czwartek, 29 listopada 2012

Chcę być trendy!

Robię zakupy. Stoję przed budką z rybami...Ano śledzie, ano, karpie, ano panga - podobno to jakaś ryba, co ryba i nie - ryba i w dodatku pasożyty ma, dlatego taka tania...ano pstrąg, Osoś...Ale ja postanowiłam być trendy. Bo tera to się je owoce morza i sushi! A ja nie jem, tylko jakiś tam MAKREL wtrajam trywialny, fląderkę wędzoną...E tam! W ogóle jestem nienowoczesna! Trzeba łamać konwenanse! NOWE nadeJszło wraz z wielkopomną chwilą! Precz z przestarzałą tradycją! Precz ze śledziem z cebulką! Przecz z tym "śledziem i stopką" co to Nikodem Dyzma pasjami uwielbiał! To były INNE czasy! Czasy błędów i wypaczeń! Tera tylko kraby, krewetki, homary, langusty! Także kałamarnice i ośmiornice! Idzie nowe, a nowe to FRUTTI DI MARE!!!!!



No to stojam ja, kupuję tego łososia sałatkowego. Ale patrzę w stronę..nowoczesności, co by tu...
Yes. yes, yes - krzyknęłabym za Marcinkiewiczem! Krewetki w majonezie, to jest to! Śnieżnobiała maź przykywa garmaż, tu i ówdzie biel przełamuje to papryczka czerwona, to coś szarego! PYCHA - myślę sobie...
- Proszę pani, chętnie bym kupiła dziś COŚ INNEGO - patrzę na nią porozumiewawczo.
- O, ta rybka po grecku jest dobra, albo salsa...
- Nie, to znam...Może te krewetki w majonezie, dobre? - pytam.
- Ja nie jadłam, świeże są, dziś przywiezione - odpowiada sprzedawczyni przekonywująco.
- A nie będzie toto na mnie patrzeć z talerza? - pytam dalej, gdyż nie chcę ryzykować.
- Nieeee, to jest SURIMI! - z tryumfem wykrzykuje towarzyszący jej sprzedawca.
- To znaczy w formie paluszków? - pytam uspokojona.
- Tak - potwierdza sprzedawca.
- To poproszę takie pudełeczko TEGO! - decyduję już na pewniaka.




Pani wkłada łychę w śnieżną masę i.....
Tego momentu nie zapomnę do końca życia. To był szok! To co zobaczyłam, przeszło moje oczekiwania! Nie byłam na TO przygotowana! Może gdyby ktoś mne uprzedził...Czułam, jak robi mi się niedobrze...
To co pani wyłowiła z białej masy..To był wielki...pędrak, miał ciało złożone z pierścieni czy też segmentów...To było straszne, straszne..Czułam jak mi coś rośnie w gardle i dusi...



Krzyknęłam z przerażenia....Sprzedawczyni spojrzała na mnie. Chyba byłam blada, bo o nic już nie pytała..
Kupiłam śledzika po wiejsku...Dzwonka! Bez oczu, uszu, odnóży, pierścieni, odwłoka i innych obrzydlistw!
Ale następnym razem zrobię PODEJŚCIE do SUSHI!!!!!




Należę do mafii :)

Mamy mafię w Matrixie, czyli w wirtualnej rzeczywistości! I ja należę do niej! Zasady naszego funkcjonowania są zapisane w kodeksie. Główna zasada naszej organizacji to: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ale dajemy też dużą swobodę swoim członkom! Nie tak jak inne mafie, nie wytykając palcem Trampkowej!
W wypadku niesubordynacji, przysyłamy winnemu głowę karpia w papierze lub zdechłą mysz!
Mózgiem naszej mafii jest Małgorzata M. zwana w kręgach mafijnych Czopkiem lub Barabaszem. Barabasz - z powodu jej namiętności do bara bara, co wpływa nieco DESTRUKCYJNIE na funcjonowanie naszej organizacji, gdyż Mózg najczęściej budzi się z letargu ok. godziny 10 rano! Mózg zajmuje się głównie leżeniem krokiE do góry, wykonywaniem kopert z piersi z kurczaka i szynki oraz żółtego sera, ale przede wszytkim KNUCIEM i czyni to nawet podczas snu!
Następym członkiem jest Ruda Szelma, ksywka organizacyjna "Maniek". To bardzo pożyteczna działaczka. Zajmuję się głównie gotowaniem makaronu z brokułami i czosnkiem oraz pisaniem długich i kwiecistych tekstów PORAŻAJĄCYCH swą....wymową przeciwnika. Nikt nigdy jej nie widział, niektórzy nawet przypuszczają, iż to mężczyzna zamieszkały na ulicy PiotrkowskI w Łodzi! Wskazywałaby na to jej szeroka wiedza o stawianiu żagla oraz wybieraniu foka szotUF! Posiada ona dwa cenne jajka sadzone, których pilnuje jak oka na głowie!
Potem jest mój Wnuś. Wnuś jest bardzo WYDAJNYM członkiem naszej organizacji! Bardzo ciężko pracuje, a każdą wolną chwilę poświęca na gry intelektualne, głównie szachy! Uczestniczy w wielu turniejach i wielokrotnie zdobywa CENNE nagrody jak też medale, statuetki itp., które pieczołowicie są gromadzone za piecem. Żeby ich NIKT nie ukradł! To bardzo wybitny szachista.  Wnuś dużo śpi, gdyż jest to czynność podczas której regeneruje swoje siły, by ze zdwojoną energią toczyć walkę z wrogiem - Sralem w śmierdzących sandałach i Niepozbieranym Jędrkiem od Niemca. Niestety, uczciwość mi nakazuje przyznać, że Wnuś doprowadza do bankructwa naszą organizację swoim niepohamowanym apetytem. Nasza kasa jest pusta non stop, gdyż składki członkowskie idą głównie na dożywianie Wnusia, który w zasadzie każdą ilość jedzenia jest w stanie pochłonąć, a głodny jest non stop! Może ma solitera???Trzeba będzie pomyśleć o wysłaniu go na obowiązkowe badania okresowe. Dla oszczędności środków, badania te powierzymy naszej koleżance związkowej, prywatnie naŻczonej Wnusia - Mańkowi. Aha, zapomniałam jeszcze dodać, iż Wnuś zajmuje się z wielkim zaangażowaniem połowem ryb, które to złowione ryby są w jakimś stopniu mizernym urozmaiceniem jego jadłospisu złożonym głównie z azbestowych pierogów, draży, kiełbasy podsuszanej typu Żywiecka oraz jajek sadzonych.
Jest jeszcze Mała Maleńka ksywka "Mariola". Jest to członkini zdyscyplinowana i o wysokim stopniu kultury. Odznacza się wyjątkową urodą, szczególnie przykuwają uwagę duuuuże, niebieskie oczy. Prywatnie - siostra Wnusia. Jej działanie jednak opiera się na zasadzie wilka w owczej skórze! Kogo uda się jej zwieść, czeka straszny los! Oczarowuje wroga spojrzeniem swoich wielkich niebieskich ócz ,a potem....Spuśćmi lepiej na to, co się potem dzieje, zasłonę milczenia...Bardzo skuteczna. Jej LICZNE trofea w postaci czaszek przeciwników trzyma w specjalnej skrzyni.
Następny członek to mój Dziadó Jasió. Zajmuje się on głównie kamuflowaniem naszej działalności. Jest bardzo tajemniczy. Człowiek - zagadka, o tysiącu twarzach jak Fantomas. Kameleon netowy. Kamuflaż wychodzi mu doskonale, ale niestety, zawsze mowa go zdradza. W zasadzie jest z nami głównie duchem, gdyż jest to człowiek MOCNO zapracowany. Prywatnie jestem jego prawnusią!
Bardzo cennym nabytkiem jest tajemnicza BożYnka. Jej rola w naszej organizacji jest OLBRZYMIA i jest to osoba niezastąpiona. Otóż jest ona stałym dostarczycielem pierogów azbestowych lepionych na dachu, pasjami uwielbianych nie tylko przez Wnusia, który potrafi ich pochłonąć ogromne ilości, ale i przez nas wszystkich. Gdyby nie ona, nasz budżet wyglądałby gorzej niż wygląda, o ile jest to w ogóle możliwe.
W każdym razie : dziękujemy ci BożYnko!
Jeszcze jedna osoba, która pełni w naszym zespolę niezwykle ważną rolę kreta! Człowiek pułapka! Pojawia się i znika. Jej pięść ma siłę dynamitu, a zasadzki słowne działają podstępnie i niewidocznie, ale z efektem wybuchu nuklearnego. Mata Hari ZaPŁOCKO - tak brzmi ksywka tej wyjątkowo niebezpieczniej osoby!
O sobie pisać nie będę, ja wykonuję tylko rozkazy Mózgu!
Są też inni członkowie jak: Pozytywka Grająca - Japonka Mar Ta, Błękit Paryski (nieobecna chwilowo, prześladowana, działa w podziemiu), TerYska AHOJ, Bea Boa zwana przez niektórych BALBOA i jeszcze kilka osób -  z doskoku.
Zajmujemy się głównie..ale to jest ścisła tajemnica! Jednym słowem: DZIAŁALNOŚCIĄ MAFIJNĄ!!!!!!!!!

Telefon

Wczoraj zadzwoniła do mnie, wieczorową porą, znajoma z Niemiec. W zasadzie to TRUDNO nawet nazwać ją moją znajomą, bo ja jej nigdy swojego telefonu nie dawałam, zdobyła go z powodu mNiełości do mnie. Czego się nie robi dla mNiełości! Nawet wysokie rachunki telefoniczne się uiszcza!
Owa "znajoma" nazywa się Oranguttanmuller. Barbara Oranguttanmuller! Takie ma jakieś dziwne to nazwisko! W ogóle te Niemce mają bardzo dziwaczne nazwiska! U nich połowa to Shmidt, a druga połowa to Muller! Tylko ci, polskiego pochodzenia, mają normalne np.:Żurawina, Niepozbierała, Hujanka, Szczykóła! Jeszcze Schwarzów dużo jest! Stąd się mówi, że "Schwarzcharakter"! Ja to mam dobre, polskie nazwisko - Keller! Proszę bardzo!



No i dzwoni ta Oranguttanmuller do mnie... Ale ja na początku, to jej nie poznałam...Odbieram telefon, a tu jakieś chrumkanio-sapanie w słuchawce..
- Hallo, hallo! - krzyczę śpiewnie, z nieco włoskim akcentem.
- Chrum, chrum - odpowiada zachrypnięty głos w słuchawce.
- Kto mówi, kto mówi? - pytam dalej, już zdezorientowana.
- Chruuuummmm - odpowiada ponownie ten sam , chyba, głos.
- Proszę się odezwać, nic nie rozumiem!
- Dzwonię do pani, żeby się pani uspokoiła...- no w końcu mowa człowiecza!
Aha, jestem w domu - myślę. Jednak to osoba ludzka. Nie zwierzę z zakręconym ogonkiem.
- To ty Basieńko? - pytam najuprzejmiej jak potrafię.
- Proszę nie mówić do mnie na "TY"!!! - kategorycznie zarządała Basieńka, przechodząc znienacka na akcent bawarski.
- Dobrze, Basieńko, nie będę mówić ci na ty - zgodziłam się, jako osoba pełna dobrej woli - czym mogę ci służyć, Basieńko? - spytałam nadal jeszcze grzecznym tonem.
- Ktoś mi powiedział, że nadal mówisz na mój temat! - groźnie warknęła Basieńka (po berlińsku chyba)
- O! To miłe! I co w związku z tym? Powinnaś wobec tego może zwrócić się z tą sprawą do tego "ktosia"? - doradziłam uczynnie.
- Nie udawaj! - już złowrogo odezwała się Basieńka, kaszląc przy tym po niemiecku, a raczej czysto aryjsku.
- Ha! - z wyraźnie polskim akcentem dokonałam konkluzji.
- Chciałam panią poinformować, że JEST U MNIE OBECNIE w domu policja kryminalna! - poinformowała mnie Basieńka podnieconym tonem.
- I CO W ZWIĄZKU Z POWYŻSZYM? - lekko prychnęłam z akcentem filipińskim.
- Radzę pani się USPOKOIĆ! - Frau była wyraźnie pobudzona, jak się domyśliłam, ilość wypitego markowego alkoholu zrobiła swoje.
- Czy to już wszystko? Możemy się pożegnać?
- Ja ,ja! - bełgotliwie zagulgotał w odpowiedzi głos w słuchawce.
- To auf Wiedersehen!  I krzyż (Kreuz) na drogę! - pożegnałam się uprzejmie. Zawsze staram się zachowywać kulturalnie, gdyż mam tę kindersztubę!




A potem sobie rozmyślałam...O tej policji..Pościg przez moje miasto, kajdany...Może jacyś przystojni policjanci mi rewizję osobistą zrobią! Ehhhhh...Przesłuchanie..Oficer dyżurny, pewnie wysoki brunet..może z brodą? A może brygadę antyterrorystyczną naśle Basia? Wytrenowane chłopaki w kominiarkach! Ciekawam, czy będą przez okno wchodzić..U mnie piętro wysokie! Ale dla takich Tarzanów przecież nie ma rzeczy niemożliwych! Widziałam taką scenę na jednym filmie..Nie pamiętam na jakim..Może też czołgi będą..Rozmarzyłam się... Umięśnione osiłki, mięśnie grają pod opiętymi mundurami! Ano, za mundurem panny sznurem! Ja nie panna, ale byłoby na czym oko zaczepić! Podobno oni walki różne trenują...A gdybym stawiała opór! Musiałby się TAKI ze mną troszkę poszarpać, na ziemię by MOŻE obalił..AżE mi się gorąco zrobiło...ZE STRACHU! A potem więzienie..może. Ciekawe, czy będę miała statut osadzonej? Może tylko podejrzanej :(  W więzieniu to szkorbut podobno atakuje...Przypomniało mi się..Ze szkoły :
(...)Już dziąsła przeżarte szkorbutem,
już nogi spuchnięte i martwe,
już koniec, już płuca wyplute -
lecz palą się oczy otwarte(...) - Elegia o śmierci Ludwka Waryńskiego - Broniewski (flik flik)
Na szkorbut to chyba cebula i czosnek....



Ciekawe, czy te cele koedukacyjne będą...Może z jakimś przystojnym zbrodniarzem mnie wsadzą (dreszcz mnie przeszywa na samą myśl, z obrzydzenia, oczywiście!).
NO TO LECĘ, po tę cebulę, TRZEBA BYĆ PRZYGOTOWANYM!!!!!!!


środa, 28 listopada 2012

Samochody i tramwaje

Jechałam dziś komunikacją miejską..Jak już nadmieniałam, głównie poruszam się tym rodzajem komunikacji. Nie lubię samochodów. W samochodzie robi mi się niedobrze. I te okropne pasy! I kierowcy niektórzy też mnie denerwują. Jakby mógł, to by cymbał po chodniku jeździł! Już nie wiedzą, GDZIE MAJĄ WJECHAĆ!
- Na zebry, panie, na zebry - wydziera się jeden.
- Panie, panie, ja mam rentę! - odpowiada dziadek.
Znam nawet takiego jednego szpanera. Myśli, że jest koneserem i znawcą! Tacy są najgorsi! Auto to przedmiot użytkowy, nie bóg! Wkurzają mnie tacy, co jak im głośniej się zamknie drzwi albo obrzyga siedzenia, to się denerwują! Jedno dziecko (najczęsciej to właśnie dzieci cierpią na tzw. chorobę lokomocyjną) to nahaftowało pani, która prowadziła na szyję. Pani się tak zdenerwowała, że o mało w słup nie wjechała, też coś! Ludzie to naprawdę MOCNO przesadzają w tym STOSUNKU BAŁWOCHWALCZYM do swojego auta!
Taki Rafałek na przykład. Zrodzony na polu buraczanym. Jako niemowlę rzucony w beciku pod gruszę (sic!) albo dobra..śliwkę! Potem szkoła - pod górkę. Trudne dzieciństwo! Worki do młyna nosił między nogami przez zagony brukwi. Gnój strzykał między palcami. Niedawno z furmanki się "psesiadł". A tera wielki samochodziarz! Znawca! Już zapomniał jak go między bańkami na sianie wieźli przykrytego "Trybuną Ludu"...A tera "psez" samochodu to on ani rusz! Po prostu umarłby chyba! A w epoce łupanego kamienia samochodów nie było i dobrze było! Na tym..no...dinozurze się jeździło! Albo na dźwiedziu jakim!
"Za pierwszego konstruktora – wynalazcę pojazdu mechanicznego – uznaje się Francuza o nazwisku Nicolas-Joseph Cugnot, który zaprezentował swoje pionierskie dzieło napędzane silnikiem parowym w roku 1769" - wyczytałam. A co było tyle lat przedtem? Jakoś się ludzie obeJszli! Na koniu, na słoniu, na wielbłądzie, o!
Albo na rydwanie! W lektyce! W karocy!
Tera to te ludzie by chcieli takie wygody...Woda leci ze ściany, scys do porcelany, duperelki, kafelki i..auto! Obowiazkowo! Wczoraj jeszcze po zagonach w gumofilcach zachrzaniali, a dziś:
- Maryyyyyśka, chodź ino, MASYNA CEKA! - wydziera się pod oknem. Dziś to się może i mniej wydzierają, ale w latach siedemdziesiątych..Uch!
Ja tam sobie komunikacją jeżdżę, a najlepiej tramwajem. Dziś jak jechałam, to nagle stanął i stoi (ten tramwaj). Co jest? - myślę sobie. Obok samochód policyjny. Słyszę stłumione głosy..Policjanci szli wzdłuż wagonu i się lampili..Taki był jeden, nawet przystojny, ale bez brody...
- Nie ma - stwierdzili służbiście
- Aaaaa, ta co śpewała, to wsiadła w Śródmieściu, a wysiadła zaraz na następnym przystanku - poczuła się bohaterką chwili jakaś babcia.
- Dziękujemy! - podziękowali policjanci.
Poczułam lekką panikę. To już nawet i śpiewać w komunikacji miejskiej nie można?!!!!!!!!!!!!!!
- Chory człowiek - mądrzyła się grubaska w białym moherowym berecie.
A co to, że śpiewa, to zaraz musi być chora? I coś z głową?
TRZEBA BĘDZIE UWAŻAĆ!

Pochwała herbaty

Przyplątała się do mnie pewna piosenka. Wykonywała ją grupa Zespół Adwokacki Dyskrecja.
Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego ,ile obecnych zwrotów slangowych zawdzięczamy tym rewelacyjnym kabareciarzom , którzy jakoś tak dziwnie zniknęli z rynku w r. 97 w momencie rozwiązania. Podobno przez teksty mocno "nie po linii" i niepopularne poglądy.. To zwroty ich autorstwa :"spoko spoko", "panu już dziękujemy", "dzień dobry bardzo", "kuźwa" weszły na stałe do naszego słownika :) To tak po krótce. A teraz o piosence...Oto fragment tekstu:

Blaszany parowiec

Gdy już apteki przenika październik
I nie ma leków na smutek i katar.
Jedyny Stwórca dał nam medykament,
To w szklance mocna, gorąca herbata.

Gdy z fortepianem się w domu zamykam,
To śpiewam głośno na chwałę czajnika.
Układam sonet z herbacianych listków,
Na dobrotliwy czajnik z gwizdkiem.

Ref.:
Wypływa na senne morze,
Cudowny, Blaszany Parowiec.
W obłoku pary odmienia,
Serca zmartwione jesienią.
Tak pięknie pachną w blaszance,
Indie i chińskie latawce.
 Tak pięknie pachną...(...)

A teraz posłuchajcie: http://www.youtube.com/watch?v=lDEwyG25V_4

Piosenka to song ku chwale herbaty. Tak bym określiła ten piękny, pełny jesiennej melancholii i zadumy, utwór. Liryczność i nastrojowość tekstu podkreśla instrumentacja przetykana imitacją pogwizdującego czajnika.
Picie herbaty jest od dawien dawna nie tylko zwyczajnym zaspokajaniem pragnienia, ale też rytuałem w wielu kulturach. Nie tylko w Japonii (sado lub chado), ale też słynny "fajfoklok" angielski.
Herbatkę pijemy w szklance lub w filiżance. Może być: czewrwona, żółta, czarna, zielona, biała, herbata PU-ERH, Yerba Mate..Sypana, prasowana, granulowana, ekspresowa, indyjska, chińska, ale zawsze to herbata...Dla niektórych ulubiony napój. Może być z dodatkiem miodu, cytryny, soku malinowego, rumu, zwłaszcza na rozgrzanie i przy przeziębieniach. Wariantów jest tysiąc. Ileż powstało utworów z herbatą w tle lub w temacie: piosenek, wierszy...
"Gdy zamieć na dworze, rzecz zimą nie rzadka Na pewno pomoże zimowa herbatka Niesiona powoli, powoli niesiona dla dwojga spragnionych ust "- śpiwał swojego czasu Tadeusz Woźniakowski.
Ale powróćmy do naszej piosenki...
Nastrój jesiennego lub zimowego wieczoru, za oknem mrok. Jesień - wiadomo, czas słoty, szybkiego zmroku, krótkich dnie. To nie wpływa na nas korzystnie. Często popadamy w depresję i zmęczenie oraz zniechęcenie. I wtedy właśnie mamy ratunek. Gorąca herbata, która ma dać nam siłę, zastrzyk optymizmu i energii. Stąd ta piosenka "na chwałę czajnika". Autor tekstu swoje uwielbienie dla tego pożytecznego rytuału wyraża porównując zwykły sprzęt kuchenny do blaszanego parowca, wypływającego na senne morze. Gorący czajnik wraz z zawartością, której użyje się do zaparzenia tego magicznego płynu, jest, jak się okazuje, panaceum na nasze serca "zmartwione jesienią". W "blaszance", która w rzeczywistości może być filiżanką na przykład, poczuć można smak i aromat dalekich podróży. W czerwonawym płynie widocznym w naczyniu może nawet odbić się chiński latawiec, lub piękna twarz Hinduski..Wystarczy trochę wyobraźni. Herbata pomoże nam zanurzyć się w marzeniach, "odpłynąć" do innej krainy i uciec od codzienności szybko zapadającego jesiennego wieczoru..
Zachęcam wszystkich do wypróbowania tego sposobu jako leku na jesienną melancholię...


wtorek, 27 listopada 2012

Kebab w cienkim cieście

Rano przyszedł Piękny. Miło pogadać z kimś tak inteligentnym i błyskotliwym jak ja. Aż MU zazdroszczę!
- Gut moring hałdu ju du! - odezwałam się w obcym, obecnie dość popularnym, języku. Znam ich (tych języków) bowiem wiele. Zawsze miałam talent lingwistyczny!
- Jaja, folsfagen - odpowiedział równie fachowo Piękny.
- Piękny, ty rozmawiać angielski, ty faren nach CANADA! - przypomniałam mu uprzejmie.
- Ja po angielsku to tylko: Coca Cola byte - odpowiedział zgodnie z prawdą Piękny
- Wiesz, będę sławna niebawem..
- Aha!
- Jesteś moim natchnieniem, należą ci się profity.. - kontynuowałam tajemniczo, acz zachęcająco.
- Aha. A kiedy? - chciał wiedzieć konkretnie Piękny.
- No, trzeba poczekać..troszkę - stwierdziłam przewidująco
- ILE? 25 LAT??????????????????
- Hehe. Może zmienimy temat...Kawałek fajowy wczoraj słyszałam. Puszczę ci..
- Puść.
Puściłam. Fascynujące! Oczarował mnie wczoraj ten WYBITNY utwór kapeli Zacier. Oto słowa. Pozwolę sobie przytoczyć, gdyż są godne uwagi:

Wyszedłem dzisiaj z roboty
gdyż nie miałem nie miałem co robić
w robocie
hej yeah

poszedłem do ''Turka'' na rogu
i mówię mu: daj mi proszę
kebab w cienkim cieście
hej yeah
kebab w cienkim cieście proszę mi daj in the sky

A on mi na to ,że właśnie
zabrakło baraniny
a on mi na to ,że niestety
zabrakło baraniny

Kebab w cienkim cieście
po nocach mi się śni
po nocach mi się śni

Kebab w cienkim cieście
dajcież dzisiaj mi
och dajcież dajcież mi

Kebab w cienkim cieście
po nocach mi się śni
o ti di di di di
Kebab w cienkim cieście
dajcież mi

CUDO! Prostota słów, a jednocześnie tyle emocji! Utwór słyszałam w wersji ostrego rocka z podkreśloną sekcją basową, z charakterystycznym dla tego stylu rytmicznym charkotem oraz w lajtowej wersji lekko balladowej, tak urzekającej, że o mało nie płakałam w końcówce nad  człowiekiem, który rozpacza z powodu braku tej baraniny!
Jednakże sam tekst, który jest tu DOŚĆ jednak ISTOTNY, wzbudził moich wiele rozterek..
No bo np. dlaczego ten człowiek NIBY "wychodzi z roboty, gdyż nie ma co robić w robocie"? Zakładając, że miał miejsce przestój z powodu np. przyczyny niezawinionej przez pracownika - przerwa w dostawie prądu lub awaria kanalizacji, to przecież nie stwierdzałby, że "nie ma roboty"! I jak to jest, że w dobie kryzysu, gdy z przyczyn ekonomicznych w instytucjach następują restrukturyzacje połączone, rzecz jasna, z OGRANICZENIEM zatrudnienia pracowników niższych (bo tych wyższych to wręcz przeciwnie - dErEchtory i PRUzesy się mnożą), co skutkuje mnożeniem obowiązków "szarych" zatrudnionych, człowiek ot tak sobie wychodzi z pracy bo nie ma pracy!
Dalej. Dlaczego idzie do Turka na rogu????Dlaczego nie do spożywczego po bułkę i twaróg? Albo do baru mlecznego? Albo nie skorzysta z cateringu - tak obecnie popularnego? W tym ostatnim przypadku nie musiałby opuszczać miejsca pracy, zapewne bez POZWOLENIA PRZEŁOŻONEGO, co jest niezgodne z Kodeksem Pracy! Ponadto wspierając interes obcokrajowców, przyczyniamy się do upadku małych interesów rodaków! To nieco apatriotyczne!  I bez skojarzeń, proszę!  Następnym problemem, który widać gołym okiem jest BRAK BARANINY! Do czego to podobne, żeby w Polsce baraniny brakowało! A co się dzieje z tymi Łowieczkami z Podhala i baranami? No, wiem, żeby barana spotkać, to nie trzeba aż na Podhale, ale jednak..Skończyły się czasy, jak ze świni to Polacy tylko dostawali.. po ryju! Czasem i po ogonie, albo i po uchu! Obecnie mamy WZROST GOSPODARCZY, DOBROBYT i baraniny zabraknąć nie powinno! No, chyba, że akurat był strajk, np. kolejarzy! Ale w takim kraju mlekiem i miodem, gdzie społeczeństwo opływa w dostatki i się rozwija, to strajków BYĆ NIE POWINNO, chyba, że tzw. warchoły!!!!!! Ale to czasy nie te...
Ale powróćmy dalej do tekstu:

Odszedłem niepocieszony
i do nocy włóczyłem się
po mieście
i do nocy włóczyłem się po moim mieście
gdy na długo zapadły w mej pamięci te słowa złowieszcze
na długo zapadły w mej pamięci
ze to dzisiaj właśnie dzisiaj zabrakło baraniny
bo to dzisiaj właśnie dzisiaj
zabrakło baraniny

Hmmmm..zastanówmy się, czy brak tej baraniny może być przyczyną "do nocy włóczenia się po mieście"!
Kraj się rozwija, PO rządzi jako partia wybrana przez NARÓD, jest coraz lepiej, choć kraj już stał nad przepaścią, ale zrobiliśmy obecnie WIELKI KROK NAPRZÓD! Budownictwo - cały czas do przodu, reformy: służby zdrowia, emerytalna, szkolnictwa...Bezrobocie TYLKO 13% wg. oficjalnych źródeł, bo oczywiście wichrzyciele mówią o wyższej stopie bezrobocia, ale nie słuchajmy PLOTEK! Tak, że uważam, że bohater naszego utworu POWINIEN pogodzić się z brakiem baraniny i pomyśleć o przyjemniejszych tematach jak np. stały wzrost gospodarczy,  nasze POLITYCZNE sojusze z sąsiadami i nie tylko, sukcesy sportowe Polski, nasza ROLA jako kraju w UE i wiele innych!!!!!
I jeszcze końcówka:

Już nigdy nie pójdę na kebab
i będę nieustannie żywił się jajecznicą

A jednak czasem serce zadrga
i zaskowycze niczym hiena nad Pilicą
oł yeah
zaskowycze jak hiena nad Pilicą

bo to dzisiaj właśnie dzisiaj
zabrakło baraninyyyyy o je
bo to dzisiaj właśnie dzisiaj
zabrakło baraniny

I tu słuszna postawa wychodzi! Trzeba wspierać RODZIMY przemysł drobiarski - zarówno fermy jak i pomniejszych wytwórców!!!! Znaczy się gospodarzy i dostawców do punktu skupu!
A jak komu drga serce to do KARDIOLOGA!!!!! Terminy TYLKO trzy miesiące, może DOCZEKA!





poniedziałek, 26 listopada 2012

Moje talenty - ciąg dalszy

Śpiew, muszę przyznać z cechującą mnie SKROMNOŚCIĄ, nie jest moim JEDYNYM talentem, to chyba OCZYWISTE! Mam także INNE rozliczne umiejętności! Na przykład taniec! Tańczę pięknie, gdyż mam wyjątkowe wyczucie rytmu i grację oraz wdzięk! Już jako młode dziewczę, miałam dryg w kierunku tanecznym. Na jednej z kulturalnych imprez towarzyskich ,byłam uczestniczką tańca greckiego - tzw. ZORBY! Szło mi dobrze, mimo spożycia niewielkiej ilości procentów. W pewnym momencie, podczas charakterystycznego wymachu nogą, mój piękny pantofelek wylądował na regale, ale PODKREŚLAM, że to był przypadek! Wina buta, widać rozciągniętego, nie moja! Takie te szewcy partacze, skóra też do niczego, pewnie mielona!
Potrafię zatańczyć partię solową z Jeziora Łabędziego - białego łabędzia, jak również pas de deux i pas de trois z I aktu tegoż baletu w interpretacji DOWOLNEJ!!!!!! A nawet MOCNO DOWOLNEJ!!!!Tańczę REWELACYJNIE polkę, głownie GALOPKĘ, której nauczyłam się w szkole podstawowej! Potrafię wykonać tańce klasyczne, młodzieżowe - zarówno nowoczesne jak i starsze! Krok Niemena i Faraon nie przedstawia dla mnie żadnej trudności, także samo jak Lambada czy to co obecnie najmodniejsze - Waka Waka i to, co taki żółtek wykonuje. To się nazywa Psy - Gangnam Style! ŁO! Koleżanka ZaPŁOCKO mi znalazła to, co ja umiem DOSKONALE tańczyć!!!!! http://youtu.be/pHdK8sFNv9M
Demonstrowałam mojemu małżu - był zachwycony! Często tańczę w domu z moim życiowym partnerem. Żeby go nie męczyć, w końcu starszy człowiek, pamięta czasy zaborów,trzymam jego dłoń i wykonuje różne taneczne kroki oraz figury wokół niego. Potrafię tańczyć solo, z elementami baletu w stylu grupy Sabat i Volt oraz z elementami breackdanc'u jak również w parach, nie ma problemu! Jeśli chodzi o taniec solowy, to tańczę w przypływie natchnienia lub też innej inwencji. Mogłabym spokojnie zostać tym no..primabaleronem! Często łapie mnie znienacka taka nieprzeparta potrzeba tańca. Wówczas to ulegam tej pokusie i tańczę z zapamiętaniem, w euforii, w ekstazie, nie patrząc gdzie...Czasem miejsce wypada akurat przed telewizorem..w trakcie jakiejś transmisji sportowej lub meczu! Mąż, który akurat śledzi tych baranów co to po zielonej łące latają, patrzy na mnie z zachwytem! Tak myślę, choć on tego nie mówi!



Mam też talent malarski! Objawił się on, gdy jako cztero-, może pięciolatka znalazłam na podwórku puszkę farby olejnej i wymalowałam sobie rękawiczki do Okci! Potem malowałam w szkole warszawską syrenkę i Janka Muzykanta. Prace wykonuję różnymi technikami, z natury, ze zdjęć, portrety, martwą naturę, zwierzęta, ptaki, krajobrazy. I nie potrzeba mi żadnej tam ASP! Jeszcze ja bym mogła tych profesUrów nauczyć warsztatu! Wychodzi mi wszystko równie dobrze! Nie zawsze przypomina , to, co w zamiarze ma przypominać, ale nie bądźmy drobiazgowi! W końcu taki Picasso, Klee, Dali, czy tam inni, też nie bardzo potrafili , a się brali i jeszcze zyskali pieniądze i sławę. Tylko dlatego, że byli ekscentryczni i dziwaczni! Ja też mogę być! Albo taki Vincent Van Gogh co sobie ucho obciął brzytwą! Ja ostatnio też COŚ podobnego zrobiłam więc mi niewiele brakuje! Nie było to co prawda moje ucho tylko małża i  nie obcięłam tylko ugryzłam (lekko, nie wiem po co byłe te spazmy i krzyki) ale przyznacie, że podobieństwo jest!
Kiedyś namalowałam pewnemu biskupowi portret temperą. Był to prezent na Imieniny. Biskup się strasznie ucieszył i od razu schował ten portret za szafę!
Oprócz tego potrafię pisać znakomite wiersze, haftować ściegiem krzyżykowym, heblować kije do łopaty(nauczyłam się w szkole TECHNICZNEJ na warsztatach), gwintować ręcznie rurki z PCV, gotować by się NIKT nie zatruł (zbyt często) jak również potrafię bardzo wiele innych rzeczy, o których wspominać nie będę, gdyż jestem skromna i nie lubię się chwalić! A ponadto dzieci mogą czytać! NO!








Jeszcze o moim talencie..

W zasadzie jestem tylko szarym, zwyczajnym człowiekiem. Mijają mnie ludzie na ulicy, nawet się nie oglądają, chyba, że mnie ktoś wkurzy i jestem zmuszona posłać wiązankę lekką :) Czasem mi się to zdarza, bo ludzie, to jak sępy, tylko wystawiają na próby cierpliwość, łagodność i uprzejmość takich spokojnych i tolerancyjnych osób jak ja! A człowiek jest tylko człowiekiem! Znaczy, wróć....kobieta jest tylko kobietą!
Owoż niepozorna taka Grusia, skromna, nieśmiała, a TYLE W SOBIE TALENTÓW różnorakich kryje!
Przede wszystkim ŚPIEW! Popatrzcie tylko jak to jest! Nikt mnie nigdy nie uczył śpiewania, lekcji mi żaden profesor nie udzielał, nut nie znam, do szkoły muzycznej nie uczęszczałam, a taki mam DAR, sama z siebie! Widać z tym się urodziłam! Cóż, jeden ma, drugi nie ma. Kiedyś śpiewałam  w chórze kościelnym. Drugim głosem! Ubi Caritas i inne kawałki. Wszystko potrafiłam zaśpiewać, wszystko! ALTEM! Tak określił mój VOX wyjątkowy, jeden flecista, którego znałam w młodości..Z Otwocka był...Mój głos zawsze się wybijał! Donośny, silny, głęboki! Mogłabym karierę zrobić jak Mandaryna albo Doda! One PRAWIE tak utalentowane jak ja! Że tam czasem zafałszuję! Ojej , ojej, a capella nie muszę śpiewać! Da się głośniej basówkę, saksa się wstawi i dobrze będzie! Jak co nie dociągnę, to dopowiem! Taka LICENTIA MUSICA! Cy cóś! Mało to takich tera na rynku, co się rwią a nie umieją! Śpiewać KAŻDY może, trochę lepiej, trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak CO KOMU wychodzi!!!!A mnie wychodzi przecie rewelacyjnie! Wie o tym np. koleżanka Barabasz, bo jej śpiewam do słuchawki telefonicznej i jest zachwycona! Nie mówi tego, bo nieśmiała, ale ja to wiem! Z pewnością chętnie by mnie poprosiła o dłuższy repertuar, ale jest dość SUBTELNA i nie chce nietaktu czy faux pausA popełnić nachalnością! Fatygować mnie nie chce i tyle!
W kościele, kiedy śpiewam, to ludzie Z SZACUNKIEM mi miejsce w okół robią! Pewnie dlatego,  by te fale dźwiękowe mogły lepiej się rozchodzić! Zaraz się naokoło pusto robi!
Kiedyś byłam w takiej miejscowości Rytro na turnusie z mężem i dziećmi. Ognisko było, kiełbaski, takie tam...Myślę sobie, a ZROBIĘ frajdę tym ludziom, niech mają, a co! Nawet śpiewnik miałam ze sobą z piosenkami różnymi i biesiadnymi, i religijnymi, i patriotycznymi...Ciemno było, atmosfera odpowiednia więc... Jak nie huknę: NIGDY Z KRÓLAMI NIE BĘDZIEM W ALIANSACH! Ludzie struchleli. Z podziwu! To ja im: NA DANSINGU TAŃCZĄ GOŚCIE! Niektórzy za głowę się łapali. Z zadziwienia nad moim talentem! Robiło się coraz ciemniej i coraz puściej w okół....Towarzyszyła mi TYLKO koleżanka Teresa! Ona też miała głos jak dzwon, ale nie taki jak ja, bardziej skrzekliwy! Ja mam wysoki! Czasem! Bo innym razem to właśnie niski! Jestem elastyczna i wszechstronnie uzdolniona! Wiele oktaw obejmuję głosem mym! Jak Callas jaka albo inna primadonna! Ludzie nie wytrzymywali tego ogromu dźwięków, tego bogactwa, które im daję tak całkiem, całkowicie, za darmo! Niektórzy mieli wymalowaną na twarzy zawiść, co widziałam, pomimo tzw. egipskich ciemności. Ano, zawistników nigdzie nie brak. Mój głos wibrował w powietrzu osiągając pułap chmur i docierając aż do najwyższego nieboskłonu pod osłoną nocy! Sama się wzruszyłam, jak to wspominam flik, flik! I nie potrzeba mi ani ćwiczeń żmudnych, ani wyśpiewywania gam, jak innym, którzy nie mają takiego talentu jak ja! Ja się z tym talentem urodziłam...Proszę bardzo! Jak bluesy śpiewałam przy akompaniamencie gitary w Rucianem Nidzie! A miałam wtedy może z 18 lat! A może 20! Czyli OD zawsze ten dar miałam! A kto w dzieciństwie wykonywał piosenkę "O mój rozmarynie"na akademii? No nie ja, bo się na mnie nie poznali, miałam ZBYT słabe poparcie! Ta zawiść...Wiele ja pięknych pieśni mam w moim bogatym repertuarze! I religijne i weselne, nawet Godzinki zaśpiewać potrafię! I TO właśnie, co prawda nie w całości, noc krótka była, zaprezentowałam na tym słynnym, wspominanym przeze mnie ognisku w Rytrze!
Podobno słychać mnie było w drugiej wsi..Potem koło sklepu okoliczni mieszkańcy pytali, kto to się tak DARŁ PO NOCY! Od razu widać, że na talencie wokalnym ABSOLUTNIE się nie znają!!!!!Co się dziwić? Proste ludzie!




niedziela, 25 listopada 2012

Gołębie

Czy ja już pisałam o gołębiach? Nie? No to napiszę! Gołębie ( łac.Columbidae) - ładne, cholera jasna, ptaszki! A niech ich kaczka zadziobie!
Zaczyna się to wczesną wiosną. Najpierw słychać za oknem charakterystyczne gruchanie...To już jest pierwszy sygnał, że trzeba szykować się na bój! Z kim? Wiadomo! Dachowe zasrańce wyruszają na gody!
Amory zaczynają się na moim balkonie. Pocałunki, zakochane spojrzenia, te sprawy...No nie, żebym była przeciwnikiem miłości, co to to nie! Ale niech one sobie, z łaski swojej, robią to gdzie indziej! Tyle jest parków, skwerków, może niech sobie w krzaki pójdą, bo ja ich miłości ciekawa nie jestem! Wstydu trochę, co nie! Intymności jakiejś! Ten "intymny mały świat" wszędzie, byle nie TUTAJ!
A tu przylatuje sobie taka parka i zaczynają się flirty. Na parapecie, na balustradce balkonu, na kratce drewnianej, na murku. I wszędzie zostają ślady tej ich mNiełości! Gonię je, ile się da! Bez wyrzutów sumienia! Obsrywają mi cały balkon naokoło, bez skrupułów! Wszystko jest w szaro - białej paćce, aż się niedobrze robi. I pióra wszędzie fruwają! Zasadzam się na nich, by kiedy tylko przylatują, wypadać z dzikim wrzaskiem, uzbrojona w szczotkę! Dziadygi, chyba już i do tego się przyzwyczaiły i odfruwają niechętnie! Dobrze im tyłki grzać w mojej loggii, pod daszkiem! Ale mi jest niedobrze i niech raczej wezmą to pod uwagę! Ostatnio tak trzęsłam suszarką balkonową, żeby je przepłoszyć, że aż druty się wygięły. A one co? Ano, dalej siedziały, mutanty! W tym wszystkim jest najgorsze jeszcze to, że one sobie miejsca na gniazdko szukają! I gdzie? Oczywiście też na moim balkonie? Tylko oko z nich spuścić, a już za parę godzin gałązki i gałązeczki w kąciku pracowicie naznoszone! Raz zostawiły mi pamiątkę..Gruchało coś i gruchało pod oknem...I tylko łopot skrzydeł...Zainteresowałam się, ale..już było za późno! W miejscu niewidocznym dla mnie, za stojakiem z donicą, piękne gniazdko wyrychtowane, a w nim dwa jajeczka! A nich to gęś! Co by tu zrobić? Toć nie będę trzymać tu tych meliniarzy z całym przychówkiem! Dopiero by mój balkon wyglądał! Znalazły sobie miejsce schadzek, a teraz jeszcze zostawiły mi owoc tego nierządu pod moim oknem! Szczyt wszystkiego!...Co miałam biedna robić, o ja nieszczęsna?! Nałożyłam gumowe rękawiczki i starając się powstrzymać obrzydzenie, zgarnęłam to wszystko do wora i fruuu - do zsypu. Czułam się podle! Matce dzieci uśmierciłam! Aborcji na gołąbkach małych dokonałam! Morderczyni! Ale nie miałam przecież wyjścia...Gołębie jeszcze długo przylatywały w to miejsce, a ja czułam się coraz gorzej..Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, chyba jakiś zespół poaborcyjny czy cóś! Może to dość niezręczne porównanie, może zbyt drastyczne, ale...Taki gołąb też coś tam może sobie myśleć, może jakieś uczucia mieć ojcowsko-macierzyńskie i może w duchu na mnie klątwę rzuca! Teraz już ich pilnuję, postaram, się nie dopuścić do tak karygodnej sytuacji! Wyskakuję na balkon często i sprawdzam czy nie siedzą. Piętro niżej sąsiedzi są bardzo pomysłowi. "Sadzają" różne pluszowe zwierzątka na parapecie, w ten sposób gołąb już nie ma miejsca żeby usiąść. Druga moja sąsiadka "instaluje" kolorowe furkocące wiatraczki. Nie daje to NIC, gołębie nawet chyba to lubią :) Ja ponawieszałam szeleszczących torebek. Na wietrze, nie dość, że się poruszają, to jeszcze robią szmer. Nocą czasem nie mogę zasnąć od tego szelestu, a gołębie..siadają dalej i...gwiżdżą na wszystko! A raczej..GRUCHAJĄ!



Pozdrowienia dla Niebieskiego z ptakiem...upssss! Znaczy Niebieskiego Ptaszka :)

W kolejce po ciasto

Wracam ja sobie z kościółka z moim Misiem, godzina jedenasta. Małż drobi nóżkami i idzie pierwszy, ja pół metra za nim jako obstawa :) W razie jakby ktoś mojego skarbusia chciał zaatakować! U Arabów to podobno jeszcze taka Arabicha musi paczki nieść. Ale wtedy przodem idzie. A mąż z tyłu z batem...To ja mam i tak dobrze! I Ćwarzy zasłaniać nie muszę! Choć może niektórzy uważają, że powinnam. Bo po co ludzi straszyć! No, ale wszystko ma swoje plusy i minusy, bo to moje "odstraszanie" to chyba jednak pożyteczne jest. Mężczyzna żaden nie zaatakuje mojego męża, bo się MNIE boi, a kobieta nie przystąpi też w celach...wiadomo jakich!
No to zjadłoby się coś słodkiego do kawki w domku - myślę ja sobie. Jest taki mały sklepik po drodze, otwarty w niedzielę. Drogo tam jak Olera, ale co tam. Raz się żyje. Spożywcze tam są, garmaż, słodkie i alkohole. My po to słodkie...Nawet mała kolejka była. Stoję sobie za panią, która bardzo dużo kupowała: i rożki z serem francuskie i sernik krakowski, i jakieś z kremem..Musiałam deczko poczekać. Na końcu kolejki wysoki młodzieniec wyglądający jak raper , a za nim dwóch MOCNO podciętych jegomości. DySZkutujO bełkotliwymi głosami...
- No bo wieszzz...Kolejka, znowu kolejka, wszzzędzie tylko kolejki - tu czknął głośno ten wyższy.
- A ty po ssso? - spytał kolega.
- Po nappoje wssskokowe! - odpowiedział tamten takim tonem jakby to było oczywiste.
- Tooo ttto bez kolejki! - doradził życzliwie kumpel
- Eeee zaraz będzieee...- uspokoił go pierwszy
- Sprróbuj, moszzzze siee uda! - upierał się tamten
- Oni już tu dziś trzeci raz - mruknęła pod nosem sprzedawczyni.
W tym momencie wysoki młodzian odezwał się grzecznym tonem:
- Proszę, możecie panowie stanąć przede mną!
Panów na moment zamurowało. Ale nie na długo.
- Są jeszszczeee ludzie - z szacunkiem wykrztusił pierwszy.
- I popatrz, większy od naaasss! - dodał kolega.
- Pewnie trennnujee - domyślnie zawyrokował wyższy.
- SłUCHAJJJ, JAKBY NIE TRENNOWAŁ TO BY NAS ZJADŁŁŁ - skonkludował, trochę bez sensu kolega..
Kupiłam sernik krakowski...

Choroba

Dziś nie będzie na wesoło...Ten temat siedzi mi w głowie od kilku dni. Niepokoję się o syna koleżanki, młodego, zdolnego chłopca...Na progu życia, świetne studia, dobre warunki materialne, kochająca rodzina, wybitnie utalentowany...Jak większość młodych ludzi obecnie, życie na pełnych obrotach, imprezki, kluby, spotkania...Cios spada na niego niespoddziewanie. Nowotwór...Bardzo się denerwuję...Chłopca znam z piaskownicy, jest w wieku moich dzieci...
Potem były informacje, które dotarły do mnie, o innym człowieku, na którego spada choroba, niszcząca, podstępna...
Człowiek w obliczu nieszczęścia jakim jest nieuleczalna choroba, bo mówię tu o takiej, nie o katarze, grypie czy ospie, zachowuje się różnie. Na ogół dla każdego jest to szok, zwłaszcza, gdy jest to choroba, która MOŻE prowadzić do śmierci lub kalectwa. Człowiek do tej pory aktywny, żyjący na "penym gazie" staje przed koniecznością uciążliwej terapii, pobytu w szpitalu, łykania ton lekarstw, przyjmowania bolesnych zastrzyków itd. Jest zagubiony, zrozpaczony, zrezygnowany. Zdarza się, że odmawia leczenia lub targa się na własne życie, gdyż uważa, że nie jest w stanie ponieść tego ciężaru, który spada na niego. Nie widzi sensu dalszego życia, w świetle tego co go czeka. Przeraża go perspektywa życia w drodze od szpitala do szpitala, stale pod kontrolą lekarzy,w reżimie, który będzie MUSIAŁ narzucić sobie ze względu na stan zdrowia. Wiem, wiem, jestem JESZCZE nie taka stara, nie schorowana, to łatwo mi mówić...Też prawda...Ale wypowiedzieć własne zdanie mogę.
Wielu chorych czuje się skrzywdzonych i zadaje sobie pytanie: dlaczego akurat mnie to dotknęło? Przybiera pozę "plecami do świata", gdyż uważa, że wszelkie przyjemności i radości już go nie dotyczą. Człowiek z taką postawą sam powoli wpada w tryby maszyny, którą stworzył. Staje się zgorzkniały, czasem złośliwy, rozgoryczony. Inną postawą, jest postawa "muszę być zawsze naj". Ludzie z takim  podejściem starają się zrekompensować własną niedoskonałość i słabość, stałym pokazywaniem  -  i samemu sobie i wszystkim naokoło, że jestem lepszy niż inni, że jestem NAJLEPSZY. Osoby te czasem stają się pracoholikami, działaczami np. fundacji, wybitnymi studentami, a nawet...herosami..Wbrew wszystkiemu... Cały ich wizerunek aż krzyczy: nie jestem słaby, jestem lepszy niż inni, zdrowi!...Dlaczego tak się dzieje? Wydaję mi się, że to zjawisko jest związane z wszechobecnym dziś hedonizmem. Kult ciała - sprawnego, kształtnego, wyrzeźbionego ćwiczeniami i zdrową dietą - jest tematem obecnie priorytetowym, wystarczy popatrzeć na reklamy, Nie jest to w zasadzie nic nowego, to było już "grane" choćby w Starożytności - Grecja, Rzym...Dziś jednak wytworzyła się taka sytuacja, że wymogi są takie, by być: młodym, zdrowym, dyspozycyjnym i mieć ODPOWIEDNIE poglądy i filozofię. Wmawia się ludziom , iż tylko takie SILNE jednostki mają rację bytu, im się należą sukcesy, sława, pieniądze. Choć pozornie "trąbi" się o niepełnosprawności, o tolerancji dla chorych, w rzeczywistości osoby takie są jednak nadal dyskryminowane w wielu środowiskach. Inną sprawą jest SZTUCZNY lans na niepełnosprawnych, czyli MODNE jest pokazywanie tych, którzy np. pomimo kalectwa osiągneli szczyty - intelektualne, sukcesy sportowe czy też w innych dziedzinach. Ale tak naprawdę, to ludzie często unikają ludzi chorych czy niepełnosprawnych. W dalszym ciągu chorzy w niektórych środowiskach są poza marginesem...Zdrowi chyba się po prostu ICH boją. Boją się stanąć oko w oko z osobą "napiętnowaną". Lękają się swojej reakcji. Nie chcą patrzeć na cudze nieszczęście, jest ono dla nich czymś nie do przyjęcia emocjonalnie. Nie potrafią się czasem też zachować, tak jak powinni. Nie wiedzą, czy mają udawać, że nie widzą, czy wręcz przeciwnie, zaoferować pomoc...
Co do samych chorych. Poważnym problemem jest aspekt medyczny i  materialny -  kolejki w przychodniach, kilkumiesięczne terminy do specjalistów, często brak kompetencji lekarzy i RUTYNOWE ich podejście do pacjenta, drogie leki, niekiedy też niedostępne, także kwestia związana z bólem czy reżimem, którego wymaga kuracja. Oprócz tego jednak jest jeszcze sprawa podejścia pacjenta do własnej choroby. Wydaję mi się, że w wielu schorzeniach można wypracować sobie postawę akceptacji i pogodzenia się z czymś, czego i tak nie jesteśmy w stanie zmienić. Można spróbować być szczęśliwym nawet niewidomym, chromym, z pewnymi ograniczeniami. Człowiek tylko nie powinien być sam. Ludzie są istotami "stadnymi" i każdy ma naturalną potrzebę bycia wśród innych. Może to być rodzina, znajomi, sąsiedzi, współpracownicy, przyjaciele. Nie trzeba się też wstydzić wyartykułowania swoich potrzeb..Nawet bardzo chora osoba jest w stanie dać coś drugiemu człowiekowi. To coś niematerialnego - może swoją wiedzę, może uśmiech, może ciekawą opowieść z serii "z życia wzięte". Ważne jest by spróbować znależć swoją drogę i swoje miejsce wśród ludzi. Mimo choroby...
I jeszcze coś. pamiętajmy, że każdy z nas może zachorować czy ulec wypadkowi...I to co dziś dla nas jest abstrakcją i nas nie dotyczy, jutro może stać się naszym problemem...

sobota, 24 listopada 2012

I znów sobota...

Łoj dyna dyna rokendrol! ŁUUUUUUUUUU zmachałam się! W końcu swoje latka mam, co nie?
Rano bazarek. Dużo tam nie kupowałam, jaja mam, warzywa, nabiał..Ale jak tak człowiek chodzi, to mu się przypomina, czego NIE MA! A nie mam szaliczka w lamparci wzór ,co to ten kapelutko-toczek ma na rondku wywijanym! Skandal! Szukałam bezskutecznie i NIBY takie cóś sobie kupiłam, ale marne! Jakieś takie...małe...Taka w zasadzie chustka pod szyje...eeeee...Do niczego to! Więc (nie zaczyna się zdania od "więc" ale ja zacznę, a co!) stwierdziłam, iż ten szal we wzór lamparci jest mi PO PROSTU NIEZBĘDNY DO ŻYCIA! Jak powietrze, jak woda, jak....Jednym słowem jest mi KONIECZNY! Chodziłam, chodziłam i znalazłam! U takiej pani ze skośnymi oczami! Nie wiadomo, gdzie taka patrzy i co myśli! A złotówki nie opuści, cwaniara, takie to te żółtki! No, zdarła ze mnie, ale jakie miałam wyjście, no jakie? Jutro niedziela, do kościoła się odstroję, a tak, to co bym założyła? Mam, co prawda szaliczków, jak wam wiadomo, milion dwieście, ale żadnego we wzór lamparci!!!!!! No! Ale będę dama!
Kupiłam tam co jeszcze mi wpadło w rękę i nic ciekawego się nie działo. Oprócz epizodu z ogórkiem. Kobita z siatami szła i ogóra zgubiła, węża! I jeszcze go przydepŁA! I NIC NIE ZAUWAŻYŁA, GAPA!
- Proszę pani, proszę pani, OGÓRKA PANI ZGUBIŁA - krzyczałam z wielkim zaangażowaniem, głośno znaczy.
- Ojej! - zatrzymała się, obejrzała.
- I jeszcze pani go przydeptała, o, z tej strony! - macnęłam miękki koniec ogóra.
- No tak! Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy!
- Ale ma pani drugie pół niezgniecione - pocieszałam jak umiałam.
- Grunt to pozytywne myślenie! - roześmiała się i poszła.
Kupiłam brokuła. Obowiązkowo! Ten wczorajszy, zjedzony, a teraz w PEWNYCH ŚRODOWISKACH i to NIE BYLE JAKICH moda na to warzywo! Tylko trzeba patrzeć , czy nie ma robala w nodze, bo one (te robale i gliZdy) lubią pasjami tam siedzieć! To najpierw zajrzeć w dziurę radzę!!!!! Raz jak siedział TAKI w kalafiorze, tom go chlasnęła nożem! Amputacja robala była, fuj! Teraz już delikwenta takiego warzywnego oglądam ze wszystkich stron! I schab kupiłam i żeberka dla męża. Lubi żeberka, tylko żeby były chude i nie z knura! Raz sprzedali mi ,przed świętami ,mięso z knura! Ja cie! Ale był smród, jak się toto piekło! I całe mięso poszło do wyrzucenia. Bo to boczek się robił, i schab razem..To ten boczek z knura był! I wszystko przeszło tym..nie powiem czym, ale domyślacie się! Nie chcę być złośliwa, ale samce to zawsze capią! Ludzkie też! A moje króliki jak śmierdziały! Nie dałam ich wykastrować, męskość do końca zachowały! A ten jeden, to prawie do śmierci czynności SEKSUALNE na piłce uskuteczniał, aż furczało! Można powiedzieć, że zszedłBYŁ na posterunku!
Ale, ale....Przyszłam do domeczku, wywaliłam zakupy, umyłam te pomidorki EKO Janów, tego brokuła, te mięska...SchabikA nadziałam śliwkami suszonymi. Zrobiłam dziurę w mięsie i dawaj te śliwki tam pachać z jednej i z drugiej strony. Czułam się jak..ginekolog! Potem do naczynia żaroodpornego i hajda!
Schabie, mój ty schabie, napchałam ci do środka jak chłop babie! - nucę sobie tak ni w de ni w ce. Zawsze śpiewam przy robocie, albowiem głos mam piękny i talent wokalnego mi nie brak! I zawsze na temat danego dania! W międzyczasie żeberka przyprawiłam i do duszenia. Buraczki ze śmietanką. Makaron z tym brokułem i czosneczkiem podziabanym zeszklonym w oliwie, na to Mozzarella serek i MNIAM! Synuś ślicznie zjadł WSZYSTKO i mąż też. Drugi jeszcze nie jadł bo sprawy załatwia różne. Zje później. Takie teraz życie, ciągle coś...Rzadko zasiadamy do posiłków o jednej porze wszyscy.



Lubię gotować dla tych co apetyt mają. Pochwalą, jedzą aż im się uszka trzęsą, jak warchlaczkom przy korytku! I czyste talerzyki oddają, tak, to rozumiem! Przez to jest zdrowie i siły! Odżywienie jest bardzo ważną sprawą! Moja babcia mawiała: lepiej na piekarza, jak na aptekarza. I miała rację!


piątek, 23 listopada 2012

Książki mojego dzieciństwa - Generał Ciupinek, Samowarek mojego dziadka

Przypomniała mi się kapitalna książeczka z mojego dzieciństwa. Nie tak dawno było wznowienie jej wydania, kupiłam ją dla mojego brata :) Ja też mam swój egzemplarz - stary, zakupiony na Allegro. Książka pt. "Generał Ciupinek" autorstwa Barbary Tylickiej z ilustracjami Henryka Chmielewskiego - rewelacyjnego Papcia Chmiela pamiętanego z serii o Tytusie, Romku i A'tomku. Lektura pełna humoru, rewelacyjne teksty...Rzecz odbywa się w miasteczku o nazwie Łysobyki. Maleńka mieścinka nad rzeczką Leniwką,, gdzie mieszkańcy się znają i żyją jak w jednej wielkiej rodzinie. Po prostu sielanka. Łysobyczanom żyje się spokojnie, nie ma tam zbyt wiele atrakcji, ale pomimo tego wszyscy są szczęśliwi i pogodni. Każdy ma swoje zajęcie, które kocha i swoją rolę w tej małej społeczności. W miasteczku, jak to w miasteczku, jest rynek, sklep samoobsługowy, szkoła, muzeum, młyn, remiza strażacka, ale także ruiny zamku. Bohaterem książeczki jest mały chłopiec - Ciupinek, który wraz z kolegami - Buraczkiem i Zapałką bawi się w wojsko. Ta fascynacja wojskiem prowadzi go do wielu śmiesznych sytuacji. Oto przykład. Jak każde dziecko, Ciupinek, czasem musi pogrymasić przy jedzeniu, szczególnie, gdy ukochana babcia oferuje mu na obiad zupkę przecieraną z łazankami i omlet ze szpinakiem. Jednak gdy tylko słyszy od zaprzyjaźnionego sąsiada , poczęstowanego przez babcię obiadem, że "ostatni raz taką jadłem, jak nas rozbili pod Żurawinami", zupa znika z talerza w oka mgnieniu.
Książeczka lekka, łatwa i przyjemna. Pokazuje dzieciom jak miłe i ciepłe mogą być relacje z kolegami, sąsiadami, rodziną. Dwa zwaśnione, wrogie "obozy" walczących ze sobą chłopców, bawiących się w wojnę i dążących do przejęcia pobliskich ruin, w końcówce godzą się i wspólnie zaczynają się nie tylko bawić ale podejmują też pożyteczne zajęcia. Miasteczko, między innymi dzięki nim, staje się atrakcją turystyczną, a niektórzy jego mieszkańcy zyskują w tej nowej rzeczywistości swoje całkiem inne, atrakcyjniejsze role życiowe. Książka warta polecenia. Zero agresji, prosty język, swoisty humor, naturalność dialogów...



Bardzo sympatycznie wspominaną przeze mnie jest także książka Anny Kamieńskiej pt. "Samowarek mojego dziadka". Bohaterami tej lektury jest dwoje dzieci w wieku szkolnym: Myrka i Piotrek. Dzieciaki uwielbiają spędzać czas w domu swoich dziadków , który to dom jest leśniczówką i kryje w sobie wiele tajemnic. Najciekawszą postacią jest dziadek - nieco zwariowany wynalazca, który ze starego samowara buduje pojazd. Babcia natomiast uwielbia zbieranie grzybów, a w zakamarkach swojej szafy ukrywa takie skarby jak kolekcja starych guzików, którą zachwycają się wnuki. Wspaniały jest klimat książeczki, gdzie świat rzeczywisty przeplatany jest światem fantazji opowiadanej przez dziadzia "Bajki o żywiołach". Książka pokazuje coś bardzo cennego, przede wszystkim cudowne relacje starszego pokolenia - dziadków z młodszym - rodziców oraz najmłodszym - wnuków. Dziś często zdarza się tak, że brak jest w rodzinach takich relacji, więzy rodzinne i wzajemny szacunek i miłość dewaluują się, jak wszystko w obecnych czasach. Warto dzieciom polecić tę lekturę, zresztą nie tylko dzieciom. Dorosły też bez wstydu może książkę przeczytać i zadumać się przez chwilę, przenosząc się w ten inny świat - "świat w zupełnie starym stylu" -  leśniczówki, w otoczeniu staroświeckich sprzętów i przy palącym się kominku, który jest tylko dodatkiem do ciepłej, pełnej miłości , rodzinnej atmosfery...Gdzie samowar łączy trzy pokolenia opisywanej rodziny. I gdzie nie potrzeba, aby się nie nudzić, ani komputera, ani nowoczesnego tabletu, ani telefonu komórkowego, które mamy obecnie zamiast...


Znów bazarek....

Ufffff! No jak tu nie pisać? To wszystko jest takie fascynujące! Ludzie, sytuacje....szczególnie gdy się patrzy zza lustra weneckiego :))))
Byłam na bazarku. Już z daleka słychać i widać. Chłopak około trzydziestoletni, włosy długie do ramion, mocno przetłuszczone i skudłacone, a jego "suknia plugawa" (jak w "Powrocie taty" Adasia Mickiewicza). Kolooooorooooweeeee jaaaarmaaarkiii - zawodzi smętnie, z lekka fałszywie, pobrzdąkując od niechcenia na rozstrojonej gitarze. ŻÓŁTY JESIENYYYY LIŚĆ - ryknął z nową mocą, jakby rozbudzony ze snu.
Zastygłam w bezruchu stając słupka :) Biała mewoooo leć daleko stąd, leć daleko na ojczysty ląd, poleć powiedz że marynarz chwat, morze kocha od dziecinnych laaaaat - zebrało mi się powoli na płacz. Chłopak już ledwo żyw, prawie całkiem ochrypł i w dodatku NIKT mu nie wrzucał pieniędzy w wyświechtany kapelusz, który z pewnością przeszedł nie jedno...Nie mogłam na to dłużej patrzeć, poszłam..kupować czosnek. Polski. Do makaronu z brokułem będzie. Obok czosnku  stoi chłopaczyna z różami. Po 20 pakowane za 10 zł. ALE JAKIE! Cudne, długie, może metrowe, pąsowe. Czerwień taka ciemna jak wino czerwone. Mógłby mi ten pan, co mieszka ze mną ,kupić!
A potem po jaja wiejskie...Duże, dorodne. Prosto spod kury co po podwórku łazi i trawę je :) W zasadzie niemoralne to, tak kurze kraść te jaja! To jakby matce dzieci zabierać! Ona by sobie te jajeczka wysiedziała, kurczaczki żółciutkie by były...A tu przyjdzie taki CHAM i jaja jej zabiera! Fuj! Bez serca te ludzie! Światem pieniądż rządzi! Kasa, kasa! A biedna kura...buuuuuuuu..BEZDZETNA! Pewnie ma ciążę urojoną albo co....Gniazda wije po kątach jak mój chomik..Za tapczanem sobie wił..Bo to chyba była ona. Nie wiem, nie sprawdzałam, mała byłam i on był mały i wszystko miał małe...a może nie miał wcale, jak to była ONA?????
No mniejsza...Znów mi myśli poszybowały...Co to ja chciałam? Aha! O jajach. To będzie STRASZNIE CIEKAWE. Stoję ja sobie za tymi jajami co to ten mężczyzna sprzedaje, co ma tę żonę, która ma żylaki. Wiecie, która? Młoda kobieta, niebrzydka, a żylaki ma. Pewno od tego stania przy tych jajach! To nie ten sam co ma inną żonę, tamten ma INNE jaja niż ten! I ten jest młody, a tamten stary! NO! Wytłumaczyłam!
W każdym razie stoję za tymi jajami (przede mną też facet) i słyszę rozmowę tych dwóch: tego przede mną i tego od jaj. Zresztą ten przede mną, też PODEJRZEWAM, że miał jaja, bo chyba nie był felerny, choć kto ich tam wi! Głos miał niski, w każdym razie! I tak gadają, mądrale:
- Panie, a co to, dziś pan bez żony? - odywa się klient
- A skąd? Gdzie tam, teraz to STRACH bez kobiety na ulicę wyjść!
- Hahaha
- Jak jest jakaś jatka, to żonę się wystawia na przód, niech BRONI!
- HA HA HA! - to już był mój śmiech
- A wie pan - zaczynam bajanie (przy tych jajach). Szłam raz z mężem ulicą Grochowską. Wracaliśmy z Marcpolu. Mąż niósł siatki. Ręce rozczapirzył na boki jak baba z kobiałkami, bo tych siat było dużo. Na przeciwko szedł łysol, dresiak taki. Mijali się. No i mój mąż, łup go "z bara" niechcący. A on wtedy: uważaj sobie, dziadek! Ja zawrzałam. Jak ON śmiał UBLIŻYĆ MOJEMU ŚLICZNEMU MĘŻOWI! Jak on śmiał podnieść rękę na moją własność! Już ja mu tę rękę odrąbię! I rozjazgotałam się. On odpysknął ,idąc jednak do przodu. Ja znów. On ponownie - już z większej odległości. Ja - nie pozostałam mu dłużna - GNOJU, TY! On - już z daleka - BABCIU! To ja znów! A co, moje ma być na wierzchu! Jak w tej bajce "Golono, strzyżono" Adasia M. (coś mi się dziś zebrało na wieszcza). W końcu łysol stwierdził chyba, że nie da rady w tej pyskówce, stanął na środku ulicy, ściągnął galoty i wypiął goły tyłek. Ludzie aż przystawali z zadziwienia...
- No, chciał pani pokazać, co miał najlepszego - rzucił ten od jajek.
- E tam. CHUDY BYŁ i kościsty!

Dracena



Gdy ją dostałam (chyba mogę o NIEJ pisać per ONA) miała nie więcej jak 20 cm plus "pióropusz".
Obejmowałam wtedy dość odpowiedzialne, lecz mało płatne (jak zwykle w moim przypadku) stanowisko kierownicze małej komórki w mojej instytucji...Przeniosłam się wówczas do innego pokoju i urządzałam się. Przyszła wtedy do mnie moja koleżanka i przyniosła mi kwiatek na "nowe gospodarstwo". Miły gest. Mały, ale jakże duszę radujący. Czy zauważyliście, jak cieszą takie drobne gesty od, w sumie, obcego nam człowieka? Taki bezinteresowny odruch serca...A niech będzie miło tej Gruszce, starej małpie - prawda, ile w tym serdeczności?
W każdym razie dracenka została i rozrastała się. Moja sytuacja się zmieniała, zmieniały się też władze nadrzędne i podrzędne, a...dracenka sobie spokojnie rosła, własnym tempem, bez zbytniego pośpiechu...Była świadkiem różnych sytuacji, czasem wesołych, a czasem..mrożących krew w żyłach. Oj, gdyby ona umiała mówić! Albo się czerwienić ze wstydem! Bo czasem ,to będąc świadkiem pewnych żenujących sytuacji, człowiek ma chęć się schować w mysią dziurę, a co dopiero taka mała dracenka...Choć wtedy kwiatek już nie był taki mały, przyrastał kilka centymetrów rocznie....Gdy osiągnęła słuszną wielkość, zabrałam ją do domu. Tam mogłam mieć na nią lepsze "oko". Mogłam ją myć, lepiej pielęgnować...Ona rosła i odwdzięczała mi się za opiekę swoją urodą. Najpierw stała na parapecie. Potem zaczęło jej się robić ciasno, przestawiłam ją na komodę. Ale tam miała zbyt mało światła. Sięgała już zresztą od poziomu komody do sufitu, o który zahaczała swoimi "piórkami". Postawiłam ją na kwietniku...Przez rok miała dobrze, ale nadal rosła. Kupiłam w Ikei taki drewniany kwietniczek na kółkach...Było w porzo przez jakiś czas...Ale ona ani myślała przestać rosnąć! Już miała ponad 2 metry! I rosła sobie dalej! MUSIAŁAM coś z nią zrobić. Wywaliłam ją na klatkę schodową, może ktoś się nią zaopiekuje....Ale gdzie tam! Długa "noga" zakończona "pióropuszem" nie wzbudzała opiekuńczych odruchów, nawet nikt nie chciał jej ukraść!
No i stoi tak do dnia dzisiejszego...Ma ok. 2,5 metra, wygięła się, mimo podparcia kijkami...
Tydzień temu zauważyłam, że ma "dzieciaka". A niech jej tam!

czwartek, 22 listopada 2012

Winda



W bloku, w którym mieszkam, wymienili windę. Stara, miała prawie 30 lat...Mocno już skrzypiała i jęczała niczym mój mąż, gdy proszę go o wykonanie pracy, której nie lubi. Oprócz tego drżała w trakcie ruchu kabiny (to już nie jak mój mąż!)...Stary grat (hmmmmm). Przyszli, oblukali, nowa potrzebna, bez dwóch zdań. Zaraz wykonawcę wynaleźli. Wymiana dźwigu trwała kilka tygodni. Panowie w eleganckich, czystych kombinezonikach z logo firmy, zwijali się jak w ukropie. Aż miło było patrzeć na wysokich, przystojnych facetów, którzy pracowali w sposób fachowy i zorganizowany. Termin został dotrzymany i windę oddano do użytku mieszkańców.
Pierwsza, dla mnie, jazda. Wsiadłam z lekką obawą, czy ustrojstwo aby się nie urwie. Poszło dobrze. Ma spory udźwig, to "towarówka". Nie zawiodła. Ale..jechałam troszkę z duszą na ramieniu, jak ten inżynier - budowniczy mostu, który podczas pierwszego "przepustu pojazdów" czyli pełnego obciążenia, stał, jak nakazywała przedwojejnna tradycja pod przęsłem zaprojektowanego mostu. Było to symbolem ODPOWIEDZIALNOŚCI za swoją pracę i gwarancją jej dobrego wykonania. Gdyby most nie "wytrzymał" bo był knotem, jego autor stałby się pierwszą ofiarą swojego zaniedbania lub..pomyłki. Ale tak było drzewiej, w dawnych czasach, gdy ludzie jeszcze posługiwali się czymś takim jak honor...
W każdym razie, przechodząc do tematu windy..Jest ona..nieprzyjemna. Jak winda, rzecz martwa, może być nieprzyjemna, spytacie...Ano zwyczajnie. Jeszcze się nie zdąży do niej dobrze wejść, a ona krzyczy męskim, gderliwym głosem: PRZESZKODA W DRZWIACH! Jest to niemiłe.
Myślałam, że tylko ja tak się przejmuję, tym, że ta "dama" tak mnie bez przerwy opatycza. Ale skąd! Czekam kiedyś na windę na parterze, przyjeżdżają dwie na raz. Akurat sąsiad, starszy pan, też zamiarował skorzystać. Oboje wsiedliśmy do tej drugiej! Przypadek? Nie! Pan wyznał, iż nie lubi tamtą, mimo, że szybsza, bo OPATYCZA. Przyznałam mu rację, nikt nie lubi być non stop napominany i to nie z własnej winy!
Próbowałam tę windę przechytrzyć. Myślę sobie, wejdę szybko, nie zdąży mi zwrócić uwagi. Wszystko na nic! Ledwo otworzy drzwi, już ryczy to swoje: PRZESZKODA W DRZWIACH! Bardzo to jest irytujące.
Dziś zrobiłam taki numer, ledwo podjechała, ja na guzik nacisnęłam do zamykania drzwi i hop do środka rączo wskoczyłam. A winda to swoje nieśmiertelne: PRZESZKODA W DRZWIACH!
Wkurzyłam się nie na żarty...
Ale nic to, czekam aż się ta małpa zepsuje!

Technika

No bo mnie ta dzisiejsza technika przeraża...Kiedyś wszystko było jasne i proste...Pieniądze były papierowe (te bardziej pożądane) i bilon z metalu - z Kościuszką, Kopernikiem, kolumną Zygmunta...Miało się to wszystko w portmonetce podkówce. Plus książeczka mała - dowód osobisty lub papierowa legitymacja szkolna. A teraz? Pieniędzy w ogóle można w ręku nie mieć bo pieniądze są wirtualne - na koncie! I co na to by powiedzieli Fenicjanie? Portmonetki się nie posiada tylko elegancki portfel ,a w nim liczne karty. Taką kartą płaci się w kasie, wstukuje się jakieś cyferki w terminalu, pani daje świstek do podpisania i już! Albo jak potrzeba to korzysta się z bankomatu! Czasem taki bankomat zjada kartę i jest kłopot, ale w końcu nam teraz tak jest dobrze, wygodnie i łatwo, że jakieś kłopoty są nam po prostu niezbędne!
Kiedyś jak robiło się pranie w domu, przy sobocie, to była impreza cała. Bo to trzeba było namoczyć, potem włożyć do Frani, uprać, wypłukać, często też się pościel i ścierki gotowało w kotle, farbkowało i krochmaliło! Robota na cały dzień! I szło się na "górę" do suszarni i było wesoło, jak się latało i skakało po tych drewnianych kratkach, pod sznurkami, a mama wieszała pranie!
Teraz baby wygodne, wciskają guzik i już. Nie rozwieszają, bo mają suszarkę w pralce. Zmywać też nie muszą, bo w kuchni zmywarka stoi, rączek sobie nie niszczą! Nie cerują, nie łatają...Tylko bardzo dziwne, że coraz są więcej zapracowane i zniechęcone..I niejednokrotnie na nic nie mają czasu...Dziś kobiety rzadko robią domowe makarony (jeśli już to przy pomocy maszynki), pyzy, kopytka, pierożki...Są gotowe wyroby garmażeryjne. Nie są ani tak dobre, ani zdrowe, bo chemii w nich jak naplute, choć piszą "bez konserwantów". Ale ważne, że przy kuchni stać nie potrzeba! Można sobie przy komputerze poklikać, albo na telefonie (komórkowym) powisieć, bo się ma taryfę korzystną i prawie nic to nas nie kosztuje...Troszkę zanikły nam więzy sąsiedzkie, a nawet i rodzinne..Bo nie ma czasu. Ludzie pracują często do godziny 17.00 i 18.00, a czasem to jeszcze po godzinach muszą zostać lub w domu dokończyć wykaz jaki albo co inne..Dzieci po podwórku nie biegają beztrosko..Pamiętam, że ja jako dziecko, czasem do wieczora na podwórku w chowanego za krzaczorami się bawiłam z dzieciarnią z mojego bloku i z sąsiednich podwórek, aż dozorca nas ganiał, taki pijak..Teraz na terenie osiedla nie można grać w piłkę, jeździć na rowerze, krzyczeć, hałasować i karmić ptaków! Zakaz jest! Dlatego dzieci w domu siedzą, dostają garba i wzrok im się psuje. Wszystko teraz inaczej, czy lepiej? Podobno lepiej...W szkołach uczyć się już aż tak bardzo nie potrzeba historii i geografii, za to trzeba znać co najmniej język angielski biegle, umieć wciskać guziczki na klawiaturze komputera oraz bardzo mile widziana jest umiejętność jedzenia ostryg, sushi, wypełniania formularzy, orientacja w kwestiach prawnych, podatkowych...Po co tam komuś jakaś wiedza, która nigdy może mu się w życiu nie przydać???Bo ani tego włożyć w garnek, ani nie da się wydoić! Ważne jest to co nam byt zapewni, pieniążki, podróże, prestiż w środowisku, dobrą furkę, o! A nie tam jakieś retikulum endoplazmatyczne, kwas dezoksyrybonukleinowy, formant, synklina, mezozoik i inne bzdety! Akcje jakie najlepiej nabyć, biznes plan zrobić, lokatę korzystną wybrać, to jest to! Jak Coca Cola! Tylko że...ta Cola to rdzę rozpuszcza i śruby odkręca...Oby nam zanadto bokiem nie wyszła!

U laryngologa

Hip hip hurrrrra!!!!!! A nawet URAAAA!!! Tak sobie zakrzyknę, jak żołnierz radziecki wyruszający z pepeszą na czołgi! Słyszę! Już nie jestem głucha jak pień! Słyszę wszystko! Słyszę jak mucha przelatuje dwie ulice dalej i jak sąsiad czka pięć pięter w dół! Słyszę jak nietoperz, ultradźwięki! To też znów nie tak za dobrze, bo czasem lepiej PEWNYCH rzeczy nie słyszeć, nie widzieć, nie wiedzieć..A ja teraz słyszę ostro i kompleksowo! Najlżejszy szmer, mysz pod podłogą, ćmę na lampie, jak chrapie, biedronkę między oknami jak sapie...Wszystko! Jestem tera taki mega człowiek, taka heroska bardziej...Powstałam z popiołów jak Feniks...Nie, żeby moje ucho się spaliło, albo cokolwiek innego...Taka to jest NIBY przenośnia albo ta...no...alegoria, o! Moją alegorią jest....bo ja wiem...jakiś mutant, krzyżówka gruszki z nietoperzem????
W poczekalni byłam trzecia...Obok siedziała pani z chorym kręgosłupem i astmą. Bardzo nerwowa. No, w zasadzie jej się nie dziwię, takie posiadanie astmy stanowi pewien dyskomfort, tym bardziej, że kiedyś te jej dyski (wziewne) kosztowały 15 zł, a obecnie po refundacji 70!
Doktor nie miał brody. Wbrew moim oczekiwaniom! Nie miał nawet wąsów! A w ogóle to był kobietą!
Miła pani Tereska...
Zajrzała mi w lewe ucho..
- Nooo, dobrze - skonstatowała
Zajrzała w prawe. Wsadziła lejek.
- Hmmmm...
- Coś nie tak?
- Nie, dlaczego?
- Może kanał zanadto skręcony jak waltornia?
- Haha - roześmiała się - nieeee. Błona bębenkowa bardzo ładna, biała, cała!
- O! To wspaniale! - ucieszyłam się
- Pani Aniu, będziemy płukać! - odezwała się do grubszej pomagierki, która akurat obcinała sobie złamany paznokieć. Pani Ania przeszła do zlewu i poczęła napełniać michę....
- Uuuuuuu - skrzywiła się z niesmakiem
- Co, zupa leci? - spytała pani laryngolog.
- Tiaaaa....
- Trzeba trochę spuścić - odezwałam się pomocnie
- Stare rury - mruknęła pod nosem doktorka
Potem było bardzo przyjemnie, bo pani zrobiła mi płukanko ciepłą wodą, potem mi poskrobała w moim pięknym uszku dłutkiem i już! Odetkane!
- Troszeczkę ma pani podrażnione jakby..Chyba nie od mojego dłubania, bo zdrowe ucho tak by się od razu nie zaróżowiło. Przepiszę pani lekarstwo...
Przepisała.
- Ale prawdopodobnie NIGDZIE pani go nie dostanie. Jest tanie i dobre. W formie zawiesiny. Wszystkie tanie i dobre leki znikają z aptek...I z rynku...Jeśli tego leku nie będzie w najbliższej aptece, może go pani już nie szukać, tylko proszę wrócić, a ja pani wypiszę INNY lek.
Oczywiście lekarstwa nie było, nie pojawia się on już w hurtowniach od dawna - tak powiedział mi miły farmaceuta...Musiałam wrócić do gabinetu po nową receptę.
Pani laryngolog wypisała mi krople z antybiotykiem DO OCZU...
- Niedługo nie będziemy mieli CZYM LECZYĆ PACJENTÓW - stwierdziła ze smutkiem....

Na pociechę kupiłam ciasto cynamonowe i małe pączuszki. Lepszy rydz niż nic!

środa, 21 listopada 2012

U lekarza pierwszego kontaktu

Głucha jestem jak pień...Każdy głuchy staruszek, mówi: to wy źle mówicie, JA SŁYSZĘ DOBRZE! To taka obrona przed oznakami starości...Ja nie jestem jeszcze TAKA BARDZO STARA, więc bronić się nie muszę! Powiem więc jeszcze raz: jestem głucha jak kamień, pień, ściana, obraz itp. Na ucho prawe. To znaczy COŚ tam słyszę, ale nie bardzo...Geranium nie pomogło. Ani kropelki bez recepty. Geranium na oknie całe oskubane, na daremnie...Buuuuuuuuu!
Co mówicie? Głośniej proszę, co tak cicho?
Ze mną to taka rozmowa teraz jak w tym kawale co to z głuchym sąsiad rozmawiał:
- Jak się macie, Bartoszu?
- A gąsiora niosę w koszu.
- A jak tam wasza żona?
- Toć to gąsior a nie wrona.
- A jak tam wasze dzieci?
- Związany, nie poleci.
Trzeba by do lekarza. Terminy do laryngologa - jakieś 6 tygodni...Co by tu? Ostry dyżur - 8, 10 godzin czekania...Eeeee...
Za telefon. Może by tak tam, gdzie do stomatologa...Zadzwonłam. Pani się odzywa:
- Proszę przyjść jutro, lekarz jest od godziny dziewiątej...Tylko ze skierowaniem i dowodem ubezpieczenia.
- Słucham?????
Nie wierzyłam własnemu szczęściu. Po prostu W CZEPKU URODZONA!!!!
- I nie będzie problemu?
- NIE - odpowiedziała,już poirytowana, recepcjonistka.
Skierowanie...Hmmmm...Godzina 11.00. Do przychodni dzwonię. Jest dwóch lekarzy, numerków nie ma, to chyba jasne...Jest taki fantastyczny lekarz - Motek...Uuuu..jakby tak do niego...Ale już go babcie wywąchały, że jest ekstra - mega - super doktorek i walą do niego dŹwiamY i oknamY! Nie ma szans...Ciągną do niego ze wszystkich dziur i zakamarków, podpierając się laseczkami, wspierając na balkonikach, nawet jadąc na wózkach inwalidzkich (przychodnia po remoncie, winda obecna). A on, ten Motek, swoje ojcowskie ramiona otwiera i płacze rzewnymi łzami jak MUSI przepisać antybiotyk! Nic to, walę do Motka, położę się w drzwiach jak Rejtan, musi mnie przyjąć! Poszłam do rejestracji, sprawę ugadałam...Dobra. Wszystko w ręCach Motka!
Teraz tylko doktorka wzruszyć, omotać (nomen omen), omamić i zdobyć upragnione miejsce w kolejce oraz dostąpić zaszczytu audiencji. A dzielne babcie emerytki bronią dojścia, nie dadzą nawet na drzwi zerknąć, czujne jak psy myśliwskie...
- Czy mogę z panią wejść nachwilkę, ja tylko o COŚ spytać pana doktora? - odzywam się pewnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem, z pytaniem, do siwej matrony, która TERAZ ma wejść.
- Prosz...- niechętnie zgadza się kobieta
I już pilnuję swojego miejsca...
Babcia wyciąga z torby rajstopy.
- Pani patrzy, tylko 6 zł! - stwierdza z tryumfem.
- W Biedronce? - pytam
Spojrzała na mnie z uznaniem, chyba pierwsze lody niechęci do mnie, jako KONKURENTKI o względy i CZAS doktora zostały przełamane...
- Tak! Na mnie to "4"!
- A jakie były rozmiary? Ja też kupowałam...Kupiłam śliwkowe, brąz i grafit...Na bazarku "40" po 11, a "60" po 13, a tu - po 6! - dodaję autorytatywnie...
Robi się powoli wesoło. Gdy wchodziłam była wrogość i cisza jak w rodzinnym grobowcu, teraz zapanowała atmosfera piknikowa...
W tym momencie drzwi się otwierają i siwa wyrusza. Ja za nią.
- Panie doktorze, tylko jedno krótkie pytanie, Ja tylko po skierowanie, można będzie?
- Yyyyyyy..ale ja mam dziś komplet..yyyyyy...
- Ale panie doktorze, ja jestem głucha jak pień!
- Ma pani wyznaczoną wizytę u specjalisty?
- Mam, na jutro!
- Pani poczeka...
NO!
Wracam do poczekalni. Właśnie rozpętało się dochodzenie, kto ma NUMEREK, a kto chce się dostać na krzywy ryj! Dochodzenie prowadzi babcia w adidasach..
- Tamta, co teraz weszła TO NA PEWNO bez numerka! Mówiła, że na 12.00, a tu już 13.30!
- No widzi pani jak jest, człowiekowi uczciwemu w życiu ciężko - daję do zrozumienia, iż to ja jestem ta z nieposzlakowaną opinią.
- Tak! Ale ludzie mają TUPET!
- Mają. Ci uczciwi to teraz się nazywają frajerzy, głupi się rodzą, głupi umierają. Kwestia wychowania..
- Oj tak...
- Ja to lekarzy RACZEJ unikam, chyba , że muszę! - przyznaję się uczciwie
- Jeden lekarz to mi dawał zastrzyki. Dawał i dawał i NIC - dołączyła się babcia z krzywym nosem..
- A wie pani, mi też proponował blokadę! A ja się nie zgodziłam. Bo koleżanka mi powiedziała, że niszczy tkankę! On się wścieK, ale dał mi zabiegi i DOBRZE! - opowiadam
Kobiety słuchają z zainteresowaniem
- Ja pani dam taką ulotkę o muszkach. Bardzo skuteczne - odzywa się ta w adidasach.
O jakich muszkach? - myślę. Ale nie pytam...Wiadomo, nowe metody, pijawki wracają, to może i jakie tam specjalne muszki...Wstyd nie wiedzieć...
Potem okazuje się, że chodzi o łóżko - takie za dziesięć tysiaków. ŹLE USŁYSZAŁAM :)Ale zabiegi w ramach PROMOCJI i reklamy dają za darmola..
- Ja już byłam z pięćdziesiąt razy! - chwali się ta w adidasach
Potem opowiedziała mi o operacji HALUKSÓW, którą przechodziła w Stanach, a którą wykonywali dwaj bracia, chyba bliźniacy, operacja się udała tylko potem musiała na piętach chodzić z gazetami w butach i bandażach i w adidasach przez rok...UFFFF!!!! Wysłuchałam cierpliwie..
- Na ból kolan to najlepsza KAPUSTA! - rzuciła ta z krzywym nosem, nerwowo smarcząc w chustkę.
- O! - krzyknęłam z euforią - ja też kapustę przykładałam i jak miałam punkcję, to chirurg powiedział: jeszcze pani do mnie wróci, to się powtarza! A ja kupiłam kapustę, obłożyłam kolano i mi wszystko wyciągnęła! A i synowi czyraka wyleczyła, a ciętego już miał mieć! A tu dziurki się zrobiły i ropa uJszła!
W tym momencie wszedł nowy komplet pacjentów, których "doktor Judym" miał również przyjąć bez numerka. Była już godzina 14.30, a Motek przyjmował do 14.00 jak głosiła tabliczka na drzwiach..
Babcia w berecie, druga, mocno wysuszona staruszka i mężczyzna w zielonych ogrodniczkach monterskich.
- Ja ze wsi przyjechałam. Bo to moja siostra, słaba, w głowie sie jej kręci...A mąż lat 85 sie przewrócił na ulicy i noge złamał...To jest los, ja nie wiem co tera...Tak to jest, człowiek lata za młodu, a potem..Ta starość..
- Młodzi też chorują - odparłam - stresy, zatrucie środowiska, pracoholizm...
- Ta! - odezwała się ta z krzywym nosem - Bo teraz to wszystko chcą młodzi od razu! Mnie matka uczyła zupę z jednego kartofla gotować!
- A do chirurga to gdzie najlepiej? - spytałam z innej beczki
- A na Kicatego, tam jest taki najprawdziwszy doktor! On operacje nawet robi! Bączek się nazywa (oczywiście nazwiska nie usłyszałam dobrze z powodu głuchoty). To ta w adidasach dała głos...
- On do mnie powiedział - kontynuowała z przejęciem - zrobi pani zdjęcie i JESZCZE MOKRE PANI MI PRZYNIESIE!
Zapisałam nazwisko długopisem wziętym od pani z rejestracji..Przy okazji dowiedziałam się, że obecnie można się rejestrować na wizytę przez internet, wchodząc na podany adres i logując się. I tu wkroczyła nowoczesność i komputeryzacja. Kod jakiś kazała mi też pani wymyślić - czterocyfrowy...
- A pani wie, że przez tę komputeryzację WAS ZREDUKUJĄ? - spytałam słodkim głosem
- Wiem..Zawsze tak jest, że potem jest restrukturyzacja i likwidują "niepotrzebne" stanowiska...I jedna osoba ma robić za trzy - dodała ze smutkiem
Takie czasy..
Potem już wyszedł anioł z gabinetu...
- Która pani po skierowanie?
Zerwałam się na równe nogi.
- To które to ucho? - spytał pan doktor
- Prawe!
- Pani myśli, że ja się znam na uszach, nie wiem jaki jest cel tych skierowań..- mruknął pod nosem słusznie..
- Panie doktorze, my WSZYSCY tak uważamy, ale myślały na tą REFORMĄ głowy nie byle jakie i jeszcze wzięły za to grube pieniądze..
ANO....
Jutro idę ku laryngologu!

Sława c.d.

Przyszedł do mnie dziś Piękny. To mój kolega...
- Hej dziewczyny, w górę kiecki, jedzie ułan mazowiecki - przywitał mnie jak zwykle miło z charakterystyczną dla siebie swadą.
W dalszej części rozmowy oznajmił mi, że planuje wyjechać na zgniły Zachód, pracować za wyrobnika u kapitalistycznego krwiopijcy! Jeśli taka wola jego, nie będę za nim płakać! Adieu Fruziu i papa!
Czułam się natomiast w obowiązku poinformowania go o moich planach. Planach sławy....
- Słuchaj no, Piękny! Ja ci dobrze radzę i powiem to bez ogródek i bez owijania w bawełnę, CO mam CI do powiedzenia! Prosto w oczy ci to powiem! Rozmawiaj ze mną, póki czas, bo potem..wiesz..mogę nie mieć TEGO czasu dla ciebie!
- Jak? - zdziwił się Piękny
- Normalnie! Sławna będę i będę się obracać w wielkim świecie! W towarzystwie dziennikarzy, atachetów, etranżerów i innych!!!!!!
- ETRYNŻERÓW????A kto to taki?
- Co cię obchodzi? Ważne, że to będzie niebawem moje towarzystwo! A ciebie to będę musiała nie poznawać, bo gdzie tobie tam będzie do mnie!
- No!
- Nie "n"o tylko tak! Odbije mi, sława uderzy do głowy jak te bąbelki zeZ tego szampiona!
- Aha!
- Nie "aha"! Widzisz, jak ja wyglądam? - ty pokazałam jak, stając w artystycznym rozkroku - włos siwy, ubranie czarne, to taki IMAGE! ARTYSTYCZNY!
Bo nie mam zamiaru robić z siebie dzidzi - piernik! Ja idę w starość! Starość to doświadczenie! Starość to prawda! Starość to natura! Niech żyje starość! Niech żyją siwe włosy i zmarszczki!!!!
- No....
- Ale nie martw się, Piękny! Nim mnie już TU nie będzie, to ciebie też wykreuję. A może ci i potem nawet pomogę, jeszcze nie wiem. Wszak jesteś moim MUZEM!
Jeśli chodzi o twój wygląd zewnętrzny, to wiele tu zrobić nie można - dodałam po namyśle - stary z ciebie kapeć, włos masz siwy, o, zmarszczki pod lewym okiem...Porażka..
- No...
- Ale mam dla ciebie rewelacyjną radę. Kup sobie tablet. Wypasiony. To podobnież tera bardzo modne!
- Tablet? Może tabletki? Dla ciebie?
W tym momencie weszła Mańka.
- Co tam?
- Dzwoń 999!
- Jak?
- Interwencja potrzebna.
Mańka posłusznie złapała za telefon..
Nie będę więcej gadać z czubami! Ja im jeszcze pokażę! Jeszcze się czołgać będą żeby ucałować moją stopę! NO!

wtorek, 20 listopada 2012

Sława

No bo WSZYSTKO wskazuje, niestety, na TO, że będę niesamowicie sławnym człowiekiem! Tak!
Pojawiły się już pierwsze symptomy! Śniło mi się że fruwam, czy też latam w powietrzu, wysoko nad ziemią...W dole widziałam kolorową panoramę: zielone dywany łąk, żółte łany zbóż (tylko nie wiem, czy to była ozimina czy raczej jare, nie pochodzę ze wsi), kartofliska rozległe i buraczane pola (tu coś w temacie z pewnością miałby do powiedzenia mój przyjaciel Rafałek), zagony truskawek, czerwone dachy domków jednorodzinnych oraz bliźniaków, ulice, drogi wiejskie, samochody jak pudełeczka i ludziki jak mówki. Nie, żeby takie pracowite, tylko takie małe. Te ludziki znaczy. Mały człowiek w wielkim wszechświecie... A nad tym wszystkim JA, Gruszka , przelatująca tak mimochodem, ad HOP, jak to mówiła moja koleżanka Bożenka. Bo nawet nie wiedziała jak się mówi prawidłowo, ale mniejsza....
I tak pięknie było! Wszystko rozświetlone jasnymi promieniami słońca...Widziałam białe sciany domów, które prawie oślepiały tą swoją białością, czułam zapach kwiatów...Może ja po prostu byłam aniołem? To całkiem prawdopodobne, zważywszy na mój idealny charakter, wyjątkową dobroć i brak wad! Tak, mogłam być aniołem..Z dużymi skrzydłami jak u kondora albo...strusia..Aaaa nie, struś jest nielotem. Za to szybko ucieka...No to jaki tam ptak duży? Bocian? Orzeł? O! ALBATROS!!!!! Mój przyjaciel Kwak mówi, że KONDOM, ale chyba mnie nabiera!W każdym razie skrzydła musiałyby być wielkie i o dużej rozpiętości! Jak te od pana Ikara! Mam w końcu swój ciężar i to nie byle jaki! Jestem człowiekiem WAŻNYM, bo mam wybitnie WIELKĄ WAGĘ! No!
Aha...Jeszcze jedno..Powiem to niechętnie. Szczegół taki..Mało ważny...Ja uciekałam w przestworzach przed...Powiem wprost, gonił mnie dr Hannibal Lecter, ten co lubi ludzką wątrobę! I jeszcze Fredek Kruger z "Koszmaru z ulicy Wiązów". Dlatego tak uciekałam...A potem spadałam w dół jak kamień...Żżżżżżżżżżżż i już coraz bliżej ziemi! Ale to nic, wszak sny się czyta na odwrót...Ja sobie to tłumaczę tak: wielka sława mnie czeka..Pieniądze, splendory...Bankiety, rauty, bale...Podróże...Nie, nie, to nie to, że by mi było tak znów brak tych podróży, nie jest to prawdą, że w de byłam i gie widziałam jak to zwykł mawiać taki jeden dziadziuś z Niemiec! On tak z zazdrości! Byłam, a jakże, BYŁAM W WIELU MIEJSCACH ŚWIATA! W Otwocku koło Warszawy, w Jagniątkowie na koloniach w 73 r., w Konstancinie, w Kołobrzegu, w Broku nad Bugiem i na Słowacji w sklepie z alkoholem po absynt! W końcu go nie kupiłam, bo podobno z narkotykiem jest, kupiłam likiery! No więc nie jestem AŻ tak podróży spragniona! Domatorka jestem!
W każdym razie mam zamiar mieć forsy jak lodu i szastać pieniędzmi na lewo i prawo! Przede wszystkim wykupię wszystkie szaliczki i kapelutki z bazaru! A potem...to nie wiem..Zastanowię się...Tylko, że gorzej będzie jak mi woda sodowa uderzy do głowy! Podobnież tak BYWA w stanach podobnych do tego stanu, w którym JA się znajdę już niebawem! No nie wiem, czy wówczas nie zacznę ludźmi pomiatać i gwiazdorzyć! Nie wiem! Będę miała fanaberie i dziwactwa. Wówczas to z niektórymi osobami nie będę chciała przestawać...Zmienię adres (na willę w Konstancinie lub Podkowie Leśnej - tam jest ładnie), numer telefonu..No, wtedy to będę się w wielkim świecie obracać: aktorzy, artyści, ambasadory, etranżery, atachety! Może jacyś malarze...Namalują mi portret jak ten no...Styka ,Poli Negri..Może popiersie mi wyrzeźbią, a może nawet..mój pomnik gdzie stanie...Ehhhhhhhh..
No, sorka, idę gary zmywać i pralkę włączyć na płukanie bo mi od wczoraj w bębnie zalega!Papa!

poniedziałek, 19 listopada 2012

Domek Babci Grusi

Mam domek na pewnym społecznościowym portalu...To jest taka chałupka, w której sobie mieszkam z moim Wnusiem. Chatka stoi na wsi, gdzieś na skraju lasku, ale blisko od Biedronki. Bo na tej wsi jest kilka Biedronek. Tam robimy z Wnusiem zakupy. Ale, ale...Właśnie. Jak już wspomniałam, Wnuś mieszka ze mną w tym ubogim domku otoczonym płotkiem i ze studnią cembrowaną na podwórku. Wnuś jest jeszcze bardzo malutki. Ale jednocześnie mądry - po Babci. Zajmuje się głównie spaniem na przypiecku, gdzie ma wyściółkę ze starego kożucha dorożkarskiego. Chłopczyk ma na imię Pawełek, ale imienia nie używam, jest dla mnie Wnusiem i wsiooo :) Wnuk mój bardzo kocha jedzenie. A je prawie wszystko, byle dużo i tłusto. Najbardziej lubi pierogi z mięsem i skwarkami, draże, kotlety panierowane z kurczaka w serze, kiełbasę suchą i niesuchą, jajecznicę i...jajaka sadzone. Jest też wytrawnym szachistą, z czego Babcia Grusia, czyli ja nie jest bardzo zadowolona, wręcz przeciwnie, jest nawet bardzo niezadowolona i marzy o tym, by Wnuś przestawił się na inną , równie atrakcyjną, lecz zdecydownie bardziej bezpieczną dyscyplinę sportową. Wnuś czasem pracuje, nawet dość ciężko i gdyby nie jego życzliwi koledzy, pewnie pomarłby, chudziaczek, z głodu przy tej robocie, bo kanapki, które Gruszka mu szykuje, starczą mu na dwa kłapnięcia paszczą. Co tu kryć, łatwiej UBOGIEJ Babci ubrać Wnusia niż wyżywić. Co do odzienia, to aby były białe skarpetki i jedna jesionka z poczwórnymi kieszeniami na..zakupy w Biedronce. Babcia zrobiła Wnusiowi ostatnio nowy moherowy berecik oraz kalesony i rękawiczki z jednym palcem. Te ostatnie, z bardzo wartościowej jeszcze włóczki, ze sprutych, babcinych, starych i już podartych, reform. Wnuś chodzi po zakupy i czyni to bardzo..skrupulatnie i oszczędnie, gdyż fortelu mu nie brak. Po babci. Marzy też mój Wnuś o tym, aby babcia w końcu odkopała swój garnek, gdyż spodziewa się w tym garnku bogactw wielkich. I ma rację. Tam są ogromne bogactwa! Ale ziemia jest bez przerwy zamarznięta i garnka odkopać nie da rady! Ani rusz! Dlatego musimy biedować razem z Wnusiem moim i liczyć na wsparcie dobrych ludzi, a konkretnie bogatych, lecz skąpych Ciotek, głównie z Hameryki! Lecz Ciotki dolary liczyć potrafią, mają węża w kieszeni i Wnuś musi sporo się namęczyć (dzieciowina), naprawić komplementów, napodlizywać, namówić pochlebstw. To jest, niestety, bardzo męczące zajęcie, więc Wnuś jest po takim "seansie" znów głodny i końca tego jego apetytu nie widać, ale wiadomo, apetyt oznaką zdrowia, a zdrowie dobre Wnuś ma - po Babci. Jak zresztą większość cech pozytywnych. Wnusio mój ma bardzo bezczelną jedną Ciocię - Barabasza, która NIBY podaje się za ciocię, ale w sumie to się podszywa, bo bez przerwy na cnotę Wnuka mego dybie! Także samo jak jego naŻyczona Ruda, która kokietuje go wciąż i wabi jajkami sadzonymi, które Wnuk tak pasjami lubi! Jest jeszcze siostrzyczka Wnusia - Maleńka. To bardzo dobre dziecko, o złotym serduszku. Ma wielkie błękitne oczy i jest bardzo ładna. Ale też dybie na majątek Babci, jak każdy. Na garnek, na spuściznę całą, na tę schedę dostatnią! I bardzo jest miła dla Babci Grusi, gdyż liczy na duży spadek zapisany jej NOTARIALNIE! Ruda ma jeszcze niesfornego brata Janka, który w rzeczywistości jest pradziadkiem Grusi, ale jest to dość skomplikowane pokrewieństwo i nie dla każdego zrozumiałe. I to by było na tyle. O Ciociach nie będę zbyt dużo wspominać, gdyż opieszałe są one we wspieraniu naszej biednej rodziny, która ma OGROMNE potrzeby, zwłaszcza ŻYWIENIOWE!!!!
I to by było na tyle!








Szkolenie BHP

Ha! Szkolenie BHP.
Każdy pracownik powinien być przeszkolony pod kątem bezpieczeństwa i higieny pracy, co zwiększa szansę na uniknięcie w przyszłości wypadków przy pracy! Obowiązują też szkolenia okresowe! ŁO!
Na sali ze trzydzieści parę osób. Najpierw była miła, energiczna pani. Uświadomiła zebranym, iż obowiązkiem każdego obywatela jest udzielenie POSZKODOWANEMU obywatelowi pierwszej pomocy zgodnie z Art. 162 Kodeksu Karnego! Nieudzielenie może być przyczyną pociągnięcia ZA ODPOWIEDZIALNOŚĆ, ŻE!!!!!!!!A co! Ni ma to tamto! Żarty się skończyły. Jeśli działania delikwenta nie pomogą, a może i zaszkodzą, nie ponosi on za to żadnej odpowiedzialności zgodnie z Art. 757! Najważniejsze, że nie zaniechał!
Bo jak jest zagrożenie życia, to i gorzej już być nie może, czyli NIBY zaszkodzić nie można, jedynie pomóc, tak wynika z tego. Zabrałam głos z zapytowywaniem, skąd to człowiek szary, może stwierdzić zagrożenie życia, jak są takie wypadki jak np. urazy kręgosłupa, że jak zacznę takiego dziadka z tym połamanym krzyżem ugniatać dodatkowo w ten mostek 30 razy , a potem jeszcze go nadmucham, to chyba mu stanu nie poprawię, wręcz przeciwnie, może nastąpić zejście. Moje też. Z nerw. Pani powiedziała, że później odpowie. A później już o tym nie było. W ogóle to mi się masa pytań na usta cisnęła, w kwestii formalnej i w temacie, ale ugryzłam się w język...Nie lubię jak ludzie robią gUpie miny:)
Siedziałam koło koleżanki Kathrin i Sobol. Część o pożarach prowadził pan. Młody. Muskuł miał jak się patrzy...Mięśnie mu grały pod obcisłą koszulką polo...
- Nawet jak na mężczyznę, względnie zbudowany - skonstatowała koleżanka Sobol
- Pewnie coś trenuje - potwierdziłam domyślnie
- Gasi pożary! - westchnęła koleżanka Sobol
- Musi sikawkę ma - zgodziłam się ochoczo
- Nie widać - z zawodem stwierdziła koleżanka Sobol
- A co, ma NA WIERZCHU NOSIĆ? - zawrzałam świętym oburzeniem
- Skup się lepiej na tym co pan mówi - napomniała mnie gderliwie koleżanka Sobol
- Ma matowy głos - podsumowałam rozczarowana CHYBA BĘDĘ MUSIAŁA GŁOS ZABRAĆ, nudno się robi! - kontynuowałam
- Że? - zdziwiła się koleżanka Sobol
- No, że w kwestii FORMALNEJ. Duszno jest, można by okno otworzyć!
Dalej był horror i filmik z pożaru akademika gdzieś w Rosji...Studenci skakali z okien.
Potem pan puścił inny film jako przerywnik. Pożar budynku. Strażacy stoją pod oknami z taką płachtą jak batuta. Gruba baba szykuje się do skoku. Strażacy patrzą z niepokojem. Baba skacze, strażacy uciekają chodu, razem z płachtą...
- HA HA HA! - zaśmiała się złośliwie koleżanka Sobol.
- Co cię tak śmieszy? Pewnie myślisz, że jak JA bym skakała, byłoby TAK SAMO, małpo?
- Nooooo..
Łypnęłam niechętnie. Podpadła mi. Nie pierwszy raz...
- Wyobraźcie sobie państwo, że jest pożar waszej instytucji. Opuszczamy budynek. Gdzie się kierujemy?
- Do domu! - praktycznie rzucił Krzysiek
- No nie. Ktoś odpowiedzialny za ewakuacje musi mieć wgląd w listę osób ewakuowanych, by nikt nie został w budynku bez pomocy! A pan sobie będzie w tym czasie w domu, w kapciach siedział przed telewizorkiem i herbatkę popijał!A pana szukać będą!
- Panie, jak jest PANIKA, to każdy ucieka GDZIE SIĘ DA! - nie dał się zbić z tropu Krzysiek
Potem było o hydrantach...
- Jak używać hydrantu?
- Ciągnąć za sikawkę - stwierdziła rezolutnie koleżanka Sobol.
A potem było jeszcze o wężach...Płaskich i półsztywnych! TFUUUU! Wynaturzenia!!!!
- A jak ja mam się ewakuować, jak są kraty w oknach, a tu już płomienie mnie liżą! - spytałam merytorycznie
- ??????????????
- Konieczny jest państwu próbny alarm! - strażak był trochę poirytowany jakby...
- A jak się okaże, że zrobię alarm niepotrzebnie? - wyszeptałam przestraszona w przestrzeń...
- Bo założyłaś NIE TE OKULARY? - spytała przytomnie i domyślnie koleżanka Sobol.
Na koniec dowiedziałam się o obowiązku posiadania w samochodzie GAŚNICY, ale NIC PRAWO nie mówi, że ma być TO SPRAWNA GAŚNICA.
Potem jeszcze były filmiki o stresie w pracy. Jak to pracownicy radzą sobie z tymi stresami...Np. rąbią toporkiem komputer lub też traktują piłą tarczową laptop. No co, zdenerwować się nie można??????
Zdrówko najważniejsze, a nierozładowanie stresu może być przyczyną poważnych CHORÓB!
I TO WŁAŚNIE JEST BHP!!!!

P.S. Na koniec był test. Na pewno dostanę CELUJĄCY!!!!!