czwartek, 27 grudnia 2012

Parę słów ode mnie na progu nadchodzącego nowego roku...

Święta minęły. Jak to mówią "Święta, Święta i po Świętach".
Zostały jeszcze spore ilości nieskonsumowanego jedzenia. Jak co roku zadajemy sobie pytanie: po co było tyle tego kupować? I jak co roku wyrzucamy żywność. Może nie każdy...Ale olbrzymie ilości pożywienia lądują w śmieciach. To nie jest w porządku. Już nawet nie ze względu na wyrzucone pieniądze. Ale jest to po prostu niemoralne. Ja staram się nie wyrzucać jedzenia, zawsze gdy mi się to zdarza, myślę o ludziach głodujących na całym świecie...Ktoś kiedyś powiedział, że połowa ludności świata umiera z przejedzenia, a druga połowa z głodu. Być może trochę w tym przesady, ale też i jakaś prawda. Dlatego nauczmy się gospodarować. Zbyt duże ilości zakupionego chleba można po prostu zamrozić. Zresztą inne produkty też. Gdy przygotowało się o wiele za dużo produktów czy potraw, można, jeszcze gdy są świeże, obdarować nimi osoby potrzebujące, może sąsiadkę lub kogoś z rodziny. A może zaprosimy znajomych na poświąteczne spotkanie?
A przed nami jeszcze Nowy Rok i Sylwester.
Jaki będzie ten rok, co nam przyniesie?
Obecna sytuacja w Polsce i na świecie nie nastraja nas optymistycznie. Kryzys, galopujące bezrobocie, wzrost kosztów utrzymania, brak koniecznych reform np. służby zdrowia.
Ludzie żyją coraz skromniej. Oczywiście, jest grupa, która nie ma powodów do narzekania. Ale jednak większa część społeczeństwa musi nauczyć się oszczędzania. Społeczeństwo, niestety, traci poczucie stabilizacji. Niepewność jutra, brak perspektyw - ten problem wielu z nas nie jest obcy. W trudnej sytuacji są młodzi ludzie kończący szkoły czy studia, gdyż nie zawsze znajdują zatrudnienie. Nie ma więc się co dziwić, że w tej sytuacji młodzi nie dążą do założenia rodziny, unikają też posiadania potomstwa. Bardzo rzadko na ulicy widać kobiety w ciąży. Katastrofalna sytuacja gospodarcza prowadzi więc pośrednio do braku przyrostu naturalnego. To z kolei do starzenia się społeczeństwa i co za tym idzie narastającego problemu z emeryturami. Wkrótce będzie więcej staruszków niż dzieci, bo przecież nasza długość życia PODOBNO się wydłuża. Tylko, niestety, człowiek stary, to bardzo często choroby i dolegliwości, a z naszą służbą zdrowia jest bardzo źle i nie widać by miało się to w najbliższym czasie poprawić...
Młody człowiek, chcący założyć rodzinę, często zaciąga kredyt na zakup mieszkania. Ma go spłacać np. 30 lat. Nikt jednak nie gwarantuje, że się nie utraci pracy lub nie zachoruje. Może myślę w sposób "czarnowidzki" ale staram się być realistką. Nieco ratują sytuację babcie i ciocie, które czasem zostawiają mieszkania wnukom lub kuzynom w spadku. Ale co ma zrobić młody człowiek, który nie jest szczęśliwym posiadaczem, a stałej pracy nie ma?
Niestety, nadchodzenie nowego roku nie napawa mnie nadzieją...Czasy mamy ciężkie, mimo informacji w mediach o wspaniale rozwijającej się gospodarce i wzmocnieniu złotówki. Ta propaganda przypomina mi nieco czasy PRL-u.
Chyba tylko niektórzy młodzi jeszcze naiwnie wierzą...Ja osobiście nie podzielam takiego spojrzenia przez różowe okulary.
Ano zobaczymy...
W każdym razie jedno co mamy "za free" to miłość najbliższych, tym więc się cieszmy. Jednoczmy się w trudnych chwilach, pomagajmy sobie, wspierajmy się. Nie bądźmy egoistami, pamiętajmy, że są wśród nas inni ludzie potrzebujący naszej pomocy - niekoniecznie materialnej. Czasem po prostu bardzo chcą oni, byśmy im poświęcili trochę uwagi, byśmy ich wsparli, okazali życzliwość, powiedzieli parę ciepłych słów...
Odpowiedzmy na te sygnały.

środa, 26 grudnia 2012

Święta są męczące....

Jednak Święta są bardzo męczące..
Zaczęło się już w Wigilię. Tradycyjne dwanaście wilijnych potraw. U jednych więcej, u innych mniej. Powiedzmy, że jest około dwunastu. Policzmy u mnie: barszcz wigilijny od którego zaczyna się wieczerza, z ziemniaczkami polanymi cebulką podsmażoną na oleju lnianym, pycha! Potem kapustka wigilijna - z grzybami. Smażony karp. Jednak karp, nie żadne tam turboty, rekiny, dorsze, łososie. Karp to tradycja. Nie wnikam, tuczony, nie tuczony, tradycja i już! Pierogi z kapustą i grzybkami. Śledzik - tradycyjny, w oleju, z cebulką, a jakże. Sałatka - warzywna, bez wydziwiania. Kompot z suszu - zrobiłam w tym roku z  3/4 kg śliwek i 1/4 kg moreli. Bo to lubię później zjadać! Zimniutki, pyszny, z goździkami. Wypiłam litr, albo i więcej...Łosoś wędzony - moje chłopaki lubią. Ciasta - sernik, makowiec, murzynek. Jest 11:) No to doliczmy bułkę paryską z masłem i...z głowy!
Doszłam do potrawy nr 5 i odpuściłam. Ryba smażona na oleju i kompot z suszonych śliwek swoje zrobiły! Rewolucja w żołądku i o pasterce mowy nie było!
Następne dni jeszcze gorsze. Ale tradycja to tradycja! Trzeba się zawziąć i stanąć oko w oko z problemem! Te mięsiwa, boczusie, kaczki, sałatki...Wszystko pyszne, ale..ileż można? A nie zjeść, to przykrość dla gospodarzy! I powiem nawet, afront! Pogoda nie bardzo na spacery, szaro, buro, odwilż...
Więc siedzimy przy suto zastawionych stołach i biesiadujemy! A w pasie spodenek i spódniczek, coraz ciaśniej, ale co tam, tera takie materiały byle jakie robią, pewno się skurczyło!
W kościele ksiądz proboszcz powiedział mniej więcej tak: śpiewajmy, drodzy parafianie, piękne kolędy, radośnie, z werwą, energicznie, na chwałę narodzonemu Panu. Bo jak na razie, to śpiewacie jak jakie płaczki za pogrzebem! Ano, beczenie było słychać z każdego kąta,. Mój mąż odsunął się ode mnie dyskretnie...Jak tu śpiewać z werwą i radością, jak obżarty człowiek sił nie ma, no jak? W pasie ciśnie, człowiek ledwo na nogach się trzyma. Ledwo się dotoczył do tego kościoła! A tu jeszcze strofują i wesoło śpiewać każą!
Ale to było wczoraj...A dziś - drugi dzień Świąt. Wczoraj była Pamiątka Narodzenia Dzieciącia Bożego - Bóg narodził się na ziemi. Dziś pamiątka narodzin Pierwszego Świętego Męczennika, narodziny człowieka w niebie.
No dobre, do kościoła trzeba...Dziś Św. Szczepana.
Warto się zastanowić na Jego postawą...Kogo dziś stać na modlitwę za wrogów i morderców, na wybaczenie zbrodni, na wstawiennictwo za swoimi oprawcami czy prześladowcami, u Boga? W tramwaju na odcisk niechcący ktoś nadepnie i już wiązanka leci! Po Świętach do pracy się wróci, a tu: ojej, ale pani przytyła po Świętach, pewnie było na bogato, od razu widać! A my w duchu: "a to małpa", złorzeczenia lecą...
A kościół pełen ludzi. Niektórych znam z widzenia, są co niedziela. Zawsze w tym samym miejscu. Ale też jest wielu tych zdeklarowanych "niewierzących". Bo niewiara, niewiarą, ale w Święta i Nowy Rok lepiej się jednak ASEKUROWAĆ, bo a nóż, a widelec, Bóg jest! Nie ważne, że nie bardzo wiedzą, którą ręką się przeżegnać i kiedy "amen" powiedzieć...Ale są. Liczą, że jak coś, to może Bóg im jednak TO policzy...Taka to ta ich zdeklarowana niewiara....Dzieci też chrzczą na wszelki wypadek i do I Komunii Św. posyłają, by za chwilę opluwać ten sam Kościół, który dał ich dzieciom Sakramenty...Ano...
Zrobiłam zdjęcia szopki w moim parafialnym kościele na Kamionku.
Piękna szopka. Bóg narodzony w scenerii skromnego domu mieszczańskiego. Szopka dopracowana w szczegółach: dwie sówki na dachu, piesek niosący zawiniątko w pysku, domek po prawej stronie fantastyczny, retro, nic tylko w nim zamieszkać...Ale jak się okazuje nie było tam dla Dziecięcia Bożego miejsca, Święta Rodzina jest obok, na schodach.....






niedziela, 23 grudnia 2012

Życzenia

Już za chwilę Święta Bożego Narodzenia.
Pamiątka przyjścia na świat Bożego Syna w Osobie małego Jezuska, zrodzonego z Marii Dziewicy.
W Betlejem, nienajpodlejszym ze wszystkich miast, ponad 2000 lat temu, urodził się Chrystus, w skromnym, ubożuchnym żłóbku. Ta maleńka Dziecina Boża przyniosła nam miłość, pokój, odkupienie, gotowość wybaczania...
Zastanówmy się nad tym , pochylając nad żłóbkiem z narodzonym Jezuskiem..
I naprawdę nie jest ważne to, czy było to 25 grudnia, czy były w żłóbku osiołki, czy nie, ilu było pasterzy, czy gwiazda to była kometa, czy może coś innego...Nie to jest tu naistotniejsze...
Dziś usiłuję się NEGOWAĆ rangę tego wydarzenia. Przeciwnicy wiary chrześcijańskiej rozpatrują różne fakty, podważyć ich wiarygodność, nawet starają się obalić istnienie Jezusa Chrystusa. Choinka - okazuje się być pogańskim drzewkiem, a samo Święto wg nich wywodzi się z pogańskiej obrzędowości...
Ale ludzie wierzący, wiedzą...
Bo wierzą. Bo pokładają ufność. Bo radują się tą odwieczną pamiątką...
Dlatego na progu tych wspaniałych Świąt, życzę wszystkim, aby Dzieciątko Boże błogosławiąc Wam, przyniosło miłość, wiarę, pokój, nadzieję.
Cieszcie się z Jego przyjścia, radujcie się wspólnie, dawajcie sobie serdeczność, ciepło, wybaczajcie urazy, nie bójcie się okazywać uczuć i wzruszenia przy wigilijnym stole, przy tradycyjnym dzieleniu się opłatkiem.
I postarajcie się, aby wraz z narodzeniem się Jezusa, w Waszych sercach też narodziło się dobro i byście tym samym, narodzili się na nowo. Bo o tym, jaki będzie ten świat, decydujemy my wszyscy...



Zdrowych, szczęśliwych, pełnych miłości ,Świąt Bożego Narodzenia życzy wszystkim Wam Gruszka.

UFO i gołębie

UFO - czyli niezidentyfikowany obiekt latający. Po anglielsku unidentified flying object! Tak!
Odkryłam, już dawno zresztą, że ONI BYWAJĄ U MNIE W DOMU! REGULARNIE!
No bo JAK można wytłumaczyć fakt ginięcia skarpetek? No jak? Tylko UFO!
Szykuję do prania, a po praniu co? Wyjmuję z pralki, wieszam do wysuszenia i naraz się okazuje, że kilka skarpetek nie ma swojej pary! I w ten sposób mam zawsze stosik pojedyńczych skarpwetek! I co na to powiecie? A skarpetek, nie chwaląc się, mam w domu kilkadziesiąt par - z trzech panów! Więc jak to UFO mi podbiera te skarpetki, stawia mnie w kłopotliwej sytuacji NIECO! Ja nie wiem, do czego im służą te skarpetki i po co ich potrzebują, może jakiś materiał genetyczny z nich pobierają! Bo w zasadzie nie doszłam, tak naprawdę, w którym momencie one giną, przed praniem czy po. Bo może one, te UFO-istoty je właśnie zabierają BRUDNE, a tam wiadomo - strzępki tego materiału genetycznego są! Bo to i złuszczone komórki z pięt i włoski z łydek! To bardzo cenna zdobycz, widać ,dla nich! Może jakie badania robią albo jeszcze co gorsze! Może jaki amagedon planują Une! No, na 21 to chyba już nie albo może im nie wyszło!
Ale to nie jest NAJGORSZE!
Wczoraj piekłam ciasta na Święta : murzynek i dwa serniczki. Zostawiłam w kuchni. I co? Patrzę rano, a tu jedna trzecia murzynka nie ma! I to jeszcze krzywo odkrojone! No, już to UFO coraz bardziej BEZCZELNE się robi, strach się bać!
No owszem, owszem, prawdą jest, że w nocy głód poczułam, bo nie jadłam nic od południa, czasu nie miałam to sobie kawałek uszczknęłam, ale JUŻ wtedy było ruszone! To znaczy to UFO nadgryzło, ani chybi! Może też próbki do analizy poszły! Jestem przerażona, zaniepokojona i zatroskana. To w końcu OBCY! Świadomość, że ja sobie śpię, a takie UFO mi buszuje po szafach, kradnie części garderoby, źre moje ciasto, nie jest dla mnie miła! Mimo całego ogromu tolerancji i pobłażliwości!

Oprócz tego chciałam się pochwalić, że okazałam miłosierdzie gołębiom. To znaczy, nadal gonię je mopem, bo...sra...brudzą. Jednakże ostatnio, widząc jak się grzeją na włazie od kanału koło Marcpolu, gdzie miały ciepło w tym mrozie siarczystym, nakarmiłam je bułką kajzerką. Jednakże, gdy tylko stanęłam i zaczęłam im rzucać powyższą bułkę - świeżą, za 30 groszy, dopiero kupioną do pulpetów, z całej okolicy zaczęły się do mnie zlatywać ptaszyska ! I to jeszcze z wrzaskiem i łopotem skrzydeł! No to se poszłam, bo tyle bułki to ja nie miałam, musiałam klopsy robić w sosie pomidorowym, dla dziecka! Dziecko trenuje i musi jeść białko, najchętniej w postaci klopsów w sosie pomidorowym!
No i to są moje przedświąteczne problemy!
I więcej grzechów nie pamiętam!

czwartek, 20 grudnia 2012

Bezdomny

Kochani moi Czytelnicy,
Idą Święta.
Święta Bożego Narodzenia. Czas miłości, radości. Czas wybaczenia sobie wszystkiego, co było złe, czas pochylenia się nad każdym potrzebującym...
Różne fundacje i inne organizacje starają się pomóc tym, którzy sobie nie radzą, są w trudnej sytuacji, w ubóstwie, by i oni mogli mieć swój moment radości, dostatku, poczuć, że ktoś o nich pamięta..
To taki okres w roku, gdy ogarnia nas spokój, a przy stole wigilijnym otacza ciepło najbliższych, którym chcemy się dzielić z innymi, nawet z obcymi nam, osobami...To taki naturalny odruch serca.
Bo te Święta tak działają, za sprawą Narodzonego Dziecięcia, które w swojej Boskiej Osobie dokonuje cudu w naszych duszach. Temu maleńkiemu Dzieciątku, które, jak co roku nam się rodzi (oczywiście to przenośnia) zawdzięczamy to, że chcemy dzielić się miłością, która w tym wyjątkowym dniu nas wypełnia. Stąd tradycja zostawiania dodatkowego talerza dla zbłąkanego wędrowca, obcego człowieka, który być może, zapuka do naszych drzwi...Zastanówmy się, czy rzeczywiście mu otworzymy? Czy rzeczywiście jesteśmy na to gotowi? Pozostawiam Was, Kochani z tym pytaniem...
Dlaczego tak? Dlaczego o to Was pytam? Otóż dziś wydarzyła mi się historia. Historia, która wstrząsnęła mną dogłębnie i..powiem szczerze, wywołała u mnie ogromny smutek i łzy bezsilności...
Szczególnie, że rano byłam na nauce rekolekcyjnej, gdzie mowa była o miłości i szacunku dla drugiego człowieka...Dla każdego człowieka, nie ważne, czy stary, czy młody, bogaty, czy biedny, czarny, czy biały, gruby, czy chudy, mający dom i rodzinę, czy...bezdomny i śmierdzący....
Wracałam z zakupów. Mróz. Ja, obładowana kupionymi produktami ,usiadłam chętnie w ciepłym wnętrzu wagonu tramwajowego na pętli przy Wiatracznej. Siedzę sobie zadowolona, zaraz tramwaj ma ruszyć.
W tym momencie wchodzi bezdomny. Stary człowiek, bardzo brudny, zniszczony na twarzy, sine ręce od mrozu, chyba schorowany, bo kasłał i oczy miał takie przerażające, prawie same białka.Usiadł sobie nie na siedzeniu, tylko wyżej na obudowie. Kto jeździ tramwajem, to wie. Może tam mu było cieplej? Po chwili po całym wnętrzu wagonu rozniósł się bardzo niemiły fetor. Ten człowiek był brudny i zaniedbany. Tramwaj ruszył. Zapach docierał do mnie, ale machnęłam ręką i nawet się nie przesiadłam gdzie indziej. Jeszcze tylko dwa przystanki - pomyślałam wtulając nos w szalik - wytrzymam jakoś.
W tym momencie usłyszałam wściekłe pomstowania.
- Wypier*alaj stąd! Już cię tu nie ma, śmieciu!
Odwróciłam się. Młody mężczyzna około trzydziestki stał nad siedzącym bezdomnym.
- Mówię do ciebie! Słyszysz? Nie po to płacę za bilet, by twój smród, śmieciu, wąchać! Wypier*alaj!
Zrobiło mi się bardzo przykro. Bałam się odezwać, młody człowiek był wyraźnie rozjuszony...Owszem, człowiek śmierdział, ale mocno zabolało mnie okrucieństwo i bezwzględność osiłka.
Bezdomny siedział sobie dalej na swoim miejscu. Coś tam mruczał pod nosem, wyraźnie przerażony. Nie czuć było od niego alkoholu, tylko smród brudnego ciała i niepranej odzieży. Ja już gotowa byłam to wszystko znieść, byle tamten dał mu spokój.
Ale moje nadzieje były płonne.
Mężczyzna zdecydowanym skokiem dopadł ponownie do starego człowieka. Wyrwał mu z ręki reklamówkę i rzucił ją na podłogę przy drzwiach wozu.
- Sper*alaj! Ale już! Wynosisz się stąd i krótka piłka, śmieciu!
W tym momencie nie wytrzymałam. W tramwaju było sporo ludzi, mężczyźni też i NIKT NIE REAGOWAŁ!
- No i co pan robi? Jak pan tak może człowieka traktować?! To jest CZŁOWIEK, nie śmieć, rozumie pan?PAN GO ZOSTAWI W SPOKOJU! - ryknęłam z mocą.
- Nie, to śmieć! Pani ma przyjemność wdychać te smrody? - darł się tamten
- Dlatego siedzę daleko! Ludzie tracą mienie i mieszkania z różnych powodów! Szczególnie teraz! Pan jest młody, co pan może wiedzieć na ten temat? - wrzeszczałam.
- 90% bezdomnych traci wszystko przez wódę! - młody człowiek wrzeszczał coraz głośniej, siny na twarzy.
- Jak pan może, jak pan tak może? - sekundowała mi jakaś starsza kobieta.
Mężczyźni gapili się w okna...
W tym momencie człowiek spokojnie wstał i poszedł po swój rzucony tobołek.
- Jak pani taka litościwa, to niech panią jeszcze taki napier*oli! - wrzeszczał młody - Niech pani mu jeszcze da 10 zł na alpagę!
- Pana język rynsztokowy o panu świadczy! Młody, gniewny, szczery! Może pogadamy za 30 lat, może będzie pan w jeszcze gorszej sytuacji, jak ten człowiek! Czego panu nie życzę! - wrzeszczałam z kolei ja.
- A ja życzę pani, żeby panią mąż napier*alał! - facet wystartował do mnie prawie z łapami, ale na szczęscie wysiadłam. On został. Takie oto dostałam świąteczne życzenia od obcego młodego człowieka...
Łzy stanęły mi w oczach wobec takiej agresji, takiej bezwzględności, podłości i okrucieństwa..Nie, nie bałam się o siebie..Czułam jak ciężki kamień złych emocji ugodził we mnie i tego bezbronnego, schorowanego, starego człowieka, który właśnie stał obok...Trochę skonsternowany i onieśmielony, ale pełen...wdzięczności...Zobaczyłam to wyraźnie w jego oczach.
- Proszę pana. Ja panu współczuję, ja pana rozumiem...Ludzie tracą mienia z różnych przyczyn. A będzie takich coraz więcej, bo coraz więcej osób traci pracę i nie ma pieniędzy na płacenie czynszów...
- Tak, tak..- smutno pokiwał głową staruszek.
Bąknął coś jeszcze pod nosem..
- Niech pan wsiądzie w następny tramwaj - doradziłam. Był duży mróz.
Szłam do domu i płakałam całą drogę. Nad sytuacją wielu ludzi, którzy w podobnej sytuacji znaleźli się nie ze swojej winy. Nad bezsilnością wobec takiej czystej nienawiści i podłości...Nad tym młodym człowiekiem, który jest kaleką uczuciową, jest istotą ludzką pożałowania godną...Bo w piersi zamiast serca ma chyba sopel lodu, którego nie jest w stanie rozpuścić nawet słońce tropików...
Nie tędy droga, nie tędy...Dokąd zmierza ten świat? - pomyślałam smutno....



-

Pochwała kiczu

Rzecz o kiczu...
Czymże jest ów kicz?
Zajrzyjmy do wiki. "Kicz (z niem. Kitsch - lichota, tandeta, bubel) – utwór o miernej wartości, schlebiający popularnym gustom, który w opinii krytyków sztuki i innych artystów nie posiada wartości artystycznej".
Czyli, że co? O tym, co jest kiczem a co nie, decydują krytycy.
A kimże są ci krytycy? Kto ich, tych przemądrzałych jajogłowych z pozycją i nazwiskiem, upoważnia do decydowania, co ma mi się podobać a co nie? Lub raczej przyklejać mi etykietkę osoby pozbawionej dobrego smaku, bo podoba mi się to, a tamto nie, bo mam w domu taki obraz, czy taką rzecz!
Oczywiście gustowanie w kiczu jest w złym stylu. Tak się utarło. Powiedzieć o kimś: "ale ma kicz", jest ocz obrazą i dowodem lekkiego lekceważenia tej osoby poprzez pryzmat jej smaku. Nie ma nic gorszego dla gwiazdy, jak być uznaną za osobę gustującą w kiczu -np. kiczowato ubraną, mającą kiczowatą biżuterię, czy otaczającymi się takowymiŻ przedmiotami. To nie wypada, to wstyd!
Wniosek z tego taki, że posiadanie kiczu jest czymś wręcz haniebnym!
Bo ludzie okrzyknięci przez innych ludzi KRYTYKAMI, choć często na sztuce się nie znają, ba , nawet nie mają o niej zielonego pojęcia, mają za to koligacje, plecy i czasem nazwisko (a czasem nie), mają decydować o tym, co się komu ma podobać. A któż NIBY ich powołał, kto upoważnił? Tacy sami karierowicze?
Oczywiście, oczywiście, gdzieżby tam, oni w moją wolność wyboru nie godzą, ale..
No cóż, w przypadku, gdy spodoba mi się coś, uznanego przez tych arbitrów dobrego smaku za KICZ, wydam na siebie wyrok - to ta co nie ma absolutnie gustu. A gdzie "de gustibus non est disputandum"się pytam? Gdzie brak DYSKUSJI na temat gustów?
Nie. Tak to ne będzie!
Nie mam zamiaru stosować się do czyjegoś "widzimisie" tylko dlatego, że jemu się nie podobają jelenie na rykowisku, a mi TAK, I OWSZEM! Albo łabądki na jeziorku!
Pamiętam, w dzieciństwie, wyjeżdżaliśmy w góry, do Murzasichla koło Zakopanego. Na wiosce mieszkał sobie niejaki pan Zbójnik, nie wiem, czy to było jego nazwisko, czy też taki "pseudonim artystyczny". Rzeźbił w drewnie i wykonywał cudeńka. Były tam: kierpce - popielniczki, wielkie szarotki na ścianę, jelenie z wtykanymi rogami, z których można było robić łanię, w miarę potrzeb, głowy Górali z profilu z garbatymi nochalami, orły, niedźwiedzie, figurki Góralecek...Czego tam nie było? Kicz? Oczywiście! Ale jakie powodzenie miał ów pan Zbójnik. Jaki ruch w interesie! Jak się wszyscy na te orły i popielniczki rzucali! A co, kurka wodna, mieli jako pamiątkę z Tatr, antyki kupować????
Mam w domu obrazy. Kicz. Oczywiście, że kicz. Jeden - zachód słońca, jeziorko, choinki, kaczuszki...




Drugi - leśniczówka w środku lasu i bawiące się przed nią niedźwiadki.




Kicz nad kicze. Obrazki te wisiały, w tak często przeze mnie wspominanym, mieszkaniu w Otwocku. Przypominają mi dzieciństwo, tamto miejsce, tamten sosnowy las, kuchnię węglową, studnię na podwórku, skrzypiące, powypaczane schody drewniane, zmierzch pachnący sosnami, szum wiatru...Przypominają mi mojego burkliwego wujka, jego sąsiadów, mojego chrzestnego, którzy dawno już nie żyją. Czy mam zdjąć obrazy ze ściany tylko dlatego, że to kicz?
Ludzie, nie dajmy się zwariować! Moi chłopcy, będąc dziećmi, z każdej wycieczki szkolnej, przywozili mi pamiątki. Mam więc wagonik z solą z Wieliczki, mam broszkę - żabkę i wiele innych rzeczy, które należy określić jako kicz. Mam też różne ich rękodzieła - pieski z gipsu itp. Czy mam się tego pozbyć? Przecież to jest ich dzieciństwo, moja młodość, nasze najpiękniejsze lata...Nie, nie to stanowi wartość, co jest obrazem pędzla nie byle jakiego, antycznym meblem, nie wiedeńska porcelana, nie meble biedermeierowskie, nie artystyczne rękodzieła, grafiki absolwentów ASP...To są z pewnością piękne przedmioty, drogie, kosztujące dużo, dużo euro, ale prawdziwa uroda tkwi w tym, co dana rzecz nam przypomina, z czym się kojarzy...Jakie miłe chwile, osoby, miejsca. Czasem tandetny pierścionek z tombaku ma większą wartość sentymentalną niż złota biżuteria z drogim kamieniem szlachetnym! Nie zawsze wartość materialna powinna być tą wiodącą.
A więc niech żyje kicz! Nie bójmy się kiczu! NIE WSTYDŹMY SIĘ KICZU!!!!!
Otaczajmy się nim! Kochajmy go i sznujmy!
Nie pozwólmy omotać się bezdusznym krytyką, mądrzącym się przed kamerami, często mającymi miast serc tylko wiedzę merytoryczną!
Nauczmy się patrzyć na przedmioty sercem, bo ich prawdziwe piękno jest zaklęte w tym, co nam przypominamy....

wtorek, 18 grudnia 2012

Tramwaj

Jadę tramwajem do roboty...Na siódmE. O tej godzinie jedzie robotnicza brać..Chociaż nie..Robotnicza brać najczęściej pracuje w zmianach. Proletariusze wszystkich krajów łączcie się! Tramwaj pełniutki, ludzie grubo poubierani, choć tylko - 2 na termometrze...Ale zima! Dozorcy i gospodarze posesji zdążyli odśnieżyć swoje rewiry. Natomiast służby miejskie - tak różnie. Co się dziwić? Wszędzie ludzi zwalniają, oszczędności robią. Wczoraj był u mnie pan hydraulik. Wymieniał taki dinksik.
- Pani, kiedyś nas było siedmiu do obsługi osiedla, teraz tylko dwóch - powiada.
- A zarobki wam wzrosły? - pytam.
- Gdzie tam...Tylko dyrekcji i jej obsłudze. Kto bliżej żłoba, ten na takich "oszczędnościach" korzysta. A ludzie muszą tyrać, bo im się etaty obcina...
- Jak wszędzie...
Jadę tym tramwajem, nagle trach i staje. Stoi. Stoi i stoi. Ludzie zaczynają już wiercić się nerwowo. Śpieszą się do roboty, do biur, studenci na uczelnie. Jakaś kobita się wachluje, chyba jej słabo w tym tłoku. Tramwaj stoi dalej. Mija piętnaście minut. Otwiera drzwi. Jesteśmy na Moście Poniatowskiego. Ludzie skaczą przez jezdnię i hałdy śniegu. Trzeba iść. Popsuł się i tyle. Każdy nerwowo, jednak, patrzy, czy nie ruszają. Wielu posiadaczy aut korzysta z komunikacji miejskiej. Kłopoty z parkowaniem w centrum.
Przyjechała obsługa techniczna. Grubasek w cytrynowym kaftaniku uwija się jak w ukropie we wnętrzu wagonu. Ludzie stojący na przystanku asystują mu zawzięcie i dopingują do działania.
Przeskakuję z powrotem na przystanek. Pewnie zaraz ruszą.
- Panie, za długo ruszy? - odzywa się jakiś nerwowy jegomość z telefonem komórkowym w garści w kierunku tego w cytrynowej kamizelce. Widać, to jest głównodowodzący awarią. Tamten nie odpowiada. Tramwaj w końcu biorą na hol. Zepsuł się na amen. Tabor MZK już sfatygowany, ubożuchny, ale od nowego roku ceny biletów mają ZNACZNIE pójść w górę. Będziemy podróżować drożej, ale za to mniej wygodnie! Bo będą wyłączone niektóre trasy, a i szczupłość taboru oraz ograniczenie zatrudnienia, jak wszędzie, zrobi swoje.
Dwóch przystojnych młodych chłopców stoi obok mnie. Pewno studenci. Weseli, roześmiani, specjalnie się nie przejmują sytuacją. Młodzi. Mają jeszcze przesiadać się w metro.
- O zobacz, ruszył. Ale skokami! - śmieje się jeden, bo tramwaj rzeczywiście rusza...i staje..I tak cyklicznie, jakby miał czkawkę.
- Może popchamy! - śmieje się drugi.
Ale w końcu połączone tramwaje ruszają. Sytuacja opanowana. Przejazd odkorkowany. Ludzie wsiadają. Zaczyna się nowy dzień. Jestem pół godziny "w plecy".
Śnieg leży...Zima. Gdyby tak do Świąt...
- Juz nie miało kiedy napadać! - odzywa się ze zgrozą jakaś babcia burkliwie.
A CO, MIAŁO NAPADAĆ W LIPCU? - myślę sobie. Oj ludzie, wam to nigdy się nie dogodzi..
Śniegu nie ma - mówią, dlaczego nie ma śniegu w zimie! Do czego to podobne, kiedyś to zimy były, zawsze był śnieg na Święta!
Śnieg napadał - znów źle, ojejują, stękają, minus pięć na termometrze i wielka tragedia, mróz!
Jak jest zima, to musi być zimno, no nie?

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Święta tuż, tuż...

Święta tuż, tuż.
A u wielu z nas portfele chudsze niż w poprzednich latach...
Dziś zastanowimy się wspólnie, co możemy zrobić by nieco zaoszczędzić.
Pierwszy wydatek - tradycyjna choinka. Hmmmm...Czy w zasadzie musi być choinka? Chyba nie. Jest tysiące sposobów na zastąpienie tego, dość archaicznego, drzewka czym innym, tańszym. Co może być? Bardzo efektowny jest kwiat doniczkowy np. kaktus lub Geranium albo aloes. Wystarczy tylko dobrze przykryć go warstwą waty i zamiast DROGIEGO łańcucha, okręcić zwykłym bandażem aptecznym (cena 0,95 gr). Inną wersją jest przetrzebienie przydomowego ogródka lub trawnika. Rośnie tam wiele przedstawicieli flory, które to z powodzeniem, mogą nam zastąpić przestarzałą, tradycyjną choinkę, np. żywopłot, forsycja, jakiś pęd niewiadomego pochodzenia lub nawet uschnięty chwast. Ważne, aby gustownie ubrać roślinę wspomnianą watą, można też użyć papieru toaletowego, zaś sztuczny śnieg można zastąpić najtańszym kremem do golenia lub nawet pastą do zębów. Wspaniałe i dekoracyjne drzewko wykonać łatwo ze starych szczotek do butelek, bardzo przypominających sosnowe gałązki. Ubrać taką naszą choinkę zalecam watą, można też użyć obierzyn z ziemniaków i jabłek uwieszonych na nitce. Jabłka od w/w obierek użyte zostaną do ugotowania kompotu, wysuszyć je można samemu na kaloryferze lub piecu.
Przejdźmy do potraw wigilijnych. Tradycyjny karp jest drogi. Kupujemy więc najtańszą rybę - np. płoć. Prawdziwy karp ma łuski. Można je z powodzeniem zastąpić tipsami, zakupionymi na straganie na bazarku u sprzedawców z sąsiedniego kraju za wschodnią granicą. Tipsy przyklejamy do ryby klejem sporządzonym z mąki i wody. Taki nasz pseudo karp będzie smakował PRAWIE tak samo i znakomicie będzie się prezentował na świątecznym stole. Barszcz z uszkami to bardzo wykwintne lecz szalenie kosztowne danie. Można łatwo wykonać jego atrapę z wody zabarwionej czerwoną i niebieską plakatówką. Do tego uszka można wykonać z makaronu pn. "Fafik" - można nabyć na bazarku w budce z karmą dla naszych milusińskich. Ciasta. Są niezbędnym zakończeniem wieczerzy wigilijnej. Wykonać je można z tzw. masy solnej. Formujemy pożądane kształty - np. piernik, makowiec, po czym malujemy plakatówkami na odpowiednie kolory. Całość najlepiej pociągnąć lakierem bezbarwnym do paznokci.
Najwięcej jednak radości i pola do popisu da nam własnoręczne wykonanie praktycznych prezentów. Moje propozycje to :
- dla pani domu - pojemnik na cukier ze starego słoika po ogórkach - można znaleźć w kontenerach na podwórku
- dla pana domu - krawat ze starego paska od szlafroka
- dla dziecka - sanki wycięte z dużego kartonu po lodówce lub innym dużym gabarytowo sprzęcie AGD
- dla babci - praktyczny pojemnik na reformy z pudełka po butach - dostępne w każdym sklepie obuwniczym za darmo
- dla dziadka - tu zadanie dla kobiet i mężczyzn jako praca zespołowa - ciepłe kapcie wykonane z deseczek jako spody oraz wierzchy - z wełny ze sprutych starych wełnianych reform albo szalika.
Jeśli zostanie wełny, można wykonać parę drobiazgów dla kuzynek i kuzynów - sakiewki, biustonosze a nawet pudla z pomponami na butelce. Tylko najpierw najlepiej kupić butelkę z zawartością - może być wódka Wyborowa lub Parkowa. Wódkę zalecamy wypić na wstępie wigilijnej wieczerzy, a potem to już i tak nam będzie wszystko jedno!
I życzę miłego, tradycyjnego dzielenia się karpiem oraz wesołego baranka!

Bajka Grusi - O Babci, jej Wnusiu huncwocie i dobrej Magdalence

W małej chatynce, pod lasem, mieszkała Babcia ze swoim Wnusiem, Pawełkiem. Babcia bardzo kochała chłopca, bo był to jej jedyny Wnuś, a ponadto dlatego, że z samej swej natury kochała wszystkie dzieci i chętnie przyjmowała je w swoim domu. Dogadzała jedynakowi, jak tylko potrafiła, od małego. Gdy był malusieńkim dzieckiem, śpiewała mu kołysanki do snu, opowiadała bajki, karmiła, chroniła przed chłodem i upałem, martwiła się gdy chorował. Nigdy niczego Wnusiowi nie brakowało. Miał piękne zabawki, strój piłkarski, różne gry, fantastyczną piłkę futbolową. Wystarczyło by Wnuś czegoś bardzo zapragnął, Babcia zrobiła wszystko, aby spełnić jego zachciankę. Ostatni kęs ulubionej potrawy potrafiła odjąć sobie od ust i dać ukochanemu maluchowi.
Ale, trzeba przyznać, że Wnuś odwzajemniał Babci miłość i też starał się jak mógł. Dobrze się uczył, nie chuliganił, unikał złego towarzystwa. Babcia znała jego kolegów i koleżanki i chętnie przyjmowała ich w swojej skromnej chatce, goszcząc, czym tylko miała, czasem była to pyszna zupka, czasem chrupiące naleśniczki, owoce, ciasteczka kupione w pobliskiej piekarni. Żyło im się miło i przyjemnie, a Wnuś rósł zdrowo, jak na drożdżach.
Jednego tylko Babci nie udało się nauczyć Wnusia. Sprzątania. Pawełek był strasznym bałaganiarzem. Mógł się potykać o śmieci i wcale mu to nie przeszkadzało. Chodził ubrany czysto i schludnie, o to, by miał wyprane i wyprasowane ubrania dbała Babcia, ale jeśli chodzi o porządek w swoim maleńkim pokoiku to..lepiej nie wspominać! Ubrania walały się w każdym kącie, meble pokrywała warstwa kurzu, pościel zwinięta w kłębek leżała w nieładzie...Babcia próbowała mu wytłumaczyć, że tak robić nie można, ale gdzie tam. Wnuś słuchał grzecznie, robił słodkie oczy, pięknie się uśmiechał, czym całkowicie Babcię rozbrajał, i..dalej robił swoje. Babcia, ile mogła sprzątała za niego, ale niewiele to dawało. Za chwilę było to samo, a sił miała starowinka coraz mniej. A Pawełek rósł i rósł, mężniał i stawał się powoli młodzieńcem. Niestety, jego bałaganiarskie nawyki zostały. Nie zmienił się nic a nic...
- Pawełku, nie wstyd ci? Przychodzą do ciebie koleżanki, koledzy, a ty masz taki straszny bałagan! - strofowała go babunia.
- Co tam, Babciu! Ja wiem, gdzie co mam, a u innych jest jeszcze gorzej! - odpowiadał chłopak.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć! Co to będzie, jak będziesz chciał się kiedyś ożenić? Przecież "czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał"! - przekonywała starsza pani.
- Oj tam, oj tam! - beztrosko odpowiadał Wnuś.
Zbliżały się Święta. Babcia sprzątała, myła okna, a Wnuś...Nie oszukujmy się, kawał z niego lenia był!
Tuż przed samymi Świętami, Pawełek wpadł na "genialny" pomysł.
- Babciu, mnie w Święta nie będzie w domu. Chciałem wyjechać z kolegami w góry. I właśnie mam prośbę. Potrzebuję troszkę środków. Sam też zarobiłem część przy promocjach świątecznych - tu zrobił rozbrajającą minę.
- Jak to? Zostawisz mnie samą w Święta? - Babcia była bardzo przerażona.
- Oj Babcia, teraz wszyscy tak robią. Wielu ludzi wyjeżdża na Święta i sobie nie robi ceregieli! Święta to przeżytek!
- Wnusiu, co ty opowiadasz? Jaki przeżytek? Święta to czas, gdy Jezus się rodzi, gdy wspólnie przeżywamy tę radość! To czas pokoju, miłości!
- Oj tam! Kiedyś może i tak było, a dziś wyjazd to nawet taniej wychodzi! - dalej przekonywał praktycznie Wnuś.
- Jesteś dorosły. Zmusić cię nie mogę do niczego. Rób jak ci serce dyktuje. Ale wiedz, że mnie się to nie podoba. Robisz mi przykrość.
- Ojjjjjj, Babcia nie mów tak. Jedziemy do Zakopanego, będzie fajnie...Nooo!
Babci było bardzo przykro. Nie myślała, że sprawy się tak potoczą. Co za czasy, co za moda? - pomyślała sobie ze smutkiem - Kiedyś to by było nie do pomyślenia...
Pawełek miał koleżankę, Magdzię. Dobra to była dziewuszka i o sercu wrażliwym. Nie podobna do innych panienek, skromna i pracowita. Wnusiowi od dawna się podobała. W głębi serca liczył, że też pojedzie z jego towarzystwem w góry. Ale jeszcze z nią nie rozmawiał na ten temat. Ponieważ uważał, że sprawa przesądzona, a jego kochana Babunia "urobiona", postanowił jeszcze dziś pogadać z Magdalenką. Umówił się z nią w maleńkiej kawiarence na herbatkę i ciastko. Wiedział, że dziewczyna nie lubiła zgiełku, wystawności, dlatego wybrał właśnie takie przytulne miejsce. Spotkali się wieczorem.
Magdzia wyglądała , jak zwykle, uroczo..Niebogato, a jednak emanowało od niej jakieś ciepło.
Pawełek starał się na niej zrobić jak najlepsze wrażenie. Nie przychodziło mu to trudno. Był przystojnym młodym mężczyzną, inteligentnym i z poczuciem humoru, które to cechy odziedziczył po Babci.
Usiedli przy maleńkim stoliku w kącie. Ciepłe światło świec figlarnie igrało we włosach Magdalenki. Jej długie rzęsy rzucały cień na policzki. Pawełek patrzył na nią z zachwytem i nie mógł się napatrzyć. I ta jej delikatność..Cerę miała jak płatek róży, którą oglądał, troszkę zawstydzony, w pobliskiej kwiaciarni. Była koloru kremowego z łososiowymi obwódkami na płatkach. Wcale nie czerwona, a jaka piękna - pomyślał chłopiec i kupił ją...Teraz właśnie wręczył ją dziewczynie.
Potem zaczęli rozmawiać. O wszystkim i o niczym. Ale było miło. Słowa popijali małymi łyczkami herbaty z róży i zakąszali znakomitym ciastem z konfiturą różaną.
Paweł czuł jakieś dziwne onieśmielenie. Nigdy wobec żadnej dziewczyny nie doznał podobnego uczucia. Przezwyciężając jednak nieśmiałość, wykrztusił w końcu to, co zaplanował:
- Chciałbym, byś pojechała z naszą grupą na świąteczny wyjazd. Nie jest drogo. Nic się nie martw. Mamy dobrą miejscówkę. Całkiem za darmo. Michała rodzice mają chałupę w samym Zakopanym.
- Słucham? Ty chcesz wyjechać na Święta? Czy dobrze zrozumiałam?
- No tak, co w tym złego? - Paweł poczuł lekkie zmieszanie.
- Jak to? A twoja Babcia? Chcesz zostawić ją samą w Święta, w Wigilię?
- Oj tam, wszyscy tak teraz robią! - starał się zmieszanie pokryć tupetem.
- Ja nie jestem "wszyscy". Nic z tego! - odparła kategorycznie ona.
Pawełek zaczął powoli żałować tematu. I decyzji. Co by dał w tej chwili za to, by móc cofnąć czas...Choć niby jeszcze nie jest za późno...
- Nie bądź taka!
- Będę taka! Dla mnie sprawa jest bezdyskusyjna. Ty zrobisz jak uważasz, ale na mnie nie licz. Nie zostawię swoich rodziców samych w Święta. Nie wyobrażam sobie, abym miała te dni spędzić poza domem! - wykrzyknęła z emocją w głosie.
Chłopak zastanowił się. To dziwne, jak mówiła prawie to samo Babcia, był zdecydowany na wyjazd mimo wszystko. Ale teraz...Tak. Madzia ma rację. Nie może Babci zostawić samej! Jak mógł w ogóle myśleć o czymś takim! To był egoizm!
- To ja też nie jadę! Masz rację, przekonałaś mnie...Święta to Święta.
Pawełek nie był zły, tylko troszkę rozbisurmaniony...
- Wiesz, może spędzimy te Święta razem? W Wigilię: ja, ty, twoi rodzice i moja Babcia...- zaproponował nieśmiało.
Buzia Magdy się rozjaśniła. Tak, jakby czekała na takie słowa..
- Porozmawiam z mamą. Rodzice na pewno się zgodzą...
- Bardzo się ciesze, kochana....
Były trzy dni do Świąt. Pawełek wrócił do domu i opowiedział Babci wszystko. Przeprosi ją za to, że naraził ją na przykrość. A nawet....pomógł jej sprzątać mieszkanie, jak nigdy! Wypucował to, co jeszcze nie lśniło czystością, a Babcia nie mogła wyjść z podziwu.
- Wnuniu, ta twoja zmiana to najpiękniejszy prezent świąteczny, jaki mogłam od ciebie dostać -  Babcia miała łzy wzruszenia w oczach, bardzo kochała swojego lenia, mimo wszystko...
I Wigilia była piękna, najpiękniejsza, jaką można było sobie wymarzyć,  życzenia przy opłatku, śnieg, prezenty i wiele serdeczności. A potem kolędy...
Babcia dostała od Pawełka i Magdalenki piękny, ciepły szal...I była bardzo szczęśliwa...
Tak jak wszyscy. Rodzice Madzi okazali się miłymi ludźmi, więc wieczór z nimi spędzony należał do bardzo ciepłych i udanych.
A Wnuś od tej pory zmienił się bardzo. Sprzątał, nabrał odpowiedzialności, tym bardziej, że termin ślubu był już ustalony. Z ukochaną Magdalenką....

niedziela, 16 grudnia 2012

Bajka Grusi - O grubym Aniołku

     Gdzieś, w dalekim świecie, w maleńkim warsztaciku, dającym zatrudnienie siedmiu kobietom i dwóm mężczyznom o skośnych oczach i czarnych włosach, wrzała wytężona praca. Panie pochylały się nad swoimi, dość przestarzałymi już, maszynami. Szyły zabawki na choinkę. Obok, dwaj mężczyźni wykonywali staroświeckimi narzędziami, potrzebną galanterię.
     Powstawały tu powyginane pastorały dla Św. Mikołajów, srebrne gwiazdki z koronkowej blaszki, maleńkie złociste kościółki i inne cudeńka. Tu właśnie produkowane były setki aniołków, Mikołajów, baletnic, ptaszków, koników, kolorowych motyli, rybek i innych ślicznych zabawek, które później wysyłane były na cały świat do różnych sklepów - wielkich i całkiem malutkich. Trzeba było się śpieszyć, bo Święta już za pasem!
     Pracowała w zakładzie młoda dziewczyna o imieniu Jaśmin. Była wesoła, miała skośne oczy i pyzate policzki. To ona wpadła na pomysł by uszyć grubego aniołka. Troszkę tylko powiększyła wykrój , którym się posługiwała, a w brzuszek napchała nieco więcej wypełniacza. Zeszyła wszystko i popatrzyła na swoje "dzieło". Roześmiała się figlarnie widząc, że powstał aniołek zupełnie niepodobny do pozostałych. Tamte były smukłe, wiotkie jak lilie, pełne dostojeństwa i wytworności. Miały twarze białe jak alabaster, długie jasne włosy i sukienki w kolorze błękitnym, fiołkowym lub kremowym...
Właśnie, włoski!- zachichotała cichutko Jaśmin i doszyła aniołkowi bujną grzywę z beżowej, lekko skręconej włóczki. Jeszcze tylko oczki z koralików , rumiane, pyzate policzki i już!



     Potem zabawki zostały zapakowane w małe pudełeczka, później w duże kartony i...pojechały w świat.
Muszą trafić do sklepów na dwa tygodnie przed Świętami!
Mały Aniołek też pojechał razem z innymi zabawkami. Sąsiedzi z paczki spoglądali na niego trochę drwiąco. Wszyscy zauważyli, że jest inny. Smukłe anielice poszeptywały coś między sobą, a małe koniki parskały, trącając się kolorowymi pyszczkami z aksamitu.
Aniołkowi było troszkę przykro. Zaszył się w najdalszym kątku swojego pudełeczka, zamknął oczka z czarnych koralików i pogrążył się w marzeniach. Chciałby znaleźć się wysoko, wysoko, dawać radość i szczęście...
- Ohhh - westchnął sobie cichutko - Ale przecież to niemożliwe, to się nigdy nie spełni...
Zabawki najpierw leciały samolotem, potem jechały wielkim samochodem, który czasem lekko podskakiwał na słabych nawierzchniach dróg. A w końcu dotarły na miejsce. Trafiły do niezbyt dużego sklepiku. Tam zostały wyłożone do specjalnego kosza na półeczce sklepowej.
Leżał sobie Aniołek między innymi aniołkami i bardzo chciał ,by ktoś go kupił. Marzył, że pokocha go jakieś dziecko, któremu sprawi radość w Święta...Zatrzymywali się kupujący, oglądali zabawki. Kupowali też aniołki. Ale na niego jakoś nie było chętnego. Na próżno wypinał swój gruby brzuszek, nadymał policzki, starał się nawet machać skrzydełkami...Nic to nie pomagało.
Zatrzymała się koło niego mama z małą dziewczynką.
- Mamo, mamo, zobacz! Jaki gruby aniołek! Kupmy go!
- Kochanie, nie ma takich grubych aniołków. Popatrz, ten w różowej sukieneczce jest ładniejszy. Ma takie śliczne złote włoski. Widzisz?
- Dobrze mamusiu! - uradowana mała chwyciła wybranego przez matkę aniołka, a na naszego grubaska już nie spojrzała.
Stopniowo robiło się w okół Aniołka coraz luźniej. Teraz było go już dobrze widać. Zostało jeszcze tylko pięć laleczek ze skrzydełkami.
Przyszło dwoje starszych ludzi.
- Może kupimy, Stefanie, dla naszej wnusi?
- Dobrze. Nie jest drogi. Popatrz, ten w żółtej sukience jest ładny...Chyba... - zastanawiał się staruszek.
- A może weźmiemy tego? - babcia wskazała na naszego bohatera.
- Eeeee nieeee... Popatrz, jakiś taki..śmieszny, nie jak anioł! Za gruby jak na anioła! Gałąź nie wytrzyma! - zażartował starszy pan.
Odeszli z aniołkiem w kremowej szatce w koszyczku.
     Naszemu Aniołkowi było bardzo przykro. Łezki mu stanęły w oczkach, lśniąc jak najprawdziwsze brylanty. Ale starał się nie płakać. Komu potrzebny taki płaczący aniołek! On ma bawić, dawać szczęście, radość!
Ale pociągał troszkę malowanym noskiem...Smutno mu było i już. Nikt go nie chciał. Usteczka, troszkę krzywe, drżały w hamowanym szlochu, a rumieńce na pyzatych policzkach były jeszcze bardziej buraczkowe niż zwykle.
     Nagle do sklepu weszła pani. Dość młoda, przeciętnej urody i potężnej tuszy. Podeszła do półeczki i popatrzyła na zabawki. Tam, gdzie jeszcze niedawno był stos aniołków z weluru, został już tylko jeden - gruby Aniołek w błękitnej sukieneczce, z okrągłym brzuszkiem i białymi skrzydełkami. Pani popatrzyła na niego w zachwycie. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego grubaśnego aniołka - zaśmiała się pod nosem - Ale śmieszny! I niedrogi! Jaby na mnie czekał. I PODOBNY DO MNIE!
     I kupiła malutkiego Aniołka i poszła z nim do swojego domu, a jemu się wydawało, że nie ma na świecie bardziej szczęśliwego stworzenia niż on.
     A kiedy nastała Wigilia, gdy choinka zapaliła się setką kolorowych światełek, Aniołek zawisł wysoko, wysoko, dokładnie tak, jak sobie wymarzył, zaraz pod gwiazdą betlejemską, palącą się na czubku drzewka.
Patrzył z góry na inne zabawki, które też spoglądały na niego i to z wielkim uznaniem i szacunkiem! Małe srebrne ptaszki śpiewały tylko dla niego, a Święty Mikołaj ze szkła krzyczał : HO HO HO!!!!!
Dwie  małe dziewczynki o czarnych oczkach, córeczki pani, dzięki której znalazł się w tym czarującym miejscu, z zachwytem zerkały na Aniołka pokrzykując: mamo, mamo, jaki on śliczny!
Klaskały przy tym w małe rączki, a wtórował im pulchniutki berbeć z blond czuprynką - ich braciszek.
Niebieskie rybki mrugały szklanymi oczkami w jego kierunku, a mała Chinka próbowała wachlować go swoim wachlarzem. 
     Aniołek widział z góry szczęśliwych ludzi, dzielących się opłatkiem i składających sobie życzenia. Ujrzał w ich oczach miłość i sedeczność, która także spływała na niego, a magia tego wieczoru i jemu się udzielała. Czuł ciepło bijące z zebranych wokół wigilijnego stołu, nakrytego śnieżnobiałym obrusem, słyszał wesoły śmiech. A gdy po Wilii rodzina zaśpiewała kolędy, a śpiew wzbił się wysoko, wysoko, aż do nieba, Aniołek pomyślał: teraz wiem, czym jest szczęście!
     W ten sposób gruby Aniołek znalazł dom, przyjaciół i tak już zostało na zawsze. W każde Święta , od tej pory wisiał na swojej gałązce, zaraz pod gwiazdą i wiedział, że to jest jego miejsce na ziemi.






Post scriptum
A morał z bajki jest taki:
- kto się poniża, wywyższony będzie
- każda potwora znajdzie amatora.
:)


Film "Młyn i krzyż" Majewskiego

Jeśli jesteśmy już przy malarstwie...Coś a  propos, choć niedokładnie w temacie, rzecz będzie dotyczyć mianowicie i obrazu i filmu.
Najpierw pokrótce o obrazie. Tytuł: Droga Krzyżowa lub też Procesja na Kalwarię  autorstwa Pietera Bruegela - zwanego też "Chłopskim", szesnastowiecznego malarza. Przy okazji ciekawostka - był ojcem dwóch synów, również jak on, malarzy, których dla odróżnienia nazwano - starszego, też Pietera - "Piekielnym", słynącego ze scen o tematyce piekła, z szatanem jako głównym bohaterem oraz młodszego - już nie Pietera, lecz Jana, zwanego "Aksamitnym" - ten z kolei był autorem prac z motywami roślin, kwiatów, owoców, także w scenach sakralnych.
Dzieło wspomniane fascynuje sposobem przedstawienia tematu biblijnego. Otóż, co widzimy na obrazie? Wbrew tytułowi, postać Chrystusa jest znaleźć tam dość trudno. Ginie ona w tłumie ludzi: zwyczajnego tłumu, odzianego wcale nie jak Izraelici lecz..Holendrzy. Charakterystyczne elementy obrazu - np. wiatrak, wskazują, że wbrew tytułowi i tematyce, rzecz się dzieje w Holandii.
Co do interpretacji obrazu...Jest to krytyka tego, co działo się w ówczesnej Holandii (Niderlandach) - rządów namiestników (Hapsburgów) króla Hiszpańskiego, ucisk, nieprawość, także krytyka kościoła katolickiego, mającego wielki wpływ na taki właśnie sposób rządzenia...
Otóż w analogii do wspomnianego obrazu, został nakręcony film fabularny w reżyserii Lecha Majewskiego (również malarza z wykształcenia). Jest to monument, jego realizacja trwała trzy lata.
Co mnie zachwyciło w tym rewelacyjnym filmie? Przede wszytkim prawda i wierność obrazu. Sposób jego odtworzenia. Podobieństwo fizyczne postaci, wierne odtworzenie strojów, miejsca na "planie" każdej osoby, rzetelność kolorystyki, a co za tym idzie klimatu akcji - mrocznego, ponuergo, pełnego niepokoju, wręcz budzącego przerażenie. To wrażenie potęguje ukazania drastycznych, pełnych okrucieństwa i przemocy, scen katowania ludzi przez żołdaków, będących na usługach władzy hiszpańskiej. Także ponura muzyka, doskonale ilustrująca i podkreślająca tragizm wydarzeń - autorstwa Skrzeka i Majewskiego. Zdjęcia perfekcyjne. Na obrazie, jak również w filmie, znajduje się maszt z kołem (po prawej stronie obrazu). Czemu służyła taka konstrukcja i do czego została użyta, dowiadujemy się w filmie. Każda postać, każdy przedmiot na obrazie, skopiowany wiernie w filmie Majewskiego ma swoje miejsce,  przeznaczenie i rolę. Jaką? Trzeba obejrzeć to dzieło...
Ciekawostką jest, że stroje do filmu były wykonywane ręcznie, także farbowane indywidualnie, aby zachować wierność oddania kroju i koloru. Zdjęcia były kręcone w okolicach Katowic, w Tarnowie, Dębnie, Wieliczce oraz Jurze Krakowsko-Częstochowskiej , a także w Austrii, Czechach i Nowej Zelandii. Wykorzystano specjalną technologię cyfrową CGI, lecz przeznaczając na jej zastosowanie niewiele środków, ogromną pracę wykonali tu polscy graficy.
Film polecam, choć ja osobiście wielu scen po prostu nie widziałam. Dla mnie były one zbyt drasyczne. Ale to mój osobisty odbiór....


sobota, 15 grudnia 2012

Uwaga ślisko!

Wychodzę dziś z domu, jak zwykle po zakupy. Drepcę sobie dostojnie, lekko przechylając się z wdziękiem to na prawy bok, to na lewy...Stąpam jak tancerka jaka, z gracją i wdziękiem, szarm i szyk to moja specjalność! I w ubiorze, i w zachowaniu! Wietr sobie wieje, ale zimno nie jest. Ubrałam się w piękną, czerwoną, wełnianą czapeczkę oraz szaliczek pod kolor, ze złotą nitką - miejscami. Wyglądam ja se jak krasnoludek. Albo Święty Mikołaj! Tylko brody mi brak.
Na przeciwko lezie sąsiadka z klatki obok. Patrzy na mnie z przerażeniem. Już z daleka się wydziera:
- Pani kochana, niech pani uważa, niech pani uważa!
Co to, gwałcą czy co? - myślę sobie.
- Co się stało? - pytam.
- Tam pod bazarkiem ludzie leżą pokotem! Padają jak MUCHY! Szklanka jest! Ja też upadłam! Bok mnie cały boli! - pokazuje bok.
- Oj, ja właśnie tam idę. Dziękuję pani, będę uważała - jestem sąsiadce wdzięczna. Gdybym padła, pewnie bym sama już nie wstała. Ja lecę jak wór kartofli.
Idę dalej rozkracznie łapiąc równowagę rękami jak linoskoczek. Ludzie się troszkę patrzą, ale ja mam ich w Milusi! Byle nie paść!
Doszłam do bazarku, patrzę dziadek jakiś z szufli piachem już posypuje kostkę, całe szczęście!
Ruch na bazarku jak nie wiem co. Admirały sobie kupiłam, najlepsze śledzie, moczą się teraz. Zrobię je niebawem.
Dalej choinki sprzedają w zagrodzie. Świerki - tańsze i jodły - trwałe, ale drogie. Ja już na nie nie patrzę, w poniedziałek będę pewnie miała tę zamówioną. Głupio by było kupić w tym roku żywą, skoro tyle ambarasu i wybierania ze sztuczną. Poczekam do przyszłego roku, aż wszyscy zapomną!
Ale zerkam. Wiatr wieje, łapki mi zmarzły. Ano huknęłam sobie dla dodania animuszu marszowo: NIGDY Z KRÓLAMI NIE BĘDZIEM W ALIANSACH!
Ludzie troszkę patrzyli, ale co tam! Nie znają chyba, dlatego tak się lampią! NIGDY PRZED MOCĄ NIE UGNIEMY SZYI! Przy takiej pieśni od razu lepiej się maszeruje. No, przy budzie z rybą się zatrzymałam, na karpie umówona byłam. Patrzę - ni ma. Ot przykrość!
- A co to, ni ma karpia? - pytam znajomą panią.
- Aaa już nie ma, będzie więcej w poniedziałek!
Kupiłam po grecku. Nie karpia. Potem przyszedł Robas - znajomy. Znamy się od dziecka. Kupował makrel dla teściowej.
Pogadałam sobie, popluliśmy razem na Tuska. Robas ma interes, ale idzie mu jak wszystko teraz - tak powiedział. Przez kogo? Wiadomo. Przez Tuska i tę jego całą ekipę.
Postałam jeszcze przy kobicie od ryb. Miej taką babę w domu - myślę sobie - zawsze capi rybą od niej :)
Mieszka ona pod Warszawą, w domku. Półtora kilometra od stacji. I zaczyna mi opowiadać.
- Idę sobie od pociągu , a za mną facet i "zgwałcę cię, zgwałcę cię" , a wokół nikogo. Ja w nogi. On za mną. Dopadła jajkiejś grupy. Oni w prawo, ja w lewo..
- Ja bym chyba umarła! Poszłabym z nimi razem!
- Eeee nieeee...Jakem się puściła biegiem, tak doleciałam do domu zasapana. Co się stało? - mąż pyta. Ano szedł jakiś za mną, że mnie zgwałci!
- Ty byś się dała? Przecież jakbyś mu przydzwoniła to by padł!
Ot, faceci...


Malarze, życiorysy, talenty, sława....

Prześladuje mnie taki temat...O malarzach. A raczej o ludziach z talentem. W zasadzie z talentem podobnym. Żyjących w tej samej epoce. Diametralnie inaczej potoczyły się ich losy. Dlaczego? Ano...trochę z powodu ich podejścia do życia, a co za tym idzie uprawianego rzemiosła, trochę też okoliczności i losu...
Jednym z tych ludzi był Flamand - Piotr Paweł Rubens. Ten od grubych bab, których bujne kształty chyba go zachwycały. Coś dla mnie jakby :) Miał on bardzo przydatną i praktyczną cechę, malował z rozmachem, wynosząc z przesadą wspaniałość tych, którzy zamawiali jego obrazy, a którzy, nawiasem mówiąc, aż tak wspaniali nie byli. Weźmy np. taką Marię Medycejską - wstrętny babsztyl, a w dodatku intrygantka. Zrobił z niej boginię na Olimpie.



Toteż zamówien miał pełno, wszyscy pchali się do niego drzwiamY i oknamY wychwalając pod niebiosa jego talent i sławiąc imię! Chętnych na obrazy miał tylu, że Murzynów od roboty zatrudnić musiał, zresztą zadbał o takich ze znanymi nazwiskami. Rubens prowadził światowe życie, podróżował,  chętnie, wystawnie sam podejmował przyjaciół w swojej chałupie w Antwerpii, która bardziej pałac przypominała. Generalnie facio dostał w życiu wszystko. Nie dość że talent, jeszcze kasa, sława, szczęście rodzinne, miłość przyjaciół, sympatia możnych władców itede. Jego malarstwo chyba było odzwierciedleniem tego szczęśliwego życia - wybujałe, przepyszne, bogate w kształty i soczyste kolory.
Zupełnym przeciwieństwem Rubensa był holenderski malarz Rembrandt van Rijn. Niewątpliwie utalentowany, prekursor swoistego stylu pełnego mroku i tajemniczego światłocienia. No i co z tego? Gdy bractwo strzeleckie zamówiło u niego zbiorowy portret, co dostali? Ano machnął im Rembrandt coś takiego, że kopary ze zdziwienia i oburzenia im opadły i wcale jego dzieła nie przyjęli! Bo co to ma być ? Nie dość, że jednych widać, inni toną w cieniu, to jeszcze w jakiejś idiotycznej, niezrozumiałej sytuacji w towarzystwie jakiejś dziewczynki i koguta! Skandal! Nie o takim portrecie myśleli!
Rembrandt w młodości cieszył się wielkim powodzeniem. Ożenił się z panną ze znakomitego rodu - niejaką Saskią, którą uwielbiał i kochał, a którą przedstawił na swoim obrazie , jako boginię Florę. Opływał wtedy w dostatki i był bardzo szczęśliwy, a jego dzieła malowane w sposób tradycyjny, znajdowały wielu nabywców, także zamożnych. Toteż powodziło mu się bardzo dobrze, miał pieniądze i popularność.
Przełomowym momentem jego  kariery było namalowanie właśnie wspomnianego obrazu "Wymarsz strzelców" ( "Straż nocna"). Od tego fiaska na polu zawodowym, zaczęło mu się wszystko sypać. W tym samym czasie umiera jego umiłowana Saskia. Potem ma coraz mniej zamówień, traci bowiem popularność, tak, że jego wspaniały dom, w którym spędził najpiękniejsze lata swgo życia, zostaje wystawiony "pod młotek". Opuszczają go też jego uczniowie, gdyż zdają sobie sprawę, że przy zniesławionym malarzu, który ponosi klęskę jako rzemieślnik i artysta, nie spotka i ich nic dobrego. Potem umiera mu ukochany, jedyny syn, Tytus. Wraz ze zmianą sytuacji życiowej, malarz maluje coraz skromniej, smutniej, a bohaterami jego obrazów nie są już możni, a biedacy i zwyczani ludzie..Ale jest coś w tych postaciach, czego nie umiał wydobyć żaden malarz po nim....Skromne postacie spowite są w nieziemskie światło. I ci zwykli biedacy, których spotyka na co dzień, stają się na jego płótnach postaciami biblijnymi, bohaterami księgi, tak umiłowanej przez Rembrandta i czytywanej przez niego z zapamiętaniem.
Tak to dwie postaci, dwa życiorysy, ukazują, jak różnymi ścieżkami dojść można do sławy. Bo przecież ten drugi z nich doceniony został dopiero po śmierci...


piątek, 14 grudnia 2012

Ble ble ble

No proszę! Na "statystyce" bloga widzę, że Towarzystwo szanowne, swoje wścibskie nochale od rana wsadza, co tam nowego Grucha pisze, a tu chałka! No bo zajęta jestem! I to jak Olera!
Wczoraj, jak małpa jaka, po oknach skakałam i zakładałam uprzednio uprasowane firanki i zasłony. Coraz ciężej grubej Gruszce na krzesło wchodzić! W jednym miejscu to mam taką dość wąską szczelinę, gdzie powinnam się wślizgnąć niczym wąż. Za telewizorem. Tam są specjalne dziury w karniszu, do wsadzenia tych zawieszek z zasłonami. Wdrapywałam się na krzesełko, ale moje BIODRA mi się nie chciały zmieścić, no krótko mówiąc moja Milusia - czyli to co mam z tyłu poniżej pleców! Mój mąż usłużnie pomagał mi, starając się przy pomocy dźwigni jednostronnej z własnej ręki, przetransportować to, co w mojej zgrabnej figurze najbardziej uwydatnione, kilkanaście centymetrów w górę. W ten sposób , gdy tylko "złapałam" punkt ciężkości, znajdowałam się pod sufitem, gdzie już w miarę spokojnie mogłam dokonać swojej misji. Ciężka to była praca, ale jakoś się dokonała wspólnym wysiłkiem - mojego i małża.
Dziś kupię śledzika, nawet i nie jednego. Zrobię go sobie w słoiczki bez cebulki. Cebulkę dodam trochę później. Robota robotę goni.
Bardzo mam chęć na zakupienie strasznego badziewia, o którym od dawna myślę...Jest to skrajny kicz, nie wiem, dlaczego tak mnie to kręci. Mała, ok. 30 cm choinka srebrna światłowodowa. Tak dla ozdoby. Może stołu? Niesamowicie podoba mi się toto i może kupię, już oglądałam to dziadostwo.
Czasem człowiekowi coś podoba się, pomimo, że zdaje sobie sprawę, iż jego pociąg do danej rzeczy jest nielogiczny i nieuzasadniony...
Także samo jest z pociągiem do ludzi. Bywa tak, że brzydki mężczyzna, nieatrakcyjny tak na oko, jest niesamowicie męski i pociągający, a inny, szalenie przystojny, wydaje się nam nieciekawy, nudny i wcale nie pragniemy jego towarzystwa. Tak samo jak kobieta. Czasem piękna, jest obiektem porządania. Ale na dłuższą metę jest nie do zniesienia - malowana lala bez serca i bez duszy - jak w piosence. Tylko, niestety, przeciętny facet myśli jedną częścią ciała i się nabiera na taką dość często. Ale na ogół na krótką metę. Jeśli jest jednak mało doświadczony i naiwny, a babka cwana, to...różnie to bywa. Generalnie - są różne gusta a "de gustibus non est disputandum"....
Jeden preferuje wieszaki a la lalka Barbie, inny małe cycate grubaski...
W każdym razie więcej jest takich, którzy lubią i oglądają się za młodymi, długowłosymi z biustem duże "D" i nogami od szyi do samej ziemi hehe Co nie znaczy, że takie biorą na żony i są z nimi do starości..Ale to już nie mój problem.
Dobranoc się z Państwem :)








środa, 12 grudnia 2012

Napaść

Zostałam napadnięta na zakupach! Na bazarku!
Ci, co mnie znają, to już są poinformowani o całej sprawie!
I wcale mnie nie napastował ten śniady pan, który w lecie arbuzem handluje!
Ani inny obcy mężczyzna! Gdyby tak było, to przecież bym AŻ takiego problemu z tego nie robiła!
Szłam sobie grzecznie z zakupami. Mrozek, śnieżek, te sprawy...
A na mrozie to każdemu NORMALNEMU człowiekowi, jednak leci z nosa, co nie? No to se przystanęłam, chusteczkę wyciągnąwszy z przepaścistej kieszonki, jęłam smarkać w nią z zapamiętaniem i namiętnością!
Aż tu nagle, słyszę szum skrzydeł. Myśle ja sobie: ani chybi, janieli z nieba przylecieli po mnie, bom pobożna, w cnocie żyjąca, wyjątkowej łagodności, dobroci serca i wstrzemięźliwa! Pewnikiem mnie do nieba zabrać pragną! Tak sobie ja w swej skromności pomyślałam.



Ale gdzie tam! To nie były janieli! To były te ohydne ptaszyska. Gołębie! Dranie, już mnie wytropiły, by mnie prześladować! Natarczywe bydlaki! Niby to nasi mniejsi bracia, tak mówił o nich Święty Franciszek, ale....No, ode mnie niech ci bracia się z daleka trzymają! W końcu i w rodzinach nie zawsze wszyscy się kochają! A ja....Ja się poczułam jak w filmie "Ptaki" Hitchchcock'a! Prawie nie obsiadły mnie te natarczywe, bezczelne lebiegi! Niech zmiatają na Plac Św. Marka, do Rzymu, biegiem marsz!
I jak się gapiły na mnie! Pod nogami mi siadło całe stado! Pewnie myślały, że ja z tej kieszeni to nie chusteczkę higieniczną wyciągnę, ino co dla nich atrakcyjnego do żarcia, darmozjady! Niech sobie gdzie indziej idą! Znam kilka emerytek, co aż się palą do kotów i gołębi! Ja to nawet bym i dokarmiała, ale specjalnie czym nie mam!
Taki serial był "Wojna domowa". Przychodził tam taki w beretce z antenką i z teczką - grał go Jarema Stępowski do mieszkania tej rodzinki, co w niej ta wojan domowa była - na gesty, na słowa, od wielu wieków..takie tam... Doskonały serial. Pytał zawsze niezmiennie (ten w beretce) : czy jest suchy chleb dla konia? A na to Kwiatkowska (w roli mamusi Pawła) odpowiadała: nie ma. U nas chleb nie zostaje. Syn zjada.
Wtedy tego nie rozumiałam. Ale teraz... Jak mam dwe sztuki takich jamochłonów i tasiemców... U mnie też czyszczą wszystko te termity! A ten trzeci termit , najstarszy, to już najbardziej żarłoczny. Lepiej to towarzystwo ubrać jak wyżywić. I każdy je co innego. Dziś miałam taki obiad, któremu nadałam szatę słowną: kurczak pod sosem kurkowym, ziemniaki a la ryba, seler naciowy pod kukurydzą z majonezem, sałata zielona pod pomidorem i ogórkiem wężem szklarniowym i brokuł pod kurczakiem (dla wybrańców). Danie cieszyło się niebywałym powodzeniem, talerzy zmywać nie było trzeba :)
Zresztą, jak wszystkie moje dania. Się cieszyło. Powodzeniem.
Nadmieniam, że oprócz SAMYCH zalet i wielu talentów, o których wspominałam (taniec, śpiew, rysunek, pisanie, talent krasomówczy, wyszywanie krzyżykami, robienie na szydełku kapelusza typu naleśnik i na drutach - szalika, heblowanie kija do łopaty do odgarniania śniegu - na czasie, gwintowanie rurek z PCV) mam jeszcze talent KULINARNY!
Tak więc, moje gołąbki, sio! Bo nic wam nie dam, bo nie można obecnie brudzić na osiedlu jedzeniem, które się dla was wysypuje. Ponadto, okazuje się, że teraz wam wszystko szkodzi, sraluchy dachowe! Kiedyś żarłyście kartofle, chleb, teraz powinno się wam dawać specjalne ziarno! Wybredne się zrobiłyście, maluszki! Tak to ni ma!


Kupujemy choinkę

No to trzeba kupić choinkę. Najlepiej na Allegro. Zapakują, przyślą kurierkiem, prosz...Poszłam se na bazarek pooglądać te drzewka. Jedno to nawet i śmiszne było. Na długim pniu, na samym końcu parę gałązek z igiełkami, ciężka donica z gipsem, a jakże! Trochę do tej mojej dracenki z korytarza podobna. A jakby tak tę dracenę nastroszyć i bombków jej nawalić, łańcuchami dopieprzyć, śniegiem obsypać, a za zaoszczędzone pieniądze...szaliczków nakupować? Eeee...daliby mi domownicy!
Potem oglądałam takie inne, ale straszne pokraki i drogie. Im bardziej pokraczna, tym droższa. No dobre. Na aukcję podążam.
Oglądnęłam sobie sosenki żyłkowe. Ładniutkie.


Zadzwoniłam nawet do miłego pana...
- Ja w sprawie choinki, żyłkowej!
- Tak. Oczywiście. Są w tej chwili dostępne w 4 kolorach, podczas transportu pakowane w sztywne kartonowe pudła...
- Proszę pana, ale ta, co mi ją ukradli...
- ??????
- Z pwnicy...To ona od nowości miała wiotki czubek, a ja bardzo tego nie lubię! Czubek musi być sztywny!
- Zrobimy sztywny, proszę pani....
Dalej już nie rozmawiałam. Jakiś perwers z tego pana!
Zresztą...gałązki mają jak szczotki do butelek. Taką mi właśnie rąbnęli. Jak ta druga w rządku! Puchata była...Małż mówi, że nienaturalna. No to szukamy dalej, aj waj...
A taka?


Ładna, tylko te gałązki jak balaski...
No to może taka?


Kuba wyspa jak wulkan gorąca tralalalalala. Czułabym się jak pod palmą...

Kuba - wyspa, jak wulkan gorąca. O, la! E, ja!
Palm wachlarze rozkłada do słońca,
Słońce do niej uśmiecha się.
Wiatr melodię wygrywa na pnączach,
Hen, na morze rybakom śle.
Oceanu gładka toń,
Ptaków śpiew, kwiatów woń,
To ojczyzna jest ma - Kuba(...) (Janusz Gniatkowski)

A te jakie wymizerowane chudziny...


Ta natomiast tworzy nienaturalny trójkąt...



Ta też!



Takiego kocmołucha mogłabym kupić za te 17 zł i by się Święta opędziło, o!


No, ale ta...Zadzwoniłam. Odebrała pani.
- Proszę pani, w jakim stopniu zdjęcie oddaje kolorystykę?
- No..oddaje...
- Bo jaka ona jest, ciemna czy jasna bardziej?
- Proszę pani, ja pani powiem, ona jest..ładna.
Jak ładna to bierzemy. Bo jakby pani powiedziała: proszę pani, ohydna ona jest, pani jej nie kupuje! No w życiu nie handlowałam takim badziewiem? Święta będzie pani miała zepsute jak na tę miEtłE będzie pani się przyglądać! Z mężem kłótnia w Wigilię murowana! Mnie jest proszę pani WSTYD, że ja takim świństwem handluję!
No ale tak pani nie powiedziała. Tośmy wzięli tę. JODŁA KOREAŃSKA.


Zobaczcie..Ze skośnymi oczami...to jest igłami! Mój małż powiedział, że jak nas rasa żółta już zaleje i przyjdą Chińczyki, to jak zobaczą taką choinkę to powiedzą : HO HO (to po chińsku). Znaczy, że będziemy mieć ich szacunek i może nam nijakiej krzywdy nie zrobią! Bo Azjaci to potrafią skrzywdzić, że oj boli! A tak, to się ładnie ukłonią! Tylko..jak ona, ta choinka, się nazywa koreańska, to czy ona nie buddyjska je! Oto jest pytanie! Może trzeba egzorcystę zawołać do tej choinki!
Bo jak ona niekatolicka, to co to będzie? Święto chrześcijańskie, chojak innowierca...Uj!
Bo nie powiedziałam, że głosami większości znajomych i rodziny padło w końcu na tę skośnooką! I zamówiona kliknięciem! Tera czekam na to paskudztwo! Może od razu na sobotę zamówić księdza! Albo nie, na kolędzie ją wykropi i złe duchy z niej wypędzi! Że mnie coś podkusiło tę buddystkę zamawiać! Jak mi zaczną w domu dziać się dziwne rzeczy: przypali się kapucha wigilijna, przesolę ziemniaki, rozkleją mi się pierogi, to będę miała wytłumaczenie. TO ONA!
W KOŃCU BĘDZIE NA KOGO ZWALIĆ!

No i skojarzyło mi się:

Zigaretten nach Berlin

Koreańskie dwa goryle,
z senatorem miłe chwile,
na Służewcu trzymam konia,
na safari strzelam w słonia,
basen kryty, kilka bryk,
trochę golfa, mody krzyk,
buty, krawat od Versace,
mistrza obraz - za to płacę.
Nudzi mnie to i nie bawi,
nawet wrzask w ogrodzie pawi
też mnie nudzi i nie bawi,
bo nie wrócą tamte dni!

Zigaretten nach Berlin,
zblatowany celnik śpi
(to nie wróci już),
Kryśka swym maluchem mknie,
szmuglujemy jak we śnie
(to nie wróci już).
Ten wspaniały, piękny świat,
z którym byłem za pan-brat
(nie wróci już),
w tym maluchu usta swe
moja Kryśka dała mnie
 i to też nie wróci już, ole! (Ole!)(...)
Fragment piosenki z serialu "Tygrysy Europy"




poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ja i recenzje

Napisała do mnie JEDNA OSOBA, SZALENIE MENDIALNA, jednym słowem VIP :)
Ponieważ człowiek ten występuje inco gnito i zależy mu na animowości, nie zdradzę KIM jest, ale mogę zapewnić, że jego renoma jest "och i ach "szczególnie w przestrzeni wirtualnej. Owoż mój fan (hehe) doradza mi, bym pisała recenzje książek i wysyłała je do redakcji gazet, podobnież całkiem nieźle mi to wychodzi.
Odpowiadam na "łamach" mojego blogu. Chętnie podjęłabym to wyzwanie, ale...niestety, nie mogę. Przeszkoda jest bardzo prozaiczna. Nie czytam modnych książek i wypocin na topie. Tych wszystkich..no, wiadomo CO i kogo mam na myśli. Zresztą, obawiam się, że gdybym napisała naprawdę szczerą recenzję do takiego "arcydzieła", żadna redakcja by mi tego nie przyjęła. Cóż..reprezentuje dość niepopularne poglądy, które nijak się mają do obecnego lansu. Weźmy np. taką serię o domu nad rozlewiskiem. Wszyscy (może prawie wszyscy) się tym zachłystują. A ja uważam tę pozycję jako bezwartościową. Dla mnie to chała i gniot. Jedyny jasny punkt to pochwała dzikiej natury, reszta - do bani.
Pisać można wiele. Ale tak się składa, że w tej, dość prymitywnej, moim zdaniem, lekturze, ewidentnie lansuje się to, co mi jest bardzo dalekie. Nie wdając się zbytnio w szczegóły, wygląda to mniej więcej tak. Barbara porzuca swoje dziecko dla jakiegoś przydupasa, w którym PODBNO się zakochała. Potem córka Małgorzata, odnajduję ją po latach. Sama rozstaje się z mężem Konradem (on zresztą od dawna ma babę) i na gwałt szuka sobie jakiegoś faceta, głównie chyba do łóżka, bo wygląda na napaloną ryczącą czterdziechę. Nawiązuje liczne znajomości i rwie co się da, nawet młodych chłopaków, ale nic jej za bardzo z tego nie wychodzi. Jej psiapsułka z wioski - jest dość energiczną mamusią, samotną oczywiście, poznaje jakiegoś kierowcę - osiłka, figo fago i już dziecko ma tatusia, który przywozi jej laleczki z każdej drogi  bo jest kierowcą tira. Potem się okazuje, że jest bigamistą, ma gdzieś tam drugą żonę. Ale nic takiego się w zasadzie nie dzieje, bo znajduje sobie innego przygłupa - Oresta, rzeźbiarza- psychola. Koleżanka córki Małgorzaty, zachodzi w ciążę podczas wakacji spędzonych we Francji, ze starym i żonatym Francuzem. Ale co tam, znajduje sobie jakiegoś lekko, chyba, niezrównoważonego nowego narzeczonego. Córunia Margolci, Marysieńka, wychodzi za mąż za nieodpowiedzialnego byśka, z którym życie wkrótce jej się nudzi i znajduje sobie innego, który z cygarem w zębach i bez odzienia przygrywa jej na pianinie, a ona tańczy w stroju Ewy i to jest dopiero wielka mNiełość. Główna bohaterka w międzyczasie nawiązuje romans z alkoholikiem. Ale co tam, mNiełość ważna! Jest tam jeszcze wątek miłości chorych psychicznie, ciąży i jej usunięcia, lecz jaki to problem? Główną myślą autorki - feministki, z którą miałam wątpliwą przyjemność burzliwego dySZkutowania na pewnym forum, jest taka, że człowiek powinien robić to, na co ma ochotę i po trupach szukać własnej drogi. Jak się zakocha, ma prawo porzucić żonę, męża, dzieci, rodzinę, bo co to, kurde blaszka, więzienie jakieś? Szukać miłości można całe życie, przeskakując, jak to mówią, "z kFiatka na kFiatek".
Co do literatury. Porównajmy sobie postać Tołstoja - Annę Kareninę. Owszem, kobieta ta postępuje ewidentnie niemoralnie, więc..w zasadzie podobnie. Ale ona nie uważa wcale, że jej się NALEŻY, że ma prawo, jak tamte szantrapy. Przez cały czas ma wyrzuty sumienia, rozterki, przeżywa rozdarcie wewnętrzne. Synka nigdy nie porzuca, walczy o jego odzyskanie. Nie jest w nowym związku z atrakcyjnym Wrońskim, szczęśliwa, ba, ma nawet świadomość nieuchronnej KARY, która niewątpliwie ją spotka za jej ZŁY i NIEMORALNY czyn. Prześladują ją różne wizje, dręczą koszmary. Jak się okazuje, nie myli się co do fatum ciążącym nad nią i miecz Damoklesa wkrótce spada na jej głowę. Jest to więc postać tragiczna, do końca napiętnowana z powodu tego, co zrobiła.
A tu....My, CZŁOWIEKI XXI wieku mamy być wyzuci z konwenansów, z przestarzałych tradycji, mamy się wyzwolić ze skostniałych struktur! Nie ten czas, jak za niemoralność palcami wytykali! To wszystko zabobony są! My mamy być cool! The Best! Nie dla nas jakieś ramy odpowiedzialności, to przeżytek! Tera mamy nowe czasy i nowe hasło: RÓBTA CO CHCETA!!!!! Tylko nie zapominajmy o prezerwatywach, to jest odpowiedzialność w nowym wydaniu!!!!! A dalej...róbmy wszystko, co nam pasuje i sprawia nam przyjemność, nie ma teraz niemoralności! Jest tylko moralność..inaczej!
No bo co, kurza twarz, nie trzeba pasieki kupować, żeby się miodku najeść, nie? Pary żyją sobie w nieformalnych związkach, ba, nawet i dzieci mają i...nikomu to nie przeszkadza, bo toć do mNiełości papiUrka nie potrzeba. Tak się tera utarło! Mniej zachodu jak się sobą znudzą. Bo trzeba jednak takie założenie zrobić, że wszystko się kiedyś kończy! Teraz płomienna miłość, ale może już jutro spotka się jaką laskę z nogamY dłuższymi albo większym biustem? A ona może spotka takiego z grubszym portfelem i dłuższym....hmmmm...Bez to też te intercyzy wymyślili, jak JUŻ, asekuracja, asekuracja!
A zresztą, tylko jakiś frajerzyna czy nieudacznik siedzi z babą kilkadziesiąt lat! Po iluś tam latach wręcz wskazane wymienić sobie na lepszy model! Albo na boczku coś sobie namierzyć!
Popatrzmy tylko na aktorów i te wszystkie gwiazdy i gwizdeczki! Taki np. pan Zamachowski...Zakochał się, trójkę dzieci se zostawił i poszedł do pani Richardson, a co! Albo pan Krawczyk Mikołaj! Zając - precz, bliźniaki - precz, wymienił na Włodarczyk, przynajmniej mu dzieci nie będą wrzeszczeć nad głową. Czego się nie robi dla miłości! Taki pan Ś.P. Łapicki, o! A wziął sobie Kamilke z 50 lat młodszą, a co, dziadzi też się coś należy od życia! Straszna miłość to była, straszna...Podobnież Kamilka darła pyszczydło na staruszka, którym musiała się opiekować, co ją lekko nudziło, a on chciał testament zmienić, złośliwiec jeden! A widziały stare gały co brały! Zresztą..pewnie to plotki. Ona prawie na pewno go kochała jak Olera! Wiele zresztą takich przykładów: pan Pazura, Ś.P. Ciechocki Grzesiu, Obywatel G.C. i wielu innych trendy i cool! A za granicą w tym całym Hollywood! Uuuuuuu tam to po prostu mieć siódmej żony czy piętnastego męża to wiocha, wstyd i poruta! Znaczy, się jest nieatrakcyjnym! I zacofanym!
No i co ja mam tu recenzować Panie Ładny????No co?

niedziela, 9 grudnia 2012

Adrenalinka

Ja nie wiem, po co ludzie wydają pieniądze, żeby troszkę adrenalinkę poczuć!
Jakieś szkoły przetrwania tzw. survival, jakieś skoki na bungee, wspinaczka różnego typu, rafting...Uuuu, wiele jest sposobów by poczuć ten upragniony zastrzyk, ten dreszczyk emocji...Czasem to graniczy z obsesją... Ta chęć przeżycia czegoś ekstra ekstremalnego za co człowiek gotów jest dać każde pieniądze. Oczywiście jest to domeną ludzi zamożnych. Ich stać po prostu na tego typu fanaberie. Jakieś tam bieganie po lesie i strzelanie do siebie kauczukowymi kulkami, łażenie po mostach ze sznurków..Iiii tam!
A nichby se taki jeden z drugim do mojej piwnicy poszedł.
Zarzekałam się, że nigdy tam nie pójdę. Najpierw jako zwiad puściłam tam moją mamusię i syna. Po tę choinkę. Okazało się, że choinka dostała nóg. Co już pisałam. Ale ja nie wierzę nikomu! Muszę iść i sprawdzić to osobiście! Tak postanowiłam. Skoro szczurów nie ma to...nic nie stoi na przeszkodzie! Zresztą cieć..sorry, gospodarz domu, zapewniał, że szczury wytruli i zamurowali tę dziurę, którą właziły.
No to idę. Z małżem. Małż też się brzydzi, nie mniej niż ja. Ubraliśmy się stosownie do sytuacji. Ja troszkę pokpiłam sprawę (w końcu nic żywego tam miałam nie spotkać), założyłam tylko rękawice ochronne, żeby sobie rączek mych białych jak alabaster, o skórze jedwabistej, nie pobrudzić kurzem. Mój mąż natomiast przypomnał nieco Marsjanina. Założył górę od dresu koloru ciemna zieleń, a kaptur zarzucił na głowę. Powiedziałam, że jest czubek. Ale on się absolutnie nie przejął i powiedział, że tam jest kurz i nie ma zamiaru pobrudzić sobie włosów! Phiiiii, szmateczką jaką by przetarł najwyżej jak co, wszak włosków ten mój Misio nie ma w nadmiarze...No mniejsza. Myślałam tylko, aby nikogo w windzie nie spotkać, bo on jeszcze zasunął suwak pod samą szyję, tak, że widać mu było tylko kawałeczek twarzy i okularki. Winda była pusta. Wszystko przebiegało więc planowo. Parter. Otwierają się drzwi...No i wpadliśmy prosto na sąsiadkę, tę która koty dokarmia. Nie lubię jej, jest to wyjątkowo wścibska osoba i plotkara!
Ja cieeee! Trudno opisać mi jej minę. Ja zaczęłam się tak potwornie śmiać, że śmiałam się jeszcze przez cały korytarz, przeszło mi dopiero przy drzwiach piwnicy.
Och, gdybym wiedziała...Z pewnością bym się tak nie śmiała!
Otworzyliśmy drzwi, zapaliliśmy światło... Pole czyste, pozamiatane, jest ok, idziemy...
- Nie patrz się tam! - ostrzegł małż.
Spojrzałam. Po co mówi, żebym nie patrzyła! Przecież muszę zobaczyć NA CO mam się nie patrzeć!
Pod ścianą leżało zwierzę. Zdechłe było najprawdopodobniej. Szare, z długim ogonem.
Jak ja się darłam! Jak ja wyłam! Jak ja zwiewałam!
Gdyby zmierzyć mi wówczas czas na 100 metrów, chyba byłby rekord świata...
To dopiero była adrenalina! Nie potrzeba mi tam żadnego bungee ani innych głupot!
Jeden zdechły szczur i adrenalinka jak ta lala!
Małż sprawdził sam co trzeba. Choinki nie było. Jest prawdziwym bohaterem! Małż nie choinka. Której zresztą nie ma... Dostał za to podwójny obiad!
A chojaka sobie kupię nowego. Albo żywego, albo żyłkowego! Na pohybel złodziejachom!
Zresztą, tamta miała wiotki czubek!
A ja nie przepadam za wiotkimi czubkami! U choinek!!!!!!
I proszę bez skojarzeń!!!!!!

Film "Faceci od kuchni"

Boli mnie głowa i pupy połowa!
Naprasowałam całą furę, jeszcze mi zostało. Ale okno tylko jedno umyte...Kurczaki, powoli to idzie jakoś, bo a to to, a to tamto jeszcze trzeba zrobić..A siły już nie te co kiedyś...
No, ale fajny film obejrzałam. Momentów nie było!
Z Jeanem Reno ten film. Bardzo, bardzo, bardzo lubię tego wszechstronnego aktora, który w każdej roli jest świetny. On chyba by i kij od szczotki zagrał. Kapitalny w "Leonie Zawodowcu" - wiarygodny i wzruszający w tragicznej roli zawodowego zabójcy, opiekuna małej dziewczynki, której mafia zamordowała całą rodzinę.
Równie dobry w rolach komediowych (np. "Goście, goście"). Powiedziałabym, że reprezentuje troszeczkę "keatonowski"  typ aktora komicznego. Ale może się nie znam...
Reno w tym obrazie znacznie traci na swym męskim uroku, niestety widać już, że nie jest już pierwszej młodości...Wiek zrobił swoje. Wygląda na schorowanego, zmienił się jego wygląd. Ale nadal to ten sam, wspaniały aktor.
W każdym razie, dla mnie film ekstra. Niby nic nadzwyczajnego. Bohater - Alexandre (Reno) jest rewelacyjnym szefem kuchni. Ma renomowaną restaurację, gdzie serwuje sie nie byle jakie dania dla nie byle jakich gości. W telewizji prowadzi własny program o gotowaniu. Ma prawdziwy talent kulinarny, a pitraszenie w jego wydaniu to mistrzostwo, to artyzm w czystej postaci. Potrawy wymyślone przez niego to prawdziwe arcydzieła, chyba dlatego, że sztuka kulinarna jest dla niego sztuką przez duże "S".
Po wielu latach  działania, mistrz zaczyna jednak cierpieć na brak weny, może to wiek, może rutyna? Pomimo faktu, że na pracę poświęca dużo czasu, jego starania nie przynoszą oczekiwanego efektu i grozi mu upadek ze szczytu  i znalezienie się na samym dole, utrata pozycji łącznie z utratą ukochanej restauracji..Oprócz tego, jego dorosła córka ma mu za złe, że w ogóle nie interesuje się jej sprawami, ani zbliżającym się bardzo ważnym dla niej egzaminem.
Drugi bohater filmu to nieporadny nieco, może trochę nieodpowiedzialny Jacky (Michaël Youn). Jest on świetnym kucharzem z fenomenalnym zmysłem smaku i fantastyczną pamięcią kulinarną. Pomimo tego, nie może w żadnej pracy zagrzać miejsca. Ma zbyt sztywne zasady i  jest przesadnie pryncypialny w gesti związanej z potrawami. Wymusza na gościach restauracji, w których pracuje, aby zamawiali określone dania, goście się denerwują, a on "wylatuje" z pracy.
Jego dziewczyna jest w ciąży, dziecko ma przyjść niebawem na świat, a on wciąż przez własną głupotę, traci jedną pracę po drugiej. W końcu zatrudnia się jako..malarz. Ma pomalować dziesiątki okien i drzwi w restauracji Alekxandre. Oczywiście, do przewidzenia jest, że człowiek z takim zacięciem i pasją do gotowania nie odmówi sobie, by zainteresować się, co dzieje się w kuchni tej restauracji. Stojąc na rusztowaniu i malując okno, doradza kucharzom jak mają przyrządzać potrawy. I to jest punktem zwrotnym w jego życiu. Gdy gotuje wspaniałą zupę i przypadkowo próbuje jej Alexandre, prędko proponuje mu starz w swojej kuchni. Jacky szybko zdobywa szacunek i zaufanie szefa, choć mają oni notorycznie inne zdanie na temat dodania składników do potraw, co wywołuje awantury i kłótnie. Finalnie jednak okazuje się, że to nie mistrz ma rację, a jego uczeń. Pięknym momentem w filmie jest wzruszająca scena, gdy Alexandre rezygnuje z bardzo istotnej sprawy, mającej zaważyć na losie jego i  restauracji, uznając jako ważniejszy egzamin swojej córki, na którym chce być. Może swoją nieobecnością wiele stracić, ale wszytko rozwija się pomyślnie, córka widząc jego poświęcenie zaczyna inaczej patrzeć na własnego ojca. Drugim sympatycznym momentem jest przemiana Jacky'ego, który do tej pory nieco beztroski, zmienia się w  odpowiedzialnego ojca i przyszłego męża. Mężczyzna w końcu decyduje się na zalegalizowanie swojego związku z matką jego córeczki i oświadcza się.
Śmiesznym momentem jest kiedy to szef i jego pracownik idą na przeszpiegi do konkurencyjnej restauracji ucharakteryzowani na Japończyków - żonę i męża. Świetna charakteryzacja i przerysowanie postaci.
Film kończy się dobrze. Alexandre przekazuje berło króla restauracji swojemu następcy - przyjacielowi, któremu tak wiele zawdzięcza, sam odnajduje miłość, obaj zaś prowadzą wspólne programy telewizyjne w których nadal ostro się kłócą. Ale przecież przyjaciel przyjacielowi wybaczy wszystko. Film pogodny, bez przemocy, z przesłaniem, że człowiek który ma pasję i kocha to co robi, zawsze jest w stanie osiągnąć sukces, jeśli tylko bardzo tego chce. Podsumowując - obraz o pasji, miłości, przyjaźni i odpowiedzialności. Polecam.


sobota, 8 grudnia 2012

Hieny piwniczne!

Noooo! Jak nie wierzycie, to macie dowód! To jest jeden z tych gagatków! Już zwęszył, że czysto i może sobie sra...zanieczyszczać na nowo, kurde balans!


No mniejsza...Ja się już nie chcę denerwować...
W końcu zima prawdziwa. W Warszawie, w każdym razie, bo czy gdzie indziej też jest to mi loto!
Jeszcze nie powiedziałam, że rąbnęli mi chojaczka z piwnicy! Buuuu! Jaki mam żal! Taka piękna była, nowa, tylko raz stała ubrana, bo jak nadmieniałam, nie znoszę sztucznych choinek! I było mi bardzo smutno wczoraj z tego powodu, bo to taki cios przed Świętami, taki zgrzyt! Nie chodzi już o tę paskudną choinę, zresztą czubek jej się gibał, nie wiem dlaczego, ale strasznie mnie to denerwowało, może drut w nim był złamany, no więc chodzi o FAKT! Pracujemy na złodziei! Ile ja już natraciłam przez takich kryminalistów! Trzy rowery, pieniądze, dokumenty, klucze (wymiana zamków), cała lista...
Raz mi skórzaną torbę chlasnęli brzytwą! A raz to tak normalnie, w przejściu w tramwaju, tylko słyszałam zgrzyt suwaka przy wychodzeniu. Tłok robią sztuczny i już...Taka strata! Na pewno szczury zbytnio jej nie nadwątliły, może nawet i wcale. Zjedzonej by nie zabrali! Zresztą..Ja sobie tak myślę, w swej skromości, że ta moja piwnica, to pod specjalną opieką była, jako moja własność - osoby idealnej, o kryształowym charakterze, osnutej aureolą prawie świętości, emanującą ciepłem i roztaczającej urok i czar! To nawet szczury z pewnością uszanowały to miejsce i omijały z trwogą! A taki złodziej to nie uszanuje nic! Może narkomani albo alkoholicy!
Taki to nie patrzy, że takiej osobie jak ja kradnie! Oj, jak ja bym ich dorwała, tych złodziei, oj! Hieny piwniczne! No dobre...
Przyszedł małż z pracy. Patrzy, a ja markotna, leżę sobie. Wraz poznał, że coś mnie trawi. No to mówię, że ta choinka. A on na to: "niech się Misio nie martwi, może to i lepiej, kupimy żywą...Przecież tylko raz ją postawiłaś..." I tak dalej.
Dziś byłam na zakupach. Jeden facet miał fajną czapę z rogami jelenimi. A drugi, mocno podpity, skarżył się do drugiego, że mu baba się każe golić! Ot, jaka wredna, no! - myślę sobie. Może jeszcze i myć mu się każe!
W każdym razie gotuje se kapustę, ŁO!


I kupiłam sobie czekoladę do picia na gorąco i roladę z bitą śmietanką i sobie zjedliśwa z synem moim! Od razu humorek lepsiejszy je!
A to parę żem zdjęć pstryknęła po drodze, żeby te ludzie, co zimy nie mają, pozazdrościli, ŁO!