam córcia przyprowadzi NARZECZONĄ a syn chłopaka! To kłamstwo. Ja osobiście nigdy w to nie uwierzę, że w normalnej, zdrowej rodzinie, rodzice się będą radować takim układem. To jest zwyczajne zakłamanie! I podkreślam, nie uważam się za homofobkę, ale nigdy nie przyznam IM statutu rodziny, choćby 100 parlamentów dało im takie prawo! Ja tam wolę takich ludzi jednak traktować z rezerwą i zbytnio się z nimi nie bratać. Niech nie będą nauczycielami i nie wpajają młodzieży swojej chorej ideologii. Niech sobie będą artystami, tancerzami...Ale od dzieci WARA. Koniec, kropka.



środa, 16 stycznia 2013

Kłamstwo czyli "Nie mów fałszywego świadectwa..."

Czasem se tak myślę...Myślę i myślę. I zachodzę w głowę jak to jest?
Kiedyś to normy moralne były jasne i proste. W zasadzie to nawet osoba niewierząca winna się kierować Dekalogiem MIMO NIEWIARY- od "punktu" IV do X. Bo te wskazania - NAKAZY i ZAKAZY są przecież jasne, klarowne, proste i UNIWERSALNE. Nie zabijaj, nie kradnij, nie kłam, szanuj drugiego człowieka...
Czy to jest zrozumiałe? Chyba tak. Dla normalnych, uczciwych...
Ale, przepraszam, że to powiem, chyba takich jest coraz mniej...Może to moje czarnowidztwo, może pesymizm, a może po prostu...realizm?
Dziś ludzie zaczynają ZBYTNIO filozofować. Zaczynają to wszystko analizować, interpretować, rozkładać na czynniki pierwsze, tak, jakby z tym co dobre i JEDNOZNACZNE można było dyskutować...Jakby były różne prawdy...Teraz się mówi, że dobro dla każdego oznacza co innego...I że są aż trzy prawdy. Cóż....Ja powiem tak. Prawda jest tylko jedna, a dobro nie jest pojęciem względnym wbrew temu, co teraz się lansuje...Albo coś jest dobre albo nie jest, czyli jest złe.
Oszustwo jest oszustwem, jest nieprawdą, jest zatajeniem stanu faktycznego...Jest złe.
Tym czasem obecnie na oszustwie budowany jest świat. Oszustwo okazuje się być czymś..chlubnym? Bo kłamie się w imię celów wyższych? W imię uzyskania korzyści? W imię wylansowania siebie? Powodów może być miliony. Kłamią wszyscy. Prawie wszyscy. A wszyscy czasem. Patrząc w oczy, nie wstydząc się...Nawet gdy kłamstwo się wyda, wszak ma krótkie nogi, kłamcy dalej są pewni siebie i nawet powieka im nie drgnie...Bo..cel uświęca środki?
Przy pomocy kłamstwa można skrzywić rzeczywistość, przeinaczyć fakty, zmanipulować odbiorcę...Można wykreować łajdaka na bohatera, a uczciwego wroga sprowadzić na samo dno.
Tak jak np. teraz to się robi ze zwalczaną partią polityczną lub nielubianymi instytucjami czy grupami społecznymi. Są to tzw. nagonki.



Np. znana i popularna gazeta donosi iż w miejscowości L na Podlasiu (!) ordynator miejscowego szpitala/proboszcz parafii/pracownik Caritasu itp. ,Zenon L. okazał się być pedofilem/alkoholikiem, który jechał po pijanemu mając we krwi 5 prom. alkoholu i spowodował wypadek! Skandal! I już się napędza falę NIECHĘCI, KRYTYKI czy NIENAWIŚCI wręcz, prawda jakie to proste? Do tego zdjęcie w kitlu czy sutannie ( z zasłoniętymi oczami) i materiał mamy gotowy! Nikt przecież analizować nie będzie i nie sprawdzi ani szpitala, ani parafii! Kogo to interesuje? W prasie przecie napisali, w telewizorni powiedzieli - myśli masa, a jej nienawiść do danej grupy rośnie! No, w końcu dowód jest niezbity! A nawet jeśli komuś dochodzić się zechce to i co??? Sprostowanie za trzy miesiące można małymi literkami na ostatniej stronie napisać, wielkie mecyje! Że nie ksiądz, tylko były ksiądz, nie kościoła katolickiego tylko jakiegoś tam innego, a w ogóle to nie tak było, ale co tam!
To samo z tymi wszystkimi gwiazdami i tymi co gwiazdy udają. Jak to wszystko można pięknie przedstawić przy pomocy odpowiednich zdjęć, ujęć, komentarzy, niedopowiedzeń, pytań....Czy to już koniec małżeństwa Katzrzyny C.? I tu strzela się fotkę ze smutną minką onej. Albo: Czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie? I zdjęcie znanej gwiazdy, wiadomo, od niedawna mężatki w towarzystwie tajemniczego blondyna. Albo: Czy to początek paraliżu? I zdjęcie jakiejś Dody jak się wywala na ulicy w zbyt wysokich koturnach. Prawda jakie to proste? A czytelnicy pieją! A nakłady rosną! Oj, jak społeczeństwo lubi takie sensacyjki! Jak te ludzie lubią patrzeć jak komuś nóżka się powinęła oj, oj, że nie tylko mnie się nie układa z mężem (NIE MNIE! - tylko przykładowo mówię) ale taka tam Cichopek czy inna Figura....A to wszystko tylko kłamstewko, a czasem i kłamstwo. Bywa, że sama gwiazda uczestniczy w takim przedsięwzięciu symulując rozwód, zdradę itp. Najczęściej jak jej akcje spadają. Oj musi się starać wtedy by wymyślić coś oryginalnego o sobie co będzie przynętą dla wygłodzonej tłuszczy...
Oszukuje się dzieci. Nie, Mateuszku, dziadzia nie umarł, tylko wyjechał za granicę...Mamusia papieroska paliła? Eeeee, nie, mamusia tak sobie tylko TRZYMAŁA!
A potem dzieci oszukują nas i kłamią...I wtedy zdziwienie: gdzie toto się tego nauczyło?
Łże jak z nut!
"Ponad połowa kandydatów na pracowników nie mówi o sobie prawdy podczas rozmowy rekrutacyjnej – wynika z badania zrealizowanego przez Richarda McHenry’ego z Uniwersytetu w Oksfordzie. Uczony, na podstawie ankiety przeprowadzonej wśród tysiąca osób, stwierdził, że aby zwiększyć szanse na zatrudnienie, ludzie często oszukują i wcielają się w osoby o pożądanych kwalifikacjach. Tymczasem, pracodawca podsiada środki do natychmiastowej weryfikacji informacji, które mu przekazujemy.

 Kłamstwa w CV i na rozmowie kwalifikacyjnej są rzeczą nagminną. Dzięki nim każdy chce się lepiej sprzedać." (http://praca.wp.pl/gid,14442638,title,6-rzeczy-o-ktorych-nie-warto-klamac,galeria.html?ticaid=1fe4f)


Kłamie się ze strachu, bo wstyd...Czasem kłamie się by przykrości nie sprawić, by nie przerazić - np. zatajenie choroby lub : "a nosisz tę bluzeczkę różową , którą ci kupiłam?" - "Oczywiście, noszę, ona taka świetna na upały!" - a w duchu myśli "nienawidzę takiego majtkowego koloru!".
I to jest istota kłamstwa..Te ostatnie może z tych najmniej szkodliwych.
Ale pamiętajmy, kłamstwo to kłamstwo i tak należy zawsze je określać. Przynajmniej we własnym sumieniu...


Cywilizacja

Dziś w telewizji pokazali różne takie wynalazki i usprawnienia, które nas czekają w przyszłości i to już niedalekiej. Ja to starej daty jestem i widzę co z tej nowoczesności nam wyJszło!
Nieeeee, nie to, żebym była przeciw rozwojowi cywilizacji! Tylko sami popatrzcie, do czego nas ta cywilizacja doprowadza. Sterty śmieci i to nie ulegających biodegradacji i walających się lata całe, zatrucie środowiska, rozwój chorób cywilizacyjnych, nerwice i ogólne wypaczenie się człowieka jako gatunku Homo Sapiens!
A tu co nam oferują? Ano leczenie przez internet. Komputer będzie zaopatrzony w specjalne urządzenia i badania można będzie wykonać na odległość. Wizytę u lekarza będzie więc pacjent odbywał nie wychodząc z domu! Czyż to nie fascynujące?Oj, biedne będą te wszystkie starsze babcie! Po pierwsze - każą im w ogóle nauczyć się komputer obsługiwać. Po drugie, nie będą miały atrakcji w postaci pogadania z inną babcią lub dziadkiem. Po trzecie, nie będą mogły posiedzieć sobie w gabinecie i poopowiadać lekarzowi o wrednej sąsiadce i niedobrej synowej. No i tak ogólnie, w kolejce do okienka się ne będą mogły pokłócić.
Oczywiście, proszę traktować te moje, nieco zUośliwe uwagi z przymrużeniem oka:) Toć wiem, że na ogół to właśnie nasze kochane emerytki i rencistki wymagają szczególnej opieki medycznej. Niestety, takie jest prawo buszu, o którym już starożytni Rosjanie wiedzieli, że z wiekiem każdy materiał się zużywa, nawet ten najlepszy, wojenny...Tylko czy taki kontakt przez szybkę zastąpi kontakt bezpośredni? Toć czasem trzeba coś macnąć, coś nawet..powąchać....
Tak, tak, straszne czasy przed nami. Komputeryzacja, cyfryzacja...Dekodery kupYwać trzeba, a ja nie wiem jeszcze do czego to i na co...Świat idzie do przodu, ale nie wszyscy nadążą za nim. Jak kto kulawy albo staroświecki to szans ni ma dogobić..Pamiętam, jak się do pralki automatycznej skradałam, potem do komputera...Kiedyś taki program fikuśny był, czarno - biały i po angielsku wszystko. Noooo, nie jestem mocna w tym języku, żeby tak po rusku to owszem, charaszo! Ile żem się namęczyła wtedy by się nauczyć co się z czy je...Tera też nie śmigam , ale coś jednym palcem wystukać potrafię jak potrzeba...
No i to by było na tyle moich refleksji...Nie jestem, jak to mówią, człowiekiem Renesansu...Nie znam się na wszystkim i nie udaję nawet, że się znam, ani i chęci nie mam poznać...I tyle.
No to co, takich od razu trzeba kołkiem dobijać? Phiiiiiiiiiiii!
A ja mam TO w Milusi!

środa, 9 stycznia 2013

Sztuka i reklama

Czy sztuka i reklama może nie mieć granic? Do czego posunie się człowiek tworząc, wymyślając coś, dając upust swojej fantazji , czy też podchodząc czysto komercyjnie - w odpowiadzi na potrzeby odbiorcy? Jak to mówią, popyt kształtuje podaż....Czy to, że mamy okazję zbić trochę kasy, nakręcić wokół siebie koniunkturę, podgrzać atmosferę, dodać sobie...splendoru i zabłysnąć na firmamencie, usprawiedliwia to, co robimy? Czy zawsze cel uświęca środki? Czy warto wyzuć się z człowieczeństwa by do kieszeni wpadło parę euro lub dolarów? Czy mamy prawo porzucić skrupuły, rzucić na szalę przyzwoitość, humanitaryzm, w imię...właśnie, w imię czego? Jaka jest cena sławy? Ile jest zdolny człowiek zrobić świństw by osiągnąć cel? Do jakiego stopnia można okazać się ignorantem lub osobą pozbawioną wyczucia, taktu? Zastanówmy się.
Ostatnio mieliśmy okazję zobaczyć nową reklamę sieci telefonii komórkowej Heya.


Jak widać został w niej wykorzystany wizerunek Lenina wraz z jego atrybutem - czerwonym sztandarem.
Wiele środowisk oburzyło się wykorzystaniem w spocie wizerunku krwawego rewolucjonisty.
Prof. Maciej Mrozowski, medioznawca z UW w rozmowie z na ten temat stwierdził, że wyrzuciłby przez okno twórcę tej reklamy razem z jego pomysłem (mocne słowa), a reklamie powinniśmy odejść od wizerunków postaci historycznych. Również internauci z FB zorganizowali bojkot pod hasłem "Stop sowietyzacji".
W reklamach bez skrupułów stosuje się manipulację uczuciami ludzkimi: litością, uczuciami rodzicielskimi, chęcią dowartościownia siebie i poczucia się...luksusowym albo wybrańcem losu.
Wszystkie chwyty dozwolone.
Niektóre łańcuchy myślowe pomysłodawców i producentów są po prostu powalające. Np. środki na odchudzanie skojarzone z obozem koncentracyjnym - w tle. Albo nasza rodzima reklama łódzkiej "Manufaktury", nieszczęsliwie nawiązująca do tzw. "Nocy Kryształowej"...Niewiedza czy brak zasad?




W reklamach szafuje się wszystkim: wizerunkiem dzieci, kobiet w ciąży, chorych, kalekich, symbolami religijnymi...Bez żenady pokazuje się ludzi w trakcie realizowania potrzeb fizjologicznych przy pisuarach, mówi się prawie w sposób otwarty o seksie w rodzaju "Och, jaki duży! Co z nim zrobiłeś?" itd. 
Jem sobie obiadek oglądając telewizję a tu: ahoj i akuku! To ja, TWOJA PROSTATA - i pokazuje się jej skrzywione oblicze wtopione w gruczołowaty brąz bleeeeee... Ja mam wyobraźnię i sorry, ale obiad mi nie smakuje w towarzystwie tej prostaty, która mocno przerośnięta na mnie kiwa z ekranu!
Teamat dzieci. Ja bardzo przepraszam, ale czasem mam wrażenie, że wiele reklam jest realizowanych z myślą, by pedofilom zrobić dobrze. Może to moja przesadna wrażliwość, ale...Ta słynna reklama z chłopcem jedzącym loda...Albo te dzieciaczki wywijające tyłeczkami , często gołymi, te dziewczynki patrzące zalotnie, z umalowanymi usteczkami i w sukienkach wcale nie dziecinnych....Ja bardzo przepraszam, ale jeśli pokazuje się dziecko obnażone i w prowokacyjnych pozach, czy też naśladujące mimiką i gestami dorosłych, to dla mnie przekaz jest jednoznaczny.
Proszę popatrzeć, czy ta dziewczynka z reklamy WYGLĄDA jak dziecko, czy jak panienka w agencji towarzyskiej czekająca na klienta?


Albo symbole religijne czy też emblematy państwowe. Nie ma żadnych granic!
Co do sztuki. Niestety, jest jeszcze gorzej. Te instalacje ze zwłok ludzkich, te gentalia na krzyżu...Wszytko dla sztuki! Ludzie, gdzie my żyjemy? Wszystko na sprzedaż? Niech mówią, wszystko jedno jak, byle mowili? Nie ma już nic świętego na tym  świecie? NIETYKALNEGO????????
Z tym pytaniam was zostawiam. Także tych, których NIE BULWERSUJE, gdy Madonna śpiewa zawieszona na krzyżu w koronie cierniowej, gdy Nergal niszczy Biblię....Taki mamy teraz świat...Dokąd zmierzamy?
A tu nagle wielka wrażliwość wyszła społeczeństwa, przy reklamie Heya!
No dobrze, dobrze...