środa, 31 października 2012

Moja babcia cz. II

Z babcią łączyło mnie coś...wyjątkowego. Niby szorstka, chłodna pozornie. Nie znosiła okazywania wzruszenia. Gdy całowałam jej spracowane dłonie, z jakąś pasją mi je wyrywała, zanosząc się śmiechem, by pokryć wzruszenie...W dzieciństwie, gdy mama poszła do pracy, razem z prababcią zajmowała się wychowywaniem mnie i mojego brata. Podgrzewała nocniczki, by dziecku pupka nie zmarzła. Tarła marchewkę na soczki. Robiła domowy makaronik i pierożki. Śpiewała dzieciom pieśni, na ogół smutne, o źle się kończącej miłości. W pieśniach tych na ogół ON szedł na wojnę, ONA zaś umierała na suchoty, po czym ON na wieść o śmierci ukochanej, również umierał. Babcia też opowiadała mi różne historie..O wojnie, z życia, pierwszy raz usłyszałam też od niej o Katyniu. Znałam też treść libretta wielu oper..Od babci:)
Odprowadzała mnie do szkoły i na religię. Znała moje koleżanki, potem..chłopaków. Niektórych..ostro krytykowała i miała rację:) Mojego męża pokochała od "pierwszego wejrzenia". Był niechudy. Babcia gustowała w takich niechudych. Jej ideałem był Presley. I Tomasz Lis:)
Moja babunia nie znosiła telewizji, uważała , że jest głupia. Niektóre programy jednak oglądała... Za to pasjami słuchała radia, głównie Wolnej Europy...Kochała swój Kraj, a mi wpoiła miłość do Ojczyzny i patriotyzm - tak obecnie niemodne słowo...
Gdy płakała, a płakała często ze wzruszenia, albo nad losem biednych ludzi, to był to odruch serca. Z płaczu często przechodziła w śmiech...Bo nastroje miała zmienne. Mówiła dużo, szybko, bez przerwy, "połykając" czasem końcówki wyrazów :) Miała coś do powiedzenia cały czas. Pisała pięknym kaligraficznym pismem, ale nie kończyła zdań:) Nie starczało jej cierpliwości...Mojego męża kochała bezkrytycznie..Nie dała na niego nic powiedzieć. On ją też..Do dziś ją wspomina. Była także dla niego kimś ważnym i wyjątkowym...
Była tak uroczo złośliwa:)))Miała kapitalne poczucie humoru..Gdy się śmiała, łzy płynęły jej po policzkach. Dyrygowała wszystkimi: mężem, córką, robotnikami (nazywali ją szefową), proboszczem parafii Kamionek, sąsiadami...Była apodyktyczna i nie znosiła sprzeciwu. Podobno z wiekiem jestem coraz bardziej do niej podobna, taka Olera hihi Nie rozumiem tylko jednego. Skąd ten śmiech mojej kochanej, najukochańszej babuni, gdy oznajmiłam, że nawtykam sobie MIRTU w ślubny welon!!!!))))))

Moja babcia...

Moja babcia...Zawsze ją wspominam przed Świętem zmarłych. I nie tylko..To był wyjątkowy człowiek...Odeszła 12 lat temu....
Zawsze myślałam, że nie przeżyję jej śmierci. Przeżyłam. Jakoś...
Przyszła na świat w biednej rodzinie. Mieszkali na Mińskiej. Dzieci było pięcioro. Dwoje zmarło bardzo szybko...Bardzo ciekawe jest to, że dziewczynki miały nadawane imiona męskie (Stanisława, Janina, Wacława), chłopiec - był jeden - Marian...Prababcia uważała, że takie nadawanie imion zapewni powodzenie jej dzieciom...A dzieci kochała nad życie. Gdy zmarła jej maleńka Wacia (miała ponad rok), przez wiele miesięcy dzień w dzień bolała ją głowa i całowała jej sukieneczki..Pradziadek płakał i..zaglądał do kieliszka. Podobno przed śmiercią powiedziała po raz pierwszy "tata". Pradziadek był rzemieślnikiem i to świetnym. I z pewnością żyłoby się im dostatnio gdyby nie "wielkopańskie" maniery pradziadzia (gęsina i gorzałka dla wszystkich) oraz jego iście kawalerska fantazja..Prababcia była dobrą kobietą i bardzo dbała o swoje dzieci. Pradziadek kochał ją po swojemu, nigdy na nią ręki nie podniósł...Nawet jak troszkę za dużo wypił. Dzieciaki były zdrowe jak orzechy i nad wyraz urodziwe i zdolne. Talenty miały różne. Np. Marian mając lat kilka wyrysował portret Piłsudskiego na śniegu. Wszyscy się zatrzymywali i z zadziwieniem kręcili głowami, że taki mały, a tak...Malował, rysował, śpiewał w chórze "Harfa". Moja babcia nie była wykształcona, nie było na to pieniędzy, ale nad wyraz zdolna i inteligentna. Po skończeniu szkoły poszła do pracy, do "Dzwonkowej" na Kamionku. A dziewczyna z niej była prześliczna. Smosarska przy nej wysiada. Czarne włosy, olbrzymie czarne oczy, wspaniała figura. Jak przyjechała telewizja filmować pracę w zakładzie, to tylko moją babcię brali na "przód". Ciekawostka - w tej samej fabryce pracował Stanisław Grzesiuk. Tam też poznała dziadzia. Dziadek o wdzięcznym arystokratycznym imieniu Leonard i "dobrym" niemieckim nazwisku zakochał się w młodszej o 7 lat Nince. A pochodził on ze znamienitej rodziny z Włocławka. Taka trochę arystokracja. Więc mezalians...Dziadziuś był najmłodszym, rozpieszczonym przez dużo starsze siostry benjaminkiem. Gdy siostrunie zobaczyły z kim to się zadaje ich brat, z jakąś bidną panną z Mińskiej ulicy, zaczęły dziewczynie robić afronty, całkiem jak w "Trędowatej". Ale dziadek był zdecydowany, a babcia stanowcza. Gdy zobaczyła , co się święci, powiedziała: albo na Wielkanoc, albo adieu, ja się w lata wpędzać nie będę! (miała "aż" 18 lat) . Dziadziuś kawaler wspaniały, atrakcyjny..183 cm wzrostu ( a wówczas to był wzrost bardzo wyjątkowy), brunet o pięknej twarzy, elegancki i nieźle sytuowany...No i ślub się odbył...A w 9 miesięcy póżniej zakwiliła w beciku jedyna córeczka - Lusia - moja mama...A było to dokładnie w dzień Bożego Narodzenia...

Wrażenia...wspomnienia...zmysły...

Czy zwracacie uwagę na zapachy? Ja jestem zapachowcem...Bardzo mocno odczuwam wszelakie wonie i często je zapamiętuje...nawet na całe życie...Taki zapach tkwiący gdzieś w "kieszeni" mojej pamięci czasem powraca do mnie po latach, w całkiem innej sytuacji, w innych "pięknych okolicznościach przyrody"...Wówczas zaczynam się zastanawiać skąd znam tę woń. Bo przecież to było już "grane" gdzieś, kiedyś... Ot, takie zapachowe Déjà vu...Zapach drewnianych schodów domu w Otwocku w upalny lipcowy dzień, przemieszany z wonią odgrzewanego jedzenia na kuchni węglowej...Zapach wilgoci. Zapach dworca kolejowego z metalicznym posmakiem w ustach; to przypomina mi wyjazdy z dzieciństwa, z rodzicami albo z dziadkami....Zapach benzyny zawsze kojarzy mi się ze stacją benzynową na ulicy Poniatowskiego, która znajdowała się koło tego starego domu w Otwocku, gdzie pomieszkiwaliśmy latem. Kiedy przywożono benzynę, ten, w zasadzie fetor, był bardzo intensywny, a dla mnie..przyjemny:) Zapach ściółki sosnowej na piaszczystej glebie w upalny dzień. Z tej ściółki formowało się "ściany" domu, fotele, stoły, spanie i zabawa w dom była przednia...Lepkie od żywicy szyszki sosnowe koloru zielonego lubiłam trzymać w dłoniach i wdychać aromat żywiczny..Czasem taką szyszką można było i w nogę zarobić, albo i w głowę, ojojoj jak bolało! Lubię las. Tam jest zapachowy raj. Maliny mają taki charakterystyczny przyjemny zapach, słodki i owocowy..Jak z wiersza Leśmiana "W malinowym chruśniaku". Jagody pachną inaczej. A grzyby! Echhhhh...Kiedy wchodziło się do lasu po deszczu, mój chrzestny , który już nie żyje, a był grzybiarzem, wyrokował: SĄ GRZYBY. Bo było je czuć...Lubiłam dotykać mchu. Takie zielone poduchy jak z aksamitu. Po deszczu, stojąca miejscami woda tworzyła  piękny podwodny świat. Wyobrażałam sobie, że tam jest podwodne królestwo, które dla nas, śmiertelników jest nieosiągalne..Ale jest..Coś tak jak w "Alicji w Krainie Czarów" po drugiej stronie lustra..Albo  patrzenie na zamarznięte roślinki pod warstewką lodu, jak za szybką..Cudne!
Zapach pierwszego chłopaka, w którym byłam zakochana...Pachniał dobrą wodą z Pewexu..Albo woń zawilgotniałego namiotu ze szkolnej wycieczki i gotującego się na kocherku makaronu ..Tak..To jest takie moje osobiste archiwum..Człowiek im starszy chyba tym bardziej sentymentalny się staje hehe Ano, starość nie radość...:)))))

wtorek, 30 października 2012

Mała Gruśka

No bo, kurczaki, TO NIEPRAWDA, co mówi moja mama, że ja od małego byłam niemożliwa! I złośliwa! To są najzwyklejsze kalumnie i pomówienia! Zawsze byłam człowiekiem myślącym, od noworodka!!!!
Mój wujek, a właściwie brat babci, był człowiekiem niezmiernie utalentowanym artystycznie. Pięknie malował i śpiewał. W chórze "Harfa". Był zafascynowany Chinami, gdyż z tym chórem miał możliwość bytności w tym kraju, czego nie każdy mógł dostąpić w czasach PRL - u..
Mała Grusia przyszła na świat w piękny październikowy dzień i po krótkim pobycie w szpitalu znalazła się w domu. Leżała sobie grzeczniutko w beciku i rozglądała się ciekawie po pokoju, rozmyślając nad problemami nurtującymi świat początku 60-tych lat. I nie tylko. Wówczas stanął nad nią wspomniany wujek i powiedział z zachwytem: jakie śliczne dziecko! Jak mała Chineczka! Bo wszystko co z Chinami się kojarzyło, zasługiwało na miano "ślicznego"...A Grusia miała oczka przepiękne, skośne, mongolskie....
Mała Gruszka rosła jak na drożdżach, bo apetyt jej dopisywał od urodzenia. Była zdrowa i dorodna. Już od małego wzbudzała zainteresowanie płci przeciwnej, czasem przez dwuletnich kawalerów była nawet dokarmiana łakociami różnymi, biszkopcikami i innymi pysznościami. Gdy miała cztery latka  podobno już była mocno pyskata, ale chyba ta opinia jest  przesadzona! Mała Gruszeczka miała zawsze poczucie godności i swoje zdanie, a przejawy wszelkie łamania jej woli karała z wielką konsekwencją. Gdy "niedobra" mama przeciwstawiła się jej zachciankom, czteroletnia mądrala złapała za nożyce i spacerując po pokoju chlast - firanka, chlast - obrus, chlast - ściereczka. Tak pocięła ze złości sześć rzeczy. A co, na drugi raz niech nie zadzierają! Gdy mama nakazała  Grusi założyć sukienkę nielubianą, taką niebieską w białe kółeczka, mała złośnica poproszona o pozowanie do fotografii - owszem, zapozowała ale...wypinając tylnią część ciała i ukazując zebranym swoje różowe majtosy. A propos zdjęć - prawie na każdym Gruszeczka miała albo wywalony ozór albo wściekłą minę..Bo ją ludzie denerwowali! Raz mądralinka znalazła puszkę zielonej farby olejnej. Niewiele myśląc wymalowała sobie eleganckie rękawiczki do łokci, taka z niej była modniacha! Czyszczenie trwało parę godzin...Włażenie na drzewa, na szafę, jazda na łyżwach po kuchni - te zabawy były na porządku dziennym tak samo zresztą jak burzenie starszemu bratu misternie pobudowanej piramidy z klocków. Taka była mała Grusia. Więc niech NIKT, KURKA WODNA, nie waży się mówić, że była niemożliwa, bo mogę się MOCNO ZDENERWOWAĆ tą rażącą niesprawiedliwością i WYBUCHNĄĆ, NO!

poniedziałek, 29 października 2012

Huragan Sandy w Ameryce

Huragan Sandy...Nowy Jork już po największym uderzeniu. Dziś rano oglądałam w telewizji Brooklyn tonący w wodzie. Prądu nie ma kilka milionów mieszkańców. Ewakuacja szpitali. Mały chłopiec murzyński wyprowadzany, idzie o kulach... Przecież tam są małe dzieci, starcy, osoby niepełnosprawne, kobiety w ciąży... Brak prądu oznacza zamarcie życia. Metro zalane. Już jest minimum 13 ofiar w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Sandy to nie tylko huragan, wiatr dochodzący do  130 km na godzinę zrywa sieci energetyczne, wyrywa drzewa, łamie dźwigi. To straszna tragedia wielu ludzi. Wyobraźmy sobie być w oku niewyobrażalnego żywiołu, to przerażenie, panika, strach, zniszczenia, lęk o najbliższych, o dzieci...Bardzo współczuję tym ludziom. Sandy został sklasyfikowany ze względu na swoją siłę jako bomba cyklonowa...
Tym czasem nasz wesołkowaty spiker mówi o "widowiskowości" wydarzenia...Pokazywane są zdjęcia złamanego dźwigu i wielu, których to nie dotyczy zacierają łapki z powodu sensacji. Już tam Obama będzie na tej tragedii ludzkiej swoje lody kręcić..Dobry wujaszek szybko pokaże swoje oblicze pełne współczucia, zadeklaruje pomoc..Cóż, niedługo wybory. No dobrze, dobrze, ja się nie czepiam, przecież głowa państwa taką postawę przyjąć powinna...Tylko niestety te teatralne gesty dla mnie są zawsze grubymi nićmi szyte. Bo nie są podyktowane prawdziwymi uczuciami - współczuciem, żalem, lecz jest to gest zupełnie niebezinteresowny..Polityka, polityka...Tak jak u nas. Nagle trąbi się o ponownej analizie katastrofy smoleńskiej, znaleziono na wraku Tupolewa ślady materiałów wybuchowych..Ajajaj, jaki SUKCES SPEKTAKULARNY - ponad 2 lata po tragedii...I nagle za Nergala się wzięli i sprawa obrazy uczuć religijnych wielu Polaków znów ujrzy światło dzienne. PO spada na pysk, może jak tak robią w galoty, to nagle próbują na siłę zapunktować u ewentualnych potencjalnych wyborców? Nie znam się na tym, ale nawet dla takiego laika i ignoranta jak ja coś jest na rzeczy...
Powracając do Sandy. Nowy Jork podobno już po najgorszym. Co będzie dalej? Czas pokaże..

Moje dzieci

"K"

Stał się cud drugi
i znów biała sala
wyglądające z łóżek głowy
potem mówiono - jakby przywieziono słońce
tyle szczęścia miałam w sobie

już pewniej tuliłam maleńki tobołek
wpatrywałam się w drobniutką buzię
jak pomarańczka
to na całe życie najpiękniejsze wspomnienie
widzę ten film - gdy razem siedzimy za stołem


byłam na każde kwileniem wezwanie
nadawałam ci dziesiątki imion
choć dziś mężczyzną - młodym dębem
lecz w skrywanym kąciku mej pamięci
na zawsze małym dziecięciem zostaniesz
A.W.

Moje dzieci

"M"
Wiele lat temu cud się zdarzył
zimna szpitalna sala
i zegar biały na ścianie
dziesięć godzin
i..spełnienie marzeń

maleńki byłeś jak pluszowy miś
pierwszy płacz
musieli raz zadać ci ból
wtedy usłyszałam twój pierwszy krzyk
i zrozumiałam, że teraz ja i ty

kłębek miłości
całe cztery kilo
tuliłam ostrożnie
w nocy czuwałam, wszystko dla ciebie
dla mnie - morze radości

czasem też łzy i lęk
twój śmiech i pierwsze słowa
pierwszy niezdarny krok
syneczku mój, teraz jesteś jak topola
lecz do dziś pamiętam tamten październikowy dzień...
A.W.



Moje dzieci cz. II

Poleżałam sobie trochę, spanikowana tym co niebawem nastąpić miało....Baby się darły, mnie chciało się spać...W końcu zainteresowali się mną. Zbadali, dali oksytocynkę i jazda! Parę razy e e e i już! LEEEEEEEEEEEEE LEEEEEEEEEEEEEE LEEEEEEEEEEEEEE! - usłyszałam kwilenie i zobaczyłam coś czerwonego i..takiego sobie. Mój syn! 4,150 kg!!!HURRRA! Potem było normalnie, nie umiałam karmić,  maluch dostał żółtaczki dość silnej, ja temperatury i..zaczęła się karuzela, nerwy i płacz - mój i dziecka...Synka kochałam nad życie, trwa to do tej pory oczywiście, choć to stary kUń. Byłam na każde jego wezwanie. Wpatrywałam się w niego, oglądałam kupki, kąpałam, przewijałam..Jeszcze w ciąży pokupowałam w KOMISIE ciuszki na..2 latka. Wyobrażałam sobie jak w tych ślicznych turkusowych porciątkach będzie stawiał pierwsze kroczki...Ta miłość mnie wypełniała jak balon, aż mnie dławiło szczęście...Musiałam mieć drugie. Może ta miłość się podzieli na dwa - myślałam...Może mi odpuści trochę ten lęk, to ogarniające mnie wariactwo.  Zaszłam w drugą ciążę. Bałam się bardzo, mały był ciężki i domagał się na rączki, a mój brzuchal był coraz większy. Na porodówkę pojechałam w terminie. Już wiedziałam co i jak. Było dużo lżej. Krócej. Nie bolało. Zresztą perwszy raz też nie...Gdy mnie przywieźli prawie byłam gotowa rdzić. Bez bólu, bez specjalnych symptomów. Drugi syn przyszedł na świat bez problemu, sprawnie, ale...nie usłyszałam jego płaczu..Zamarłam przerażona...Lekarz dał mu klapa dwa razy i....rozległ się potężny ryk, prawie basem:) Moje maleństwo! - wyszeptałam...Ładne maleństwo! - śmieli się lekarze. 4, 550 kg:) Wózek, sala, szczęście, ulga... Wjechałam jak królowa zwycięstwa , uśmiechnięta i rozpromieniona na wspólną salę. Potem pacjentki mówiły: jakby słońce do nas przybyło! Bo one takie biedne, stękające, obolałe, a ja radosna, śmiejąca..Dzień dobry! - wrzasnęłam na przywitanie. Potem już karmiłam małego żarłoka, a on spał..A ja pomagałam innym pacjentkom i pocieszałam je...
I zaczęło się normalne życie. Przy dwójce dzieci miałam mniej pracy niż przy tym jednym pierwszym płaczku, bo drugi synek jadł i spał..Taki mały smutasek! Oczka jak kasztany, pulchniutki, wiecznie nienażarty. Wychodziłam z chłopcami na spacerki. Wszyscy zaglądali do wózka i podziwiali małego grubasa. Była jedna Włoszka, która miała synka Lukę i mojego młodszego nazywała "proboszcz" - uwielbiała go...Dzieciaczki rosły szybko, ale problemów nie brakowało..jak to z dziećmi...Choroby, nieprzespane noce, radości przeplatane ze smutkiem...Ale powiem jedno, stałam się najszczęślliwszym człowiekiem na świecie. Dzięki NIM. A mój mąż stał mi się bardzo bliski bo...miał w tym moim szczęściu swój WKŁAD:)

Moje dzieci...

Dzieci chciałam mieć od..zawsze. Będąc małym pacholęciem z kokardkami (płci żeńskiej) uwielbiałam bawić się z mniejszymi od siebie. Jako szesnastoletnia panienka szłam raz z mamą ulicą, a tu nagle: CEŚĆ! Mały bezzębny szkrab:) Mama do mnie: nie wiedziałam, że masz TAKIE koleżanki:) Potem już dzieci bardzo pragnęłam. W zasadzie nie wiem, czy głównie nie dlatego chciałam wyjść za mąż, by mieć dzieci...Trochę trwało nim znalazłam odpowiedniego kadydata na męża. Charakterek miałam zawsze, toteż moje związki kończyły się często..hmmm..burzliwie. Ale nie żałuję!  Był nawet taki moment w moim życiu,  miałam już te 25 lat, więc strasznie "stara" byłam, a kandydata na męża ani widu, ani słychu, że chciałam sobie machnąć z kimś takie malutkie...Nawet się za reproduktorem rozglądałam..Ale na szczęście mi przeszło. Dziecko powinno być wychowywane w pełnej rodzinie! Takie rozwiązanie to egoizm i zaspokojenie głównie własnych potrzeb! Tak rozmyślałam i dalej czekałam. Potem poznałam mojego przyszłego męża. Długo nie "chodziliśmy" bo chłopak był zdecydowany albo i zdeterminowany. Po 3 miesiącach stwierdził , że chciałby bym została jego żoną, a po pół roku zabiły ślubne dzwony i powiódł mnie do ołtarza osnutą w mgłę tiulów i koronek...Gdy chodziłam na nauki przedmałżeńskie do kościoła Św. Aleksandra, były tam wykłady na temat naturalnej regulacji poczęć. Kazali coś obserwować, coś tam mierzyć, zapisywać..I wtedy na podstawie moich zapisków i pomiarów doszłam do wniosku, że dzieci mieć nie mogę, bo "wychodzi" nie tak jak powinno. Przeprowadziłam nawet rozmowę z przyszłym mężem, co będzie gdyby...I czy jak NIE, to adoptujemy...Narzeczony powiedział: zrobię wszystko byś była szczęśliwa. Pamiętam to jak dziś. Jak ja go za to polubiłam jeszcze bardziej! I zrobił, dotrzymał słowa...Choć mi jakoś ta ochota na dziecko od razu po ślubie DZIWNIE przeszła, ale za to mój mąż był zdecydowany i równo 9 miesięcy po ślubie przyszedł na świat....Ale najpierw było zdziwienie, że to już..Że tak łatwo "poszło"..Że tak niewiele potrzeba hehehe Aż mi się wierzyć nie chciało. Myślałam , że się trzeba będzie potężnie sprężyć, a to..już..Dziwne. To niemożliwe - myślałam - tak szybko? Jesteś!- orzekła moja koleżanka..Zrobiłam test. Zaburzenie hormonalne albo wczesna ciąża - tak było w opisie kreseczki. Ani chybi, zaburzenie hormonalne! Jestem CHORA! Moje "zaburzenie hormonalne" darło się niebawem jak opętane...Pobyt w szpitalu był horrorem. Wystraszona, przerażona, w koszulinie szpitalnej ledwo zasłaniającej to i owo, na piersiach bez guzików więc mniej więcej do pępka odsłaniająca moje wątpliwe wdzięki.  Żyletkę trzeba było mieć ze sobą. Bo żyletek nie było wtedy. Towar nieosiągalny w zwykłej sprzedaży detalicznej... Potem lewatywa i kibelek za parawanem , z lekarzem  siedzącym na przeciwko (!) w trakcie tej krępującej czynności załatwiania potrzeby fizjologicznej. I  na porodówę. Zimno było jak w psiarni. Biała sala. Zegar na ścianie. Pani się nie rusza - sucho wydała komendę położna. Podłączyli aparat, już fuch, fuch, fuch - serduszko bije. Gorąco mi było, skoczyło ciśnienie, ale w sumie spoko. Se leżałam, bolały mnie plecy..Ile można w jednej pozycji...

Ni mam żalu do nikogo...

Ni mam żalu do nikogo, ino do ciebie niebogooooo, łoj Halino, łoj jedyno, dziewcyno moooojaaaa, dziewcyno moooojaaaa..Śpiewam sobie. A co, nie mogę? Dlaczego każdy musi się zachowywać tak, jak tego oczekują inni? Dlaczego każdy musi tkwić, czy chce, czy nie chce, parafrazując bodajże Różewicza, w swojej małej stabilizacji? A ja nie chcę i nie będę. Bo kto to wymyślił, że nie wypada? Że wstyd? Wstyd to kraść i z choinki spaść:) Męczy mnie takie tkwienie w ramach, takie paniusiowe zachowania co niektórych koleżanek, takie ubieranie się "pod szablon", taki standard życia. Człowiek powinien robić to, na co ma ochotę, o ile nie krzywdzi innych i o ile go na to stać. A tu niestety...Pewne wzorce są narzucane. Przez media, przez środowisko...Kupiłam sobie kapelutek. Brązowy, wywijany na tygrysa. Wyglądasz jak królowa Bona - stwierdził małż..No może trochę..Ale w zasadzie to dlaczego niby mam nie wyglądać JAK KRÓLOWA BONA? Że niby co? Krzywdę swoim dostojeństwem szczególnym komuś robię? Dziś śnieg i mrozek lekki. Minus dwa chyba. Lekko zamarznięte chodniki. Orła można wywinąć. Hu hu ha - mówię do pani, co sprząta. Lubię taką pogodę, ale nie w październiku ino w Święta - dodaję. A pamięta pani takie Święta, żeby śnieg był? - pyta pani. Pamiętam, z dzieciństwa...Ano..
Tera wszystko na głowie postawione bez te eksperymentA pogodowe. Harp czy coś...Czy faktycznie żyjemy w okresie “końca czasów” i czy wielkie anomalie pogodowe, masowe wymieranie zwierząt, niezwykłe nasilenie się trzęsień ziemi są na to dowodem? - zadają pytanie na jednym z blogów. Nie znam odpowiedzi, ale wiem, że normalne to nie jest i ktoś na tym łapę trzyma co wywraca  nam wszystko do góry nogami. Jeszcze kwiatki w ogródku i śliwki na drzewach a tu bach, śnieg! A w Hameryce ludzie do huraganu się przygotowują. Co za czasy?
Jest u mnie w pracy taki chłopak. Fajny. Podoba mi się jego punkt widzenia. Dość wysoko postawiony, ale wzorcom i wymaganiom środowiska nie ulega. Nie jest trendy i cool. Wszyscy KATERING, a on NIE. Żonka daje mu zupkę domową  w specjalnym pudełeczku, którą sobie w mikrofalówce podgrzewa. I ma w nosie to, co mówią inni. Bo INNI na obiadki chodzą wspólnie i tam się integrują. A on się nie integruje. Bo nie i już. No i dobrze. Trzeba być ponad. Może i trochę się na tym traci, ale za to zyskuje się wewnętrzny luz i to jest cenne. Bo nie każdy da sobie kajdany założyć. Ja tam wolę mieć kolorowe sny...I patrzeć na wszystko zza weneckiego lustra...

niedziela, 28 października 2012

Zakończenie bajki

Jeszcze tylko trzeba było przesłuchać łajdaków. Zawezwał przed oblicze sądu tych rzezimieszków. Stodoła robiła mądre miny, starała się wykręcić. Ale jej wstrętne fałszywe zezowate żabie oczka ją zdradziły. Zresztą, mocno plątała się w zeznaniach. Rafulek tak się trząsł, że aż popuszczał w galoty. Zawsze bał się policji. Zaczął wszystko zrzucać na swoją panią.
- To ona! To ona mnie namówiła! Ona mi kazała! - darł się wniebogłosy
- Jak śmiesz! Tak o mnie, twojej dobrodziejce, jak śmiesz? - równie wrzeszcząc odpowiadała Stodoła
Ale wszystko było jasne..
Grusiołeczka została wypuszczona, serdecznie przeproszona, także zostało jej wypłacone spore odszkodowanie.
Za te pieniążki urządziła ona wielkie przyjęcie dziękczynno-powitalne,  z oriestrą, tańcami, hulankami, dobrym winkiem, tortem czekoladowym, jedzeniem wszelakim...I ja tam byłam miód i wino piłam, koniec i bomba, kto nie czytał ten trąba..I już:)

Bajka cz. III

Nie spał całą noc wymyślając łajdactwa, a nad ranem plan był gotowy. Spreparował donos na biedną Grusiołeczkę i wysłał do odpowiednich organów odpowiedzialnych za porządek w okolicy. Nawypisywał na Grusiołeczkę co niemiara zarzutów i oskarżeń. Nie na darmo wiele lat spędził z ohydną Stodołą w jednym śmierdzącym bajorze. Napisał więc że "podejrzana raz w tygodniu bierze udział w nielegalnych zgromadzeniach, najprawopodobniej jest anarchistką, faszystką, nazistką, rasistką, szowinistką, terrorystką i sabotażystką". Dalej zasugerował że "podejrzana zajmuje się przemytem i rozprowadzaniem mąki zamułki". Oprócz tego , żeby już nie było wątpliwości dodał na koniec, że "osoba ta stosuje mocno podejrzane praktyki i czary". To wszystko napisał Sral i podpisał "Życzliwy władzy".
Następnego dnia do chatki Grusiołeczki wtargnęła brygada zamaskowanych antyterrorystów. Obezwładnili biedaczkę i zakuli w kajdany. Na próżno maleńka Grusiołeczka błagała o litość, to było na nic...
Została osądzona i osadzona w więzieniu na wysokiej wieży...
Nie pozostało nic innego Grusiołeczce jak płacz, bo na sprawiedliwość już nie liczyła..
Tymczasem jej przyjaciele odkryli tajemnicze zniknięcie Gruszki. Znali oni Stodołę i Rafulka - te dwie odrażające ropuchy, znali ich śmierdzące bajoro PO nie od dziś...
- Trzeba coś wymyśleć - odezwała się Barabasz
- Ale co? - zastanawiała się intensywnie BożYnka
- Od czegoś w końcu jesteśmy wróżki IMO - stwierdziła praktycznie, jak zwykle Szuja
Zwołali naradę, w której uczestniczyli Jasió i Wnuś...Chłopaki bardzo się przejęli całą sprawą i postanowili iść na przeszpiegi do wstrętnego bajora - gniazda złych mocy. Przygotowali się do wyprawy należycie. Wzięli ze sobą klipsy na nosy by nie czuć fetoru i maski na twarz. Tak zaopatrzeni, nocą podczołgali się do wiadomego miejsca. Tam podsłuchali rozmowę..I nie tylko podsłuchali...
- Wszystko jest załatwione Stodółko! Poszło jak z płatka!
- Grusiołeczka siedzi?
- Skazana! Popatrz kochana Stodółko, jak to łatwo można zgubić człowieka, mały donosik, troszkę kłamstewek, oszczerstwek i już zamknięta na amen na wieży! Nic jej już nie pomoże. Kłopot z głowy!
- Masz Rafulku tu pająka zasuszonego i muchę! Pojedz sobie tych łakoci!
Wszystko było jasne. Już wiedzieli dzielni zwiadowcy jak doszło do pojmania Grusiołeczki!
Na szczęście mieli ze sobą dyktafon i nagrali wszystko. Całą rozmowę.
Następnego dnia poszli wszyscy do komendanta więzienia. Przedstawili mu NIEZBITE dowody intrygi.
Komendant pokręcił głową nad podłością obywateli...

Bajka cz. II

Mijały dnie, tygodnie, w szczęściu i zgodzie, Grusiołeczce i jej przyjaciółkom. Czasem tylko ten błogi ich stan równowagi ducha zakłócało dwóch huncwotów: Jasió i Wnusiu. Dobre to były chłopaki, ale czasem żarty ich się trzymały niewybredne, jak to u chłopców często bywa. To wiadro na wodę Grusiołeczce schowali, to weszli przez okno w chałupce i wyjedli pół naszykowanego na babską biesiadę  ciasta, to znów ogień pod kuchnią zagasili, ot niecnoty, bisurmany! Ale złote serducha w sumie, bo czasem i drwa narąbali, to znów ziemniaków nakopali, albo też chwasty w ogródku wypielili.
A nie wsmak było to towarzystwo złej ropusze Stodole, która zamieszkiwała najbardziej brudne bajoro w całej okolicy, nazywane przez okoliczną ludność PO. Dlaczego tak? Tego nie wiedział nikt, bo nazwa tego wstrętnego miejsca szła z pokolenia na pokolenie, przekazywana z ust do ust. W bajorze tym, oprócz wstrętnej Stodoły, mieszkał jej przyszywany pryszczaty synalek ropuch, podły i nikczemny Rafolek, zwany też Sralem. O ile Stodoła była wstrętna, stara, odrażająca, perfidna, zawistna i podła, o tyle Rafolek był o stokroć bardziej podły i nienawistnie nastawiony do bliźnich. Ten ohydny duecik całymi dniami knuł plany, jakby tu innym obrzydzić życie. Ich egzystencja mizerna i niewiele warta była niekończącym się  knuciem intryg, matactwami, kopaniem dołków pod innymi, donosicielstwem i rozmyślaniem ,co zrobić by kogoś opluć i skompromitować. Jednak metody ich działania różniły się znacznie. Stodoła chciała uchodzić za dobrą i sprawiedliwą i dlatego do swych niecnych planów wykorzystywała chętnie Srala, który i tak miał opinię fatalną , tak że nic mu zaszkodzić nie mogło. Mówili w okolicy o jego powiązaniach ze światem przestępczym, notorycznych kłopotach z prawem, szantażach i groźbach. Celem pryszczatego ropucha było zasłużyć na pochwały swej pani, wtedy bowiem, gdy odznaczył się wyjątkowym łajdactwem, Stodoła obdarowywała go wspaniałym kąskiem jak np. cuchnącym nietoperzem albo wyjątkowo tłustą muchą.
Pewnego razu postanowiła ,ta wstrętna stara ropucha, wykończyć Grusiołeczkę. A doświadczenie w wykańczaniu innych miała, bo w środkach nie przebierała. Donosy, podstęp, oszczerstwa - to wszystko nie było jej obce, ani też obrzydliwe. Wezwała  swojego wiernego ropucha Rafolka i tak do niego rzecze:
- Raf, jest sprawa. Nie podoba mi się Grusiołeczka i to jej towarzystwo. Te ich układy i układziki są MOCNO podejrzane! Jakieś przyjątka, jakieś zabawy! Ciekawe, skąd one mają na to wszystko środki! Pewnie jakieś robią przekręty! Zajmij się tym a nagroda cię nie minie!
- Już biegnę moja pani, już lecę! Już ja im dam, jakieś takie ohydne zażyłości! Już ja im rozwalę te milusiowate, MOCNO podejrzane spotkanka! Niech poznają, co to znaczy zadrzeć z takim kimś jak ja!
- Nie gadaj tyle, tylko bierz się za robotę! - wrzasnęła zniecierpliwiona starucha
Sral położył uszy po sobie i popuszczając wiatry ze strachu poszedł uknuć spisek

Bajka o maleńkiej i bezbronnej Grusiołeczce oraz złej ropusze Stodole

W maleńkiej chatynce na skraju lasu mieszkała Grusiołeczka. Nie wadziła ona nikomu, bo charakter miała wprost kryształowy. Odznaczała się łagodnością, dobrocią serca i wyjątkową wprost sprawiedliwością. Rano gdy tylko się budziła zaraz zabierała się do ciężkiej pracy, bo oprócz licznych zalet też pracowita była niezmiernie. Musiała drew narąbać, rozpalić w kuchni, nanosić wody ze źródełka, ugotować strawę...A lubiana była Grusiołeczka przez wszystkich, ludzie do niej lgnęli, bo wszystkich zawsze wysłuchać była gotowa, a i radą dobrą służyć. Miała Grusiołeczka trzy znajome dobre wróżki. Jedna - Barabasz - mocno potargana i bardzo charakterystycznie wyglądająca ze względu na pewne szczegóły w jej fizjonomii, wyjątkowe i nie spotykane u nikogo innego. Druga wróżka miała na imię BożYnka i miała serce dobre i szlachetne, PRAWIE jak Grusiołeczka. Trzecia wróżka , dość cholerycznego charakteru, ale za to obdarzona  zmysłem praktycznym, miała na imię Szelma. W sumie to nie była taka zła wbrew nadanemu imieniu, choć do Grusiołeczki ŁAGODNOŚCI to jej sporo jednak brakowało. Grusiołeczka bardzo kochała swoje przyjaciółki i dobrze im się działo, szczególnie gdy ich znajoma o wdzięcznym imieniu Laurka napiekła ciast różnorakich i wspólnie z nimi w biesiadzie uczestniczyła. Robiły sobie dobrą kawkę z mleczkiem, wyciągały flaszeczkę naleweczki i miło na pogwarkach czas spędzały.

sobota, 27 października 2012

Gruszka i NK


Tak jest wyraźniej nieco...Rysunek znaczy...

Moje dziecko jest kąśliwe.
Pyta:
- Jak się odnosi tak SPEKTAKULARNY sukces na NK?
To taka gUpia aluzja hehe
- NORMALNIE - odpowiadam nie zważając na prowokację:)
- A czy nie myślałaś o założeniu swojego własnego portalu?
- Owszem , mam taki zamiar - odpowiadam - NAZWĘ GO NASZA TUSZA. PL!


Miód

Śnieg pada od samego rana. Z deszczem. Zapowiadali. Wyciągnęłam ciepłe buty i cieplejszy szaliczek. Na główkę wełniany berecik. Z antenką. Koloru morskiego. Lubię ten kolor i pasuje mi do moich piENknych ócz - brązowych. Mąż od rana stęka. Basem mówi.
- To przez ciebie! Ściągasz ze mnie kołdrę i wietrzysz! I plazma wpada!
Mój mąż mówi, że to powietrze teraz to nie powietrze tylko PLAZMA. Może i ma rację...
Idę na bazarek po zakupy.
- Miód kup - odzywa się małż głosem zbolałym i pełnym cierpienia - tylko z dobrego źródła, niepodrabiany. Od chłopa - daje mi wskazówki. A NAJLEPIEJ NIECH CI POKAŻE! - Bosz....myślę, bredzi... UKĄSZENIA OD PSZCZÓŁ!
I wszystko jasne. Dziś nikomu wierzyć nie można. No! Zrobiłam mu herbatki z sokiem malinowym i ucałowałam w czółko, okrywając cierpiętnika wełnianym kocem ...Niech wie, że jestem  i łączę się z nim w bólu...Znaczy katar ma. I lekką chrypkę...Wiadomo, MĘŻCZYZNA:)
Idę sobie bazarkiem tup tup..Jaja kupione, mandarynki, pomidory są....I tak sobie nagle przypomniałam  ten miód i że mam te ślady od pszczół sprawdzać...No i zaczęłam parskać i rechotać. Ludzie dziwnie się na mnie patrzą. Ale nic to, idę dalej, a śnieg zacina jak Olera!
Przy alejce głównej dwie przycupnięte postaci. O! MIODY mają. Podchodzę nieco nieufnie pomna na przestrogi mego ślubnego.
- A ten miód to jaki? - pytam obrzucając podejrzliwie sylwetki. Kobieta zakutana w szal i mężczyzna, pewno mąż.
- A różne: akacjowy, lipowy, wielokwitowy. Po 30 zł. A gryczany po 35.
- A mniejszych nie ma? - pytam. Bo wiadomo JAKI TEN miód, trzeba najpierw spróbować...
- Nie, ale ten większy się pani lepiej opłaci bo taniej wychodzi!
Ano i prawda.
- A skąd ten miód? Z Mazur? - pytam KONTROLNIE PODCHWYTLIWIE.
- Nie, spod Garwolina, pasiekę mamy własną - odpowiada kobiecina. No, egzamin NIBY zdała.
- Bo to wie pani, dla męża chorego potrzebuję, a on mi kazał sprawdzać, czy macie ślady po ukąszeniach! - mówię żartobliwie - wie pani, ile ja bajek będę się cierpiącemu musiała naopowiadać?
- Pani powie, że były ukąszenia, ale już zeszły. Teraz już ZIMA I PSZCZOŁY ŚPIĄ!
Noooo, od razy widać, że pszczelarka prawdziwa , zna się na pszczołach i ich obyczajach...
KUPIŁAM DUŻY SŁÓJ LIPOWEGO:)


piątek, 26 października 2012

Bajka cz. III

A wtedy poczuł, że jego serce twardnieje niczym głaz. Nie czuł już nic, ani litości, ani współczucia, ani zrozumienia dla innych, ani sprawiedliwości..Jak autoamt pozostał w rękach ludzi podłych, a jego szlachetność zniknęła jak zdmuchnięty wiatrem dmuchawiec..
 Mieszkała na podzamczu czarownica Gruszka. Była ona kością w gardle Stodoły i jej sługusa Rafika. W zasadzie to była czarodziejka nie czarownica, kobieta spokojna, nie wadząca nikomu, ale z naturą waleczną. Widziała ona całe zło , które dzieje się w królestwie i niesprawiedliwość rządów. Widziała niezadowolenie ludzi dobrych, podłość, matactwo, które źli ludzie z kręgu dworu królowej Stodoły szerzyli. Dlatego też buntowała ludność przeciwko władzy, która ciężkie i niesprawiedliwe jarzmo na lud włożyła, samemu pławiąc się w swoim mataczeniu i łgarstwach..
Stodoła i jej pachoł Rafik postanowili jakoś pozbyć się Gruszki. Rafik wielokrotnie robił prowokacje, nawet groził jej pobiciem. Wypisywał oszczerstwa o jej rodzinie i niej samej. W swoje łajdactwa wciągnął nawet swoich znajomych, podłych jak on sam. A miał tam kilka swoich zausznic. Wierną, ale za to beznadziejnie głupią , za to spełnijąca najbardziej nawet perfidne rozkazy Rafika - GrabY, równie głupią co brzydką Ziele zwaną Koński Pysk oraz inną wstrętna i równie podłą czarownicę Grzyb. One to wiecznie nachodziły dom Gruszki, wyzywały ją, obrażały, pluły na nią, niszczyły obejście. Gruszka wielokrotnie pisała skargi do Złysława Gromosława, ale on niezmiennie odpisywał, że "osoby dostały ostrzeżenia" i z tego efektu żadnego nie było. Czasem też wstrętne gadziny przebierały się za Gruszkę, dewastowały cudze mienie, wykrzykiwały niby jako ona obrzydliwe rzeczy, żeby było na nią...Tak walczono z Gruszką. Gruszka osobą była krewką i czasem brała jakiś kij i odganiała sama łajdaków, którzy ją zaczepiali i niszczyli jej dom. No bo skoro jej skargi nie były wysłuchiwane i nikt nie był zainteresowany by interweniować, musiała radzić sobie sama. Czasem pomagały jej  koleżanki mieszkające nieopodal - Wiewióra i Cycata Sowa, ale i tak to nic nie dawało.
Tymczasem królowa Stodoła i Rafik ze swoimi pomagierkami uknuli misterny plan zniszczenia Gruszki. Plan był iście perfidny i diabelski, ale przecież kanalie przed niczym się nie cofają. Gdy po raz kolejny Gruszka w geście obrony swojego domu przed atakami tych rzezimieszków, złapała żerdę z płotu, oni prędko poinformowali Złysława, że dzieje im się wielka krzywda. Lament wielki podnieśli, wielkie były smarki i skowyty, jaka to ich straszna spotkała agresja, jak to zostali obrażeni i POBICI! Oczywistym jest, nie wspomnieli o swoich napaściach, prowokacjach, niszczeniu jej domostwa, obejścia, wyzwiskach, obrażaniu rodziny i groźbach. Złysław Gromosław przychylnie ucha nadstawił dla ich udawanego oburzenia, tym bardziej, że działał czas cały nektar zdradziecko mu podany przez Stodołę - paskudną królowę. Jad ona sączyła mu cały czas w ucho, a on jako jej krewniak nie mógł jej odmówić..No i przyszli strażnicy, zakuli czarodziejkę Gruszkę w kajdany i osadzili w więzieniu na najwyższej skale. I tak siedzi do tej pory. Ta bajka zakończenia dobrego nie ma, chyba , że znajdzie się ktoś, kto serce Złysława odmieni i czar z niego zdejmie, ale szanse na to niewielkie.
Morał z tej bajki jest taki, że nie zawsze sprawiedliwość zwycięża, najczęściej zwyciąża kłamstwo, matactwo, perfidia i intryga, a to jest bardzo słaby fundament żeby społeczeństwo mogło iść do przodu, rozkwitać, rozwijać się, bo łajdactwo tylko destrukcję czyni i niesprawiedliwość szerzy...A zobaczycie, że mam rację jak w 2013 roku wszystkich bandziorów , morderców i gwałcicieli z więzień wypuszczą...Ano, podobno nas za dużo..
I dobranoc się z Państwem:)

Bajka cz. II

A metody miał Rafik że hoho. Jeśli królowej jakiś poddany się nie spodobał, na przykład z powodu jego poglądów, albo też zbyt często niezadowolone oblicze pokazywał w jej obecności, co sugerowało jego niezadowolenie z jej rządów, już królowa Stodoła plan swój niecny i chytry knuła. Wzywała swojego sługusa Rafika i tak mu prawiła:
- Rafik, zrób prowokację. Wiesz jak, wszak nie raz już to robiłeś. Nie muszę ci tłumaczyć. Chodzi o tego pobożnego Kazuka co mieszka w chałupce koło muru. Wygląda on biednie i ludzie mogą myśleć, że lud jest uciskany w naszej krainie dostatniej, mlekiem i miodem płynącej!
 - Tak moja królowo. Już się robi. Prowokacje to moja specjalność. Nie martw się o nic. Za tydzień będziesz miała powód by wysłać go na szafot!
Tak się też działo...A metody, przebiegły Rafik miał różne i wielorakie. Czasem prowokował słownie, rozsiewając kłamstwa i oszczerstwa o obywatelu i jego rodzinie. Czasem podchodził pod dom i robił fotografie i potem wieszał te zdjęcia w grodzie z napisem "Tam mieszka człowiek niecny i podły. Każdy kto ma ochotę może powybijać mu szyby a kary nie będzie nijkiej". Stosował też groźby,  nieszczęśnika strasząc  pobiciem lub nawet i więcej. Gdy biedak czasem usiłował reagować, buntował się, pisał skargi, wpadała straż i zamykała mu usta , zakuwając przy okazji w kajdany. Takie to metody miał Rafik za przyzwoleniem swojej pani "sprawiedliwej". Powiecie: a gdzie prawo było w tej krainie? Ano było prawo, ale nie dla wszystkich. Tylko dla królowej, Rafika i jeszcze paru wybrańców, co to się uważali za TYCH LEPSZYCH. Oni byli nietykalni. Wszytkie skargi były odrzucane i uznawane jako "nienaruszenie prawa" lub też wydawano dekret iż "niezadowoleni proszeni są o kontakty z ORGANAMI" . Ale nikt się na to nie odważył...Jedna obywatelka się odważyła ale zdrowiem to przypłaciła, więc było to raczej tzw. PYRRUSOWE ZWYCIĘSTWO...
Sprawami skarg i zażaleń zajmowała się nie królowa osobiście, ale jej krewny - królewicz Złysław Gromosław. Pracy on miał co niemiara i wypełniania papierów, bo starał się on kwestie sporne rozsądzać sprawiedliwie...Nie podobało się to królowej Stodole i pewnego razu postanowiła temu zaradzić. Sporządziła specjalny nektar przy pomocy swojego wiernego sługi i zaniosła Złysławowi do wypicia.
- Skosztuj krewniaku, jaki ci wspaniały nektar przyrządziłam. Specjalnie dla ciebie, wg. receptury mojej babci. Po nim będziesz jeszcze bardziej sprawiedliwy, jeszcze bardziej prawy, bo bielmo opadnie z twych oczu i mądrość uzyskasz większą niż Salomon...Wszystko ujrzysz bez fałszu , a prawda okaże ci się w całej okazałości!
- Dobrze, krewna moja. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Takie coś mi się przyda bardzo, bo tych skarg do rozsądzania coraz więcej..
I wypił.

Bajka o królewiczu Złysławie Gromosławie, królowej Stodole, jej podnóżku Rafiku i czarownicy Gruszce

W pięknym zamku otoczonym fosą mieszkał bardzo dobry i łaskawy królewicz Gromosław Złysław, którego imię było mu nadane na przekór, jakoby, jego szlachetnemu charakterowi, wyjątkowej sprawiedliwości i dobroci serca wprost czystokryniczej..Był to królewicz o sercu wrażliwym na ludzką niedolę. Nad każdym potrzebującym pochylał się życzliwie, częstokroć nie szczędząc zawartości swojej kiesy zarobionej w sposób uczciwy i prawy. Każdego chętnie wysłuchał, z wielkim zrozumieniem kiwając głową, czasem nawet i w łaskawości swej odpowiadając na skargi i żale..Miał on w swoim zamczysku specjalne formularze, które pieczołowicie wypełniał, kierując swe łaskawe słowa do poddanych nie tylko tych pokornych, ale i tych mniej pokornych...Żyło mu się szczęśliwie i beztrosko i tak by mu się żyło dalej gdyby...Ale nie uprzedzajmy wypadków..
W prawym skrzydle zamczyska mieszkała królowa Stodoła wraz ze swoim wiernym giermkiem i podnóżkiem, a jak potrzeba i chłopcem do bicia, Rafikiem..Rafik służył królowej swej od lat wielu, czasem zbierając tęgie cięgi, czasem zaś dostając jakieś okruszyny z pańskiego stołu rzucone mu szczodrą ręką. I tak sobie żyli w zgodzie i symbiozie. Stodoła robiła wrażenie sprawiedliwej i czasem nawet zdobywała poklask niektórych poddanych, w gruncie rzeczy jednak była zła, mściwa, podła i działała bez żadnych skrupułów aby swój zamierzony cel osiągnąć. Nie robiła swoich podłości sama, bo przecież chciała uchodzić za dobrą i sprawiedliwą. Brzydka była jak noc, to przynajmniej pragnęła by poddani ją podziwiali, chwalili, a przy okazji mieli wobec niej respekt a nawet bojaźń. To nadawało jej życiu smaku, to dawało jej poczucie własnej wartości. A Rafika potrzebowała do tego, by kiedy tylko zapragnie, był  na jej posyłki,  spełniał jej najskrytsze marzenia i wypełniał plany...

W poczekalni u dentysty

Byłam dziś u dentysty. Właściwie -stki. A właściwie to pani stomatolog się mówi! Pani rewelacyjna - miła, sympatyczna, świetny fachowiec, oddana pacjentom czyli BRILANT. Jak w Leśnej Górze z serialu "Na dobre i na złe". I na NFZ! Z maleństwami byłam. Z jednym raczej...Drugi nie dotarł. Wygawor miał. Post factum jak to mówiO. No! Mało go to obeJszło...Młodzi! Gniewni i szczerzy! Ano...
Siedzę ja sobie w poczekalni. Obiecałam sobie: zero gadania! Jak mi powiedzieli, że ja KONFLIKTOWA to nie będę rozmawiać z nieznajomymi! Wcale. Bo ja gaduła jestem. Gadam wszędzie: w windzie, na ulicy, z kioskarką, z panem Krzyśkiem co ma stragan z warzywami na osiedlu, z panią co ma budę z wędliną...No gdzie się da tam gadam. Ale jak ja konfliktowa to KONIEC. Ni ma! Obejdzie się!
Obok w poczekalni dwie panie. Jedna mocno niepełnosprawna z kulą. Druga normalna, pełnosprawna z wyglądu, w berecie. Starsze. Rozmawiają.
- Czy tam w środku jest pacjentka? - pytam. No mam chyba prawo spytać - usprawiedliwiam się w duchu.
- Nie, pacjent! - odpowiedziały zgodnie
Zamilkłam. Nie będę się odzywać! Nie to nie!
Ale uszami strzygę. Panie opowiadały straszne rzeczy. Naprawdę. Jedna z nich , ta niepełnosprawna, mieszka w kamienicy w centrum. Starej. Znalazł się właściciel. Najpierw podniósł czynsze o 100%. Potem jeszcze o 100%. Kogo na to stać? Dwa lokale tylko wykupione...Potem zdecydował ludzi powywalać. W końcu ma prawo jako właściciel...Jakieś tam NIBY lokale zastępcze...Ale co to go obchodzi, on tam ma zamiar apartamenty na biura porobić, a ludzie starsi, którzy tu mieskają...A co to go? Takie prawo....Smutne to. Teraz eksmitują i nie patrzą. Za niepłacenie głównie. Matki z małymi dziećmi, osoby chore, niepełnosprawnych, kobiety w ciąży..Nakaz jest? Jest. To o co kaman? Ni ma cudów...Potem robią reportarze, prasa pisze, ludzie pikietują...Ale to rzadko kiedy coś daje. Twarde prawo ale prawo..Dura lex, sed lex czy jakoś tam...No, nie wytrzymałam. Głos zabrałam. Powiedziałam CO O TYM WSZYSTKIM MYŚLĘ, no bo jakże tak?
- Tak, tak, ma pani rację...- przytaknęła gorliwie pełnosprawna
- Bo teraz takie prawo mamy! Nic z humanitaryzmu! Tylko forsa się liczy i interes! Złe to prawo, gdzie brak miejsca na ludzkie uczucia - grzmiałam
- Ojej, pani to jest bardzo miła - ucieszyła się ta w berecie (niepełnosprawna się nie odzywała bo dawno weszła na spotkanie z bormaszynką)
- Nie jestem miła, nie jestem miła, jestem KONFLIKTOWA i walę co myślę prosto w oczy i bez znieczulenia - grzmiałam dalej
- Ojej, czasem trzeba ugryźć się w język - doradziła życzliwie pełnosprawna
- Wiem, ale ja tak nie umiem - odparłam
- Ojej, pani taka podobna do mojej znajomej że aż strach. Jak jej siostra! Kacprzak się nazywała z Koszalina....ZMARŁA DWA LATA TEMU!
Dobrze, że już mnie wezwano do gabinetu...:)

Rozważania o jesiennym czekaniu...

Rozważania o jesiennym czekaniu na...

A ja znowu czekam na maj...
Który to już raz? Nie liczę..
By znów zazielenił się gaj
a każda noc była spełnieniem życzeń

Jesień piękna jest, jak każda roku pora
liściem złoci, słońce całkiem nie zblakło
ale wiosna..pachnąca majowym bzem
to jak wołające "idź" zieone światło

Pora jesienna urok swój ma
nawet gdy chmury łzy leją
ale wiosna..ech, to jest raj!
Tak napawa miłością i..nadzieją...
A.W.

Wspomnienie

Północ rytmem serca wybita
cienie po ścianach się ścielą
otwarte wieczko pudełka
melancholia - jak biały welon

Myśli natrętne się rodzą
wspomnienia zaśniedziałe
pierścionki ze szkatułki
na moje palce za małe

Wspomnienie - fotografia w sepii
czas zasuszony w dłoniach
nie ma już ciebie i mnie...
chodziliśmy po Elizejskich Polach

O wschodzie, o zachodzie
i w południowej godzinie
łapaliśmy krople szczęścia jak deszcz
nie myśląc, że kiedyś przeminie

Ty - jak książka nieprzeczytana
dalszym ciągiem nieznanym nęcąca
obracałeś pierścionki na mych palcach
a pieszczotą nie było końca

Odleciała niczym nocna ćma
wytarta do białości tęsknota
jestem sama, lecz wiem dziś na pewno
pierścionki nie były ze złota...
A.W.

Jesień...


Jesień....Mam do niej stosunek, możnaby rzec, AMBIWALENTNY. Bo i lubię ją i nie lubię. Ta pora roku mnie odpycha, a jednocześnie pociąga..Pociąga swoją nostalgią i tęsknym niebem często zasnutym mgłą. Nawet jak świeci słońce ,jak dziś, jego blade promienie są mdłe i słabe. Pod butami chrzęszczą suche liście...Jesień to czas gdy wszystko toczy się wolniej, jakby układało się do snu zimowego..Nawet ludzie poruszają się jakoś inaczej. Opatuleni w szale, przemykają byle szybciej załatwić swoje sprawy i czym prędzej znaleźć się we wnętrzu ciepłego mieszkania czy biura. Babcie w moherowych kapeluszach, często podparte kulą lub laską ,kroczą zatroskane myślą, czy im starczy emeryturki do następnej wypłaty. Studentki biegną szybko na cienkich nóżkach, odgarniając długie włosy wystudiowanymi gestami. Młodzi chłopcy  w słuchawkach na uszach nie bardzo kontaktujący co dzieje się na około nich, czasem głośna muzyka zagłusza ich..sumienia?
Jesień..Ma w sobie jakiś smutek i melancholię..."Mimozami jesień się zaczyna złotawa, krucha i miła" śpiewał Czesław Niemen. Jesień to jak taka panna niezbyt porządna. Czy zauważyliście, że bardzo często najbardziej przyciąga zło? Na przykład kobieta poznaje mężczyznę i mimo, że wie, że pijak, łajdus i nicpoń, idzie za nim jak w dym. Bo "jak się łożeni to się łodmieni". A guzik z pętelką! Albo porządny chłopak poznaje dziewczynę. Flirciara, lubi "te sprawy", dwie lewe ręce do wszystkiego..Ale "mamo, ja ją kocham, ona się zmieni". No nie jest tak w życiu? Tak i ta jesień...Taka przybrudzona, obaszarpana, wytarta, złachana, zrudziała i wymięta, a jednak..Czaruje złotem, ustrojona w czerwone korale jarzębiny, na włosach ma przepaskę z chmur i otaczają ją ptaki wierne jej towarzysze. Bo to i sikorki się pokażą niebawem i inne tam gile...Z niepokojem wyglądają śniegu i mrozu te ptaszyska. Już wrony kraczą, te plotkary stare...Teraz na osiedlach nie można ptaków dokarmiać. I nie wszystko dawać im można jeśli już. Kiedyś uczyło się dzieci, że ptaszki w zimie się dokarmia. Pamiętam taki wierszyk:
Jaś je śniadanie
a na gałązce ptaszek ćwierka
chętnie by skubnął sobie serka
w mleko nóżkami wszedł obiema
i pił , i jadł..
ale NIC nie ma...
Teraz mówi się, że ptaki brudzą i choroby roznoszą...Ano...

czwartek, 25 października 2012

Wspomnienia są zawsze bez wad

***

W kieszeni pamięci schowane
jak zapomniane monety
zapach schodów drewnianych
wyblakłe portrety
tych, co odeszli
w nieznane

Porzucone lalki
wybawione w dzieciństwie
i ta woń ściółki słońcem rozgrzanej
w pobliskim lasku
pogniecione obrazów kalki

Wracam często
do tych chwil beztroskich
gdy wszystko było tak proste
jak droga do nikąd
posypana pyłem niewiadomej gęsto...
A.W.

Piaskownica

Przycupnięte na piaskownicy brzegu
moje myśli - ziarnka złotego piasku
jak żołnierze stanęły w szeregu
by po chwili opaść na klawiaturę czasu

Kiedy wiatr grał czardasza w igliwiu
na wierzchołku sosny się chwiałam
ja, dziecko na zielonym okręcie
bezkresne oceany zdobywałam

Gdzie te lata beztroskiego dzieciństwa?
Łzy w oczach, niekupiona zabawka
lament o stłuczone kolano
na gałęzi zawieszona huśtawka

Dziś w to życie poważne, dorosłe
brnę nie zawsze z uśmiechem na licach
kolorowych szkiełek dawno nie ma
pozostała tylko  piaskownica
A.W.

Moje dzieciństwo

Bardzo często wyjeżdżaliśmy całą rodziną do Otwocka. Piękna podwarszawska miejscowość z sosnowymi lasami i mikroklimatem. Wielorodzinny dom blisko stacji benzynowej - tzw. benzyniary. Domek o drewnianej konstrukcji, jednopiętrowy. Na podwórku stała studnia. Trzeba było porządnie się namachać by napełnić wiaderko wodą. Potem to wiaderko wnosiło się po schodach  na pierwsze piętro. Te drewniane schody pachniały jakoś tak..niezwykle...Trochę drewnem, a trochę...odsmażanymi  przez pana Jończyka z dołu, kartofelkami. Mieszkanko, w którym się zatrzymywaliśmy, było bardziej niż skromne, ale jak na tamtejsze warunki dość ekskluzywne. Przede wszystkim pozostałe mieszkania to był w rzeczywistości jeden pokój. Takie były dwa po naszej stronie. Kuchnia wspólna w korytarzu. U nas był pokój z balkonem i duża kuchnia. Widna, wspaniała. Mieściła się w niej kuchnia węglowa. Dwa wiaderka - jedno z czystą wodą, drugie ze zlewkami. Wychodek na korytarzu...Dom stał na skraju niewielkiego zagajniczka sosnowego. Tam zbierało się kurki. W budynku mieszkało wiele rodzin - na górze i na dole. I wszyscy wszystko o innych wiedzieli, jednym słowem komuna. Na podwórku bawiła się ,na ogół zgodnie, banda usmarkanych dzieciaków. Czasem też dzieciarnia zabawę przenosiła do pobliskiego lasku. Często przychodziły też dzieciaki z sąsiedztwa. I bliższego i dalszego. Nieletni bawili się zupełnie inaczej jak teraz...Telewizor był bodajże u dwojga sąsiadów - jeden program oczywiście i czarno-biały. Wieczorami chodziło się do państwa Karpowiczów, szczęśliwych posiadaczy jakiegoś Belwedera czy Wisły, na telewizję i oglądało popularne seriale - Kobieta w bieli oraz Randal i duch Hopkirka. Albo siedziało w ogródku wdychając woń maciejki..A wieczory były takie krystalicznoczyste. Cisza jak makiem zasiał, tylko w oddali szczekanie psa...A ciemno jak...u Murzyna w....znaczy choć oko wykol :)
Te czasy, tak inne niż dzisiejsze miały swój urok. Ludzie byli mniej wymagający, a dzieci umiały się cieszyć z każdego drobiazgu. Nowa lala, maleńki samochodzik kupiony w kiosku ruchu (taki sam jak u kolegi) były źródłem szczęścia i inspiracją do wspólnej fantastycznej zabawy. Dziś dzieciom wszystkiego mało...I nic ich nie wprawia w stan egzaltacji...

Ja...




Jestem jak wiatr...
ciągle gdzieś gnam
to tu to tam...

Myślie moje
jak nuty
uciekają gdzieś..
W smutek?

Bo smutek we mnie jest
i tęsknota
za mgłą
za dalą
za horyzontem
za zachodem
i wschodem

Za ogniem
i wodą
za wonią deszczu...

I czymś nienazwanym
nieokreślonym...
Jeszcze
A.W.

środa, 24 października 2012

Pozdrowienia

W każdym razie to pałam chęcią pozdrowienia z tego miejsca następujących osób którym zawdzięczam to, że spojrzałam na pewne sprawy inaczej, tak bardziej...zza weneckiego lustra...Czyli jestem w dystansie, w myśl zasady "lepiej obserwować niż być obserwowanym". Pozdrawiam więc serdecznie:
Pana Gromosława - Dział Obsługi Użytkowników NK który sporo napsuł mi krwi robieniem ze mnie idiotki, gdy pisałam słuszne zgłoszenia poparte dowodami w postaci linków i cytatów, a Pan Gromosław w odpowiedzi pisał: proszę podać strony, linki, godziny....Gdy na pytanie z jakiego powodu zablokowała mi sz. Admiralicja NK profil, uzyskałam odpowiedź, iż w swoich wypowiedziach przekroczyłam REGULAMIN ale...moje wypowiedzi zostały JUŻ usunięte, więc dowodów BRAK. Tak to się na portalu społecznościowym "załatwia" użytkowników z których danych można korzystać gdyż są one w tzw. bazie...Zresztą portal ten ma w nosie (delikatnie mówiąc) bezpieczeństwo użytkowników, a regulamin obowiązuje tylko wybrańców Admiralicji.
Pozdrawiam też:
Barabasza
BożYnkę
Bańkę
Rudkę
Wnuśka
Abnegata
i pozostałych uczestników najfajniejszego forum na NK, które Admiralicja w osobie P. Gromosława była uprzejma skutecznie rozp...rozwalić chciałam powiedzieć...
No i to by było na tyle...
Errata:
W dn. 26.10.12 pozdrawiam:
Małą Maleńką
Martunię Pozytywkę Mrówkę Bigbitówkę
Laurkę
i pana Gromosławnego Dz. Obsługi Użytkowników NK
Errata II:
I ZapłockO ! I ZapłockO pozdrawiam że!

Szaliczki

Moja pasja to szaliczki. Uwielbiam je. Mam różne. Grube i cienkie. Na wiosnę, na lato, wizytowe i siermiężne. Etniczne, ekologiczne, techno, surrealistyczne, kubistyczne, rustykalno-ludowe, wytworne..Z jedwabiu ręcznie malowane i zwyczajne indyjskie bawełniane Takie kocham najbardziej. Mam tego pełne kosze, pudła i reklamówki. I kupuję wciąż nowe. Obecnie u czarniawych pań...Dziś też byłam...Miała tego cały stos. Trochę mi głupio było tak podejść, bo akurat nikt ich nie oglądał, a szaliczek nie był w tej chwili akurat tym, czego potrzebowałam najbardziej...Zerknęłam nieśmiało. Podeszłam bliżej. Koło mnie stanęła zaraz inna kobita. No, byłyśmy już dwie, zawsze to coś...Zaczęłyśmy wyławiać z tej kupy co bardziej interesujące egzemplarze..Po chwili doszła trzecia. Czwarta. Już jest TŁUM KOBIET JAK JA POTRZEBUJĄCYCH NA GWAŁT SZALICZKA, bo nie mają w czym chodzić, biedactwa! I już przepychanie i głośne komentowanie towaru.
- A ten, pani zobaczy! - tu przymierzyła do twarzy ściągając nienaturalnie usteczka
- No ładny! Tylko takie gwiazdki..
- No co że gwiazdki? To nie pasują?
- Eeee..pasują, w tamtym bardziej z granatem, to nie pasują, ale w tym to pasują...
- A ten?
- O ten jest bardzo porządny! Bardzo! Tylko takie wykończenie..szmatławe..
- O! Ten jest fantastyczny! Taki lilaróż! No po prostu re we la cyj ny! Piękny! Tylko...do niczego mi nie pasuje...
- Ten zielony taki przepiękny, prawda? - zwróciła się do mnie - mam taką zieloną KURTKĘ!
Przed chwilą miałam go w garści ale zrezygnowałam...Bo po co mi kolejny zielony..Teraz nagle w rękach tej pani nabrał wartości w moich oczach...
- Trochę rzadko tkany, taki delikatny..A tu DZIURA! - próbowałam obrzydzić
Kobita jednak dzierży go w ręku, chce płacić. Ja dostaję drgawek, bo nagle zrozumiałam, że ten, a nie inny jest moim przeznaczeniem! Patrzę wściekła z ukosa. Taki szalik mi koło nosa przeszedł! O ja głupia! TAKI SZALIK!
- Eeeeee...przypomniało mi się - odezwała się kobieta z moim marzeniem na ręku - mam taki..tylko jakoś o nim zapomniałam, bo tyle ich mam to już nie wiem jakie...
Odetchnęłam z ulgą przejmując odrzucony towar.
- To pani też NAŁOGOWIEC?
- Bosz..ile ja mam tego w domu! Już nie mam gdzie tego upychać...
Przypomniały mi się zapchane kosze i reklamówki...
Jeszcze tęsknie rzuciłam okiem..Okazało się że był drugi TAKI sam. Porównałam , który LEPSZY...I odeszłam...Bez niczego...
Dziś odniosłam spektakularny sukces nad sobą! NIE KUPIŁAM SZALICZKA! A MOGŁAM:)

JESTEM...

To ja. Człowiek...To jest chciałam powiedzieć kobieta. Nawet.
Był taki moment w kultowym filmie "Rejs" jak fałszywy kaowiec (grany przez Stanisława Tyma) miał się zaprezentować na spotkaniu z uczestnikami. No to ja tak samo..Więc może powiem parę słów o sobie..najpierw. Urodziłam się w Warszawie, w roku 19.. w październiku, w pierwszej połowie października..Dokładnie pierwszego października..To tyle może o sobie, na początek..Czy są jakieś pytania?

Kim jestem? Właśnie niedawno wyleli mnie z jednego portalu społecznościowego. Za niesubordynację. Za dużo pyszczyłam i to się nie podobało szanownej Administracji...Założyłam sobie razem z koleżanką  - szklanką takie forum. Fajne było. Szło świetnie. Zbyt świetnie. Było dla bliźnich taką wielką belą w oku. Zaczęły się najazdy, spamy. Ja tam aniołkiem nie jestem, mówiąc szczerze, to im z plaskacza z jednej i z drugiej. To oni mi klony. Fotki kradli, wypisywali oszczerstwa, prowokowali. W końcu odkryli metodę.  Znaleźli dojście do szanownej Admiralicji w osobie Pana Gromosława. Człowiek to sprawiedliwy i przychylnie nastawiony do kanalii maści wszelakiej. A szczególną opieką otacza internetowych przestępców, takich co to grożą innym pobiciem, spaleniem ich domu czy firmy. Głaszcze po główce takich co cudze dane publikują i miejsce zamieszkania namierzają...Takich, którzy wyzywają od qrev bo to "nie narusza regulaminu" ale już "podła małpa" - narusza...Fakt faktem zbiorowo na mnie skargę napisali i mnie zbanowali na JamenT. I już. A niech mnie w de pocałują przez papiurek! Nie dość, że dane moje mają, nie dość, że zarabiali na mojej krwawicy tyle lat, bo im napędzałam ten ich żałosny interes i nastręczałam użytkowników to UnE taaak? No to ja tera klątwę na nich rzucę i im ten portal prędko rypnie, bo już wszyscy są niezadowoleni, bo robiO co chcO, chaliry jedne! Panów se udają i niewolników z użytkowników robią albo za wasali swoich uważają , albo i jakich chłopów pańszczyźnianych! A onE za jakichś tam ekonomów z pejczami! A ten Gromosław to najgorszy! Chyba z jaką mafią w zmowie! No! Bo cały taki jakiś..wytatuowany, a żeby go! No bo taki tatuaż to wiadomo CO OZNACZA! SZATAN, ani chybi! Ksiądz Natanek dobrze mówi! Na czarno - szatan! Tatuaż - szatan! Kolczyki - szatan! Ja tam nie wiem co on tam jeszcze ten Gromosław miał ,bo aż tak dokładnie mu się nie przyglądałam. Brzydzą mnie takie typki...Filozof z Koziej Wólki co sobie żarty robi z porządnych ludzi...Z niego filozof jak ze mnie baletnica! Taki trendy chce być hehehe Jeszcze mu to bycie trendy bokiem wyjdzie, młodość nie trwa wiecznie...Oj, jeszcze on zapłacze, ten Gromosław, zapłacze! Dopóty dzban wodę nosi, dopóki się Gromosławowi w ucho nie naleje...Przysłowia mądrością narodu , co nie? No zmachałam się..Palec mnie boli. Piszę jednym. Czasem włączam drugi. Jak mi się chce. Ale szkoda energii. Taki Bliniak w "Czterdziestolatku" to wiedział, że żeby oszczędzać energię to trzeba mało się ruszać. I jak był na zagranicznej delegacji ,to zawsze na bankietach ustawiał się na szlakach komunikacyjnych gdzie przechodził kelner. W ten sposób zawsze dobrze się najadł łapiąc w locie przekąski. Potem szedł do hotelowego pokoju i spał. Żeby nie zużywać kalorii. W ten sposób w czasach PRL dochrapał się niesamowitego , jak na owe czasy majątku...No!