sobota, 27 kwietnia 2013

W pracy...cz.IV

Drodzy moi Czytelnicy:)
Dzisiaj pomówilibyŹmy weW temacie   (jak mawiał Kolega Kierownik w swoich pogadankach w programie "60 minut na godzinę")   jak przetrwać w pracy i ewentualnie osiągnąć sukces.
Otóż podstawową sprawą jest robienie DOBREGO WRAŻENIA.
Nie musimy być więc ani kompetentni, ani wykształceni, mamy po prostu umieć wykreować swój wizerunek osoby niezastąpionej.
Punkt pierwszy. Ważne jest byśmy się obstwili atrybutami które sprawią wrażenie, że nasza praca jest najważniejsza, a więc i my też. Jakie to atrybuty? Ponieważ wiele osób wykonuje jednak prace biurowe, posłużę się na jej przykładzie, jako standardu, podać zestaw przedmiotów najpotrzebniejszych.
A więc dobry fotel. Widoczny, duży, im większy fotel, tym ważniejsza osoba - najlepiej srebrny, fioletowy itp. - gdy inni mają czarne. My mamy pokazać, że jesteśmy ponad.
Biurko. Najlepiej na zamówienie.
Na biurku telefon komórkowy najnowocześniejszy - niech chamstwo wie, że nie jesteśmy byle kim. Ponadto wiadomo wówczas, że rozmowy prywatne prowadzimy (jeśli już) z telefonu prywatnego, nie służbowego.
Długopis - dobrej firmy, najlepiej dwa.
Komputer lub laptop - bądź i to i to.
O telefonie (najlepiej dwóch) nie wspominam.
Dalej.
Gdy ktoś wchodzi (interesant) patrzymy się w papiery robiąc mądre miny, marszcząc przy tym brwi, mrucząc coś pod nosem do siebie,  najlepiej nie zauważamy petenta, bo jesteśmy tak zapracowani. Polecam dyżurną kartkę z jakimś sprawozdaniem czy wykazem.
Gdy ktoś do nas dzwoni i coś od nas chce, NIGDY nie mamy czasu by natychmiastowo odpowiedzieć! Proszę zadzwonić za 5 minut, kwadrans, pół godziny. Mam ważne zebranie, pilne sprawozdanie dla prezesa itp.
Nazywamy rzeczy prozaiczne i proste - wykwintnie i górnolotnie - np. podsumowanie słupka kwot - nazywamy sprawozdaniem, prostego pisam - sporządzamy dokument dla (tu ważna osoba, instytucja, itp.).
NIGDY nie załatwiamy spraw na już - jesteśmy ZBYT zajęci.
Dużo wspominamy o swojej pracy do wszystkich, sapiąc przy tym znacząco z wysiłku. Przykład: musiałam uwzględnić 147 pozycji (duże liczby robią swoje wrażenie).
Biegamy tam i z powrotem z kartką papieru , teczką z aktami, dokumentami w pobliżu pokoju dyrekcji/prezesa.
Po instytucji chodzimy z kanapką - nie mamy czasu zjeść, na biurku stoi szklanka prawie nietknięta z herbatą czy kawą - nie mamy czasu wypić.
Nie mamy też czasu iść do toalety o czym informujemy WSZYSTKICH.
Podpinamy się pod ważną osobę - księgowa, personalna itp. Z tymi osobami trzymamy sztamę, jednocześnie robiąc innym pracownikom mimochodem złą opinię np. Kowalski ZNÓW na zwolnieniu? Ojej, myślałem , że jest, bo widziałem go wczoraj na mieście jak wychodziłem SŁUŻBOWO!
I pamiętajcie, moim Mili, najlepszą linią kreowania siebie jest spychanie innych na stracone pozycje. Niekoniecznie mają to być donosy - nie wszyscy pracodawcy je lubią. Polecam zwroty: ona tego nie zrobi, on już kiedyś miał taką pracę i niestety, nie poradził sobie itd.
Można używać różnych tricków , które mają podważyć zaufanie do danej osoby. Np. jesteśmy w towarzystwie prezesa i mamy podać mu jakąś informację, której ma udzielić koleżanka z którą pracujemy w jednym pokoju. Dzwonimy na zmyślony numer w obecności prezesa. Oczywiście NIKT nie odbiera. Dzwonimy po raz drugi. Znów to samo. Widać wyszła - stwierdzamy - to dziwne, bo miała pilną pracę na miejscu. I koleżanka jest UGOTOWANA, prezes poirytowany, a mu - plusujemy.
Gdy zarzucają nam coś, zwalamy winę na naszą koleżankę z pokoju - nie zostało mi to przekazane, NIC o tym nie wiedziałam, MNIE przy tym nie było, aaaaaa, to pani Kowalska robiła (jak coś źle, jak dobrze - to my)
Są jeszcze inne metody, fantazja ludzka jest nieograniczona...
Ale myślę, że jesteście , moi Drodzy, ludźmi kreatywnymi i poradzicie sobie świetnie sami - już bez mojej pomocy:)

piątek, 26 kwietnia 2013

W pracy...cz. III

Co można w pracy, a czego nie wolno?
Przede wszystkim, sprawa podstawowa, w pracy myśli się TYLKO i WYŁĄCZNIE o PRACY i nic tego zakłócić nie może. Żadna tam choroba matki czy dziecka, żadne pogrzeby, wesela, śluby, pies, który sam został w domu, wyjazd syna za granicę, trzeba kupić nowe buty dziecku i za przedszkole zapłacić, babci wyszła poważna choroba serca, trzeba do kardiologa, termin - pół roku...NIE! Praca to praca i na takie myślenie o bzdurach miejsca tu nie ma!
Aby to ułatwić, pamiętajmy: nie wykonujemy z pracy żadnych telefonów prywatnych!
Zresztą...jest to naciąganie instytucji, prywatne rozmowy prowadzone z telefonu służbowego są przyczyną znacznego obciążenia finansowego naszej firmy!!!!! A więc chore dziecko, które musiało samo zostać w domu musi poczekać aż mama przyjdzie z pracy! Praca jest bowiem priorytetem!
Dalej. Żadnych prywatnych pogaduszek! To zbędna strata czasu! Nie na darmo w porządnych firmach ludzi zamykają w osobnych boksach z monitorami komputerów przed nosem!
Nie wychodzimy na papierosa! Co to za zwyczaje? W poważnych firmach pokasowano palarnie, nie ma wydzielonych obszarów, gdzie nałogowi palacze mogą puścić dymka! Jak muszą, niech palą za bramą na dworzu, a czas palenia należy im odliczać!!!!!
W pracy nie wolno czytać gazety, wchodzić na portale społecznościowe czy informacyjne! To powinno być surowo karalne. W poważnych firmach strony są zablokowane, a ekipa specjalna dodatkowo monitoruje strony w komputerach służbowych jak również skrzynki mailowe!!!!!
W pracy nie słuchamy radia!!!!! Radio rozprasza, jest elementem rozrywkowym, wręcz (tfuuu!) RELAKSUJĄCYM! A w pracy ma się zasuwać, nie się relaksować! Muzyka łagodzi obyczaje, co prawda, ale...nie o to przecież chodzi! Praca ma być wydajna i tyle. Atmosfera jest nieważnym elementem!
Bo taka muzyczka powoduje, że człowiek się czasem zamyśli, rozmarzy, nogą poprzytupuje wesoło...Taka muzyka może nas zaprowadzić i pod dachy Paryża, i na włoską riwierę, nawet, o zgrozo, w góralskie lasy na wczasy!!!!!!"Jesteśmy na wczasach w tych góralskich lasach, w promieniach słonecznych opalamy się" jak to zapodawał Wojtek Młynarski. Dobrze, dobrze, ale nie TU i TERAZ! Arbeiten, arbeiten!!!!!!
Nie obchodzimy też małych uroczystości typu imieniny czy jubileusz! Jak chcecie, to możecie sobie PO GODZINACH nawet całą instytucję zaprosić do dobrej restauracji, ale nie W godzinach pracy!!!!!!!
O wychodzeniu poza instytucję nie wspominam - to oczywiste. Opuszczenie miejsca pracy grozi zwolnieniem dyscyplinarnym!!!!!! Nie dotyczy to, rzecz jasna, wszystkich, to chyba jasne, że są równi i równiejsi! Znam nawet takich co mają w ciągu tych ośmiu godzin dwa czy trzy etaty lub umowy zlecenia.
Ostatnio spotkałam się ze stwierdzeniem, że w miejscu pracy nie wolno trzymać żadnych rzeczy prywatnych. Więc - jakieś dodatkowe sweterki, gazety pochowane po biurkach, pamiątki - WOOOON!!!!!! Wyjazd bo jak nie to....NO!
Kwiatki - niepotrzebny element domowy, podobnie jak kolorowe zasłony swojej roboty! Paszła! Dom kojarzy się z czasem wolnym, a tu ma być praca!
Temat posiłków. Dość drażliwy. Wg. Kodeksu Pracy, przerwa na posiłek -15 minut, należy się pracownikowi po 4 pełnych godzinach pracy! I nie ma, że kanapka w papierze i z szuflady! To wiocha. Teraz catering najlepiej! A przyjeżdżają firmy i można sobie kupić sushi albo sałatkę z kiełkami i ananasem! To jest eleganckie, bo odpowiednio drogie, a nie domowe dziadostwo!
Jeden chłopak przynosił u mnie w instytucji zupę domową (ugotowaną przez żonę) w pudełeczku i szedł sobie ją podgrzać w mikrofali. Ale to był ewenement, wykształcony, młody człowiek, miał dobre stanowisko i w nosie to, co ktoś o nim pomyśli. Pochodził z dziesięcioosoboej rodziny (ośmioro dzieciaków) i był jaki był, był sobą. Oczywiście nie ominęły go uszczypliwe uwagi, bo chłopak był dodatkowo mocno moherowy i kościółkowy, chciał mieć dużo dzieci (przynajmniej troje) więc..."dzieciorób", to takie niemodne teraz...Ale to tak przy okazji...
Kawę najlepiej pić z automatu. Przy automacie można ze dwa zdania zamienić z sekretarką szefa i coś się dowiedzieć...Czajniki w pokojach to zgroza/ Nie dość, że wiocha, to jeszcze zagrożenie pożarowe.
Co do wolności wyznania. Jest, to oczywiste, ale...
Nie można się obnosić ze swoją wiarą tzn. np. medalik czy krzyż na szyi WYKLUCZONY! No, chyba że stylizowany element dekoracyjny, najlepiej odwrócony. To można. To takie ekscentryczne, oryginalne...Ale tak normalnie to nie! Krzyż obraża innych ludzi, niewierzących, innowierców, z pewnością szalenie TOLERANCYJNYCH, więc...nie prowkujmy ich i nie wystawiajmy ich SZALONEJ TOLERANCJI na takie próby!!!!!!
W pracy nie ma miejsca na ból głowy, czy złe samopoczucie, zły humor, kłótnie. Jak co boli - wziąć proszek (reklamowany najlepiej). Kłócić się nie ma CO, lepiej już iść na skargę (najlepiej przejaskrawiając i wyolbrzymiając WINĘ przeciwnika - starajmy się też ubiec go, nim on przyjdzie ze skargą na nas). Mile widziane są donosy (uprzejme), notatki służbowe itp.
Korzystanie z toalety. To na koniec. Można raz na trzy godziny i nie za długo! Człowiek zdrowy oddaje mocz 8 razy dziennie! Więc góra trzy razy po 5 minut (na podciągnięcie rajstop, majtek, spodni i umycie rąk). I to jest i tak 15 minut straconego czasu z tego, który mamy przepracować zgodnie z umową!
A teraz, mam nadzieję, że zastosujecie się moi Czytelnicy do powyższych CENNYCH wskazówek, a wówczas praca wasza, jakakolwiek by nie była stanie się lekka , łatwa i przyjemna.
A  zatem: PRZYJEMNEJ PRACY ŻYCZĘ. I WYDAJNEJ!

W pracy....cz. II

Miejsce pracy. Czasem miłe całkiem "gniazdko", dla niektórych prawie drugi dom...W końcu do tego dążymy! Arbeit macht frei! Praca ma nas uszczęśliwić! Nadać nam nowy sens życia!
Kiedyś pracę traktowało się jak konieczność, wiadomo, brzemię które odziedziczone zostało po przodkach naszych - Adamie i Ewie! Mieliśmy, chorować, umierać i PRACOWAĆ. Czyli - pewnego rodzaju KARA.
Ale nie dziś, co to to nie! Teraz praca NOBILITUJE! Im więcej czasu w niej spędzasz, im bardziej jesteś w nią zaangażowany, nie licząc "godzin i lat" - tym lepiej. Masz być dyspozycyjny, masz być przygotowany na to, że jeśli taka konieczność zaistnieje, będziesz musiał bez szemrania wstać od świątecznego stołu (bleee - Święta - strata czasu) albo wyskoczyć rączo z łóżka z radosną pieśnią na ustach "OBOWIĄZEK mój kochany obowiązek tralalalala!". Żegnaj połowico, żegnajcie dzieci, wy wszak nie komponujecie się w dzisiejszych czasach, gdy trzeba być szybkim, zwartym i gotowym!
Najlepiej więc mieć partnera/partnerkę, bez zobowiązań, "na kocią łapę"...
Pracownicy instytucji dzielą się na różne grupy. Pierwsza - najważniejsza - WŁADZA.
Więc: dyrektor, prezes, orszak zastępców (orszak MUSI być), dział spraw pracowników. Potem to już normalka: podgryzający (tzw. dupowłazy lub lizydupy) i podgryzani.
Można jeszcze podzielić inaczej. Młodzi, gniewni, szczerzy, wykształceni, ze znajomością przynajmniej dwóch języków obcych i świetną znajomością programów komputerowych, ale za to całkowicie nie znający procedur, zasad, także zasad...przyzwoitości. Ponieważ są bezczelni i roszczeniowi, szybko zyskują poparcie. Druga mała grupa to młodzi - ale KONSERWY - uczynni, skromni, służący pomocą, szanujący starszych pracowników przez wzgląd na ich doświadczenie..Tacy nie awansują NIGDY i zawsze będą otaczani szacunkiem i podziwem bez...skutków finansowych. Dalej grupa osób o wyrobionej "marce". Starsze panie, brzydko nazywane "biurwami", o niewątpliwych kwalifikacjach i doświadczeniu, mocno pilnujące swoich "stołków" z nienawiścią patrzące na ewentualną konkurencję, która nadciąga. Taka nie pomoże, nie powie NIC, twierdząc, że ona do wszystkiego SAMA dochodziła, co jest na ogół nieprawdą. No i mała grupa starszych pracowników, rutyniarzy, którzy są przyzwyczajeni do pracy starymi metodami i są w tym dość konsekwentni. Oni liczą latka do emeryturki. Są też tacy, którym coś się chce, ale to i tak za mało, "młodzi , gniewni szczerzy" i tak ich zjedzą. Są też tzw. "cwane gapy" podpinające się pod kogoś, kto coś może. Oni niewiele robią, bo nie muszą. Na karku protektora mogą siedzieć sobie i funkcjonować wiele lat...No i to by było na tyle.

W pracy...cz. I

Zacznijmy od tego, że za czasów zamierzchłego, "zdziczałego", obecnie oplutego PRL-u, każdy kto chciał, pracę MIAŁ. Nie, żebym PRL wychwala, ale takie są fakty. Czy się stoi, czy się leży..itd.
O pracę ciężko nie było, jaka była, taka była, ale była. Czasem/często marna. Bo dobrą mieli na ogół ludzie wykształceni. Kończyli studia (prawdziwe, państwowe - uniwerek, polibuda, medyczna) i byli na nich przygotowywani do zawodu: lekarza, inżyniera, architekta...
Teraz każdy kołek może studiować ZA PIENIĄDZE.
I jak , skoro kołek płaci, nie spełnić kołka wymagań????No jak? Kołek jest klientem firmy pod nazwą uczelnia taka a taka, płaci, a firma świadczy mu usługi.
I w ten sposób studia kończą tabuny kołków, nie potrafiąc nic, ale za to mając "papiUrek" uczelni będącej na prawdach uczelni państwowej. Stąd rosną rzeszę ludzi "wykształcUnych" ale nie potrafiących NIC.
W dodatku mnogość tych uczelni z certyfikatami jest tak wielka, że..cóż...kołki uczelnie kończą - kołki pracy nie mają.
Bo kiedyś szkół wyższych było TROCHĘ, a teraz....
Bo kiedyś szkoła wyższa służyła do studiowania, a teraz...
Bo kiedyś studenci różnej maści, z różnym podejściem do nauki, przed egzaminami KULI.
Bo wiedzieli, że muszą nadrobić te wszystkie nocne balangi, bibki i posiadówki w akademikach , przy "słoiku dżemu" , jak to barwnie opowiedział Jerzy Skoczylas w piosence pt."Studenckie Czasy":
"Pamiętasz stary? To było sześć lat temu
No może osiem, no, nie ważne mniejsza z tym.
W akademiku nas czterech, słoik dżemu.
Piętrowe łóżka, papierosowy dym.(...)
No i dobra.
Kończyli, zostawali magistrami, inżynierami i podejmowali dobrą pracę.
Teraz kończą, zostają MAGISTRAMI, a pracy ani widu , ani dychu. Bo nie ma zapotrzebowania.
Za to nie ma fachowców, bo kto by tam zawodówę kończył, albo technikum, chyba jakiś buras...
PapiUrek jest KONIECZNY! Bez papiUrka ani rusz!
Kiedyś, by skończyć, trzeba było mieć albo wielkie zdolności, albo pracowitość niebywałą, albo - jedno i drugie - wtedy zostawało się WYBITNYM. Dziś - trzeba mieć TYLKO KASKĘ.
No i mamy co mamy!
Wobec powyższego, logicznym jest, że praca stała się dla wielu obywateli nie obowiązkiem (jak kiedyś), nie powinnością państwa, by tę pracę jako podstawę BYTU, obywatelom zabezpieczyć (jak kiedyś) ale...LUKSUSEM.
Co powoduje dalej wyścig do tego luksusu?
Ano...jasne jest to, że wcale tu nie chodzi o to, by stanowiska zdobywali ludzie WYKSZTAŁCENI, zdolni, operatywni, kreatywni. NIE.
Bo oczywistą sprawą jest, że jak mają przyjąć "łebka" z ulicy z doskonałymi referencjami, to i tak wybiorą bratanka prezesa lub żonę znajomego dyrektora, która musi przebidować te 7 lat do emeryturki nie robiąc dokładnie NIC. A "łebkowi" - temu zdolnemu, wykształconemu mogą co najwyżej zaproponować podrzędne stanowisko za tysiąć piŃCset i niech się jeszcze CIESZY, że w ogóle ma pracę!
Jak nie wierzycie, posłuchajcie sobie w radio czasem ofert pracy - wymagań pracodawców i proponowane zarobki. To jest właśnie dla "ludzi z ulicy".
W wyniku castingu (bo zgłosi się zgraja) wyłonią najlepszego, by mógł za psie pieniądze zasuwać , by ci na górze mogli za chwile dostać kolejny, trzeci w tym roku awans (oczywiście PO CICHU - zarobki są obecnie utajnione) a konto tych "przyoszczędzonych", na owym jeleniu pieniądzach.
I tak się to kręci moi kochani. Bo kryzys jest. Bo mamy KAPITALIZM.
Wszak tego chcieliśmy!

wtorek, 23 kwietnia 2013

Podróże, podróże...

Kiedyś tam,w głębokim, zapadłym PRL-u szczytem marzeń był Budapeszt i Bułgaria. Złote Piaski..ehhhhh...
Teraz, wiadomo, granice otwarte i możemy sobie lecieć, jechać, czy płynąć, bez problemu wszędzie. Samolot przestał być luksusowym i elitarnym środkiem komunikacji, a stał się, podobnie jak pociąg, zwyczajnym środkiem do przemieszczania się, dla przeciętnego "zjadacza chleba".
Zresztą, są tanie linie, opcje last minute, gdzie za grosze można sobie latać do woli.
Tylko po co? Mnie tam dobrze jest tu, gdzie jestem i wcale nie myślę o podróżowaniu.
Tu mam pewne: deszcz, wiatr, słońce - w lecie, mróz lub odwilż - zimą.
Nie muszę sobie łamać języka i męczyć rąk żeby się dogadać.
Mój syn poleciał do Londynu. Po co i na co? A co tam takiego ciekawego w tym Londynie?
Jakiś tam Big Ben..Ajajaj, a mało u nas zegarów w Polsce i lepszych, nawet na Starym Mieście, na Mariensztacie...



Albo taki Hyde Park, wielkie mecyje, ja mam dwa parki koło siebie i się nie chwalę! Że Pałac Buckhingham? A u nas mało pałaców: Kultury - proszę bardzo, albo ten no...Na Wodzie, o! A rudery jakie tam, uliczki takie byle jakie i łobuzerii kupa bo te subkultury są, gangi, kolorowe dzielnice, rżną się noażami... Do kitu!
Albo taka Norwegia. Ciemno, zimno, ponuro.. I co tam ciekawego jest? NIC. Tylko ludzie samobójstwa popełniają! Zresztą..na obrazku sobie można zobaczyć albo w telewizji w programach geograficznych! Przynajmniej człowiek się nie przeziębi!
U nas mamy ładne góry i morze, a w takich Telakach jest też bardzo wysoka góra, prawie jak w Otwocku.. A jakie lasy!
Paryż? Ojojoj, wielkie mi co, jakaś wieża stoi tego nooo...Eiffla..Cała z kratownicy. Niczym żuraw co koło mnie niedaleko! Nawet dwa! I jeszcze lepsze!




A na taką wieżę jak wejść to można zadyszki dostać, serce się osłabia i wątroba się opuszcza. Lepiej sobie posiedzieć w domu i zjeść jabłuszko, na pewno pójdzie na zdrowie, a nie się wygłupiać!
Wiedeń. Byle co tam jest, byle co! Takie tam fontanny różne, u nas lepsze, szczególnie te w parku przy Wiśle.
Praga to w ogóle do niczego. Most Karola - u nas Poniatowskiego i jeszcze ładniejszy, nie mówiąc o Stadionie Narodowym! One takiego nie mają! Nawet czasem i popływać w nim można!
W Egipcie - faraonówka i inna gangrena.
U Arabów - mogą porwać. Wszędzie czychają terroryści i zamachowcy różni. I samoloty porywają albo bomby podkładają!
Grecja? A Grecy kobiet nie szanują!




Ameryka? Murzynów biją!
Niemcy? Bosz....ten szkopski język jest FATALNY!
Tak, że nie ma gdzie i pieniędzy szkoda!
Iść sobie na ławkę do parku, przynajmniej się człowiek nie zmęczy!
No!

Edukacja seksualna

Fascynujące! Po prostu RE WE LA CJA!!!!!
Nasi "młodzi, gniewni, szczerzy", choć może niekoniecznie młodzi, doszli do wniosku, żeby edukować seksualnie dziecko od kołyski!
Jak to motywują? Ano...już niemowlątko orgazmy miewa i rączką dotyka sobie intuicyjnie to i owo!
Wczoraj właśnie mUndre głowy usiadły i...parafrazując słowa Nikodema Dyzmy, myślały, myślały aż wymysłiły!
Resorty edukacji i zdrowia wzieNy się zebrały i tak se komPinowały! Wraz z dwoma ważnymi ministerstwami  konferencję organizowały agenda ONZ ds. Rozwoju oraz polskie biuro Światowej Organizacji Zdrowia.



Pan Lew-Starowicz uważa, że dziecko jest seksualne już od urodzenia! A co za tym idzie, seksem zainteresowane. Wobec powyższego to co? Trzeba chyba już niemowlęta uświadamiać!
I o tym nowocześni rodzice, nie zaściankowe "kartofle", powinny pamiętać! I zamiast kilkumiesięcznemu wrzeszczącemu "potworkowi" cierpliwie powtarzać: MA - MA - MA, BA - BA - BA, TA - TA - TA, niech powtarzają: PE - NIS, VA - GI - NA - zapewne pożytek większy będzie! I dziecko nie będzie ciemnym zakompleksieńcem tylko świadomym seksualności maluchem!
Pełna edukacja powinna nastąpić w przedszkolu u czterolatków. Tak orzekli twardogłowi!
No więc co? Chyba dziecko jest już wystarczająco dojrzałe by wprowadzić go w arkana ARS EROTICI!



Proponuję jako podręcznik pomocniczy "Kamasutrę" oraz "Życie seksualne dzikich". Może jaki pornosik puścić albo Świerszczyki wspólnie pooglądać, ale nie te, które pamiętamy z dzieciństwa! Nie te czasy!
Precz z bocianami i kapustą! Stosunek płciowy, penis, napletek, łechtaczka, wargi mniejsze i większe, vagina - to ma być słownik postępowego czterolatka. Można też nadmienić o zapłodnieniu, ruchach frykcyjnych, podnieceniu itd. Im więcej tym lepiej! I ćwiczenia praktyczne! Ale nie tak po staroświecku i tendencyjnie (TFUUU!) że kobieta i mężczyzna! Co to za utarte, nudne schematy? Niechaj dziewczynka z dziewczynką ćwiczy, chłopiec z chłopcem oraz ewentualnie KRZYŻÓWKI!!!!!!
Pani psycholożka Aleksandra Piotrowska uważa, że z powodzeniem z czterolatkiem można prowadzić rozmowy na TE tematy, ale jak tatuś czy mamusia ma się czerwienić i jąkać, lepiej, jak za niego zrobi to fachowiec! W przedszkolu! Może nawet niech zademonstruje, a co!




Noooo, całkiem poważnym materiałem do uświadamiania są dwunastolatki.
Tam to już ni ma przebacz! Ich to już należy uczyć (zaznaczam, że wg tych radzących psychologów i lekarzy) jak w sposónb miły, łatwy i bezpieczny nawiązywać BLIŻSZE znajomości. Bo przecie dzieciaki I TAK wcześnie zaczynają! I to jest, wicie, rozumicie, ARGUMENT!
Powiem tak. Do pedofili tylko krok, skoro dwunastolatek będzie miał usankcjonowane autorytatywnie przyzwolenie na współżycie. I to z osobami przygodnymi. A może z jakimś sympatycznym starszym panem, co da mu cukierka! Ci ja gadam...smarfona, laptopa, mały skuterek albo firmowy ciuszek w prezencie...I taki będzie...czuły...
A w Holandi podobnież powstała partia pedofili. HURRRA!!!!
KIEDY W POLSCE?????
A nie mówiłam?

wtorek, 16 kwietnia 2013

Hip hop

Dziś chciałam o hip hopie...
Ciekawe, co nie? Stara babcia..
Co takie wapienko może mieć do powiedzenia o tego typu muzyce...
"Sie już zabijam, krew cieknie z ryja"...CIEKAWE.
Słucham czasami. TEKSTY pełne przekleństw. Szalenie wulgarne zazwyczaj, wręcz szokujące..
Odpychające i przerażające. Nie do przyjęcia. Ociekające obscenizmem.
A jednak...


Dlaczego? Dlaczego ci krótko żyjący na świecie ludzie, z krótkimi włosami w charakterystycznych czapkach z daszkiem i za wielkich bluzach, dają taki przekaz?
Młodzi, na progu życia POWINNI być pełni optymizmu, nadziei i wiary..Że dokonają cudu, którego NIKT przed nimi nie dokonał. Z posad świat ruszą. Tak każdy młody myśli, bo to domena młodości.
Ta naiwna wiara  wynika z braku doświadczenia. Jeszcze się woda w uszy nalać nie zdążyła...
Co stare - się krytykuje. Ja będę INNY, ja nie będę taki naiwny, nieżyciowy. Ja będę bogaty. Ja osiągnę sukces, będę żył inaczej niż moi rodzice, dziadkowie..Będę INACZEJ budował ! I LEPIEJ!
Nie będę popełniał takich błędów jak oni, o nie!
Tak myślą młodzi..Na ogół.
Są teoretykami.
Dlaczego ktoś nie chce tego załatwić skoro mi się to należy? Przecież MUSI, to jego obowiązek!
Dlaczego mam czekać? Z jakiej racji? Nie mam czasu! Czas to pieniądz!
Co ci ludzie tam robią, skoro JA muszę czekać, przecież to sprawa na godzinę, nie na trzy tygodnie?!
Codzienne zderzenia z rzeczywistością i kubeł zimnej wody..
Ale oni jeszcze się nie nauczyli, nie przekonali, jeszcze nie mają pokory, jeszcze jest u nich tzw. postawa roszczeniowa...
Ale już powoli, powoli, zaczynają poznawać świat i tu następuję zderzenie ich teori z praktyką...
Stąd w tych utworach tyle goryczy, tyle krytyki...Czasem cynizm..Może udawany, a może nie...
To emanujące poczucie bezsilności. Bunt przeciwko rzeczywistości. Braku perspektyw.
Hip hop to według mnie krzyk rozpaczy tych młodych ludzi. Widzą bezsens, widzą rzeczywistość, która ich otacza. I buntują się.


Jednocześnie są zbyt słabi by wydostać się z tej matni.
Brak im siły, brak ideałów.
Brak kogoś, na kim można by się wzorować i czyim śledem podążyć..
Kiedyś był Jan Paweł II. Młodzież go kochała, wielbiła, rozczulał ich prostotą przekazu, serdecznością... Nasz Papież, Polak. Przytulał ich do serca, opowiadał o tym jak był młody jak oni i zajadał kremówki. Szczery, naturalny, dawał tyle ciepła...
Odszedł. I skończyło się pokolenie JPII..A szkoda..
I znów tak bez pasterza...
Nie, nie o to chodzi, że Papież zrzeszał tych wszystkich..Ale coś przecie było na rzeczy...Toć każdy prawie go szanował, podziwiał...
A teraz...
Co mają zamiast? Co się im oferuje? Miraż wolności, róbta co chceta?
Seks, szmal, narkotyki?
Myślę, że intuicyjnie wiedzą, że to nie to. Ale są zbyt słabi..Bo kumple też tak żyją i jest dobrze..
Sam jesteś nikim, w grupie siła, to już zrozumieli, a hip hop daje jakąś przynależność (?)
Czują się KIMŚ , bo dają przekaz. 
Żyją w swoim świecie muzyki. Zagryzają wargi..
To nie jest optymistyczna muza...
Tak myślę...

sobota, 13 kwietnia 2013

Tolerancja

 Tolerancja to obecnie słowo klucz. Bardzo modne. Często używane.
No bo cóż to jest ta tolerancja i z czym to się spożywa?
Ano jest to z  łaciny  - tolerantia – „cierpliwa wytrwałość”; od łac. czasownika tolerare – „wytrzymywać”, „znosić”, „przecierpieć”, ŁO!



Więc...pozytywne, szlachetne, szalenie godne podziwu zjawisko czy też cecha człowieka...NIBY.
Ileż to środowisk idzie pod sztandarem z wypisanym owym hasłem TO LE RAN CJA wielkimi literami!
I feministki, i lesbijki, i geje, i  tacy co swoje ciało upadabniają do ciała źwierza i...wszystkie inne dziwolągi.




Pięknie, pięknie! BO człowieka nie można przecież KRYTYKOWAĆ za: zachowania, przekonania, wiarę,wygłąd, za seksualność nieco inną...Nie można też go piętnować, nie można osądzać!
Za wygląd...Hmmmm..piętnować grubasa MOŻNA! Po co tyle je! Trzeba być młodym, pięknym, wysportowanym,a  nie jakiś zapasiony pogrzebacz, kto takiego do pracy przyjmie! Albo starego i nieestetycznego! No, chyba, że se zoperuje to i owo z siedem razy!
Za to nie można na Murzyna powiedzieć, że czarny! Murzyn to obecnie Afroamerykanin, jakby kto nie wiedział! Gorzej, jak zrodzony w Polsce, wtedy...nie wiem...Może biały????? Albo udawać, że się nie widzi koloru skóry? Murzynek Bambo w Afryce...TFU, na psa urok! Co za RASIZM!
Na Żyda nigdy nie możemy powiedzieć, że jest Żydem! Toż to czystej formy ANTYSEMITYZM! Najlepiej w ogóle o narodowości nie wspominać , bo to temat drażliwy!
O Polaku - można, najlepiej zbój, pijak i złodziej! Anglik - można! Niemiec - to zależy! Czy Merkelowa pozwoli i też zależy od kontekstu, jak coś o wojnie to NIE! Żeby nie obrazić naszych wiernych przyjaciół! Francuz - mooożna. Włoch - można! Żyd - nie można! Semita, co ja gOdOm!
Jeszcze zresztą TEŻ zależy KTO mówi, jak o holocauście - proszę bardzo! Jak o martyrologii całej, stratach, o Nocy Kryształowej, Jadwabnem - proszę bardzo!
Ale tak w ogóle to...śliski temat, bo to nie wiadomo CO wypada, a co nie.
Teraz tak. Jak wspomniałam osądzać człowieka nie wolno i przyczepiać mu etykiet!
Obrażać nie wolno!
Nie można nazywać homoseksualisty "pedał", wiadomo.
Ale katolików rzymskich - katol, moher, talib katolski - wskazane. Pluć na kler - wolno, na gejów - nie. Trzeba wiedzieć, komu można przyczepiać etykietki, komu nie. Niektóre grupy są nietykalne, ale inne to... nawet wskazane poobrzucać troszkę błotkiem, a nuż coś się przyklei.
W dobrym tonie jest więc plucie na katolików, natomiast na INNE wyznania NIE!
Tolerancją jest więc przyzwolenie na marsze homoseksualistów, natomiast procesja w Boże Ciało przeszkadza! A jajkami obrzucić! Bicie dzwonów - przeszkadza, pochód robi zamieszanie, tamując ruch uliczny! Procesja wierzących, bo marsz homo - oczywiście NIE.
Co dalej? Nazwanie, czy określenie człowieka jako złodzieja czy bandziora jest OSĄDEM, a przecież tego robić nam nie wolno! To jest wyzwisko! To etykietka! Można powiedzieć: pan , który przywłaszczył sobie cudze mienie! Ale co to takiego w końcu? Brzmi delikatnie, więc...
Pan, który dokonał czynu lubieżnego na 10-letnim dziecku. Prawda, że dobrze? Więc wypuszcza się takich po kilku latach odsiadki...A nich tam sobie żyją...A że często rodziny muszą uciekać przed gwałcicielem (przepraszam pedofili!) do innej wsi, by się nie zemścił lub czynu nie powtórzył...Co tam! Trzeba dać człowiekowi szansę! A nie go klasyfikować, szufladkować...
Powracając jeszcze do spraw wiary. Nasz, katolików, KRZYŻ obraża niewierzących, razi ich w oczy, Biblia podobno zawiera sceny drastyczne i nie wskazane uczyć dzieci RELIGII.
Zamiast, niech dzieciaki uczą się kondomy nakładać i swoje ciało poznawać, reakcje, niech znają własne! Przyda się na przyszłość jak znalazł, jak w przedszkolu se dziciowiny potrenują! Kompleksów nie będą miały! Dziewięciolatki często dojrzewają , więc i w ciążę zajść mogą! Może już ośmiolatki powinno się antykoncepcji uczyć!
Chrystus na krzyżu razi i MY, katolicy, mamy w swojej tolerancji GO nie pokazywać, niewierzący w tym momencie swoją TOLERANCJĄ już nie muszą się wykazywać, bo po co? Ona nie wszystkich przecież obowiązywać koniecznie musi!



Dochodzimy do sedna. TOLERANCJA obowiązuje TYLKO niektórych, wybranych.
Oni w wypadku jej "braku", mają to wytknięte.
Mamy być tolerancyjni, gdy nie liczą się z naszymi uczuciami (np. religijnymi), gdy drą Biblię na naszych oczach (Nergal), gdy wypisują bzdury na temat Jezusa, Marii, gdy depczą nasze symbole. ONI nie muszą wszak liczyć się z nami, mało tego, ICH nie obowiązuje żadna przyzwoitość. Bo przyzwoitość to szanowanie drugiego człowieka, więc w tym jego UCZUĆ, a nie wiem, czy wiecie, że obecnie krąży przekonanie, iż drugiego człowieka szanuje się za coś...Obcego sznaować więc się nie musi, bo z jakiej racji?
Kiedyś przyzwoitość nakazywała szanować KAŻDEGO, dziś nie ma pojęcia przyzwoitości, ani szacunku.
Okazuje się te symptomy, odruchy, tylko wtedy, gdy się to opłaca! Dyrektorowi, prezesowi, człowiekowi od którego wiele zależy..Reszcie - nie. Co zatym idzie? Można obrażać i poniżać, choć podobno nie można. Ale TYLKO podobno...
W tramwaju jakiś łysek głośno bluzga. Ale trzeba być tolerancyjnym! Inni namiętnie się całują, macają się, mało nie wejdą na siebie..TOLERANCJA!!!! Młodzi są, wolno im!
Z banerów wyglądają niewiele mające na sobie panienki..Przechodzą dziesięcioletni chłopcy...Niech się uczą, niech patrzą! TO LE RAN CJA. Bo co to za zaścianek jakiś! Skromność??? Średniowiecze!
W imię TOLERANCJI jesteśmy zmuszani do patrzenia, słuchania, odbierania tego, na co nie mamy ochoty. Także do określania czegoś, jak byśmy nie chcieli...Jeśli uważamy i jesteśmy święcie przekonani, że pan z panem i pani z panią jest nieprawidłowością i wypaczeniem NORMY, to możemy tak sobie TYLKO myśleć, nie możemy zaś tego glośno wypowiedzieć, choć buntujemy się przed nazwaniem TEGO normalnością. TOLERANCJA!
Bywa przyczyną pogwałcenia naszych poglądów, naszych wartości...
Tak to moi złoci, wygląda ta nasza tolerancja dzisiejsza...
Chyba więcej jednak ma wspólnego z niesprawiedliwością, z fałszem niż z czymś naprawdę szlachetnym...Z cierpliwością, miłością bliźniego, pokorą...Obawiam się, że te słowa jak i idące za nimi wartości, powoli się dewaluują i odchodzą do lamusa zastąpione przez całkiem inne, powiedzmy sobie szczerze, niezbyt szlachetne, cechy...

sobota, 6 kwietnia 2013

Wiosenny siew

Wracałam z zakupów. Wypchane torby. Portmonetka lżejsza o parę "miedziaków". Wiosna. Ale tylko kalendarzowa. Na dworze zalegające hałdy roztapiającego się śniegu...Zimno, mokro, nieprzyjemnie i "zarazowo". A to już kwiecień. Z dachów kapie woda, do bani ogólnie! Nastrój wisielczy bo brak słońca, szarość bezgraniczna i bezdenna, co powoduje ogólnie ponurą atmosferę.
Na bazarku przemykają skulone, zziębnięte postaci, ludziska kupują na chybcika, aby szybciej znaleźć się w domu. W ciepłym domeczku.
Ludzie jacyś zaniepokojeni, poddenerwowani..
Wchodzę na klatkę mojego bloku. Winda i na górę.
Wysiadam na moim piętrze.
A co tu się dzieje?
Moi sąsiedzi, państwo Chudzińscy przycupnięci na korytarzu w milczeniu wpatrują się w...doniczki.
Moja koleżanka Jaga, jej córa Kasia i sąsiad Maciek...
- A co wy tak tutaj? - pytam skonsternowana.
Porozrzucane torebki papierowe...Nasionka!
Zrozumiałam. Na klatce schodowej obywał się wiosenny siew!
Jak wy pięknie wyglądacie - zagajam - tylko fotę wam SZCZelić! Jesteście jak symbol związku człowieka z naturą...Tacy więcej..alegoryczni...
- NO!
- A wiele macie morgów, gospodarzu? - pytam sąsiada.
- Ooooo, dopłaty z Unii dostajemy! - stwierdza Maciek.
- Ale śnieg jeszcze, nie wiadomo, czy wzejdzie! - nie znam się na roślinkach i ich uprawie, ale wypowiedzieć się mogę, co nie?
- No, to kary płacić będziemy! Ale za to jak wyrośnie, będziemy bogaci! - zapewnia Maciek.
- A co siejecie? - pytam zaciekawiona.
- A wszystko - śmieje się Jaga.
- RZODKIEWKĘ?
- Nie, szczypiorek, koperek, takie tam...- odpowiada koleżanka Chudzińska.
- Już są zapisy! Kolejka jest! Jak wymarzną kwiaty, nie będzie owoców, warzyw to będzie głód! Wtedy jak znalazł!
W końcu śmiejemy się w tej tragicznej sytuacji..No bo faktycznie, kto to słyszał, w kwietniu śniegu kupa i ani myśli ta zima odpuścić..
- Mówiło się o ociepleniu klimatu, teraz podobno lodowiec nadciąga! - Jaga minę ma nieciekawą.
Ano...Cóż..chyba wiersz o nich napiszę, o tych bojownikach niezłomnych w walce o przetrwanie natury porządku...Ażem się wzruszyła...Gdybym malarzem była, to namalowałabym coś jak Delacroix "Wolność wiodąca lud na barykady"...Pani Chudzińska z odkrytym biustem na hałdzie śniegowej powiewająca...hmmmm...może listkiem zielonym tej draceny co to na korytarzu stoi...
Aha, ona ma koleżankę, w drugiej donicy, tera we dwie stoją już...
Maciek patrzy na nie właśnie.
- My to już prawie emeryty! Obiecali nam urlopy POD PALMAMI i mamy - tu pokazuje na nasze korytarzowe dracenki od złudzenia przypominające palmy...