piątek, 7 grudnia 2012

Sprzątanie balkonu

Ale żem się nahetała jak łysa kobyła! Aże mnie w krzyżach łamie!
A wszystko przez te..obsrańce. To one mnie tak wykończyły. A raczej ich odchody! Tyle razy się zbierałam żeby TO posprzątać i zawsze odkładałam tę nieprzyjemną czynność, która, nota bene, jest pracą Syzyfa! Bo i tak przylecą i obesrają! Ja naprawdę nie mam nic przeciwko NATURZE - zwierzątkom, roślinkom, tylko niech ta natura zostawi mój balkon w spokoju!
Taka piosenka mi się przypomniała. Fedorowicza chyba. Tak jakoś to leciało:
Natura, owszem, dobra rzecz
ale ode mnie precz!
No a wcześniej było jak ta "natura" go pokąsała, że był jednym bąblem, jak to przez tę "naturę" uszy odmroził itd.
Ale teraz, jak zimno, to te małpy już nie przylatują coś i to jest jednak pocieszającą konkluzją, takim światełkiem w tunelu.
Owoż wzięłam ja mopa - specjalnego, balkonowego, tylko z TYM KONKRETNYM przeznaczeniem. Wzięłam wiadro z wodą i Ajaxem konwaliowym. Ubrałam się jak na Sybir - ciepłe gacie dresowe, szalik, czapka małża - akurat była pod ręką, kurtka, a na nogi - drewniane klapki. Żeby przy każdym wejściu do mieszkania łatwo można było je zRucić z nóg i zamienić na papucie. I dawaj machać mopem. Najpierw kratka drewniana. Tam lubią siadać i s*ać! Jakem zaczęła tym mopem wywijać z zapamiętaniem, tak sobie nachlapałam w oczy - już aż się boję powiedzieć CZYM! A małż, jak mnie zobaczył w akcji, zawołał: o, Mały Miś - Święty Mikołaj!
Jeszczem nie widziała Świętego Mikołaja z odchodami gołębimi w oczach, rozrobionymi w wodzie z dodatkiem Ajaxu konwaliowego!
Choć po prawdzie to..żadnego nie widziałam...Oczywiście prawdziwego. Bo przebierańców i farbowanych lisów to multum!
Potem zaczęłam myć resztę balkonu - płytki z gresu. Jak się do nich dorwałam, to aż leciały skry! Tak skrobałam to przyschnięte...nie powiem co! Skrobałam z godzinę. Niestety mokry balkon natychmiast zamarzał, a woda z detergentem tworzyła lodowisko. Klapki dodatkowo miały śliskie podeszwy. W tym momencie usłyszałam, że mój szanowny mąż w pokoju coś mruczy do mnie. Na rozkraczonych nogach starałam się przesunąć w kierunku drzwi balkonowych...Spowodowało to zachwianie się i poślizgnięcie na warstewce lodowej i o mało nie zaryłam zębami w barierce. No, ładnie bym wyglądała na Święta BEZ ZĘBÓW na przodzie. Kiedyś małż już tak miał, że przed samymi Świętami zęba złamał. Na klusku. Moim klusku! Ale one nie były z gipsu, powaga! To są oszczerstwa i pomówienia! Na szczęście zdążył wstawić. Nie kluska, tylko tego zęba! Nie złamanego, tylko sztucznego!
Co do balkonu...
Wszytko zakończyło się sukcesem, balkon lśni jak...no daruję sobie może to porównanie "jak co", choć mam je na końcu języka! Że u psa!
Obecnie czekam na moją mamusię. Mam ją napuścić na te szczury w piwnicy, co podobno ich nie ma! Sama tam nie pójdę! To jest WYKLUCZONE! Zęby może będą całe na Święta , ale wolałabym nie skończyć w szpitalu z zawałem albo czymś jeszcze gorszym!

3 komentarze:

Margolcia pisze...

Gruśka! Ja Cię kiedyś zamorduję! :))))

Anonimowy pisze...

Grusia o której Ty wstajesz ?
U Ciebie jest po 11,a Ty już wyszorowałaś balkon i robisz nalot na piwnice...he he he :)))

Margolcia pisze...

A gdzie tam! Gruśka wczoraj na mopie po balkonie latała ;)))