czwartek, 23 maja 2013

Jadło

No bo tera to inaczej się zupełnie je jak kiedyś...
Uderzę ja tu sobie w ten nostalgiczny, peerelowski ton:) Nie, żebym chwaliła tamte czasy...Ale..No właśnie.
Za czasów mojego dzieciństwa, czyli "zapadły" PRL, jadło się dania proste.
Polska, tradycyjna kuchnia. Co prawda, jak to mówią, NIC w sklepach nie było, ale pomimo tego, zapobiegliwe babcie lub mamy zawsze coś "wystały" z czego się potem "czarowało".
Nie było tak jak dziś, że szynki 46 rodzajów: Chłopska, Wiejska, konserwowa, Babuni, Dziadunia, Teściowej, Jak za Gierka, Z Beczki, Dębowa, Sosnowa, Polska...itd, itd...Firmy prześcigają się w nazwach, a w zasadzie to wszystko jedno i to samo, nie powiem co, bom delikatna, nafaszerowane konserwantami i napompowane różnistymi roztworami dla zwiększenia wagi...
Kiedyś, kupowało się 20 dag dobrej szyneczki i dzieci jadły, bo była smaczna, a  wędlinka postrzegana jako luksusowa smakowała lepiej. Jadło się też kanapki - ze szczypiorkiem, rzodkiewką, pomidorem, dżemem, miodem, rybką z puszki. Babcie obwarzały twarogi ze zsiadłego mleka. A mleczko było w szklanych butlach - srebrny kapsel - chude, złoty - tłuste, pomarańczowy - śmietanka, zielony - kefirek...



Ja jadłam nawet chleb z masłem i musztardą albo z masłem i solą. I jako dziecko to uwielbiałam, choć mama mi niechętnie tę musztardę pozwalała spożywać, wiadomo, dla dzieci niezdrowa!
Niektórzy wspominają z łezką w oku chleb polewany wodą "kranówą" i posypywany cukrem. Nie próbowałam osobiście :). Natomiast nałogowo piłam wodę z kranu, choćby w szkole. Nikt wtedy nie przestrzegał: pij wodę tylko przegotowaną! Dzieciaki chlały ile się dało i już.
Piło się też na ulicy wodę z saturatorów. Ja byłam zawsze pierwszą klientką:)
Brałam z tym czerwonym sokiem, co udawał malinowy:)



Gdy tylko "puszczały" śniegi i na ulicach pojawiały się saturatory, natychmiast korzystałam z tego "dobrodziejstwa". Szklaneczki myte wodą z obiegu zamkniętego przez, może 3 sekundy, bo przecież jednorazowych kubeczków nikt wtedy jeszcze nie znał. I jakoś nie słyszało się, by gruźlica szalała, w przeciwieństwie do dzisiejszych sterylnych czasów.
Dzieciaki gryzły ząbkami cukierki "szklaki" lub ssały dropsy i...były szczęśliwe. Nie miały specjalnie próchnicy, bo w szkole była opieka stomatologiczna i po kolei każdy uczeń miał sprawdzane uzębienie. I leczone, oczywiście. Plombami amalgamatowymi, które obecnie uważane są za rakotwórcze!
Najfajniejsze oranżadki w proszku.o smaku pomarańczowym zjadało się zanurzając brudny paluch w małej, papierowej torebce, proszek przyklejał się do palucha, który natychmiast z lubością wsadzało się do "dzioba, ehhh! Co bardziej koleżeńscy częstowali oranżadką kolegów, sypiąc smakowity, strzelający w umorusanych buziach proszek, bezpośrednio na brudne łapska.
To były czasy!
Gumy do żucia "Donald" i szał kolekcjonowania historyjek obrazkowych, które zawierały opakowania! Powiew nieosiągalnego "zgniłego Zachodu" :)


Na obiad jadło się to, co ugotowały mamusie i babcie: pierogi, rosół z makaronem (swojej roboty), pyzy...
U mnie zawsze były dwa dania. I często kompot. Bo nie piło się wówczas notorycznie wody mineralnej (jak obecnie) lub Coca Coli. U mnie w domu gotowało się kompot - z jabłek i śliwek, truskawek, wiśni. Gdy nie było kompotu, piło się herbatkę z cytrynką.
Jeśli woda to najlepsza z syfonu - sodowa. Szklane ogromniaste, ciężkie syfony, które nosiło się puste na wymianę, w zamian przynosząc do domu PRAWIE pełne. Prawie, bo na ogół połowę wypijało się prosto z "kranika" w drodze do domu.



Czasem była też oranżada - w szklanej butelce z ceramiczną zatyczką na druciku. Nieco później kupowało się "Płynny Owoc" i "Mandarynkę".


Dziś...
Je się na ogół jedno danie. Więcej się nam "nie mieści". Potrawy na ogół są bardziej wyrafinowane. Wyraźnie zainspirowane kuchnią włoską, węgierską, grecką, śródziemnomorską, japońską...
Jadamy frutti di mare, sushi...
W pracy -już nie kanapki z papieru popijane herbatą z musztardówki ale CATERING, LUNCH!
Lans ludzi ekranu, dziennikarzy, młodych yuppies, pracowników banków i dobrze prosperujących firm informatycznych. Tu nie wypada jeść pasztetówki - wiocha i przypał! Kompromitacja i skandal!
Zupa żółwiowa, cukier trzcinowy, sałatka z krewetek...Szparagi, ostrygi...
Czy zauważyliście, ile nam doszło np. warzyw, których 40 lat wstecz się nie jadło, bo..po prostu ich nie było? Obok naszej rodzimej kapuchy (często kwaszonej z beki), marchwi, buraków, oferują nam szparagi, bakłażany, kabaczki, cukinie, patisony...
Tak...Czasy się zmieniły, nasze jadło też..Ale czy jesteśmy przez tę naszą "światowość" szczęśliwsi i zdrowsi? Hmmmmmmm...
Ostatnio byłam na bazarku. Stoisko z warzywami. Baby kupują szparagi. Podobno to wykwintne, modne danie. Pod beszamelem, zapiekane, gotowane na parze...Kupię i ja - pomyślałam.
- Proszę pani - zwracam się do sprzedającej kobiety w średnim  wieku - jak ludzie TO przyrządzają?
- Pani! Byłam na przyjęciu i podali te szparagi. Tylko kłopot miałam. Nie wiedziałam co z tym zrobić! Twarde to jakieś, łykowate. A NIECH SE W DUPĘ WSADZĄ TE SZPARAGI!!!! - zakończyła z fasonem babinka.

wtorek, 21 maja 2013

Nasi milusińscy w szkole...

Dziś na onet znalazłam taki artykuł, a propos młodzieży. Rzecz się działa w gimnazjum.
Owoż sytuacja pozornie typowa. Starsza nauczycielka prowadzi lekcję języka polskiego. Usiłuje przepytać dzieci z trenów Kochanowskiego. Akurat jedna z dziewczynek recytuje. Niestety, przez cały czas utrudnia jej to inny uczeń, skutecznie ją zagłuszając. Nie reaguje na wielokrotnie mu zwróconą uwagę.
Pani nauczycielka w stanie irytacji, wydaję mi się, całkowicie uzasadnionej, podchodzi do ucznia i..o zgrozo, ośmiela się szarpać go za włosy w obecności klasy!
Uczeń dalej, tym razem już OSTENTACYJNIE, przeszkadza, jak widać nie wiele przejęty sytuacją. Nauczycielka ponownie zwraca mu uwagę podniesionym tonem. ZAMKNIJ RYJ, STARA KURWO, TERAZ JA MÓWIĘ! - słyszy słowa ucznia.
No i co powiecie?
Moi kochani, zdanie moje jest następujące. Kiedyś sprawa była prosta. Nauczyciel miał autorytet. Nauczyciel mógł w sposób wybrany reagować. Kwestią jego sumienia było, jaką metodę obierze. Pamiętam, że niektórzy nauczyciele mieli dość drastyczne metody (ale skuteczne) np.pan od śpiewu, gdy dzieci były niegrzeczne, odwracał się znienacka od tablicy i ciskał kredą w klasę. Albo ścierką. Noooo, dziękuję taką twardą kredą dostać w głowę..Były "łapy", wyrzucanie za drzwi, stawianie do kąta. Dzieciory  zawsze bywały niemożliwe. Jedne - bardziej niegrzeczne, inne nieco lepiej "ułożone" ale...
No, wybaczcie, nie zdarzały tego typu sytuacje, jak obecnie: przekleństwa do nauczyciela, groźby, agresja, kosz na śmieci lądujący na głowie...Zresztą..wiele rzeczy, których wtedy nie było, teraz są np. słynna "butelka" gimnazjalistów.
W każdym razie, pragnę podkreślić, że generalnie NIE POCHWALAM wszelkiego rodzaju agresji i rękoczynów ze strony ciała pedagogicznego, aczkolwiek...To jest tak samo, jak "dzieci bić nie wolno".
Bo..i tu 100 powodów: okazywanie swojej słabości, uczenie agresji, poniżanie, brak logicznych argumentów itd., co powoduje propagowanie tej właśnie zasady.
A mamy jak dawały klapsa, tak dają i dzieci na ludzi wyrastają, bo kodują, że jest nieposłuszeństwo to jest bolesna kara i tyle. Dzięki temu często unikają upadku z wysokiego murka, złamania nóżki, poparzenia, upadku ze schodków...Bo nie wszystko się DA wytłumaczyć upartemu pięciolatkowi, który i tak wie najlepiej co CHCIE TELAŹ!
Do czego zmierzam? Ano..nauczycielka postąpiła bez wątpienia NIEPROFESJONALNIE i NIEPEDAGOGICZNIE, ale...miała do tego prawo, bo...jest człowiekiem. Ma prawo być zmęczona, poirytowana, czuć się źle, mieć gorszy dzień...Tym bardziej, że to była starsza osoba.
Popatrzmy też na inny aspekt tej sprawy. Jakimi  "narzędziami" dysponują obecnie nauczyciele? ŻADNYMI.
Wyrzuci za drzwi, dzieciak pójdzie precz, coś mu się stanie i...wiadomo. Postawi do konta - zaraz krzyk o poniżanie, łamanie osobowości, psychiczne znęcanie się, powoływanie się na Kodeks Ucznia, który daje uczniom więcej praw i przywilejów niż nakłada obowiązków...
Można wezwać rodziców do szkoły. Ale..taki rodzic to czasem znajomy lub krewny "królika" albo sponsor, albo działacz Rady Rodziców...Można odesłać do dyrektora. Ale...no to co, nie radzi sobie pani szanowna z uczniem? To co z pani za pedagog?
I sami widzicie...
Reakcja ucznia w opisanej sytuacji.
Prawdopodobnie poczuł się zaskoczony reakcją nauczycielki, że się OŚMIELIŁA. Co sobie o nim koledzy pomyślą, jeśli nie zareaguje? Przecie nie jest złamasem ani lamusem jakimś..I ZAREAGOWAŁ.
Bez kompleksów, bez barier, bez hamulców. Może rodzice tolerują W DOMU takie zachowania? Może dla niego to normalka. No na pewno nie żaden tam przypał, wiocha...Może wręcz przeciwnie. Bohaterstwo nawet...
Myślicie, że przesadzam? Nie. Bo sama osobiście znałam matkę, do której syn zwracał się w podobnej formie i ona nie potrafiła zareagować i wyegzekwować szacunku. Rady sobie z nim nie dawała...No to o czym tu mówić?
Ja NIE WYOBRAŻAM sobie sytuacji, gdy moje dzieci zwracałyby się do mnie bez szacunku.
Owszem, bywało pyskowanie, nieposłuszeństwo, ale..zawsze potem  - skrucha, poprawa, przeprosiny, zrozumienie niestosowności zachowania...I były to przypadki pojedyncze. Precedensowe.
I na koniec jeszcze opis takiej, z życia wziętej, sytuacji. Szkoła podstawowa. Mieszkałam wówczas na Powiślu, na elitarnym osiedlu. Rodzice też byli elitą: właściciele firm, prezesi, nowobogaccy...
Dziecko uderzyło w szkole zakonnicę książką po głowie. Matka się o tym dowiedziała. Sprawa była komentowana. Reakcja  szanownej mamuńci: no co, jak zakonnica SOBIE NA TO POZWOLIŁA!!!!!
Bez komentarza.

niedziela, 19 maja 2013

Spacer

Eh, niedziela, niedziela...Słońce pięknie świeci i choć dopiero połowa maja, to prawie jak lipiec.
Niebo lazurowe, tu i ówdzie przyozdobione białymi "barankami" obłoczków. Zieloność ubrała świat w ciągu kilku dni w wiosenną szatę. Jeszcze nie tak dawno był śnieg, dziś przepysznie rozkwitły fioletowe bzy koło mojego domu, mamiąc swoim zapachem - słodkim i zniewalającym.
Zakochani czekają na maj. Jak w piosence Santor.
To z pewnością najpiękniejszy miesiąc w roku, ten maj. Jest tak "świeżozielono", tak pachnąco kwitnącym kwieciem i świeżo skoszoną trawą.
Idziemy na spacerek. Ja z mężem. Pójdziemy sobie do parku. Tam jest tak ładnie, jest woda, kaczuszki pływają i...kajaki. Jakie to romantyczne! Tak spokojnie pójdziemy zielonymi alejkami, może już kiełbaski z grilla będą sprzedawać...:) Zapach kiełbasy z grilla jest taki...niecodzienny, odświętny, imprezowy :)
No, muszę się w coś ubrać.
Ale nie mam w co!
Jak zwykle!
W kościółku byłam na szmaragdowo - turkusowo (moje ulubione kolory) - spódniczka z falbankami, bluzeczka marszczona na biuście, takaż torebeczka turkusowa.
No, ale by trzeba się przebrać, no bo co, kurcze! Drugi raz to samo?
Wyciągnęłam sobie czarną spódniczkę z czeluści szafy. Tę z nierównym dołem - w zęby.
- Którą bluzeczkę założyć do tego: czerwoną czy tę musztardową? - pytam grzecznie męża.
W końcu się przyda do czegoś.
- Ta i ta dobra...
No i się dowiedziałam...
Zakładam czerwoną.
- No, dobrze? - pytam mojego "doradcy"
- Dobrze..
- Ale w takim wypadku to muszę korale zmienić. Bo do kościoła miałam te turkusowe, a teraz mi nie pasują!
- To zmień...- bez emocji stwierdza mąż.
- Tylko na które: czerwone z korala, pod kolor bluzki, czy czarne - "Noc Kairu" do spódnicy?
- Hmmmmm...
No i taki facet to wiele doradzi! Ehhh...
Zmieniam na te czerwone z korala. Próbuje je zapiąć, ale dzwoni telefon. Moja mama. Pogadać trzeba, co nie? Matkę się ma jedną w końcu!
Z niezapiętymi koralami z korala na szyi rozmawiam przez telefon. Tylko 15 minut.
W trakcie rozmowy przyszło mi do głowy, że jak zmienię te korale na czerwone to muszę i kolczyki...
A buty? Założyć te na koturence czy sandałki na płaskim dla wygody? W końcu taka WYPRAWA!
No tak..Malowałam rano paznokcie u nóg. Pytałam męża, jaki mi lakier radzi. Też "dużo" się dowiedziałam!
- Słuchaj, jak założe te kryte sandałki to moich paznokci u nóg nie będzie widać!
- No właśnie! I co ludzie sobie pomyślą! - oburza się mąż...Eeee tam, jaja sobie robi...Koziołek!
Zadecydowałam o tych wygodniejszych. Jednak taka WYPRAWA! Trzeba się dobrze przygotować!
- KOCHANIE, wiesz, w tej czerwonej to mam strasznie grube ręce. Popatrz! - pokazuję.
- Aha..- potwierdza  mój ukochany.
- No wiesz! Zmieniam na tę brązową w te maleńkie kwiatki. TURKUSOWE. Ale wtedy mi te czerwone korale i kolczyki nie będą pasować!
Zmieniam korale i kolczyki na te poprzednie. I bluzkę oczywiście.
- Co ten biustonosz mi tak wyłazi? I ręcę też w tym jakieś grube! Może założę SZAL? - przymierzam szal, ten turkusowo-szmaragdowy.
- Kochanie, masz tam całą torbę szaliczków, poprzymierzaj sobie wszystkie, który ci pasuje, albo najlepiej załóż wszystkie. Do wieczora jest jeszcze trochę czasu. O dwudziestej będę spacer miał Z GŁOWY.

NO MAŁPA JAKA!





wtorek, 14 maja 2013

Kobieta matka i niematka....

Wczoraj cały świat prawie, obiegła informacja: Angelina Jolie została poddana zabiegowi podwójnej mastektomii. Po prostu szok.
Zawsze podziwiałam urodę tej wyjątkowo atrakcyjnej kobiety. Piękna, bogata, sławna, przystojny aktor u boku - Brad Pitt. Mają troje wspólnych dzieci, troje zaś adoptowanych - razem szóstka pociech.
Co było powodem? Otóż stwierdzono u aktorki duże prawdopodobieństwo zachorowania na nowotwór piersi, jako nosicielki genu obciążającego tą straszną, często śmiertelną chorobą. Matka Angeliny zmarła właśnie na nowotwór sutka w wieku 56 lat...
Myślę, że strata matki musiała być sporą traumą dla aktorki. Stąd także, być może, jej decyzja.
Z pewnością nie była to łatwe postanowienie, wszak utrata piersi - potężnego atrybutu kobiecej urody, jest niewątpliwie ogromną stratą. Łączy się z tym wiele problemów - nie tylko natury fizycznej ale i psychicznej. Wiele kobiet po mastektomii czuje się nie w pełni kobietami, przeżywają zmianę swojego wyglądu.. Czują się nieatrakcyjne dla partnera. I w zasadzie nie ma się czemu dziwić, ale mądry, naprawdę kochający mężczyzna, zrozumie. Co prawda istnieje możliwość odbudowy tej części kobiecego ciała za pomocą przeszczepu tkanki pobranej z innej części ciała, czyli tzw. rekonstrukcji, ale...
No właśnie...
Szanuję decyzję Angeliny. Rozumiem pobudki. Tylko..czy rzeczywiście było potrzebne AŻ takie poświęcenie? Czy lekarze - psycholodzy, terapeuci, nie powinni postarać się o odwiedzenie od tego zamiaru tej 37-letniej kobiety? Takie pytanie zadaję sobie cały czas..
Bo przecież - po pierwsze - nie ma pewności, czy Angelina w ogóle by zachorowała, a więc zabieg wybitnie prewencyjny.
Po drugie - jeśli już, to być może w późnym wieku...Brzydko mówiąc, do obecności raka w naszym społeczeństwie jesteśmy PRZYZWYCZAJENI, coraz więcej mamy zachorowań na nowotwór...Myślę, że przyczyn, dlaczego tak się dzieje jest bardzo wiele...Geny chyba są tu równie ważne jak np. stresy, zatrucie środowiska - szprycowana , pryskana chemią żywność, trucizna w powietrzu, wodzie, zasypanie śmieciami nie podlegającymi biodegradacji...No, sami wiecie, w czym rzecz. A nowotwór kosi...
Po trzecie - nie ma gwarancji, że Angelina nie zachoruje na nowotwór POMIMO zabiegu - z tego co się orientuję, jest też obciążona genetycznie nowotworem jelit.
Uważam też, że fakt operacji aktorki została celowo nagłośniona z niezbyt czystych pobudek. Powiem wprost - myślę, że będzie więcej badań kobiet - i to dobrze, choć sama jestem przeciwniczką mammografii, raczej jestem "za" USG, ale też więcej nierefundowanych, prewencyjnych zabiegów mastektomii. I lekarze będą mieli pełne ręce roboty, szczególnie w prywatnych klinikach..
No bo skoro taka piękna, młoda i sławna aktorka się zdecydowała to...
Podejrzewam też, że może wręcz...nastać moda na mastektomię. Oczywiście, może to moje czarnowidztwo, ale ile kobiet po wczorajszym całodniowym "trąbieniu" w mediach o operacji Jolie zaczęło się zastanawiać....
Jest jeszcze inna sprawa. Aktorka ma dzieci. Sześcioro. I sądzę, że zrobiła to głównie dla nich. Myślę, że jest naprawdę wspaniałą matką, skoro podjęła tak trudną decyzję. Dowodzi to jej determinacji. Chce żyć, jak przypuszczam, przede wszystkim dla swojej rodziny. Kobieta z typowym instynktem macierzyńskim, danym każdej matce. No, może prawie każdej...
Bo dla przeciwwagi taka pani Maria Czubaszek. Bez żenady przyznaje się, że dzieci własnych mieć nigdy nie pragnęła. Dokonała kilku aborcji. Woli być, jak się SAMA wyraziła "zimną suczą jak matką Polką" (sic!).
Gdyby przyszło urodzić jej dziecko, wolałaby wyskoczyć przez okno, to też jej słowa...
Dzieci wywołują jej odrazę, obrzydzenie, wprawiają w irytację...
Kobieta i kobieta.
Ano...

P.S. Z ostatniej chwili..
- Decyzję Angeliny Jolie uważam za absolutnie heroiczną. Wszystko, czego chcę dla niej to, żeby żyła długo i była zdrowa, razem ze mną i naszymi dziećmi. To jest szczęśliwy dzień dla naszej rodziny. Dziękuję całemu zespołowi medycznemu za opiekę na Angeliną – oświadczył Bard Pitt na łamach people.com 

P.S.' Po przemyśleniu. Może ja jestem i bestia, ale coś mi zaświtało...A może tego zabiegu w ogóle nie było????? Bo kto to sprawdzi? Jak coś, będzie miała doskonale  zrobioną "rekonstrukcję". Dlaczego tak "podle" insynuuję? Otóż trochę wprawia mnie w zakłopotanie skala rozgłosu nadana tej sprawie...Temat numer jeden czyli temat zastępczy. Zastanówmy się jaki może być powód , jeśli....Przyczyn może być wiele - uzyskanie rozgłosu dla wsparcia popularności, odciągnięcie uwagi od ważniejszych spraw czyli tzw. temat zastępczy, wmówienie społeczeństwu, że raka nie powinno się leczyć, a właśnie w taki sposób "zapobiegać" i ogólnie rzecz biorąc manipulacja emocjami milionów ludzi...Koniec, kropka.

poniedziałek, 13 maja 2013

Nasza młodzież kochana, przyszłość naszego Narodu....

Wygląda na to, że NIC mi się nie podoba!
No dobra, dobra, może i jestem malkontentką. Może i jestem!
Niech Wam będzie.
W każdym razie bardzo się staram nie być! Z całych sił się staram!
Uwielbiam dzieci. Malutkie niemowlaczki, takie rozwrzeszczane. Ich płacz przypomina czasem beczenie kozy. Płacz ma różne barwy i nasileniw. Czasem jest delikatnym marudzeniem, stękaniem, innym razem zawodzeniem, a jeszcze kiedy indziej...darciem z całych niemowlęcych sił  maciupeńkich płucek.
A jak się uśmiechają bezzębnymi, różowiuchnymi dziąsełkami! A jak pachną ich ciałka! Takim...dzieckiem, oliwką, mleczkiem, brzoskwinką...Najcudowniejszy zapach...Jedyny!


Potem, za kilkanaście lat, będzie to już tylko zapach dezodorant Adidas albo wody Calvina Kleina :)



Lubię też starsze dzieciaczki. Mamusiu, a cio to to to jeśt? A po cio? A dlaciego? Albo tak się fajnie kładą na ziemi lub podłodze w sklepie i wrzeszczą: ja chcieeeeeeeeeeeeee TOOOOOOO cioś!!!!!
No, lubię też JESZCZE starsze dzieciaczki: zerówka, podstawówka, gimnazjum...To ich mądrzenie się jest fascynujące! Wszystko wiedzą NAJLEPIEJ choć żyją te naście lat!
Tak, że...takie całkiem duże też lubię. Dziecko to dziecko, nawet jak trochę przerośnięte...
No, tak w ogóle to pełna tej sympatii i tolerancji.
Jadę sobie dziś środkiem komunikacji miejskiej - tramwajem znaczy. Wracam z ciężkiej, stresującej, odpowiedzialnej, jednocześnie marnie płatnej pracy.
W tramwaju grupka piętnastolatków...Z plecaczkami. Oczywiście firmowymi. A nich tam sobie jadą, dzieciny!
Zatapiam się we własnych rozmyślaniach właśnie, gdy naraz...
- CHCE MI SIĘ SPAĆ, KURWA MAĆ! - huknął mi nad głową dziewczęcy wdzięczny głosik i dalej kaskada śmiechu! Co ja mówię, to był nie śmiech, a ryk...Jak w tym kawałku starego Szekspira : niech ryczy z bólu ranny łoś...itd. Tylko ten ryk nie był z bólu, ino z wesołości, że panienka taka dowcipna! Zresztą...głównie śmiała się ona i jej koleżanka. To był właściwie nie śmiech, ile odgłos przypominający rżenie konia pomieszane z beczeniem kozła.
Młodzi są - pomyślałam TOLERANCYJNIE. Nie pamięta wól jak cielęciem był! - skarciłam się w duchu.
Rozejrzałam się wokoło. Grupka chłopców przy samych drzwiach, uporczywie blokowała wejście innym pasażerom. Zresztą wyjście też. Młodzieńcy piękni jak z obrazka. Ząbki myte na pewno reklamowanymi pastami do zębów, takie bieluchne, firmowe ciuchy, butki szpanersko rozsznurowane (Nike, Reebok), czapki z daszkiem - trendy, z napisem jakieś tam Los Angeles Lakers , Chicago Bulls albo i co inne...




Wycięte koszulki i obowiązkowo grzywki na bok zasłaniające lewe oko. Albo prawe. Swoją drogą, to JAK ONI PATRZĄ? Chyba ciężko! Eh, młodość!
Dziewczęta, świeżutkie, młode! Gruby makijaż - wszystkie jednakowo pomalowane - oko na Maroko, rzęsy na sztywno jak łapki muchy (zdechłej), grubaśna czarna krecha na górnej powiece idąca aż do skroni. Prawie. Włosy długie. Szorty dla odmiany krótkie. Ukazujące sporo ciała, którego za moich czasów RACZEJ nie pokazywało się na ulicy, tylko na plaży, ewentualnie. Chłopcy stali w miarę spokojnie. Od czasu do czasu poszturchiwali się i sprawdzali coś w telefonach komórkowych i smartfonach najnowszej generacji.
- ARON!!!!!MASZ NET  W KOMÓRCE??? - ryknęło mi COŚ nad głową znienacka. Panienka przyozdobiona czerwonymi sznytami na prawym przedramieniu nie miała staroświeckich zahamowań.
Aron miał. I zahamowania i net w telefonie. Był w miarę cicho i rozglądał się jaby NIECO zawstydzony...
- O KTÓREJ AUTOBUS DO GIŻYCKA SPRAWDŹ, NOOOO!
Tu WSZYSCY pasażerowie (łącznie z kierowcą) zostali poinformowani, dokąd młodzież jedzie..
Aron zaczął sprawdzać...
- Zobacz tu masz - chłopiec podszedł z telefonem. Wyglądał na spokojnego.
- NIE PIERDOL! SPRAWDŹ! - rozkazała tonem królewny ta ze sznytami, rechocąc radośnie. Zawtórowała jej druga - aparat na zębach, lekki zez, takie same długie włosy i ociekający mascarą makijaż..
- RAFAŁ, ILE TAM SIE JEDZIE? - druga również chciała BYĆ zauważona...
- O KURWA! - słyszałam za sobą zamiast przecinków. Klęli soczyście i często, głównie dziewczęta. Może chciały zaimponować chłopcom "nienagannymi" manierami? W każdym razie widać było, że wychowywane zostały bezstresowo, a mamusie im zbytnio nie tłumaczyły, że niaładnie jest hałasować w miejscu publicznym.
Młodzież musi się wyszumieć, zachowuję się jak WAPNO! - pomyślałam znów karcąc samą siebie.
Darli się jak opętani jeszcze kilka przystanków, na każdym hałaśliwie dyskutując: CZY JUŻ TU???? BLISKA, KURWA, MA BYĆ!!!!!
Pasażerowie nie reagowali. Nikt młodym uwagi nie śmiał przecież zwrócić, ja też...Jeszcze mnie obleci...Dość mam nerwów na co dzień! Gdy wysiedli, odetchnęłam z ulgą. Reszta pasażerów chyba też..
Ano...
Czytałam dziś na onecie coś takiego.
Pani redaktor odwiedziła  szkołę podstawową. Podążała w kierunku schodów, aby wejść na I piętro. Naraz prosto na nią wpadł z impetem berbeć, może ośmiolatek. Odbił się od niej i "poleciał" z metr dalej. Przewrócił się. Pani redaktor troskliwie pochyliła się nad nim, z niepokojem patrząc, czy nic mu się nie stało. Wyciągnęła rękę, by pomóc biedactwu wstać...W tym momencie malec spojrzał się na nią wzrokiem Bazyliszka.
- CO? CHCESZ W PIERDOL, LASKA? - usłyszała pani z maleńkich ust konkretnie zadane pytanie...

Poczytajcie jak nie wierzycie...
http://prawnik-na-macierzynskim.blog.pl/2013/05/08/reforma-edukacji-czyli-6-latek-w-szkole-2/
Bez komentarza...

Przepisy prawne

Ten bazarek niedaleko mnie jest fantastycznym miejscem INWIGILACJI :)
Dlatego wciąż do niego wracam. Pasjami lubię obserwować ludzi.
Fascynujące sytuacje.
Ostatnio straż miejska "ganiała" drobnych sprzedawców. Nie płacą tzw. "placowego". Dlaczego? Po prostu im się to nie opłaca. Moja znajoma, która ma straganik z kapelutkami, powiada, że kilkaset złotych jej wychodzi miesięcznie, bo opłata stała plus za każdy dzień. To ile ona musi sprzedać by wyjść na swoje?
A co mówić o babciach z pietruszką, czosnkiem i innymi płodami z działek? Co mówić o starowinkach z kilkoma kwiatkami, które chcą te parę grosinów do mizernych emeryturek dorobić?A kobita ze starymi łachami na ręku? Po pięć złotych, piękny płaszcz - zachwala. Pracowała 40 lat w swoim zakładzie, dochrapawszy się 960 zł emerytury...
Ale strażnicy są nieugięci i ścigają babcie "z pietruszką".
Taka ich praca...Cóż..
- Dajcie im zarobić! Bądźcie ludźmi! - wydziera się krewka niewiasta.
- Proszę pani, my tylko spełniamy swoje obowiązki - tłumaczy bez emocji wysoki strażnik.
- Macie naprawdę dobre zarobki! Chodzicie sobie tylko! My na was płacimy podatki! Dajcie zarobić innym! - krzyczy coraz głośniej zdenerwowana kobieta.
Spora grupka ludzi zbiera się już wokół "oskarżonego" - wózek z sałatą , szczypiorkiem i rzodkiewką.
Strażnicy swoje, ludzie swoje..
Każdy ma też swoją rację. Strażnicy - bo to ich praca, z której są rozliczani, sprzedający "na czarno" - bo chcą jakoś żyć...Gdyby mieli emerytury tyle, by nie musieli się zastanawiać, czy kupić chleb, czy leki, pewnie by tego nie robili..
- My na was podatki płacimy! - znów głos z grupy. Starszy, łysy pan jest aż czerwony z zacietrzewienia. Chyba ciśnienie mu skoczyło...
- Idźcie pod Sejm - ze spokojem radzi niższy ze strażników.
- Jesteście przedstawicielami prawa! - krzyczy ktoś znów..
I tak dalej, i tak wciąż...
Tworzy się prawo, którego ludzie przestrzegać czasem nie są w stanie...
Koło mnie światła. Przy przejściu. Na zmianę ich trzeba czekać kilka minut. Nie przesadzam. Czasem "zwieją" mi trzy tramwaje przejeżdżające wcale NIE jeden po drugim...Niedaleko komenda. Policja ma oko na pieszych. Że źle światła ustawione, co im tam? Nie ich "działka".
Wiele by wymieniać.
Bałagan w małych sprawach. Ale w tych bardziej istotnych to po prostu bur...bałagan mega!!!!!
W mojej firmie ludzie dostali nagany z wpisaniem do akt. Ano, z tymi co dają nagany,  lepiej nie dyskutować. Nawet jak niesłuszne.
Jedna osoba napisała odwołanie. Okazało się, że zgodnie z Kodeksem Pracy, nagana została udzielona całkowicie nieprawnie. Została tej osobie anulowana. Co z pozostałymi? Ano...jak poinformowała pani z Kadr, odwołania nie napisali...
No to jak to jest? Skoro coś zapadło NIEZGODNIE Z PRAWEM, automatycznie winno być uznane jako niebyłe, czyż nie? NIE. Okazuje się, że NIE.
Ja pytam, jak ludzie mają prawa przestrzegać, skoro organy powołane do rozliczenia z tych przepisów, same często prawa nie znają. Albo...
Może to zilustruję..
Taki dowcip. Mało śmieszny. Wczoraj w serialu "Rancho" był..
Tak mniej więcej brzmiał, o!

Wpada prokurator na salę i krzyczy do innego prawnika: twój pies pogryzł moją żonę. Mam zamiar cię zaskarżyć, jak nie zapłacisz mi 10 tys. odszkodowania!!!!!
Prawnik bez słowa zapłacił.
Po wyjściu prokuratora, kolega go pyta:
- Stary, słuchaj, po coś ty mu zapłacił tyle kasy? Przecież ty nie masz psa, a on żony?
- Słuchaj - odpowiada tamten - wiesz sam jak jest. NIBY nie mam psa , a on żony, ale jak sprawa trafi do sądu to RÓŻNIE MOŻE BYĆ!
Ot i tyle...

niedziela, 5 maja 2013

Wiosna, wiosna....

Już naprawdę wiosna. Milutkie ciepełko, słoneczna niedziela w stolicy.
Promienie, już całkiem nieźle grzejące, igrają w kolorowych szybkach witraży kościelnych parafii na Kamionku.
A, pójdę sobie na spacerek! - pomyślałam.
Już forsycja zakwitła i mlecze. Jak to szybko poszło, trochę ciepełka i....





Tu coś powycinali, krajobraz księżycowy hehe..



 Kwitnące kwiecie drzew dzikiej jabłoni...




I wierzba....Stara, dobra, słowiańska...




 To się tera tak nazywa, ło:




Dziś w kościele sama, mąż nie czuje się najlepiej. Mówi, że zaraził się u...teściowej. Typ bezczelny.
Wytłumaczyłam mu, że wcale nie u teściowej, że mówi językiem nienawiści, bo ma swój WŁASNY katar, który złapał  z powodu swojego zdechlactwa i deszczowej pogody w dniach poprzednich!
A nie tu zwalać na moją kochaną mamusię! Matkę się ma jedną i nie pozwolę jej szkalować!
A takich jak on, mężów, to na pęczki albo i kopy!
NO!
Owoż musiałam spacerować sama.
Wielkie to ryzyko, gdyż jestem przecudnej urody - młoda, ładna, zgrabna, inteligentna, urokliwa i mogę być narażona na zaczepki obcych mężczyzn!
Ale nic. Idę. Przez park.
Patrzę na błękit nieba i chmury - już całkiem wiosenne.
Wiosenny wiatr rozwiewa me bujne sploty włosów kasztanowych (niedawno farbę kładłam).
Idę.
Nad wodą siedzą rybacy. Tępo wpatrują się w spławiki ,wystawiając gęby do słońca. A już coś złowią! - myślę złośliwie. Ale przecie nie o to tutaj chodzi, lecz o to siedzenie nad wodą, o tę ucieczkę w inny świat, o to gapienie się na wodę i zastanawianie: weźmie czy nie weźmie? Toć wiadomo z góry, że nie weźmie, bo gdzie by tu jaka ryba być miała, może jaki stary but złapią albo taką ze 2 centymetry. Toże niepłocho...
Jakaś młoda para przebiegła. JOGING! Rytmicznie uderzają stopami obutymi w obuw firmy Adidas w chodnik. Smukli jak topole, jeszcze stawy mają w porządku. Bez zadyszki. Biegną równo, nie sapią.
Oj, kochanieńcy, zobaczymy za 15 lat co z was zostanie! Jak wam się wątroba opuści i serducho osłabi, ale to "wy tu rządzicie" - jak w LekRamie!
Na ławeczce stary dziadek. Sam. W garniturze i krawatce. Spojrzał na mnie łakomie. Takie staruszki lubią korpulentne baby...Dziadziu, daj se spokój, szukaj szczęścia gdzie indziej! - pomyślałam.
Drugi dziadziuś gapi się w górę. O mało na mnie nie wpadł. Na ptaszki patrzy hehehe Że ćwirkają! Niech se patrzy, niezguła! Te chłopy...Śmiszne takie, jełopy....
Ja piękna, w rozwianym szalu z amarantem i okularach słonecznych na nosie. Aparacik w garści.
Jacyś rodzice zdjęcia dziecięciu robią, na rowerku. Ehhh, ja też tak swoim chłopakom robiłam...Kiedy to było? Łezka się w oku kręci..
Syn z ojcem na rowerach. Gałąź drzewa nisko wisi nad chodnikiem. Walną w nią łbem czy nie walną? Przejechali, udało się..A było już tak blisko...
Jakaś młoda pani wiezie swojego białego kudłatego pupilka w koszyczku doczepionym do roweru.
- Popraw mu koc z przodu! - musztruje ją pan, także na rowerku.
Robię fotki. Kwiatów i wiosny.
Zapach już taki...letni. Zielsko pachnie, już wyronięte...I kwitnące drzewa dzikich jabłoni, a może tam mirabelek jakichś...
Na ławce siedzi dwóch nieogolonych menelików. Nawet dość przystojni, jakby ich umyć, ogolić..
Podpici.
Przechodzę obok.
- Dzień dobry pani! Gut moring! - krzyczą.
- Dzień dobry - odpowiadam, bom nie tylko piękna , ale i kulturalna i przyśpieszam kroku nie czekając na ciąg dalszy konwersacji:)