wtorek, 18 grudnia 2012

Tramwaj

Jadę tramwajem do roboty...Na siódmE. O tej godzinie jedzie robotnicza brać..Chociaż nie..Robotnicza brać najczęściej pracuje w zmianach. Proletariusze wszystkich krajów łączcie się! Tramwaj pełniutki, ludzie grubo poubierani, choć tylko - 2 na termometrze...Ale zima! Dozorcy i gospodarze posesji zdążyli odśnieżyć swoje rewiry. Natomiast służby miejskie - tak różnie. Co się dziwić? Wszędzie ludzi zwalniają, oszczędności robią. Wczoraj był u mnie pan hydraulik. Wymieniał taki dinksik.
- Pani, kiedyś nas było siedmiu do obsługi osiedla, teraz tylko dwóch - powiada.
- A zarobki wam wzrosły? - pytam.
- Gdzie tam...Tylko dyrekcji i jej obsłudze. Kto bliżej żłoba, ten na takich "oszczędnościach" korzysta. A ludzie muszą tyrać, bo im się etaty obcina...
- Jak wszędzie...
Jadę tym tramwajem, nagle trach i staje. Stoi. Stoi i stoi. Ludzie zaczynają już wiercić się nerwowo. Śpieszą się do roboty, do biur, studenci na uczelnie. Jakaś kobita się wachluje, chyba jej słabo w tym tłoku. Tramwaj stoi dalej. Mija piętnaście minut. Otwiera drzwi. Jesteśmy na Moście Poniatowskiego. Ludzie skaczą przez jezdnię i hałdy śniegu. Trzeba iść. Popsuł się i tyle. Każdy nerwowo, jednak, patrzy, czy nie ruszają. Wielu posiadaczy aut korzysta z komunikacji miejskiej. Kłopoty z parkowaniem w centrum.
Przyjechała obsługa techniczna. Grubasek w cytrynowym kaftaniku uwija się jak w ukropie we wnętrzu wagonu. Ludzie stojący na przystanku asystują mu zawzięcie i dopingują do działania.
Przeskakuję z powrotem na przystanek. Pewnie zaraz ruszą.
- Panie, za długo ruszy? - odzywa się jakiś nerwowy jegomość z telefonem komórkowym w garści w kierunku tego w cytrynowej kamizelce. Widać, to jest głównodowodzący awarią. Tamten nie odpowiada. Tramwaj w końcu biorą na hol. Zepsuł się na amen. Tabor MZK już sfatygowany, ubożuchny, ale od nowego roku ceny biletów mają ZNACZNIE pójść w górę. Będziemy podróżować drożej, ale za to mniej wygodnie! Bo będą wyłączone niektóre trasy, a i szczupłość taboru oraz ograniczenie zatrudnienia, jak wszędzie, zrobi swoje.
Dwóch przystojnych młodych chłopców stoi obok mnie. Pewno studenci. Weseli, roześmiani, specjalnie się nie przejmują sytuacją. Młodzi. Mają jeszcze przesiadać się w metro.
- O zobacz, ruszył. Ale skokami! - śmieje się jeden, bo tramwaj rzeczywiście rusza...i staje..I tak cyklicznie, jakby miał czkawkę.
- Może popchamy! - śmieje się drugi.
Ale w końcu połączone tramwaje ruszają. Sytuacja opanowana. Przejazd odkorkowany. Ludzie wsiadają. Zaczyna się nowy dzień. Jestem pół godziny "w plecy".
Śnieg leży...Zima. Gdyby tak do Świąt...
- Juz nie miało kiedy napadać! - odzywa się ze zgrozą jakaś babcia burkliwie.
A CO, MIAŁO NAPADAĆ W LIPCU? - myślę sobie. Oj ludzie, wam to nigdy się nie dogodzi..
Śniegu nie ma - mówią, dlaczego nie ma śniegu w zimie! Do czego to podobne, kiedyś to zimy były, zawsze był śnieg na Święta!
Śnieg napadał - znów źle, ojejują, stękają, minus pięć na termometrze i wielka tragedia, mróz!
Jak jest zima, to musi być zimno, no nie?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

...oczywiście że musi,zimno być w zimie !
Wybredne ludziska i tyle :)