czwartek, 21 sierpnia 2014

Kluczyk c. d. czyli jak to bywa w pewnych funkcjonalnych instytucjach tudzież biurach

        Czy pamiętacie może, moi mili Czytelnicy, moje opowiadanko pt. "Kluczyk"?
Pewnie nie...No, ale jest tam gdzieś, można sobie treść przypomnieć...
      Otóż nawiedziłam dziś ponownie ów urząd słynny z tego, że jest kłopot z uzyskaniem kluczyka (przez interesantów) do przybytku dumania, czyli do toalety , krótko mówiąc.
       A człowiek jak tak długo czeka, czeka, czeka i czeka, to jednak czasem musi. Może nie tyle, "inaczej się udusi", jak to śpiewał onegdaj Stuhr, ale może mu się przydarzyć coś zgoła całkiem innnego i nie z tym otworem górnym całkiem związane!
      Ale co to ja chciałam? Aha. O urzędzie.
Dziś oglądałam sobie taki stary film archiwalny polski z młodym Damięckim (Damianem). Filmik pt. "Nowy" - serdecznie polecam! KA-PI -TAL -NY! Doskonale ilustruje sytuację, jaka panowała za PRL-u na rynku pracy, także atmosferę w zakładach. Fajnie ukazuje te wszystkie śmieszne obyczaje, przepisy - durne i bezsensowne, a w ogóle cuuuudo! Polecam! Uśmiać się można, ale TAK było.


      Dla młodych to abstrakcja i kosmos:)
Przypomniałam sobie ten film w związku z moimi przejściami w pewnym urzędzie...Tym samym co kiedyś.
Sprawa, którą miałam tam załatwić, wydawała się prosta, ot, zwykłe dopełnienie formalności wg. przygotowanych przeze mnie dokumentów.
- Pójdzie pani, do pani Szczygłowskiej z Działu Kadr - poinformowano mnie , nawet zapisując godność urzędniczki na karteczce.
     Poszłam. Na drzwiach tabliczka. Nazwisko się zgadza.
Gruba, naprawdę monstrualnie otyła niemłoda pani, siedziała za biurkiem. Koronkowa biała bluzka opinała jej obfite, wylewające się, kształty. 
- Dzień dobry! Moje nazwisko ....., skierowano mnie....... itede.
- JA NIC O TYM NIE WIEM! - sarkastycznie rzuciła grubaska.
I cisza. Zero reakcji.
       Po minucie mojego stania dorzuciła łaskawie : PROSZĘ poczekać NA KORYTARZU!
Czekam, czekam, czekam, czekam, czekam...Mijają minuty, kwadranse...Czekam cierpliwie gdyż podobno cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną, więc ją ćwiczę pożytecznie. Czekam.
       Po pół godziny na korytarzu zaczął się ruch. Panie spacerowały z papierkami. Częściej ze szklankami, nabierały wody do czajnika.
- Bożenka, winogrona TERAZ BĘDZIESZ JADŁA????? - krzyczy z łazienki jakaś urzędniczka. Myje winogrona. 
- Przyjdę DO CIEBIE ZARAZ! - odkrzykuje Bożenka. Ta gruba.
      I znów ruch, panie zerkają na mnie, pewnie myśląc: a ta czego tu siedzi? Czego chce?
Zaczynam czuć się jak intruz.
     Przeczytałam całe "Metro". Z nudów. Ktoś zostawił na stoliku. Morderczyni niemowlaka została wypuszczona na wolność z więzienia po odsiadce kary. W międzyczasie oblała wrzątkiem sąsiadkę więźniarkę, ale co tam! Pewnie chora psychicznie, pewnie groźna dla otoczenia, ale co tam! Dopiero jak znów zamorduje dziecko, ponownie ją zamkną! Urwał nać!
     No, ale...Czekam. Czekam cierpliwie. Wychodzi z pokoiku pani najbardziej znająca moją sprawę. Czekam już ponad godzinę. Bo kazali. Postanowiłam się nie awanturować! I trwam w tym dzielnie!
- Pani Iwonko, przepraszam, ja już godzinę czekam i nie wiem w zasadzie na co - stwierdzam przymilnie.
- Ahaaa, zaraz zadzwonię w pani sprawie - pani Iwonka jest pełna dobrej woli.
Dokumenty miałam dostarczyć "biegusiem". Wywiązałam się. Po co i na co się śpieszyłam? - myślę z goryczą.
      Pani Iwonka dzwoni. Niestety, nie zastaje osoby, która miała zająć się moją sprawą. Urlop dwa dni.
Wychodzi do mnie.
- Przykro mi, dziś już nic nie załatwimy. Ja sama nie mogę zadecydować.
       Powoli robi mi się gorąco. Chyba ze złości. No żesz, w dobie komputerów, faksów, telefonów, jak się okazuje nie ma siły by jedna pani drugiej przekazała informację! Po prostu że -na -da!
- Pani Iwonko, mam dziś dzień pracy w plecy, strata kilkadziesiąt złotych - staram się zapanować nad kipieniem.
- To wie pani, jak zrobimy? Ta pani będzie w poniedziałek, ma urlop, przyjdzie pani do mnie po pracy. Ile pani potrzebuje na dojazd?
- Z godzinę...
- To dobrze. Ja będę do piątej. W międzyczasie niech pani zadzwoni, czy sprawa jest załatwiona...
        Zgodziłam się na taki układ. Nie miałam wyjścia...
Wspominamy jak to było za PRL, jak to petent bywał intruzem...A teraz?
        Zobaczmy, jak są traktowani pacjenci w przychodniach. Przyjrzyjmy się, jak są obsługiwani interesanci w niektórych (nie wszystkich) urzędach...
       Na koniec dobra rada.
Chcesz być super obsłużony? Chcesz by ci się w pas kłaniano? Chcesz być przyjęty z honorami? Chcesz być kawką poczęstowany? 
Przyjdź DO BANKU. PO KREDYT!
       Pod warunkiem, że jesteś wypłacalny!



wtorek, 19 sierpnia 2014

Bajka Grusi dla Dzieciaków: Kasi, Karolka, Marcinka, Asi i wielu, wielu innych - O dziwnej krainie Daba Bok.

       Gdzieś daleko, daleko, za dziewięcioma zakrętami, za trzema mostami, za czterystoma skrzyżowaniami ulic, była sobie czarodziejska kraina, a raczej królestwo - pod nazwą Daba Bok. 
      Dziwna nazwa prawda?
Bo i ludzie byli tam bardzo dziwni.
       Krainą rządził Król Maciej, władca - widmo.
Nikt go nigdy nie widział, ale powiadali, że jest, wszystko widzi, wszystko słyszy i o wszystkim wie.
     Miał on swoich zauszników, którzy byli mu wierni i posłuszni.
Wspólnym dobrem wszystkich obywateli królestwa było pomnażanie wspólnego, rzecz jasna, majątku, o czym przypominali poddanym przy każdej nadarzającej się okazji  najbliżsi dworzanie i radcy króla Macieja.
       Raz w miesiącu heroldowie trąbili na wszystkie cztery strony świata aby zebrać wszystkich poddanych i oznajmić im, a raczej po raz kolejny przypomnieć, jacy są szczęśliwi w królestwie i ile daje im przyjemności praca dla dobra Daba Boka. 
       Nie obywało się bez okrzyków pełnych aplauzu i aprobaty dla króla, podsycanego i inicjowanego, rzecz oczywista, przez zauszników i wiernych służących. 
       Oni to byli zresztą sowicie wynagradzani, bo pozostali poddani musieli się zadowolić czym bądź. Ale i tak cały czas uśmiechali się, byli zadowoleni  i czerpali satysfakcję z pracy dla budowy wspólnego dobra.         Tak długo już słyszeli peany na temat sprawiedliwego króla, tak wiele pieśni pochwalnych o tym, jak szczęśliwa jest ich kraina, jak cudownie się żyje obywatelom Daba Bok, że...w końcu w to uwierzyli. Tym bardziej, że dbano o to, by osłodzić im trud pracy, rzucając temu i owemu jakiś ochłapek ze stołu pańskiego. I tak trwało, trwało i trwało...
      Szarzy obywatele pracowali w pocie czoła, czesem nawet nie będąc wcale wynagradzanymi za pracę, ale i tak się cieszyli i uśmiechali, bo w końcu ufali, że pracują dla dobra ich wszystkich. 
      Ci, którzy bardziej wykazywali się zaangażowaniem i okazywali entuzjazm, byli od czasu do czasu wynagradzani i chwaleni i to już był powód dla pozostałych poddanych, by patrzeć na nich z podziwem i samemu mobilizować się do jeszcze bardziej wytężonej pracy. 
     Aż pewnego dnia zawitała w królestwie dzielna, choć skromna Gruszka.
Gruszka była pracowita i ambitna, więc szybko uzyskała tytuł honorowego obywatela państwa Daba Bok. 
     I tak zaczęło się jej życie w tym cudownym królestwie.
Jednak z upływem czasu, nowa obywatelka, zauważyła, że królestwo to wcale nie jest znów taką krainą "mlekiem i miodem płynącą". Patrzyła na szare i zmęczone twarze ludzi, którzy ciężko pracowali w pocie czoła, nie uzyskując za to godziwej zapłaty, a jedynie łaskawe spojrzenie zauszniow króla lub uścisk ich dłoni albo też odznaczenie...orderem z papieru. Niewartościowego!
     Czasem też byli oni chwaleni, klepani po plecach, a czasem nawet dostawali w nagrodę jakiś bardzo skromny i tani  przedmiot, ale cieszyli się, bo było to dla nich wyróżnienie. 
     Obywatele przyzwyczaili się już do porządku panującego w królestwie, kto przejrzał na oczy i zorientował się, że z uśmiechem na twarzy wykorzystuje się go jako tanią siłę roboczą, uciekał gdzie pieprz rośnie.
      I takich było coraz więcej, więc kraina pustoszała.
Spędzało to sen z powiek króla Macieja, ale jego zausznicy pocieszali go, że na miejsce tych, którzy się wynieśli przyjdą inni, nowi. Tak też się stawało. 
      I tak przez lata nic się nie zmieniało, zwykli poddani nadal wykonywali najcięższą pracę, uśmiechając się z przyzwyczajenia, a król i jego zausznicy zbierali krocie i żyli jak przysłowiowe pączki w maśle. 
     Czekacie zapewne na szczęśliwy finał tej bajki, moi mili Czytelnicy?
Otóż nie, zakończenia nie będzie. Bajka trwa nadal. I nic się w niej nie zmieniło.
      Nadal król i zausznicy mają się świetnie, heroldowie głoszą dalej na wszystkie strony świata wieść, jak to cudownie i szczęśliwie żyje się w krainie Daba Boka, a poddani pracują, pracują i pracują smutno się uśmiechając i nie licząc już od dawna na jakąkolwiek zmianę na lepsze. Ale w końcu nawet smutny uśmiech uśmiechem pozostaje.... 
      Tylko czasem ktoś odjeżdża zabierając ze sobą innych...Ale zaraz na ich miejsce przyjeżdżają nowi obywatele, pełni zapału do pracy, zachwyceni czystym dźwiękiem trąb heroldów, owacjami i brawami tłumu oraz wierzący w to, że kraina ta jest naprawdę wspaniała i cudowna. Bo w coś w końcu trzeba wierzyć, prawda?
     I na tym koniec tej historii bez finału i bez morału.
Kto jej nie rozumie, to trudno, wiem jednak, że Kasia, Karolek i inni będą wiedzieli o czym dziś Grusia zabajała...
I jeszcze jedno, moi mili. Takich krain na świecie jest bardzo, bardzo wiele, zastanówcie się, może i Wy jesteście obywatelami jednej z nich....

niedziela, 17 sierpnia 2014

Sztuka forever

Dziś na temat sztuki. W zasadzie "sztuki".

       Nasz znany i popularny aktor Andrzej Grabowski, w ostatnim czasie zbulwersował pewne środowiska swoją wypowiedzią, odnośnie gejów, jak również golizny w sztukach teatralnych. Jako sympatyk PO zaskoczył zapewne swoich  kolegów z popieranej przez siebie partii (i nie tylko) - znanych z nonszalancko i ostentacyjnie wypowiadanych poglądów - w duchu pro europejskiej kultury czyli "wolność, tolerancja ale tylko dla wybranych", swoją mocno konserwatywną wypowiedzią.




- Sensu nie mają takie przedsięwzięcia jak adaptacja Szekspira, w której to na scenie ma miejsce gwałt, gdzie jeden goły chłopiec posuwa drugiego. To skończyło się zresztą tak, że jeden z tych chłopców jakoś przez to przeszedł, ale drugi płakał jak dziecko, tak bardzo nie chciał tego robić. Ale... robił, ponieważ bał się, że jeśli odmówi, to zostanie wyrzucony. I to jest naprawdę straszne - wyznał na łamach książki.
Gwiazdor nie tylko sprzeciwia się "gejowskiemu lobby", nie popiera też zbyt dużej nagości w teatralnych sztukach. Jak twierdzi, rozbieranie się na scenie jest obrzydliwe.
- Po co 10 gołych skaczących chłopaczków albo stara aktorka, która chodzi naga przez cały akt? Genialna aktorka nie musi być naga. To wszystko jest na siłę. To jest nagość wymuszona, sztuczna, nieprawdziwa i mało artystyczna.
- Po co te stare baby i starzy faceci rozbierają się i epatują tymi zeschniętymi członkami? Dlaczego wynaturza się wrażliwość młodych aktorów? I to w dodatku za nasze podatki?
- dodał serialowy Ferdek.
Według Grabowskiego, we współczesnych przedstawieniach za bardzo epatuje się nagością, co jest krępujące nie tylko dla obnażających się na scenie aktorów, ale także obserwujących ich widzów.
http://aleseriale.pl/gid,14784,img,398012,page,5,fototemat.html

       Ostatnio opinię publiczną zbulwersowała "sztuka" pod tytułem Golgota picnic..Były protesty, byli też obrońcy. Że niby jak się nie podoba - nie oglądać. Dla mnie to żaden argument za tworzeniem takiej ohydy.
W dodatku za nasze czyli społeczeństwa, pieniądze. Nie będę komentować tego spektaklu, szkoda mi paluszków na to...coś co ze sztuką ma niewiele wspólnego, za to wiele z prowokacją katolików, intencją ich obrażenia oraz ze zwyczajnym brakiem wszelkiej przyzwoitości.
        Nie wiem, czemu ma służyć wystawienie podobnego łajna, chyba tylko ma za zadanie zrobienie szumu medialnego wśród jego , pożal się Boże , twórców.
       Mieliśmy już wiele przykładów na to, jakich środków używa się by zaistnieć, jak np. obraz "Adoracja" (Jacek Markiewicz 1992 r.) prezentowany w ramach wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej. Na szczęście dwa zawiadomienia trafiły do prokuratury. I bardzo dobrze. Katolicy mają prawo i obowiązek protestu przeciwko obrażaniu i urąganiu temu, co dla nich ważne.
       W  islamie by takiemu autorowi odrąbali łeb, tu i tak ma szczęście, ludzie załatwiają sprawę pokojowo i na drodze prawnej. Nie będę już wspominać CO obraz przedstawia, napawa mnie to niesmakiem, kto jest ciekawy, a nie wie, niech sobie wygoogluje.
       Ale do czego zmierzam? Ano do tego, że ci pożałowania godni "artyści" prześcigają się w pędzie do zszokowania odbiorców i do tego, by zostać zauważonym. Bo niczym innym nie potrafię sobie wytłumaczyć tworzenia podobnego....wiadomo czego. 
       Poruszony przeze mnie temat nie dotyczy tylko symboli religijnych i sfery religii w ogóle. Dotyczy także wszelkiej, nazwijmy to, OBYCZAJOWOŚCI.
       Pokazuje się przemoc i perwersję nie tylko w teatrze, kinie, ale także w utworach młodzieżowej muzyki. I najgorsze jest dla mnie to , że takie plugastwo trafia do młodych ludzi i czyni spustoszenie w ich umysłach i sercach.
      Przesadzam? Nie sądzę.
Że oni się nie przejmują, że się z tego śmieją? Być może, ale to jeszcze gorzej, znaczy, że zatracili wrażliwość...Czy o to chodzi by wychować ludzi bez zasad, bez uczuć, bez wrażliwości? 
Aaaaa...prawda, wszak to nas czyni niewolnikami, te konwenanse, ramy...Ta przestarzała przyzwoitość....
A my mamy być WOLNI od tych wszystkich obciążających nas czynników...Taki teraz trend, to ma nam dać szczęście!
       Jeśli ja, osoba wiekowo dojrzała, przeżywam przeczytany tekst piosenki przez trzy dni, nie mogąc się pogodzić z tym, że ktoś tworzy podobne bezwartościowe, działające destrukcyjnie i niszcząco na młodzież, gówno (przepraszam, ale nie umiem inaczej nazwać tego na co natrafiłam, zresztą przy pomocy młodych ludzi - moich znajomych dzieciaków, również zbulwersowanych tekstem).
      Może pokrótce przedstawię treść.
Czytałam go z obrzydzeniem , tekst jest w odbiorze POTWORNY i ODRAŻAJĄCY więc nie chcę już drugi raz wracać do niego i sprawdzać, czy dobrze go zapamiętałam, zresztą szczegóły nie mają tu znaczenia.
      Otóż treść. Chłopak poznaje w jakimś klubie dziewczynę. Szybko się dogadują i razem lądują u niego w mieszkaniu. Dziewczyna jest bardzo zdecydowana i wie czego chce, więc nim on "wyskakuje z butów", ona już stoi naga. Jak się domyślam, dziewczyna jest dość wyzwolona. Ma na łopatkach tatuaże kruków i w ogóle jest trendy i cool. W trakcie igraszek miłosnych proponuje chłopakowi "zabawę" dla wzmocnienia efektu doznań. Podduszanie oraz bicie. Chłopak wczuł się w rolę tak bardzo, że tłukł "ukochaną" aż ją zabił.        Trudno było jednak mu się z tym pogodzić, że przesadził, nawet ją przepraszał, ale cóż. Wypadek przy pracy.
       No i tu było najpotworniejsze. Użył jeszcze ciała dziewczyny (nekrofilia) po czym przebrał je w suknię ślubną swojej matki i się jej oświadczył. Byłoby nawet miło, gdyby nie to, że ciało się zaczęło psuć, ale wytłumaczył sąsiadce, która się skarżyła na smród, iż to kuchnia arabska (czy jakaś inna, nieważne). Potem to już tę pannę nadpsutą zjadł częściowo, a częściowo se zachował na pamiątkę, częściowo zdaje się spalił w piecu. Kruki z łopatek chyba powycinał, bo był sentymentalny.
      Fajne co? To jest sztuka, nie zapominajcie! Tego słuchają wasze dzieci! To jest licentia artistica!
No i taka to była właśnie miłość wielka , do grobowej deski, nie czytałam tekstu od połowy bardzo dokładnie, gdyż mnie zemdliło. I jak sobie przypomnę to jeszcze mnie mdli.
       Po co takie świństwo tworzyć i propagować to nie wiem...
Co to ma na celu, chyba tylko podsuwanie pomysłów i pobudzanie wyobraźni młodych ludzi, bo jeden ze wstrętem zareaguje jak ja, a inny będzie może chciał spróbować...Ohyda. "Sztuka" dla zboczeńców.
      Jeśli mi nie wierzycie to polecam grupę Słoń. Tytuł: Love forever czy jakoś. Ta grupa ma jeszcze "lepsze" teksty podobno, ale nie patrzyłam. Nie wiem nawet czy to grupa czy jakiś zboczony wykonawca lub wykonawczyni tfu! Ale na pewno ma fanów i to rzesze...Bo to takie...oryginalne!
      To by było na tyle o "sztuce" bez granic, bez zahamowań, bez cenzury.
O TAKE WOLNOŚĆ WALCZYLIŚMY, prawda?

sobota, 16 sierpnia 2014

Retrospekcja

Kochani moi Czytelnicy,

       Na wstępie chcę zaznaczyć, a propos poprzedniego mojego wpisu, iż sklerozy nie mam, bo o swoim dzieciństwie pisałam już nie raz, ale....
      Cóż, musicie mi wybaczyć. Nie macie innego wyjścia. 
Ta retrospekcja co i raz do mnie wraca...Prześladuje mnie, no!
     To były bardzo szczęśliwe chwile, choć nie było ani luksusowo, ani bogato...
Nie wirowała w łazience czy kuchni (u niektórych) pralka automatyczna, tylko prało się na starej Frani czy jak u mnie - Światowidzie z Myszkowa...
Pranie to był rytuał, to było MISTERIUM!
      Moczenie, pranie, gotowanie, płukanie farbkowanie i krochmalenie...Tyle było czynności. 
A jak fajnie kręciło się korbą wyżymaczki! Te duże sztuki były najgorsze! I woda brudna wylewana przez gumowego węża! Trzeba było pilnować, by nie przelało wiaderka!
Potem magiel.
A teraz co? Baba wrzuca do pralki, pierze, czasem suszy...Jaka robota?
      Przepraszam wszystkie "baby", ale ja jestem konserwatystka, nie feministka wyzwolona i baba to baba, chłop to chłop, a nie jakieś dżendery nie wiadomo co!
      Wtedy był czas, teraz nie ma...
I niektóre gospodynie nawet prasowanie ograniczają do minimum (ja-nie!).
      Dziś - płyta grzewcza, kuchnia gazowa, piekarniki, rożna, grille elektryczne...No i ku ogrzewaniu mieszkań kaloryfery lub ogrzewanie podłogowe. Wtedy - kuchnia węglowa i piec. Wiecie ile to roboty?
      Wstać o czwartej, napalić w piecu, potem rozpalić pod kuchnią, zagrzać wodę do mycia...
Przecież nie wszędzie była ciepła!
      No i nierzadko łazienki nie było tylko zlew, micha...
Teraz - kabiny, wanny, duperelki, kafelki, bąbelki, hydromasaże, śmaże...A ludzie chore!
      Wtedy dzieciaki - glut do pasa, chleb pod kran i cukrem posypane(ja tak nie jadłam nigdy, ale byli smakosze) i hajda na podwórko!
     Teraz dzieciaki wydeligacone, wymiętoszone alergiami, astmami, chorobami starczymi...To jest nie do uwierzenia, żeby młody dzieciak miał stwardnienie rozsiane czy jaskrę!
      No, oczywiście, dzieciaki były w ruchu - wrotki, rower, zbijak, dwa ognie, klasy, chłopek, guma (mam na myśli nie tę popularną teraz u młodzieży, a nawet DZIECI, tylko całkiem inną).
      Dziś siedzą takie szczurki zabiedzone, odchudzone, zgarbione, w okularach i klik klik...
Wyścig szczurów wszak! Nie ma czasu na głupie skoki, biegi, śmiech, wściekanie się, pomysły jak z księżyca! Nie ma czasu na robienie widoczków ze szkiełek! Po pierwsze - bo się ubrudzą, po drugie - coraz mniej opakowań szklanych, po trzecie - nie będą tu samopas latać bo złapie ich pedofil, po czwarte - nie będą kwiatków czy zielska dotykać, bo ciort wie czy nie trujące i czy pies nie nasikał! 
Co zamiast? Nauka siedmiu języków obcych od kołyski, balet, może jaieś sporty ekstremalne, może rzeźba, florystyka...
      Ptaszków karmić nie wolno! Ptaszkom nie wolno dawać chleba i resztek(kiedyś było wolno).
Ptaszki będzie bolał brzuch, a w ogóle to nie można śmiecić chlebem na osiedlu! Niech no tylko gospodarz domu (kiedyś dozorca lub cieć) takiego dokarmiającego zobaczy!
     A propos dozorcy....Muszę od razu to napisać bo potem zapomnę!
Byłam ostatnio w pewnym miejscu w Warszawie, dzielnica Ochota. Umówiłam się tam z kimś, miałam podany adres...Patrzę - brama zamknięta, domofon. Ale wjeżdżał akurat samochód do środka, to ja myk!
Podwórko studnia prawie...Klatki naookoło. Numery mieszkań od - do...
      Stanęłam zdezorientowana...Co widzę? To jest nie do uwierzenia! PRAWDZIWY DOZORCA! Taki jakiego zdzieciństwa pamiętam! Cały w drelichach, maciejówka na łbie! UNIKAT! A wiecie co miał w ręku? Miotłę!!!! Prawdziwą miEtłę z witek! Cudny!
- A pani do kogo? - odezwał się do mnie podejrzliwie.
Myślałam , że go ucałuję! Zainteresował się! Order bym mu złoty dała!
     Oczywiście powiedziałam o jaki chodzi mi adres i wskazał mi drogę. Ale było to dla mnie fascynujące przeżycie...Taka właśnie retrospekcja...
No, ale powracając do naszych ptaszków.
     Kiedyś to dzieci się uczyło:

Jaś je śniadanie
a na gałązce ptaszek ćwierka
chętnie by skubnął sobie serka
w mleko nóżkami wszedł obiema
i pił i jadł!
Ale...nic nie ma...

       I dziecko zaraz biegło do mamy po okruszyny, sypało na parapet...Bo serduszko miało dobre i szkoda było ptaszka głodnego...
Wysyp dziś na parapet, zaraz ci przyjdą i nawymyślają, że ptak im obsrywa! Nie wolno dokarmiać!
     Dzieci po podwórku nie latają bo...hałasują! Nie ma gry w piłkę, jazda na rowerze i wrotkach surowo wzbroniona! Nie wolno zakłócać spokoju!!!!!
Wszystko stoi na głowie!
     Ekologia, zdrowe żywienie, wspomagacze witaminowe, mikroelementy, a ludzie coraz bardziej słabi i nieodporni!
     Firmy prześcigają się w atrakcyjnych ofertach urządzeń, łóżek zdrowotnych, materacy, kliniki oferują zabiegi (płatne), baby latają na masaże, odmładzanie, liftingi, botoksy...Potem mają usta jak dwie parówki, ale co tam, noszą je dumnie! Fakt, że czasem rok po przefasonowaniu i podciągnięciu, pępek mają w okolicach ust, ale ważne że są piENkne i młode jak... jagoda po Świętym Morcinie!
Gonitwa, stres, zadyszka, serducho siada, nie wytrzymuje się tępa...
     No bo to nie można przecie jechać na wakacje do Urli, na Mazury czy w Bieszczady! Trzeba na Kretę, do Maroka czy Chin! A na to trzeba zarobić latając z ozorem do pasa!
Tak, inne teraz czasy...
Nie żal mi PRL-u, to nie to...Tylko jakaś tęsnota czasem mnie ogarnia za normalnością...Za tym, by iść do sąsiada ze szklanką, cukru pożyczyć...Za tymi matami obrzydliwymi wiszącymi prawie w każdym mieszkaniu...Za tapczanem z aksamitu z wałkami, z których robiliśmy z bratem "robotki" - kukły wielkości człowieka w ubraniu, okularach, czapkach na głowach...Za lalkami ze szmatek, za misiami pluszowymi z trocinami w środku, które jak się zmoczyło (hehe) np. ucząc misia pływania, to już nasiąkały i śmierdziały i rady na to nie było żadnej, tylko taki potem ciężki, śmierdzący miś siedział...kochany najbardziej na świecie....
Ech....

piątek, 15 sierpnia 2014

Dzieciństwo Grusi

      Jestem Gruszka i mam lat....sporo.
I nie bądźcie zbyt ciekawi ILE, bo dostaniecie kociej mordy, moi mili liczni Czytelnicy!
     Grusia przyszła na świat dawno temu, kiedy jeszcze w wielu domach paliło się w piecach,a w kuchniach funkcjonowały kuchnie węglowe. Obok kuchni stała skrzynia na węgiel, na której można było wygodnie usiąść i fajtać nogami.
     Kuchnia węglowa miała prawdziwy popielnik, w którym widać było żar. Od czasu do czasu trzeba było wybrać z niego zbierający się popiół specjalną szufelką. Był też najprawdziwszy pogrzebacz, pewnie niektórzy nigdy takiego nie widzieli, ale Gruszka pamięta go z własnego dzieciństwa. Służył do grzebania we wnętrzu kuchni oraz do przesuwania fajerek.
     Grusia od urodzenia była dzieckiem rozgarniętym i inteligentnym. Patrzyła rozumnie z czeluści becika na świat, oczkami koloru rodzynek, a kształtem przypominającymi wąskie migdałki.
- Ojej, jaka ona śliczna, podobna do małej Chinki! - zachwycał się wujo Marian, który właśnie wrócił z Pekinu. Był zafascynowany Chinami, śpiewał w chórze Harfa, toteż miał okazję wyjeżdżać to tu to tam...A Chiny były aktualne w tym czasie.
      Grusia miała apetyt niespotykany wprost, toteż rosła jak na drożdżach. I nabierała ciałka. 
Była zdrowa i żwawa. Pycho jej gładkie i czerstwe wyrażało jednak od zawsze troskę o losy świata...
     Grusia jako czarujące dziecko od małego miała powodzenie u płci przeciwnej, co się przejawiało w nieustającej chęci dokarmiania jej przez większych od niej, już chodzących, kawalerów - bułką i biszkopcikami.


     Nie wiem czy już mowiłam o wybitnej inteligencji Grusi. Jeśli tak, powtórzę raz jeszcze, głośno i dobitnie!
Grusia od najmłodszych lat przejawiała wyjątkowe oznaki mądrości i umiejętności oraz dawała wyraz silnej woli! W dodatku nie znosiła sprzeciwu i wszelkie jego przejawi tłumiła w każdy jej dostępny sposób!
     Gdy miała lat cztery i mama nie pozwoliła jej na coś, Grusia złapała nożyce krawieckie i błyskawicznie poprzecinała siedem rzeczy, które jej się akurat nawinęły pod rękę. Chodziła po pokoju i chlast - firanka, chlast - obrus, chlast - ściereczka, chlast - chusteczka do nosa! A co, niech mają za jej krzywdę, niech wiedzą, że Grusi się nie mówi NIE!!!!!!


     Gdy miała lat może sześć, znalazła gdzieś na podwórku puszkę z resztkami farby olejnej. Zielonej. A że miała zdolności manualne i zmysł praktyczny, zaraz wymalowała sobie rękawiczki do łokci. Nie wiadomo dlaczego, mama nie była zachwycona i poszedł w ruch rozpuszczalnik!
     Grusia nie lubiła zdjęć. Była leworęczna, co jej wytykano. Wkurzały ją te głupie uwagi.
Gdy przybijała elementy tzw. układanki-przybijanki lewą rączką i ktoś chciał to uwiecznić na zdjęciu, natychmiast przekładała młoteczek do prawej ręki.
     Raz zmuszono małą czteroletnią Grusię, by założyła znienawidzoną sukienusię, tę błękitną w białe kółeczka, na ramiączka. Grusia miała zły humor. Dała temu wyraz wypinając pupę do zdjęcia. Odbitkę jednak podarła w latach późniejszych, bo co, kurcze, będą komentować!
     Generalnie Grusia pozować do zdjęć nie lubiła, gdyż uwłaczało to jej godności osobistej, toteż konsekwentnie prawie do każdego zdjęcia wywalała ozór.
    Grusia mówiła bardzo wcześnie - dużo i mądrze. Szczególnie lubiła siedzieć w oknie, jako dwulatka i wykrzykiwać do przechodzących: PIJANA, PIJANA! Tak to walczyła z alkoholizmem oraz innymi problemami trawiącymi społeczeństwo od lat najmłodszych!
     Mała Grusia miała różne ciekawe zajęcia, niestety, niektóre nie były aprobowane przez mamę np. jazda na łyżwach po kuchni.
      Mała Gruszka miała ulubioną zabawkę - marynarza z gąbki. Kiedyś nie chciała iść spać tylko bawić się owym marynarzem. Mama prosiła, Grusia nic. Zaczęła się szarpanina w wyniku której łeb marynarza został urwany. Wtedy padły znamienne słowa skierowane do mamy: do końca ŻYCIA ci tego nie zapomnę.
       I konsekwentnie niedawno to zostało PRZYPOMNIANE! Co jak co, ale Gruszka pamiętliwa jest i potrafi się zemścić!
     Po drzewach Gruszka łaziła niczym wiewióreczka jakaś, ulubionym jej zajęciem było siedzenie na czubku sosny koło stacji benzynowej, której uwielbiała zapach.
     Mała Grusia czytała w wieku 5 lat, pięknie rysowała (szczególnie królewny), a w szkole dostawała samie piątki...w pierwszej klasie.
      Bo potem to już było różnie. Uczyć Grusia się specjalnie nie lubiła, była tak inteligentna i mądra (nie wiem, czy o tym wspominałam), że doszła do wniosku, iż nauka jest jej zbyteczna bo i tak wszystko wie lepiej. Znaczy najlepiej.
      I tak jej zostało po dzień dzisiejszy!