środa, 10 lipca 2019

Pan Władek - z cyklu "Fachowcy"

      Zlew się popsuł. Elegancki, dwukomorowy, dobrej, niemieckiej firmy, której nie trzeba reklamować. Ale taka śrubka, która trzymała sitko się wzięła i rozpękła. Skorodowała na amen.
      Napisałam do producenta, zlew na gwarancji bezterminowej prawie, ja już będę wąchać kwiatki od spodu, a zlew ma w planie trwać, trwać i trwać...Na wieki wieków.
Producent przysłał 4 śrubki. Chwała mu za to. Szybko i konkretnie.
- UUUurrrraaaa - zakrzyknęłam ja, jak radziecki żołnierz idący w bój przeciwko czołgom.
      Wkręcam tę śrubkę ile sił. A tu nic.
Okazało się, że kawałek utknął w takiej tulejce nagwintowanej z PCV (chyba). Hydraulicy to wiedzą, ale nie ja. Co robić?
Grzebię i grzebię jak kura, w tej dziurze, bez efektów.
Hydraulika trzeba.
     Polecono mi pana Władka. Nie wiem, czy dobry, ale zawsze hydraulik - powiedział polecający pan Lesio, z pobliskiego sklepu z rzeczami z metalu (i nie tylko) z cyklu "urżnąć, pomalować, zaklajstrować, zapaćkać, przybić".
No dobra. Jak się nie ma co się lubi....
       Pan Władek, świetny fachura, trzy dni się umawiał. A to miał zadzwonić i nie zadzwonił. A to czasu nie miał. A to zarobiony był. A to, że "ma część poszukać".
       Po trzech dniach,  w końcu przyszedł. Części nie znalazł w swoich szpargałach, ale kupił. Za małe 30 zł. Wszystko więc , wydawałoby się, było na dobrej drodze.
      Okazało się, że część bez wlewu. A miało być z wlewem (cokolwiek by to nie było). Cóż...
Pan Władzio z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
- O cholera, a miałem tą z wlewem w ręku, miałem! - zapewniał.
Spojrzałam na niego wymownie, a w tym spojrzeniu musiał pan Władzio dostrzec niedowierzanie albo  i co inne.
- Naprawdę miałem! - upierał się - I po co mi to? Może przyjmą..Ale opakowanie rozerwałem - zmartwił się.
- Może panu przyjmą - pocieszałam - jak nie, to na pewno się przyda.
- Ale 30 zł - jęczał jak Piekarski na mękach - A pani jest potrzebna ta druga KOMORA? Będzie pani korzystać?
Spojrzałam na niego wzrokiem Bazyliszka, więc już się nie odezwał, tylko uśmiechnął niemrawo.
Po chwili dodał - I farba mi się w samochodzie wylała. Już drugi raz!
Bardzo go pożałowałam.
- Olejna? - spytałam ze współczuciem.
- Nieeee. Emulsyjna. Ale cały dekiel wyleciał. Aż się ABS włączył!
- To może pan spróbuje TO naprawić - przypomniałam nieśmiało wskazując "pacjenta" czyli zlew.
- A co tam, w środku jest? - spytał ciekawie.
- Kawałek tej śruby utknął, przecież mówiłam - naprowadziłam go na trop.
- A ma pani taką śrubę? - spytał z nadzieją w głosie.
- Mam 4! Przysłali mi od producenta! - zakrzyknęłam z tryumfem.
Teraz pan Władzio był już "w domu". Sprawnie rozłączył szare rurki. Wyciągnął kawałek nieszczęsnej śrubki, potem skręcił to całe ustrojstwo. Trwało to ca 4 minuty.
- Gotowe! - zakrzyknął chwacko.
Ale może pan by sprawdził szczelność na wypełnionych komorach - zaproponowałam fachowo.
- Eeeeee, jakby miało kapać, to by kapało, a tu łooo - pokazał mi brudny palec.
- 30 zł się należy chociaż - przypomniało mu się - bo i w sklepie byłem po tę część!
Pomyślałam, że to w zasadzie on mi powinien zapłacić z pięć dych. Raz - za cierpliwość. Dwa - za fachowe porady. Trzy - za stratę czasu i nerwów. Cztery - że jego "bycie w sklepie" NIC, absolutnie nic nie wniosło do sprawy gdyż część była nie taka jak być powinna.
Ale zapłaciłam. W końcu klient nasz pan!