środa, 31 października 2012

Moja babcia cz. II

Z babcią łączyło mnie coś...wyjątkowego. Niby szorstka, chłodna pozornie. Nie znosiła okazywania wzruszenia. Gdy całowałam jej spracowane dłonie, z jakąś pasją mi je wyrywała, zanosząc się śmiechem, by pokryć wzruszenie...W dzieciństwie, gdy mama poszła do pracy, razem z prababcią zajmowała się wychowywaniem mnie i mojego brata. Podgrzewała nocniczki, by dziecku pupka nie zmarzła. Tarła marchewkę na soczki. Robiła domowy makaronik i pierożki. Śpiewała dzieciom pieśni, na ogół smutne, o źle się kończącej miłości. W pieśniach tych na ogół ON szedł na wojnę, ONA zaś umierała na suchoty, po czym ON na wieść o śmierci ukochanej, również umierał. Babcia też opowiadała mi różne historie..O wojnie, z życia, pierwszy raz usłyszałam też od niej o Katyniu. Znałam też treść libretta wielu oper..Od babci:)
Odprowadzała mnie do szkoły i na religię. Znała moje koleżanki, potem..chłopaków. Niektórych..ostro krytykowała i miała rację:) Mojego męża pokochała od "pierwszego wejrzenia". Był niechudy. Babcia gustowała w takich niechudych. Jej ideałem był Presley. I Tomasz Lis:)
Moja babunia nie znosiła telewizji, uważała , że jest głupia. Niektóre programy jednak oglądała... Za to pasjami słuchała radia, głównie Wolnej Europy...Kochała swój Kraj, a mi wpoiła miłość do Ojczyzny i patriotyzm - tak obecnie niemodne słowo...
Gdy płakała, a płakała często ze wzruszenia, albo nad losem biednych ludzi, to był to odruch serca. Z płaczu często przechodziła w śmiech...Bo nastroje miała zmienne. Mówiła dużo, szybko, bez przerwy, "połykając" czasem końcówki wyrazów :) Miała coś do powiedzenia cały czas. Pisała pięknym kaligraficznym pismem, ale nie kończyła zdań:) Nie starczało jej cierpliwości...Mojego męża kochała bezkrytycznie..Nie dała na niego nic powiedzieć. On ją też..Do dziś ją wspomina. Była także dla niego kimś ważnym i wyjątkowym...
Była tak uroczo złośliwa:)))Miała kapitalne poczucie humoru..Gdy się śmiała, łzy płynęły jej po policzkach. Dyrygowała wszystkimi: mężem, córką, robotnikami (nazywali ją szefową), proboszczem parafii Kamionek, sąsiadami...Była apodyktyczna i nie znosiła sprzeciwu. Podobno z wiekiem jestem coraz bardziej do niej podobna, taka Olera hihi Nie rozumiem tylko jednego. Skąd ten śmiech mojej kochanej, najukochańszej babuni, gdy oznajmiłam, że nawtykam sobie MIRTU w ślubny welon!!!!))))))

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kochane,te BABCIE :)))

Anonimowy pisze...

Tak sobie poczytalam ze....wzruszylam sie i wspomnienia mnie ogarnely o mojej babci....moja nie zyje juz 14 lat....
Jakos pisac nie moge bo lzy mi do oczu naplywaja


MaRcinkO

Anonimowy pisze...

MaRcinO ja też się wzruszyłam, jak czytała wspomnienie Gruśki...

Grusia czytałam wspomnienia o Twej Babci, jakbym czytała o Tobie....;))

(Q)(Q)