sobota, 8 czerwca 2013

Na Grochowie...

 Bazarek pod Universamem Grochów. Miejsce robienia zakupów wielu mieszkańców Grochowa i nie tylko. Tu można kupić najlepszy i najgorszy towar, w szerokim asortymencie. Od warzyw, owoców, pieczywa z Oskroby, wędlin z Sokołowa, aż po polski czosnek made in China, ruskie parasolki, szkło po złotówce, wietnamski towar z Indii i Chin. Tu można kupić w ciuchach koszulkę, prawie nówkę, za 5 zł, firmy NIKE oraz podróbę pefum firmy Gucci za jedyne 10 zeta:). Sprzęt gospodarstwa domowego może czasem nie nazywa się dokładnie tak jak ten firmowy, ale tak samo podgrzeje nam wodę na herbatkę czy uprasuje nasze ciuchy. Niektórzy powiadają, że prawie tak samo, a "prawie" czyni wielką różnicę. 
Na tym oto kramiku można kupić istne cudeńka:




A tu...Za czym kolejka ta stoi? Za truskawką! Przypominają się czasy PRL:)




To moje ulubione miejsce. Potrafię tu stać dobrych kilkanaście minut, mierząc kapelutki. Właśnie dziś nabyłam nowy.




Pani z ciastem. Strasznie krzykliwa. Głośno zachwala towar. HALO! HALO! Po złotówce, pyszne ciasto! W sklepie by pani zapłaciła 6 zł! Świeżutkie!
Reklama dźwignią handlu, ale handlarce buzia nie zamyka się nigdy. I ciasto nie zawsze świeżutkie, jak zapewnia...


 




Widok z okna tramwaju stojącego na pętli....




A to jest krzyż z  roku 1820 stojący przy Grochowskiej...




Piekarnia. Tam można kupić pyszny, gorący, chrupiący chlebek. Zjadłam dziś go prawie połowę:)




I dzisiejszy kapelutek...Koloru perłowo-szarego.



czwartek, 6 czerwca 2013

Przycupnięte na piaskownicy brzegu...

"Przycupnięte na piaskownicy brzegu
moje myśli, ziarnka złotego pisaku
jak żołnierze stanęły w szeregu
by po chwili opaść - na klawiaturę czasu...(...)"
Takie tam moje...tFory - potFory:) Kiedyś popełniłam wierszydło pt. "Piaskownica"...
Ale prawdą jest, że moje myśli przyczepione w różnych miejscach zbieram po latach jak grzybki do koszyczka.
Poszłam sobie dziś do Biedronki, zrobiłam zakupy. Nieduże, takie sobie. Myślę - słońce świeci pięknie, pójdę z powrotem przez park...Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Niebo bezchmurne. Wszędzie na ulicach ruch, pisk opon, wycie tramwajów, harmider a tam, w parku cisza. Jakby czas się zatrzymał. Nikt nie biegnie, nie śpieszy się, nie pokrzykuje, z dala od ulicy więc nie dochodzą odgłosy dzikiego miasta..Widok jak z obrazów Van Gogha, one są takie statyczne, szczególnie te przedstawiające strzeliste cyprysy...Pełne słońca, błękitu nieba...Powietrze takie przejrzyste, jakby lekko falowało i ta cisza..W końcu.


Idę sobie, rozglądam się wokoło. Czuję zapach siana. Ot, pościnali trawę, sianko się suszy na słońcu wydając z siebie tę charakterystyczną woń. Ciekawam, co z nim robią. Może dla koni - w Skaryszewskim są koniki, nawet można sobie taką szkapinę wypożyczyć..
Zapach siana przypomina mi wakacje mojego dzieciństwa, gdy często wyjeżdżałam w góry - wioska Murzasichle koło Zakopca. Tam, ci Górale tylko siano i siano. Żaden tam owies jak w piosence "Zasiali Górale owies", żadne żyto czy proso, siano i już!
Mijam jeziorko. Pachnie mułem i muszlami. Jak w Broku. Bo to nie zapach nadmorski, raczej taki rzeczny. Do Broku też jeździłam w dzieciństwie, mieszkaliśmy z bratem i rodzicami w domku "Tam" - campingowy, z dykty, a jakże. Nie to co teraz - domki na podmurówkach z pełnym wyposażeniem i aneksem kuchennym! Z łazienką i kibelkiem. Tamte były proste, jak papierowe domki z kart..Wychodek i prysznice na zewnątrz. Nikomu to nie przeszkadzało, bo tak być musiało.
A w górach? U gaździny wynajmowało się pokój - bez telewizora, bez internetu (hihi), tylko micha do mycia i wszystko. Pranie się rozwieszało na takim drewnianym czymś od  suszenia siana. Nie wiem, czy to się nazywa ostrewka????


Chodziliśmy nad potok przez las. Zimny, wartki, Sucha Woda się zwał - tak przewrotnie. Przełaziło się na drugą jego stronę. Mama zabierała nam, mnie i bratu, kalosze. Woda była zimna, na dnie ostre kamienie. Można było też przejść po przerzuconym drzewie "wiszącym" nad wodą...
Miałam wtedy ze 12 lat i się bałam, że spadnę z tego drzewa i wartki nurt mnie porwie. Raz się odważyłam. Wlazłam, szłam po grubym pniu trzymając się gałęzi. Dobrnęłam do środka tego "mostu" i...ani w tę, ani w tę...Bałam się. Nogi zaczęły mi drżeć ze strachu, starałam się nie patrzeć w dół, w rwący nurt. Utknęłam. Łzy w oczach. Wówczas przyszedł do mnie po pniu, mój, może trzynastoletni brat i rzecze: myśl, że tu zamiast wody jeżdżą samochody. Tak zrobiłam i...przeszłam. Brat był zawsze bardzo opiekuńczy, tak jest do dziś...
No, ale miało być o parku...Mijam chłopaczka. Prowadzi psa. Biały puszysty. Gapi się na mnie. Nie chłopak tylko pies. Aż się bydle ogląda. A co to ja wyglądam jak kawałek mięska czy co? Może i wyglądam. Małe takie gówienko z tego psiuńcia, identyczny jak w tym filmie "Neverending story" co Limahl tam śpiewał...




Piękny był ten Limahl, wówczas była modna taka fryzura "na Limahla" - i dla dziewczyn i dla chłopaków. Też miałam, tylko może nie aż taką:)
Dwóch pijaczków na ławce siedzi. Dyskutują. Przemykam co rychlej.
Dalej placyk dla dzieci, ogrodzony. Kolorowe huśtawki, drabinki, zamki. Z dala już słychać dziecięcy świergot. Najcudowniejszy odgłos, jaki być może. Stają mi łzy w oczach, jakaś tęsknota...Przypomina mi się jak moi chłopcy byli maleńcy. Mogłam wtedy ich przytulać i całować ile wlezie, a oni zarzucali mi tłuste, miękkie łapulki na szyję i całowali mamusię maleńkimi usteczkami. Jakie to było wspaniałe. Ten zapach ciepłych głowek i miękkość maleńkich jak u lalek twarzyczek...Teraz chłopy mają po metr osiemdziesiąt i...nie da się cofnąć czasu...Może kiedyś...wnuki...
Pod domem stoi mamusia z maluszkiem na ręku. Pożeram go oczami. Przypomina mi starszego. Tak samo fajta nożynkami. O, i jeszcze dwie mamusie z wózkami. Coś takiego, obie mają bliźniaki! Tak sobie myślę, że te bliźniacze ciąże teraz częściej się zdarzają jak kiedyś. Kobiety leczą się hormonalnie jak nie mogą zajść i potem często rodzą aż dwa szczęścia na raz...
No, trzeba jakiś obiad nagotować, bo moi synkowie nie mają po trzy lata i matka już nie nadąża z garami:)

wtorek, 4 czerwca 2013

Grajek

O tobie miła ciągle marzę
O tobie miła ciągle śnię
Chciałbym całować usta twe
I czule szeptać: KOCHAM CIĘĘĘĘ

Lecz wielka dzieli nas granica
Boś ty bogatą przecież jest
Ja jestem tylko biednym GRAJKIEM
Jest mi bez ciebie bardzo źleeeeee!

Tak mi się skojarzyło. Niektórzy pamiętają. Kolonie, obozy, ogniska, kiełbaski, miłości...ehhhhhh...
Palił papierosy i miał ze 14 lat, stary był. Żeby nie było czuć, zagryzał malinami znalezionymi w lesie. Kolonie. Jagniątkowo...
Ale nie o tym...To tylko tak, ot przy okazji :)
Tramwaj nr 24, godzina szczytu.
Głowa mnie boli bo w pracy dziś wyjątkowy jazgot. Gorzej jak na targowisku. Tak to jest, jak niektóre osoby miast handlować kalafiorami wykonują odpowiedzialną biurową pracę..
Zatopiona w rozmyślaniach jadę sobie stojąc przy środkowych drzwiach.
Drzwi otwierają i wsiada ON. Grajek KOMUNIKACYJNY.


Śniada cera, siwy włos, rozklekotany instrument.
Chyba nie będzie grać - pomyślałam z przerażeniem. Przecie nawet nie bardzo jest jak się ruszyć!
Płonne były moje nadzieje. Siwy "czarnulek" rozejrzał się w okół wzrokiem pełnym tryumfu. Szacował.
Czy warto.
NIE,TYLKO NIE TO! - krzyczała moja dusza.
Niestety. Śniady stwierdził, że można zaczynać koncert. Sala pełna, publika tylko czeka!
No i zaczęło się. Tego, co miało miejsce nie da się opisać. Instrument był stary i rozstrojony, ledwo się trzymał kupy. Pan jednak z zadowoleniem uderzył w klawisze i popłynęły pierwsze "upojne takty". Chyba to był walczyk, choć nie jestem pewna...Za chwilę byłam bliska omdlenia. Grajek fałszował NIEMIŁOSIERNIE pomrukując do wtóru z zadowoleniem.
Zrobiło mi się słabo. Rozejrzałam się w okół. NIKT nie reagował najmniejszym skrzywieniem ust czy jakąkolwiek oznaką dezaprobaty. Zaczęłam histerycznie chichotać. Parę osób popatrzyło na mnie z naganą...Zasłoniłam twarz szaliczkiem...Może było mi wstyd reakcji....
Teraz już facio się rozkręcił. Szły "Rozcwietali jabłoni i gruszy". Chyba. Trudno było rozeznać...Człowiek aż się zasapał, a że młody nie był, nie wyrabiał się na zakrętach. Bosz....
Zagrał jeszcze ze dwa kawałki i ukontentowany zakończył typowym dla harmonisty taktem.
Małe pudełeczko po cukierkach poszło w ruch.
Młoda dziewuszka wygrzebała z przepaścistej torby drobne monety. Zewsząd rozlegał się stuk wrzucanych pieniążków. Poczułam się jak ignorantka.
Jednak Polacy to naród melomanów i potrafią docenić sztukę!
I mają serca miłosierne.
Potem się okazało, że to nie był stuk wrzucanego bilonu, a jedynie artysta tak potrząsał swoim pudełeczkiem dla zachęty.
:)