środa, 31 października 2012

Moja babcia...

Moja babcia...Zawsze ją wspominam przed Świętem zmarłych. I nie tylko..To był wyjątkowy człowiek...Odeszła 12 lat temu....
Zawsze myślałam, że nie przeżyję jej śmierci. Przeżyłam. Jakoś...
Przyszła na świat w biednej rodzinie. Mieszkali na Mińskiej. Dzieci było pięcioro. Dwoje zmarło bardzo szybko...Bardzo ciekawe jest to, że dziewczynki miały nadawane imiona męskie (Stanisława, Janina, Wacława), chłopiec - był jeden - Marian...Prababcia uważała, że takie nadawanie imion zapewni powodzenie jej dzieciom...A dzieci kochała nad życie. Gdy zmarła jej maleńka Wacia (miała ponad rok), przez wiele miesięcy dzień w dzień bolała ją głowa i całowała jej sukieneczki..Pradziadek płakał i..zaglądał do kieliszka. Podobno przed śmiercią powiedziała po raz pierwszy "tata". Pradziadek był rzemieślnikiem i to świetnym. I z pewnością żyłoby się im dostatnio gdyby nie "wielkopańskie" maniery pradziadzia (gęsina i gorzałka dla wszystkich) oraz jego iście kawalerska fantazja..Prababcia była dobrą kobietą i bardzo dbała o swoje dzieci. Pradziadek kochał ją po swojemu, nigdy na nią ręki nie podniósł...Nawet jak troszkę za dużo wypił. Dzieciaki były zdrowe jak orzechy i nad wyraz urodziwe i zdolne. Talenty miały różne. Np. Marian mając lat kilka wyrysował portret Piłsudskiego na śniegu. Wszyscy się zatrzymywali i z zadziwieniem kręcili głowami, że taki mały, a tak...Malował, rysował, śpiewał w chórze "Harfa". Moja babcia nie była wykształcona, nie było na to pieniędzy, ale nad wyraz zdolna i inteligentna. Po skończeniu szkoły poszła do pracy, do "Dzwonkowej" na Kamionku. A dziewczyna z niej była prześliczna. Smosarska przy nej wysiada. Czarne włosy, olbrzymie czarne oczy, wspaniała figura. Jak przyjechała telewizja filmować pracę w zakładzie, to tylko moją babcię brali na "przód". Ciekawostka - w tej samej fabryce pracował Stanisław Grzesiuk. Tam też poznała dziadzia. Dziadek o wdzięcznym arystokratycznym imieniu Leonard i "dobrym" niemieckim nazwisku zakochał się w młodszej o 7 lat Nince. A pochodził on ze znamienitej rodziny z Włocławka. Taka trochę arystokracja. Więc mezalians...Dziadziuś był najmłodszym, rozpieszczonym przez dużo starsze siostry benjaminkiem. Gdy siostrunie zobaczyły z kim to się zadaje ich brat, z jakąś bidną panną z Mińskiej ulicy, zaczęły dziewczynie robić afronty, całkiem jak w "Trędowatej". Ale dziadek był zdecydowany, a babcia stanowcza. Gdy zobaczyła , co się święci, powiedziała: albo na Wielkanoc, albo adieu, ja się w lata wpędzać nie będę! (miała "aż" 18 lat) . Dziadziuś kawaler wspaniały, atrakcyjny..183 cm wzrostu ( a wówczas to był wzrost bardzo wyjątkowy), brunet o pięknej twarzy, elegancki i nieźle sytuowany...No i ślub się odbył...A w 9 miesięcy póżniej zakwiliła w beciku jedyna córeczka - Lusia - moja mama...A było to dokładnie w dzień Bożego Narodzenia...

Brak komentarzy: