wtorek, 21 stycznia 2014

Choroba

W zasadzie to jestem w miarę zdrowa jak na swój wiek. Nie powinnam narzekać.
Słuch mam jak nietoperz, słyszę ultradźwięki:)
Węch mam wspaniały, bardzo cierpię latem w miejskiej komunikacji.
Wzrok? Pan okulista powiedział do mnie ostatnio z pretensją, w trakcie badań okresowych: pani się należy +2! Pani mi tu się nie mieści w tabelach!




Smak? Oh, oh, oh, gdybym miała gorszy to pewnie by ze mnie taka grucha nie była!
Serduszko - ok. Ciśnienie - w normie, chyba, że się wkurzę...Albo zasapię. Wtedy trochę mi podskakuje.
Noooo i w różnych śmiesznych sytuacjach z panem Woreczko:)




Nery chyba okij, choć za mało piję! Taki nawyk niepicia mam wyrobiony, muszę to zmienić..
Cholesterol mam podwyższony trochę, pewnie od golonki i boczusiu...Cóż...Taka moja słabostka. Kocham goloneczkę z trzęsącą się skórką. Bez włosków, ale za to z chrzanikiem!
Wątroba nigdy mnie nie bolała, głowa - rzadko..
Niektórzy "życzliwi" wmawiają mi słoniowaciznę hahahahaha
W moim wieku warto jednak coś znaleźć u siebie, w końcu wszyscy naokoło się na coś leczą w mojej grupie wiekowej...Trochę głupio tak na nic nie cierpieć...Nie można sobie postękać jak inni...Powymieniać doświadczenia, ponarzekać na służbę zdrowia z innymi staruszkami...
O! Mam! Czasem mnie łokcie bolą...Pewnie od targania zakupów...Może to zwyrodnienia stawów?..Może...
Tak, tak, jakby mnie tak lekarze dobrze "przejrzeli" na pewno niejedną chorobę by u mnie znaleźli...
Tak, że za różowo nie jest...




Pamiętacie taki film Kurosawy "Fudżijama"? Treścią była tradycja japońska sprzed wieków wysyłania starych rodziców na Fudżijamę by tam  zakończyli swój żywot. Wskaźnikiem, że już ten czas nadszedł i taki rodzic jest wystarczająco stary, był brak uzębienia. Bohaterka filmu, mocno już w podeszłym wieku babcia, jak na złość, miała wszystkie zęby i syn nie mógł wysłać jej w drogę. Co za wstyd dla niej i kłopot dla rodziny! Babcia w końcu honorowo wybiła sobie zęby - znak jej hańby, że się ZŁOŚLIWIE sprzeniewierza świętej tradycji - kamieniem. I spokojnie, z czystym sumieniem, mogła się udać w drogę...
Tak i ja. Być zdrowym w moim wieku to...Hmmmm...
Wyszukałam sobie taką jedną chorobę...Trochę marnawa, ale jak się nie ma co się lubi...
Uzyskałam skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu, choć patrzył na mnie podejrzliwie...
Zapisałam się na wizytę i już po minięciu marnych czterech miesięcy wybiła godzina "O"!
To właśnie dziś specjalista orzeknie co mi jest naprawdę! 
Nie, nie myślcie sobie, że mam z tego powodu satysfakcję lub się cieszę, to nie to! Po prostu wydaje mi się to niemożliwym by nic...
Piękna przychodnia w dzielnicy na obrzeżasz miasta..To jeszcze Warszawa, ale już tak trochę...małomiasteczkowo...Wąskie, metrowe chodniczki, nie ma mowy by w grubej kapocie się wyminąć z innym przechodniem, szczególnie że przed willami pojemniki na śmieci i kupki ze śniegu...Słabo odśnieżone miejsca przed posesjami, za to nieźle wyjazdy z garaży...Tu ludzie jak widać nie chodzą "z buta":)
Przychodnia w pięknie ogrodzonym ogrodzie..Nowoczesny budynek czteropiętrowy podzielony na pawilony. Po zaledwie kwadransie stania w rejestracji, uzyskuję kartę i informację zapisaną na karteczce - I piętro, pokój 112. 
Wjeżdżam sobie windą - z ciekawości jaka ta winda:) Czy gada, czy nie gada:))))
Powiecie, że jestem dziecinna? Być może...
W poczekalni zakonnica i młoda dziewczyna. 
- Mam na godzinę 16.00, która godzina teraz weszła? - pytam grzecznie.
Zakonnica odezwała się zaciągając mocno. Nawet nie zrozumiałam co powiedziała. Posłusznie jednak kiwnęłam głową. Na wszelki wypadek...Chyba z Ukrainy - pomyślałam w popłochu...
Młoda dziewczyna zerknęła na moją karteczkę.
- Proszę pani, tu jest pawilon "B", a pani ma "A"!
Uffff, zwariować można. Dobrze, że zauważyła...
Przemieszczam się do pawilonu "A" z tym samym numerem pokoju. 
Sprawdzam, wszystko się zgadza, nawet jest moje nazwisko na drzwiach na liście zapisanych pacjentów. Nie ma szatni, tylko sprytne wieszaczki na metalowych drążkach ukryte za mlecznymi przegródkami z szybek...
Czekam. Wychodzi pan doktor. Wygląda jak postać z "Rewizora" Gogola. Na sobie ma czarną pikowną kurtę do kolan:) Pewnie zimno w gabinecie - pomyślałam. 
Doktorek zaprasza mnie do gabinetu.
- Co pani dolega? - pyta.
Opowiadam...Opowiadam też o zabiegu jakiś czas temu...
- I po co to pani było? Ja tu NIC nie widzę. Pewnie pani prywatnie robiła?
Pani robiła prywatnie bo tamten pan doCHtor tak kazali...
Dostaje skierowanie na badanie specjalistyczne (coś musi mi dać) i na RTG klatki piersowej (bo dawno nie miałam).
No i znów. Korytarz. Galop  i szukanie pracowni rentgenowskiej..Znalazłam. Udało się!
Szukam rejestracji. Nie ma...Dwoje drzwi opisanych "RTG"..Pukam, wsadzam głowę...
- Można wejść, bo nie wiem, CZY JEST PROMIENIOWANIE?
- A jak jest to co? Ja tu pracuję i co, ja jestem inna jak pani? - z humorem odpowiada pani od rentgena.
Potem tylko wydaje krotkie komunikaty: założyć fartuch na biodra, rozebrać się do golasa, stanik też!
Z niepokojem zerkam na uchylone drzwi...
- Tu nikt nie wejdzie - uspokaja pani..
Stoję niczym Ewa w raju..Od góry tylko, ale za to...bez listków figowych. Radzę sobie jakoś krzyżując ramionka, takam wstydliwa:)
- Złapać piersi w dłonie! - rozkazuje pani.
Łapię, bo co mi innego zostało..Potem jeszcze każe je rozchylać! 
To nie na moje nerwy!
- Oprzeć brodę, nabrać powietrza, nie oddychać! - dyryguje pani głosem dowódcy plutonu.
Posłusznie spełniam polecenia, już mi wszystko jedno. Oczy wychodzą mi z orbit bo nie było rozkazu "oddychać". Chyba jestem czerwona na twarzy albo zielona.
- Już dobrze, już po wszystkim, nie bolało bardzo, prawda? - troskliwie dopytuje się "zboczona sadystka".
Ubieram się i w nogi. Wynik za tydzień do odbioru w rejestracji na parterze! - słyszę jeszcze za sobą głos pani od rentgena..
Cała jestem zgrzana z nerw! Mam dość!
Jeszcze rejestracja na dole, te same twarze wymęczonych pacjentów..
Trzeba mieć zdrowie żeby chorować!!!!!

niedziela, 19 stycznia 2014

Miłość...po raz enty...

Kochani,
Dziś temat, który mi się nasunął, gdy przestępowałam wraz z moim mężem progi świątyni...Jak w każdą niedzielę, byliśmy razem.
Pomyślałam: Panie, dzięki Ci, że na mojej drodze postawiłeś tego człowieka...
Teraz to sobię uzupełniam w duchu: bo inny by ze mną NIE WYTRZYMAŁ hahahaha




A więc temat małżeństwa...
W roku mniej więcej 85-ym byłam na oddziale w szpitalu zakaźnym na Woli.
Chorowałam na żółtaczkę pokarmową, złapałam ją na wczasach.
Razem ze mną leżała, może dwudziesto trzy letnia, piękna dziewczyna. Włosy kręcone, zgrabna figura, śniada, ładna twarz. Przychodził do niej chłopak...
Była już..po rozwodzie.
- Dlaczego się rozwiodłaś? - spytałam zdziwiona...Zawsze miałam skłonność do refleksji i szokowało mnie, że taka młoda, już po rozwodzie. Co usłyszałam?
- Mąż przestał mi imponować!
Hmmm...Dziwne...Jaka to miłość w takim razie? Co tych młodych ludzi pchnęło by się pobrali , a po roku stwierdzili (lub jedno stwierdziło): tak się nie bawimy, nie chcę cię, nie imponujesz mi, nie jesteś taki jak myślałam! 
Małżeństwo jest związkiem dwojga kochających się ludzi. Miłość jest tu wspaniałym fundamentem, ale nie ona sama. Ważna jest odpowiedzialność. 
Młodzi ludzie często myślą, że całe życie będzie "po różach", a to tak nie ma!




Gdy wypowiadają słowa przysięgi: "i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci", często nie zdają sobie sprawy z głębszego sensu treści tej formułki.
Dlaczego? Ano zwyczajnie, są młodzi, beztroscy, bez doświadczenia i wyobraźni! Nie wiedzą jeszcze co ich czeka i z jakimi problemami będą się borykać...Nie myślą, że przyjdą kryzysy, choroby, cierpienia, niedostatki, niewygody...Myślą, że cały czas będzie wesoło i radośnie, bo są optymistami i wiele rzeczy, które następuje potem zwyczajnie nie mieści się w ich planach...





A potem...Zwyczajnie, jak to w życiu...Ona - przy dziecku, czasem chorym, z podkrążonymi oczami po nieprzespanych nocach, na darmo szukać w niej uśmiechniętej i wymalowanej nastolatki...On - często nieobecny, zapracowany, zmęczony...I wtedy łatwo o kryzys, bo nastąpiło zderzenie rzeczywistości z naszym idyllicznym wyobrażeniem życia...
Później przychodzą inne problemy, bo życie nierzadko rzuca nam "kłody pod nogi": utrata zdrowia, pracy, problemy wychowawcze z dziećmi, opieka nad starymi i chorymi rodzicami...
I wszystko już jest coraz mniej różowe...Rzeczywistość coraz bardziej nabiera czarnych barw..Właściwie szarych...
Ale małżonkowie po to decydują się na wspólne życie, by razem pokonywać te trudności.
Nie, nikt nie mówi, że to łatwe, nikt też nie obiecuje, że będzie lekko, ale wspolna więź , która z każdym rokiem jest coraz silniejsza, jest czymś, co scala związek...
I naprawdę, ludzie nie powinni podejmować pochopnych decyzji o rozstaniu, bo: przestał imponować albo rzuca brudne skarpetki albo nie myje po sobie wanny albo nie zakręca tubki od pasty do zębów.
Moja koleżanka rozwiodła się po 30 latach małżeństwa...Co było powodem? Rodzina stabilna, jeden dorosły syn, dobre warunki życiowe, brak awantur...Ano...No to może się rozwiedziemy? - spytała ona. No to możemy...I koniec. Przekreślone 30 lat wspólnego życia w umiarkowanej zgodzie, bo to ani tam picia nie było, ani zdrad...Dziwne...
Czym jest miłość? - zastanawiam się...
Młodzi, wiadomo, "skrzypce zagrają", jak to się teraz mówi "zaiskrzy", wpadają jak śliwki w kompot, zakochują się po uszy...Prowadzają się za rączkę, mój chłopak, moja dziewczyna itede...
A starsi? Tacy co to dziesiąt już lat patrzą na tę samą facjatę, na te znajome i coraz wieksze zmarszczki, na ciało mniej sprężyste ale za to bardziej przerośnięte...
Patrzę na mojego męża jak śpi...Z czułością. Niech sobie śpi...Przykrywam go szczelniej kocem, myślę, że wygląda na zmęczonego..Zapracowany, buedaczek...O, znów mu zmarszczka przybyła i siwe włosy...I co z tego? Z tkliwością głaszczę go po mocno łysiejącym łebku...Kochany mój...
Nigdy nie chodził ze mną "pod rękę" ani za rękę. Nie lubił...Tak śmiesznie chodzimy - razem ale osobno. On przodem, ja krok za nim...Na początku małżeństwa mnie to wkurzało, pchałam mu łapę pod pachę. Wtedy robił nieszczęśliwą minę spaniela. NIE LUBIĘ - mówiło jego wymowne spojrzenie. Próbowałam za rękę - nic z tego. Nie lubi...No i co z tego? Zaakceptowałam. Zresztą...w zimie to nawet lepiej równowagę złapać, bo łapy rozpostarte na dwie strony jak u linoskoczka hihi



Gdy nas widzi ktoś obcy, może sądzić, że jesteśmy pogniewani..Ale ja przestałam się tym przejmować, nic nie mam zamiaru robić "dla oka", ważne to, co nas łączy...
- Mam coś dla Misia (to o mnie)! Fajny film! - mówi mój mąż...Robi mi się ciepło koło serca. 
Gdy wracam z pracy, albo z zakupów, cieszy się jak młody psiak, gdyby miał ogon, to by nim machał:))))))
Razem chodzimy do moich rodziców, teściowie już nie żyją...
W zeszłym roku źle się czuł i nie poszedł na cmentarz 1 listopada..Sprzątnęłam dokładnie grób jego rodziców, położyłam kwiaty, postawiłam znicze, porobiłam zdjęcia. Niech wie...



Nie potrzeba mi dowodów w postaci złotej biżuterii, kolacji w dobrej restauracji, zafundowanej wycieczki zagranicznej...Żyjemy skromnie i nie stać nas...Ale powiem szczerze, nie oddałabym za te luksusy, tego co jest teraz..A na to trzeba było pracować wiele lat...I nie było lekko, bo życie nie szczędziło nam problemów, a nawet tragedii...I bywały kryzysy, nie powiem, że nie...
A piszę to wszystko szczególnie młodym pod rozwagę...
Nie sztuka być z kimś, gdy zdrowie dopisuje, gdy szampan się leje strugami, orkiestra gra, frutti di mare w Grecji, Hiszpanii czy jeszcze gdzieś indziej...Piękni, bogaci, beztroscy...



Sztuka jest dzielić radości i troski i być ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, w niedostatku, czasem przy łóżku chorego dziecka albo rodzica...

niedziela, 5 stycznia 2014

Moda i czapka z pomponem

Kochani...
Tak sobie dziś rozmyślałam o modzie...
Bo ja zawsze o czymś rozmyślam, wbrew pozorom:))))
Moda była zawsze.
Modne były raz długie suknie, raz krótkie, to znów taki fason płaszcza lub spodni, to inny...
Moda rodziła się w wyobraźni kreatorów, czasem po prostu kształtowała ją...ulica:)
Moda zabezpieczała potrzeby jednostki lub...grup społecznych.
Niejaka pani Katarzyna Medycejska była mała i...niezbyt urodziwa, za to szalenie ambitna. Chciała za wszelką cenę zdobyć serce przyszłego króla Francji Henryka II, ale nie bardzo miała "z czym do gości" hihi
Poszła więc po radę do rzemieślników florenckich i tak to za ich sprawą zapoczątkowała modę na wysokie obcasy. |Wzbudziła sensację na dworze królewskim podczas balu, a w efekcie został królową Francji. Szewca zaś, autora owych buciczków, ozwano geniuszem i obsypano zaszczytami...Ale to już całkiem inna historia.



Podobnie było z wysokimi fryzurami. Niskie faworyty królewskie i metresy dodawały sobie wzrostu poprzez te prawdziwe piramidy na głowach.



Spodnie jeansy powstały na potrzeby poszukiwaczy ogarniętych gorączką złota. Wymyślił je Oskar Levi Strauss i tak zrobił świetny interes na tych galotach szytych z płótna namiotowego. Mocne i wygodne. I tak jest do dziś, choć ich fasony się zmieniają.






Były mody na Beatlesów, na bananówki, spodnie "szwedy", "dzwony", golfy, mini, bikini i co tam jeszcze sobie przypomnicie.


Kreatorzy mody prześcigają się w pomysłach, czasem wręcz zwariowanych...Ale to wszystko jest nie dla przeciętnego zjadacza chleba, ale dla gwiazd.
Nam pozostają namiastki, kierunki czy trendy.
Jedni ubierają się w salonach i galeriach, w sklepach znanych firm, inni, na bazarkach, albo nawet w Second Handach.
Jak już nadmieniałam, ja na ogół nie robię zakupów w drogich sklepach firmowych. Nie stać mnie i tyle.
No i ostatnio właśnie jak nawiedziłam taką galerię, o czym pisałam, to w związku z tym moim poszukiwaniem normalnych kapci taka ogarnęła mnie refleksja, że: DZIŚ NORMALNYCH KAPCIUCHÓW JUZ NIEEE MAAAA! - że sobie smętnię zanucę...
Kiedyś kapeć to był kapeć. Tzw. wywrotki - do szkoły. Podobne trochę jak obecne balerinki, ale na cieńszym kapciowym spodzie. Były też zwyczajne klapki. Na płaskiej podeszwie, wykonane ze skórki - mógł być to skaj. Albo na wyższej koturence. Do szkoły - juniorki z wkładką zdrowotną. Koniec, kropka. 
A dziś? Szkoda gadać...
Czy zwróciliście uwagę, ile w obecnym sezonie zimowym kobiet nosi czapki z pomponami?
Bardzo dużo. Pomponki noszą już nie tylko małe dzieci, także nastolatki, młode panie i...staruszki w moim wieku:))) Śmiesznie to troszkę wygląda...
Zastanawiałam się nawet nad fenomenem pompona tej zimy i stwierdzam , że może to jest jakaś tęsknota za utraconym dzieciństwem? Taki powrót do tamtych szczęśliwych i beztroskich lat....
Ja też mam taką czapę z pomponem co to ją sama sobie wybrałam, a dostałam od Św. Mikołaja i wyglądam w niej zadżebiszczo, jak to mówią!
Przed Świętami, ubrana właśnie w tę moją czapeczkę, pasujący szaliczek i rękawiczki do kompletu, wparowałam do Biedronki.
Idę ja sobie pomiędzy lodówkami, patrzę, a tu mój były "narzeczony" Zbysio.
Oj, nie widzieliśmy się chyba z 20 lat!
- Cześć Zbysiu! - ryknęłam odruchowo do obecnie starszego już pana.
Pan drgnął i spojrzał na mnie zza modnych okularków. Jego wzrok zatrzymał się na mojej...czapce. Chyba mnie nie poznawał. Zamrugał nieprzytomnie rybimi oczkami.
- Ooooo cześć...- wystękał jakoś niepewnie - to ty?
W mordę - pomyślałam w popłochu - ani chybi, mocno się posunęłam w latkach.
- Nie poznałem cię - Zbysio powoli wracał w swoją skórę - A SKĄD ŻEŚ TAKĄ CZAPĘ WZIĘŁA, DZIECKU ZAKOSIŁAŚ?
Więcej tej czapki nie założę!!!!

czwartek, 2 stycznia 2014

Święta, Święta i po Świętach...

Święta, Święta i po Świętach.
Zostały puste portfele i długi miesiąc do przetrwania.
Jedni mają problem bo się "wyprztykali" z kasy na prezenty, inni nie muszą się martwić o to, że im zabraknie środków do następnej wypłaty. Mają bo mają.
W zasadzie posezonowe wyprzedaże zaczęły się już po Bożym Narodzeniu.
W Stanach tradycją jest spędzanie okresu świątecznego i okołoświątecznego na polowaniach na wielkie wyprzedaże. I do nas dociera ta "nowa, świecka tradycja".
Dziś wybrałam się do jednego firmowego sklepu w celu zakupu...kapci.
Długo szukałam, Grusia "lubi" błądzić hahahaha 
Na szczęście miłosierna pani, którą spytałam o ulicę, sprawdziła mi określone miejsce na gps-ie w komórce. 
Czego to tera ludzie nie mają? Podziękowałam jej pięknie, niektórzy mają serca otwarte dla innych.
Niestety, sklep był zamknięty na patyk, wiadomo, inwentaryzacje albo błogie poświąteczne "nicnierobienie".
Poszłam sobie więc do centrum handlowego, zresztą nieopodal.
Rzadko nawiedzam te "przybytki". Nie mam takiej potrzeby. Zakupy robię w najbliższych sklepach, Biedronce, na bazarku. 
Nie kupuję firmowych ciuchów ani obuwia w galeriach handlowych. Dla mnie to za drogi gips. Ponadto denerwują mnie tam zakupy.
No, ale dziś zrobiłam wyjątek. Myślę, kupię sobie porządne kapcie, nie takie ot Chińczyka. A co!
Weszłam nieśmiało do centrum.
Od razu od wejścia uderzyła mnie taka specyficzna atmosfera do której nie jestem przyzwyczajona.
Wszędzie wielkie napisy w witrynach sklepowych: OBNIŻKA 50 %, OBNIŻKA 70%! WYPRZEDAŻ!




W środku kłębią się klienci. Weszłam. Niesprzedany chłam, teraz usiłuje się wcisnąć często za te same pieniądze, ale za to pod dobrym transparentem o obniżce - lep dla naiwnych.
Czasem rzeczywiście można coś atrakcyjnego wyczaić, ale...gra niewarta świeczki. W następnym sezonie będą całkiem inne modele i wzory.
Idę korytarzem wśród przeszklonych wystaw. Zewsząd gra, miga, buczy, huczy...Palą się kolorowe światełka. Na jednej z witryn wielki fioletowy słoń, widać go z daleka, jaśnieje wszystkimi kolorami tęczy...
Wokół opary dobrych perfum, bijące ze sklepów z kosmetykami i ...od eleganckich, zamożnych pań.
Gra głośna muzyka. Monotonny szum rozmów, odgłosy tętniącego życia. 
Czuję że boli mnie głowa od tego wszystkiego i od tego blasku migających światełek. Kota można dostać!
Gdzie ten sklep z butami? - myślę - znajdę i idę stąd bo nie wyrobię!
Tablica informacyjna. Działa na dotyk. 
Jeszczem takiej nie widziała! Ale jakoś sobie radzę. Starsza osoba sobie nie poradzi. ale co tam! Teraz trzeba być młodym i pięknym! I znać te wszystkie bajery nowoczesne, bo inaczej się zginie!
Muszę dostać się na I piętro. Tam mam dwa sklepy obuwnicze, może coś tam znajdę. Jadę ruchomymi schodami.
Długi pasaż, z obu stron zapraszają i nęcą kawiarnie, bary greckie, tureckie i ciort wie jeszcze jakie...Przy stolikach siedzą młodzi ludzie. Dziewczyny jak maliny,  z mocno umalowanymi oczami i lekko rozchylonymi ustami.  To taki styl. Ma być seksi:) Japa niedomknięta jak u Beaty Tyszkiewicz w "Stawce większej niż życie". Widoczne nierzadko aparaty na zębach:)))  Podobne do siebie jak krople wody. Trzepią długimi włosami, śmieją się strzelając oczami.
Śmieszy mnie to wszystko. Tacy młodzi, atrakcyjni, wypielęgnowani i pachnący, a wzrok taki pusty...
Jakie będzie to pokolenie? Często się nad tym zastanawiam, czy dorosną...Do odpowiedzialności, do poświęcenia...Czy porzucą swój egoizm, swój egocentryzm, wygodnictwo?
Chłopcy w słuchawkach na uszach szybko przebierają palcami po ekranikach tabletów i po klawiaturach komórek...Słyszę jak przechodzący obok młodzian prowadzi głośną rozmowę do ukrytego mikrofonu. Hahaha, wygląda jakby gadał sam ze sobą. Słyszę słowa.."Słuchaj, przywieź mi ten laptop, dziś muszę jeszcze popracować nad reklamą dla tego mechanika , muszę mu zrobić ten deal"...NIC NIE ROZUMIEM z tej nowomowy...To nie dla mnie, jestem taki sobie człowiek niedzisiejszy i minimalista...
No i nie znam języka angielskiego:))))
Ano dotarłam. Na tej tablicy wszystko było pokazane - strzałka gdzie jestem i gdzie mam podążać...
Buty. Obniżka. Same "beleco".




Idę do kapci. Same trupy. Ja potrzebuje normalne kapciuchy klapki, wygodne z dobrą podeszwą. A tu są tylko kapcie miśki, świnki, żabki, puchate, z pomponikami z futerka, panterki, z laleczkami Barbi...Normalnych nie ma! Za dużo wymagam widać! A ceny!!!
Idę do drugiego sklepu...To samo. Czuję się jak Kopciuszek, któremu żaden kapciuch nie pasuje na nóżkę, choć w bajce było w zasadzie odwrotnie - pantofelek był , a Kopciuszka szukali!
Ja szukam papucia, klapeczka, bamboszka...Nie ma! Krówek na nóżki nie założę! Są jakieś takie klapy, ale nie ma rozmiaru. Rozmair jest ale to okropny wyrób z szarego filcu...Przypomniał mi się PRL...
Miałam takie filcaki na zimę buraczkowe i do tego rajtuzy chabrowe z paskami pod stopę...Ciepło mi było, dziecięciem będąc....A zimy były, że hu hu, mróz malował paprocie na szybach, a śnieg iskrzył w świetle latarń wieczorami...Teraz 13 stopni, 10 stopni...na plusie. Ehhhhh...
Ano nie kupiłam...Po drodze wstąpiłam do Biedronki. Kupiłam sobie jakieś takie...Jakieś mieć muszę...Te co mam są za ciepłe...