sobota, 30 marca 2013

Jutro Wielkanoc!


 Święcenie pokarmów w moim kościele parafialnym....


















A na dworzu śnieg....




Przyznacie, że tegoroczne Święta Wielkanocne wyglądają bardziej, jeśli chodzi o aurę, jak Boże Narodzenie...












czwartek, 28 marca 2013

Sprzątanie

Już niebawem Święta Wielkanocne..




Cóż, pomimo, że dla katolików to najważniejsze Święta w roku, to jednak...No, krótko mówiąc, nie taka magia i atmosfera jak w Święta Bożego Narodzenia. Bo to nie ma i choinki z kolorowymi światełkami i wieczoru pachnącego karpiem smażonym i igliwiem i pierożkami i kompocikiem z suszu..Ehhhh..rozmarzyłam się...No i prezenty...
Wielkanoc z kolei kojarzy się z wiosną. Słoneczko świeci mocniej i ptaszka wszelka gniazdka wije...Wszytko do życia się budzi i wykluwa na nowo jak ten kurczak z jaja..Wielkanocny kurczaczek!



Ale sprzątanie wiosenno - świąteczne daje w kość. Dziś myłam wszystkie drzwi. Zawsze ktoś łapą brudną złapie! Czym by tu umyć? - myślę sobie. Kupiłam takie specjalne ściereczki nasączane - do drewna. Dobre niby, ale słabe. Co by tu? Aaaaa..może jaką szmatką? Z prania akurat majtki  mojego męża...Patrzę, dziurka w kroku...I guma rozciągnięta..Swoje przeszły te slipki...Już dawno małam je machnąć do śmieci, ale mąż nie dał. To jego ukochane, miał ich tuzin. Niezniszczalne, głębokie. Nie takie ledwo nad...znaczy daleko pod pępkiem chciałam rzec...
No, myślę ja sobie, chodźcie do mnie, kochanieńkie, popracujecie jeszcze! I dawaj za te gacie! Obleciałam jedne drzwi, drugie...Wchodzi mąż.
- Co to jest? - pyta.
- Co? - udaję głupią.
- No to, czym myjesz drzwi - uparta wsza, myślę ja.
- To? - pokazuję.
- Tak.
- Majtki. Dziurawe są...
- Moje majtki. Moje najlepsze majtki! - złości się mąż.
- Mają sto lat i są dziurawe. Nowe ci kupię - obiecuję potulnie.
- TAKICH NIE MA! Dlaczego swoich nie wzięłaś? - kurka wodna, gorąco się robi!
- Bo moje są CAŁE - tłumaczę cierpliwie..
Obraził się. No i dobrze. Nie będzie przeszkadzał. Chłop w chałupie, wrzód na dupie!
Myję te drzwi. Macham sobie wesoło mężowskimi gaciami, zadowolona. Dobrze zbierają. Jakieś takie..szorstkie. I ta guma też pomaga. Najgorzej na dole. Znaczy te drzwi myć. Zginać się trzeba, a tu brzuch przeszkadza..Ciężko...I z tego wysiłku, jak nie ryknę:
- MAM OCHOTĘ NA CHWILECZKĘ ZAPOMNIEEEEENIAAAA!!!!!
- Eeeee..- odzywa się głos.
- NA MIŁOSNE CZARUJĄCE RANDEWUUUUUUUUUUUU! - ciągnę niezniechęcona. A głos mam ja piękny, donośny...Ciągnę więc szeroko, śmiało, spontanicznie, energetycznie, kreatywnie, rześko, z werwą!
- No, no, trochę lepiej - chwali mąż z pokoju.
Może nie bardzo melodii się trzymam, ale za to jaki efekt! Głos trochę zduszony, przepona przyciśnięta, bo myję akurat na dole, ale..
- KTÓRE NICZEGO NIE NARUSZA I NIE ZMIEEEEENIAAAAAA!!!!
Niech wszyscy widzą, że ktoś w tym domu w końcu pracuje! 
Syn wychylił głowę z pokoju, spojrzał z niepokojem i zamknął drzwi. 
No, coraz lepiej ci idzie - stwierdził lakonicznie mój luby. 
- BEZ ZOBOWIĄZAŃ WIELKICH ZAKLĘĆ, WIELKICH SŁÓW! - dokończyłam więc z MOCĄ. Mąż pokiwał głową z uznaniem.


Majtki zrobiły swoje i wylądowały w śmietniku. Nareszcie! UFFFF!

środa, 27 marca 2013

Rekolekcje Gruszki

Tak sobie myślę, w mądrym swoim rozumie, że warto by co powiedzieć w tym okresie Wielkiego Tygodnia do moich odbiorców (licznych) w duchu religii. Kto mnie zna, to wie, żem ja ksiądz urodzony i wielki kaznodzieja,  nawet i czasem osobę duchowną , co to po kolędzie przychodzi, pouczyć potrafię i napmnieć! A co!



Jak mi wyjechał taki ku synu, że niepobożny to ja mu zaraz, że niech popatrzy na takiego Św. Augustyna, Św. Franciszka albo i Szawła, co to rżnął chrześcijan aż wióry lecieli! I świętymi zostali! Każdemu trzeba szansę dać!




Okres Wielkiego Postu to z pewnością czas zastanowienia się nad sobą i swoją małością ludzką. Nad swoim kalectwem duchowym, nad swą ułomnością. Nad nieopanowaniem w gniewie, często bardzo złymi emocjami skierowanymi ku innym. Trzeba powiedzieć sobie jasno: jesteśmy grzeszni. Wszyscy popełniamy występki: mniejsze i większe. Czynimy to często wbrew własnemu sumieniu, więcej, łamiemy swoje zasady, świadomie i dobrowolnie. A to, niestety, zawsze czkawką się odbije , prędzej czy później...
Ale dobry Pan Bóg już zrobi wszystko, co potrzeba, by nas na odpowiednią drogę nawrócić...
Czasem zastanawiamy się, dlaczego coś nas spotyka...A może właśnie dlatego, byśmy przejrzeli. Bo to życie doczesne jest naprawdę tylko drogą do celu...Jak ten Szaweł na drodze do Damaszku, najpierw oślepnąć musiał, by przejrzeć!



To, co mamy, to tylko rzeczy, dobra materialne, a tak naprawdę, ważne co w nas, bo to zaniesiemy kiedyś Panu Bogu przed Jego tron...A jak to będzie liche, nic niewarte, to jak będziemy wyglądali?
Będąc na rekolekcjach, usłyszałam taką sobie historię, która dała mi wiele do myślenia.
Był sobie niejaki Abraham - sługa Boży.




Starał się wolę Boga wykonywać i wypełniać, ale troszkę był niezadowolony, gdyż nie miał potomka i już raczej się nie zapowiadało, że będzie miał....I choć znał niby prawo Pańskie i wiedział czym jest grzech, to jego wola posiadania syna była tak silna, że postanowił sobie to Boże prawo ominąć. Krótko mówiąc, zrobił sobie skok w bok z niewolnicą Hagar , czego owocem był syn Izmael...Ale ten Izmael to wcale nie podzielał swojego taty zapatrywań i nie był taki pobożny. Tylko brał łuk i w pole..No i Abraham był nieco tym faktem porytowany. Potem miał drugiego syna Izaaka, ze swoją prawowitą żoną Sarą i w końcu był zadowolony, ale pierworodnego wraz z jego matką pogonił, co było sporą nieprzyzwoitością, ale takie były obyczaje. Fakt faktem, że sprawa odbiła się szerokim echem i trwa po dzisiejsze czasy, albowiem Izmael dał początek plemionom arabskim, a Izaak oczywiście ludowi Izraela i Edomitów, a te nacje po dziś dzień w zgodzie nie żyją...
Z tego morał taki, żeby myśleć głową, a nie inną częścią ciała i woli Boga nie starać się ominąć bo Pana Boga się nie oszuka.
Aha, ale ten Abraham potem wiele spraw zrozumiał, próbę miłości Bożej przeszedł pomyślnie i po śmierci Sary, pojął za żonę niejaką Keturę i miał z nią aż sześciu synów, ot, żywotny dziadek:)
Tak to zawsze jest czas na nawrócenie, jak widać na powyższym obrazku. A ten Izmael chyba koniec z końcem aż tak źle ojca nie wspominał, skoro razem z Izaakiem go po śmierci pochowali jak należy...
No i co to ja chciałam? Aha. Chciałam powiedzieć, że na poprawę nigdy nie jest za późno. I teraz akurat jest taki czas by się zastanowić czy nie warto wkroczyć na drogę cnoty, skoro Pan Jezus za nas umarł na drzewie krzyża. Kto nie wierzy, to niechaj też stworzy sobie inną ideę, która mogłaby zmobilizować go do lepszego. Bo czynić dobrze i nie czynić źle, to każdemu na zdrowie wychodzi, daje komfort psychiczny , sokojny sen, dobre samopoczucie i optymizm.
A w ogóle to najważniejsze dobrze się odżywiać i w ciasnych butach nie chodzić, szefa swojego szanować, bo on jest jak matka, łzy obetrze, do snu utuli, a jak trzeba to i w dupę da! Parafrazując...nie wiem kogo:)
No i to by było na tyle jak mawiał Jan Tadeusz Stanisławski.

czwartek, 21 marca 2013

Obrzydliwe dzieciaki:)

Ha! No, nie zawsze mi się chce pisać, choć tematów mi nie brakuje...Ano, nie zawsze mam czas, więc sorry Batory pomidory, jak to mawiali starożytni Rosjanie podczas wojen punickich. No!
To o czym ja chciałam? Aha..Już wiem...
Tak mnie naszły wspomnienia z dzieciństwa.
Nie wiem, czy zauważyliście, że dzieciu uwielbiają obrzydliwości:)
Już malutkie szokują dorosłych słowami: kupa, dupa, kurwa i jeszcze gorsze. I czasem nie wiadomo, gdzie toto takie słowa usłyszało i jakim cudem podchwyciło. Jakoś intuicyjnie wiedzą, te berbecie, co na dorosłych może zrobić wrażenie. Mamo, ale mnie dupa boli! - oznajmia teki mały trzylatek mamusi w sklepie, pewnym siebie tonem. KuLwa, ale mnie boli! - dodaje po chwili. Mamusia powoli zmienia kolor twarzy jak semafor - z zielonego na czerwony:)
Co potem...Szkoła podstawowa. Pamiętam...No nie wyobrażacie sobie! Wywracanie powiek na lewą stronę I TAK CHODZIŁ! Myślałam, że umrę! Było też wciskanie gałek ocznych przez kilka sekund. Potem taki fajny efekt, że nic się nie widziało tylko wirowały ciemne plamy. I zawrót głowy...Czyżby inklinacje narkomańskie?
Strzelanie z palców wyciągając je gwałtownie...Straszyli, że będą się ręce trzęsły na stare lata "jak będziesz tak robił, gówniarzu!". Oczywiście nie pomagało.
Strzelanie kuleczkami plasteliny przez rurkę z rozkręconego ołówka automatycznego. Najpierw taką kulkę brał do dzioba, by nią napluć przez tę rurę! Raz taka kulka z dzioba kolegi szkolnego wpadła mi w usta. Myślałam, że zwymiotuję.
Gdy byłam mała bawiłam się z bratem w "syropek". Jak? Ano, brało się łyk herbatki w usta, płukało się jakby tę dawkę nie połkając i spienione wypluwało z powrotem na łyżeczkę. Bleeeeeeee...Potem ten syropek się oczywiście wypijało ze  smakiem...Fuj!
Robienie baniek ze śliny..Tak fajnie się na ustach pieniły te bąbelki...Raz, byłam u mojej koleżanki zza ściany, Danusi. Miała ona sześcioletniego braciszka, myśmy miały może po dziewięć lat, więc już panny na wydaniu:) No i ten Jacuś z tymi bąblami na pysku ze śliny ganiał mnie po pokoju. Myślałam, że się zhaftuję...
Wymyśliliśmy z braciszkiem zabawę w "toczenie meduzy". Mama robiła galaretkę w salaterce. Brało się kawałek takiej galaretki i toczyło gdzie się dało..Jak już dobrze się w kurzu obtoczyła to się ją smakowicie zjadało:) Raz pacnęła na kaloryfer i rozpuściła się tam, oklejając grzejnik...Nie do zczyszczenia:)
Zabawy językiem. Proszę bardzo. Rurka, przekręcanie. TroszkU się człowiek przy tym obślinił, ale co tam...
Pokazywanie sobie rękami...przepraszam, nie wiem jak to powiedzieć...Organu żeńskiego, o! Jedna osoba składała ręce, a druga wkładała swoje, też złożone tej pierwszej między palce. Potem się rozkładało ręce i widać było coś, co przypominało TO, o czym wspominałam...Druga metoda to było zrobienie "tego" ustami. Jedna warga, język, druga warga i wydęcie jak u Murzyna:) I jest!
No i to chyba by było na tyle...Nie wiem, czemu od dziecka lubujemy się w akich różnych zabawach, czasem obrzydliwych, czasem szokujących:) Kto tam co pamięta z dzieciństwa, niech napisze w komentarzach. O zabawie w doktora i pokazywaniu sobie części ciała w piwnicy nie wspominam bo to NUDA:)))))))

środa, 13 marca 2013

Rainbow...

Tę piosenkę znałam już dawno. Należy do bardzo popularnych tematów muzycznych.
Ale to wykonanie....
Po prostu zaparło mi dech w mizernych pierWsiach!
Tyle w niej było pogody, spokoju, ciepła...w tym śnieżnym, zimowym dniu. Jakby nagle słońce wyjrzało zza chmury...
Na pewno wielu z was słyszało ten utwór, ale ja nie. Nie jestem aż taką melomanką...
Postanowiłam znaleźć w internecie wykonawcę i przyznam, że nie było to trudne...Oto ona.
https://www.youtube.com/watch?v=V1bFr2SWP1I
Przesłuchałam ją kilka razy. Może z dziesięć. I za każdym razem odkrywałam w niej coś nowego...
Utwór ten został napisany przez Harolda Arlena i E. Y. Harburga do filmu pt. "Czarnoksiężnik z Oz" z 1939 roku. Potem wielokrotnie był wykonywany przez różnych wykonawców i wykorzystywany w kilku filmach.
Ale ta wersja, taka spokojna, pogodna, delikatna przy akompaniamencie gitary hawajskiej zwanej ukulele, wydała mi się fantastyczna i nieziemska.
Cóż to za człowiek, który tak pięknie opowiada o wolności, miłości, bezkresie? O tęczy, która symbolizuje pragnienie człowieka do znalezienie lepszego i piękniejszego świata, wolnego od trosk i obowiązków, gdzie każda istota będzie mogła być tam gdzie chce?
Dodatkowo teledysk ilustrujący ten utwór, pokazuje cudowny krajobraz hawajski - bezkresny ocean, soczystą zieleń palm i słońce..
Wykonawca. Przeżyłam zaskoczenie. Człowiek o wyglądzie strasznym. Po prostu niesamowicie otyły potwór. Ale było w nim tyle ciepła, subtelności. I ten aksamitny głos, wprowadzający nastrój spokojnej melancholii i wywołujący tęsnotę za..czymś nieokreślonym..
Za słońcem o zachodzie, które wzywa aby wyruszyć w drogę w poszukiwaniu tego miejsca, gdzie niebo styka się z ziemią...Za wiatrem, wolnym i nieskrępowanym żadnymi kajdanami, pachnącym deszczem i niosącym zapach ziemi...




Nazywał się Israel Kamakawiwoʻole. Urodził się i mieszkał na Hawajach. Człowiek o monstrualnej posturze - przy 188 cm wzrostu ważył 343 kg i bardzo pogodnym usposobieniu. Nazywali go "Łagodnym Olbrzymem". Kochał Hawaje i ludzi tam zamieszkujących. Kochał naturę, morze, wiatr, słońce...I tak wykonywał swoje piosenki - pogodnie i łagodnie.
Iz musiał być chyba szczęśliwym człowiekiem, pomimo swojej tuszy i chorób z nią związanych. Zmarł w wieku 38 lat, zostawiając żonę Marlene oraz córkę Ceslianne.




Fani musieli bardzo kochać tego sympatycznego człowieka i wspaniałego muzyka.
W dniu pogrzebu opuszczono flagę do połowy masztu, a trumnę wystawiono na widok publiczny w budynku Kapitolu w Honolulu. Zaszczyt ten spotkał go jako jedyną osobę niebędącą urzędnikiem państwowym. W ceremonii pożegnalnej uczestniczyło dziesięć tysięcy osób.
Prochy muzyka zostały ceremonialnie rozsypane na Oceanie Spokojnym w Mākua Beach 12 lipca 1997 r.
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zachęcić do wysłuchania tej piosenki...
Znajdziecie się na Hawajach...



poniedziałek, 4 marca 2013

Chwała bohaterom...



Byłam kilka dni temu na bazarku...Widać ubożenie społeczeństwa. To smutne. Polacy kupują coraz mniej towarów, żywności.
Tej wyraźnej biedy nie widać ani w centrum handlowym Złote Tarasy, ani w restauracjach w śródmieściu miasta,gdzie młodzi i dynamiczni yuppies'i jedzą lunchy...
Ten ludzki niedostatek widoczny jest w aptekach, gdzie często pacjenci nie wykupują lekarstw, bo ich zwyczajnie nie stać...Wychodzą z apteki nie realizując recepty...Aż tyle? A nie ma tańszego zamiennika? - pytają..I często odchodzą spuszczając załzawione oczy...
Tę biedę widać właśnie na bazarach i w małych sklepikach. Ludzie starsi nachylają się pod targowe stragany, gdzie sprzedawcy w skrzynkach wystawiają najtańszy towar - zgniłe ogórki, pomarańcze, gdzie na stoisku z nabiałem, po wiele niższej cenie, można nabyć jogurty czy masło przeterminowane "tylko" dwa dni...Przy jednym z takich stoisk stała kobieta. Znam ją z widzenia, handluje kwiatami...Ogorzała twarz, nędzne ubranie...
- Pani mi kupi butelkę mleka za złoty osiemdziesiąt! - zwraca się do przechodzącej kobiety.
- Jestem sama bezrobotna - wstydliwie odpowiada kobieta.
- Może pan mi kupi? - znów powtarza swoją prośbę do następnej osoby.
- Ja rencista...
I tak zaczepia kilka innych osób. Każdy czymś się wymawia...
W końcu znajduje się jedna litościwa w tej "Sodomie i Gomorze"...
- A może jeszcze jedno mleko pani może mi kupić? Mam 690 zł renty - usiłuje pociągnąć sprawę dalej...A nuż osoba wyjątkowo miłosierna...
Sprzedawczynie nie wytrzymują.
- Ona to mleko sprzedaje ruskim. Cały czas tu urzęduje!
Litościwa kobieta spuszcza wzrok. Chciała być szlachetna, wyszła na naiwną.
Później przechodziłam koło biednej, niewątpliwie, rencistki..Tej, która o mleko prosiła..
Papierosek w zębach, obok litrowa Cola i piwo..

Była m w domu. Dzwonek do drzwi. Uporczywy, długi..
Otwieram. W drzwiach staje bezdomny. Chyba. Tak wyglądał, ręce, twarz, ubiór..
- Pani mi da coś do jedzenia!
Jedzenia odmówić nie można. Dałam. Dwie buły, jakąś puszkę...
Kto naprawdę potrzebujący, kto tylko naciągacz? - trudno rozeznać..Lepiej pomóc..Chyba lepiej...
Pod kościołem też potrzebujący. Zbierają na chore dziecko. Na Caritas. Na operację.
W kościele - na misję, na KUL, na parafię w innym mieście, która się remontuje...
Smutne czasy nastały. I kiedyś nie było lekko, ale ludzie byli jakoś tak..razem, zjednoczeni, wyrównani poziomem życia...Teraz są ci niebotycznie bogaci i bardzo biedni...
Świat pełen paradoksów.
Pieski często mają lepiej od niejednego dziecka. Duży procent dzieci jest niedożywionych...
Jakie będzie to społeczeństwo za paręnaście lat?
Czy sprawdzą się najczarniejsze prognozy?
Czy czeka nas świat z filmów Szulkina i orwellowska rzeczywistość?
Czy wraz z postępującą biedą będzie jeszcze wyraźniej zaznaczona niż obecnie klasa niewolników i tych, w których rękach rządy dusz absolutne, którzy decydują za nas co złe , co dobre, co prawidłowe, a co nie...
Wielki skandal. Wałęsa wypowiedział się na temat miejsca homoseksualistów w sejmie...
Najważniejsze, że znów mamy o czym mówić...