czwartek, 26 grudnia 2013

Święta jak co roku....

W zasadzie to już po Świętach Bożego Narodzenia...Święta, święta i po Świętach...Jeszcze tylko Sylwester i Nowy Rok...
Przeraszam, że życzeń nie było, ale coś mi się z blogiem porobiło w pewnym momencie...
No to może choć teraz Wam złożę, moi Mili, życzenia...Lepiej późno niż wcale...
Wiele szczęścia i radości w nadchodzącym Nowym Roku. Oby był lepszy jak obecny, a już na pewno nie gorszy. By był bardziej dostatni, spokojny, by spełniły się Wasze marzenia i byście zdrowi byli!
Co do Świąt Bożego Narodzenia...
Minęła Wigilia, spędziłiście zapewnie piękne chwile, dostaliście wspaniałe prezenty od Świętego Mikołaja...Dzieliliście się opłatkiem, składaliście sobie życzenia, wybaczaliście sobie urazy i było tak...rodzinnie, niepowtarzalnie, uroczo...Magicznie...
Magia tego jedynego wieczoru jest niezaprzeczalna, gdy zbieramy się przy choince rzęsiście oświetlonej światełkami, zasiadamy przy suto zastawionym stole i w blasku świec jest tak...inaczej niż zwykle....
To już wszystko za nami...Czy ta narodzona Dziecina Boża rzeczywście sprawiła , że w naszych sercach zagościły pokój, dobro i miłość? Czy te Święta nie były tylko okazją by się najeść i napić oraz wyspać? Czy przeżyliśmy je tak, jak powinniśmy, z bliskimi, poświęcając im więcej czasu i uwagi niż na co dzień?
Czy w naszych sercach wskrzesiliśmy serdeczność, życzliwość, tolerancję?
A jeśli tak, to czy na długo nam starczy tych uczuć?
W moim parafialnym kościele na Kamionku jest wyjątkowo piękna i wymowna szopka.
Jej przekaz w zasadzie jest jasny i prosty...
Opowiem wam o niej.
Przedstawia ona scenę niecodzienną. W scenerii wiernie odtworzonej ulicy Grochowskiej, przyszła na świat Boża Dziecina...
Kamienica dwupiętrowa, typowa dla tej części Warszawy została skopiowana w najdrobniejszym szczególe. Popękane mury, odpadający tynk, stare okna, nawet tabliczka z adresem - oto szczegóły tła zdarzenia.
W kilku oknach widać palące się światełka choinek, w jednym widoczna przyklejona do szyby twarz...
Po prawej stronie kamienicy witryna sklepu z warzywami. Odrapana brama jakich wiele na Grochowie..I właśnie w takiej bramie stał się cud. Przyszedł na świat Boży Syn...Maryja i Józef nachylają się troskliwie nad Dziecięciem..
Do Dzieciątka nie przyszli pasterze, jak to było w Betlejem.
Przybyli do Niego zwykli, biedni ludzie. Widać bezdomnego ciągnącego wózek ze złomem, pewnie akurat jechał do skupu, który znajduje się nieopodal. Po prawej stronie matka z czwórką dzieci - płowy chłopiec klęczy pobożnie, dwie dziewczynki w wełnianych czapeczkach - jedna stoi wiernie koło matki, druga trochę bliżej Świętej Rodziny, w bramie, tuli do siebie ukochanego misia....Matka ma przed sobą wózeczek z najmłodszą pociechą. Piąte dziecko przycupnięte w bramie tuli do siebie wymarzony wóz strażacki - prezent od Św. Mikołaja...Typowa rodzina wielodzietna jakich wiele w tej starej części Pragi Południe..Wszyscy przyszli powitać Syna Bożego i oddać mu pokłon...
Nie widać tu ani jednego biznesmena, nie podjechał też srebrnym Peuegotem dyrektor banku ani też nie przybył prezes dobrze prosperującej firmy reklamowej...Oni nie mają czasu, są zapracowani...A może po prostu zajęci swoimi bardzo ważnymi sprawami nie zauważyli gwiazdy świecącej na niebie, która swym wyjątkowym blaskiem oświetlała drogę i prowadziła każdego, kto chce...
Jezus przyszedł do każdego z nas - do bogatych i bednych, do tych bardziej świętych i do grzeszników...Ale chyba szczególnie do tych , którzy najbardziej Go potrzebują...
Biedni, nieszczęśliwi, samotni, upokorzeni, skrzywdzeni, zagubieni, wątpiący, grzeszący, a czasem...niewierzący...
Może właśnie dziś, u Jego "żłóbka" stanie się cud...


























poniedziałek, 16 grudnia 2013

Dwie strony medalu

Jechałam sobie dziś rano tramwajem linii "8".
Nie było godzin szczytowych, więc ludzi tak sobie. Kilka wolnych miejsc nawet.
Te tramwaje mają w swoim wnętrzu dwa poziomy - niższy, potem jest kilka schodków i wyżej są także miejsca.




Do wagonu wsiadł bezdomny.
Wiem, że to był bezdomny bo już na wejście wszystkich o tym poinformował donośnym głosem.
Na głowie szara czapka wywijana, czarna kurtka z czerwonymi wstawkami, trochę ubłocona, ortalionowe spodnie, dwie spore reklamówki...
Twarz jego zdradzała pociąg do alkoholu, ale w chwili bieżącej był całkowicie trzeźwy.
Moją uwagę przykuł wygląd nosa mężczyzny. Nos ten był duży, mięsisty i miał ślady wielokrotnego szycia. No, po prostu widocznych było kilka blizn i szram przecinających go tak, że wyglądał jak zaorana górka.
Bezdony usiadł sobie na schodach. Nikt go nie zaczepiał.
Za to on zaraz po zajęciu miejscówki zaczął "nadawać".
Kilka metrów od niego stała para młodych ludzi. Chyba ich sobie wybrał jako obiekt swojego monologu. Oczywiście pierwszorzędowy, bo "tokował" bardzo głośno, tak, że mimowolnymi odbiorcami stali się wszyscy pasażerowie tramwaju...
- Co się tak patrzycie? Bezdomy jestem! - zaczął. A tą miejscówkę mam wykupioną! - dodał zaczepnie.
Młodzi popatrzyli spłoszeni.
- No tak. Byłem nad Wisłą, trochę PRZEPALIŁEM! Z klatek gonią, ze śmietników gonią...Muszę sobie uwić gniazdo na drzewie, będę miał mieszkanie na zimę! Jak bocian! - szeroko roześmiał się ukazując pełne ubytków uzębienie - Człowiek, niewyspany, głodny, ehhhhhh...- westchnął przeciągle.
A noclegownia? - pomyślałam - Przecież mógłby tam przenocować, umyć się, ogrzać, posilić...Ale tam pić nie można, trzeba sprzątnąć po sobie i dyscyplinę trzymać...
- Byłem w Caritasie. Buty mam rozwalone - pokazał popękane, mocno zniszczone i ubłocone buty made in China - a oni, że nie ma! Nic nie ma! Że jeszcze te dobre! Mówię - kontynuował skargi - siostro, może jakie spodnie, a ona że nie ma! Butów nie ma, spodni nie ma...Biorą sobie cholery, a dla biednych to nic...Wynoszą i swoim dają...
W tym momencie pomyślałam, że moi rodzice wynoszą jeszcze dobre ubrania, mało zniszczone, ale nieprzydatne, do punktu i tam chętnych na to jest mało. Sterty ubrań, tylko wybierać..
Ale bezdomni rzadko tam zaglądają, oni chcą pieniędzy...
I tak jeszcze sobie wydumałam, że zawsze medal ma dwie strony. 



Z jednej strony to żal tych bezdomnych...
Mężczyzna miał czerwone ręce, nie miał rękawiczek. Wysiadł przy punkcie skupu złomu...Pewnie miał w swoich torbach jakiś "towar" do sprzedania...
Ale z drugiej strony, ci nieszczęśliwi ludzie, rzadko chcą przyjąć oferowaną im pomoc o ile nie jest to pomoc finansowa stricte.
I tak to wygląda...

niedziela, 15 grudnia 2013

Silni i słabi

I jeszcze jeden temacik...
Jednostki słabsze i silniejsze. Grupy znaczniejsze i mniej znaczące.
I co z tego wynika...
Dzieciństwo. Dziecko jest zawsze na pozycji "straconej" - w porównaniu z osobą dorosłą. Bo małe, bo słabsze, bo zależne od nas..Jest na naszym utrzymaniu, zdane na naszą opiekę!
Niedoświadczone..ba, głupiutkie, naiwne, uwierzy we wszystko, bo jesteśmy jego autorytetami!
I w bociana i w kapustę...Nawet w...Świętego Mikołaja i krasnoludki.
Można je postraszyć panem policjantem i dziadem z worem. Wilkiem, kominiarzem...
Popatrz, ten pan już się na ciebie patrzy, że tak płaczesz! - mówi niejedna babcia. Zobacz, zobacz, pani ma tam z tyłu takie duże pudło, jak będziesz niegrzeczna to cię tam zamknie!
No...ładnie! Dzieci i ryby głosu nie mają!
Co wolno wojewodzie, to nie tobie mały smrodzie! - mówił niejeden papcio.
Nie pyskuj! Nie płacz! Cicho bądź! Wytrzyj nos! Załóż szalik! Nie zapomnij rękawiczek! Nie wstyd ci?
Na dziecku można się wyżyć, można dać klapsa, można je oszukać.
Można obiecać i nie dotrzymać! Można dokuczyć...
Bo jest bezbronne i słabsze niż MY!




Idąc dalej, są GRUPY silniejsze i słabsze w społeczeństwie.
Pozycję można sobie wywalczyć, przeforsować swoje racje, ugruntować wpływy.
Potem wystarczy tylko umiejętnie zwalczać konkurencję.
Sposoby są różne.
Najlepiej jak będzie się to odbywać na oczach społeczeństwa - w wypadku np. partii politycznychczy czy grup społecznych -  wyznaniowych -  np. kler katolicki, zawodowych - np. służba zdrowia, "większości" seksualnych - hetero itd.
Powiedzmy, że przedstawiciel danej grupy uczestniczy w programie telewizyjnym.
Warto zastosować tu szereg tricków by zbić przeciwnika z pantałyku:)
Podaję więc kilka przykładów zwrotów uniwersalnych i NIESAMOWICIE skutecznych:
- ja panu nie przerywałem więc proszę także mi nie przerywać! (nie ważne czy przerywał czy nie, efekt jest i tak)
- mówi pan językiem nienawiści!
- brak panu argumentów (nieważne czy brak hehe)
- sieje pan zamęt!
- mija się pan z prawdą!
- skąd ma pan takie informacje?
- odnoszę wrażenie, że nie ma pan wiedzy w temacie...
- proszę mnie nie obrażać!
Można też wykorzystać kolorowe gazetki. Może nie takie bardzo kolorowe, ale takie trochę :)
I tam dajemy duży tytuł na pierwszej stronie: CZY TADEUSZ R. JEST NIEŚLUBNYM SYNEM BISKUPA  JANA G.?
Spytać się zawsze można, co nie? Jakie to zniesławienie? Przecie to nie stwierdzenie! I do tego fotka jakaś taka...może ze spotkania onych?
I tak dalej i tak dalej...
Pamiętamy jak za PRL-u nazywało się grupy strajkujących w Ursusie? Warchoły!
Teraz też te "nielubiane" grupy polityczne (oczywiście nielubiane przez te co to mają coś do powiedzenia i większy dostęp do mediów oraz siłę "przebicia") nazywane są zadymiarzami, prowokatorami...
Czasem tylko oszustami, ignorantami...
Łatwo je zdyskredytować, wystarczy wykorzystać możliwości.
Ich teorie są ośmieszane . Ich roszczenia są  kompromitowane. Ich postulaty - drwione.
I tak jest wszędzie i zawsze. W każdym środowisku.
Szef ma zawsze rację, bez względu czy ją ma, czy nie. Dyrektor przed kierownikiem, kierownik przed pracownikiem...I nie daj Bóg jak ten niżej pokaże, że wie więcej niż ten co wyżej, że jest po prostu bardziej kompetentny i mądrzejszy!



Rozmawiałam z pawnikiem w jednej z kancelarii.
Wiadomo, klienci są różni...Przychodzą z różnymi sprawami - administracyjnymi, karnymi...Jedni dysponują środkami, inni nie...I DZIWNYM trafem  wygrywa nie ten co niewinny, lecz ten co ma "kasę". Mafiozo przed ofiarą, agresor przed pobitym. No i oczywiście lekarz przed pacjentem!...Tak jest bardzo często...
- Pani kochana, nie ważne jak było, ważne co świadkowie zeznają! - powiedział prawnik.
ANO.

piątek, 13 grudnia 2013

Konserwatysta

Nie wiem o czym dziś napisać, ale coś bym chciała.
W zasadzie myślę o dwóch tematach...
KONSERWATYSTA - chyba na ten temat się zdecyduję...
Bo ja jestem konserwatystką, jak to się mówi KONSERWĄ!
Kiedyś życie było przejrzyste. Człowiek miał wytyczony szlak.
Miał poczucie stabilizacji w wielu sferach.
Dziś, mam wrażenie, że to wszystko się sypie.
A więc, człowiek się rodził, był chrzczony, potem wczesne dzieciństwo, przedszkole, fartuszek, rajstopki.
Zabawy w kółeczku, piosenki, wierszyki..
Potem 7 lat - szkoła podstawowa. Poważna sprawa. Tornister, worek z kapciami, elementarz, potem fasola na gazie posadzona albo groch jaki...Roślina dwuliścienna, korzeń główny, korzenie boczne, stożek wzrostu....Jaka radość była, że toto tak rośnie!



Najpierw wypuszczało taką wypustkę, pęd albo korzeń, nie pamiętam co pierwsze. Tylko trzeba było pilnować aby w wodzie toto było cały czas! Obowiązek! A jak ziemniak rósł!
Roboty - dziewczynki - szycie, cerowanie, smażenie naleśnków, robienie czapki na szydełku, szycie fartuszka gospodarczeko, chłopcy - karmniki dla ptaków, świeczniki. Rodzice, rzecz jasna POMAGALI - czyli w zasadzie robili za dzieci prawie wszystko hahahahaha I tak rosła więź rodzice - dzieci, a czasem i szkoła...Imieniny pani, kwiatki...
Babcie czasem czynnie uczestniczyły w wychowywaniu wnusiów - odprowadzały do szkoły, gotowały pierożki, piekły ciasta dla swoich pieszczoszków. I kupowały zabawki rozpieszczając wnusiów...
Szkoła kojarzyła się z nauką wierszy na pamięć. Zgroza! "Jaka piękna jest Warszawa, ile domów, ile ludzi, ile dumy i radości w sercach nam stolica budzi!" Abo: "Hej ta Wisła, Wisła, srebrnomodra wstęga, od końca do końca ziemi polskiej sięga!"
I Komunia Święta w II klasie - zegarek i rower - obowiązkowo! I ksiądz Kazimierz po głowie głaskał...
Potem szkoła średnia. Skończyły się piąteczki i zaczęła się charówa. 
Liceum, technikum, czasem zawodówka...
U mnie w szkole średniej hodowało się na biologii takie muszki - drozofila melanogaster na pożywce agarowej...
I znów na pamięć fragmenty "Pana Tadeusza", "Stepy Akermańskie"...
Matura. "Matura to jest skoczni próg" - jak śpiewano w hymnie mojej szkoły.
Potem..cóż...Praca albo studia...Czasem akademik - jak w piosence Skoczylasa:

"Pamiętasz stary? To było sześć lat temu
No może osiem, no, nie ważne mniejsza z tym.
W akademiku nas czterech, słoik dżemu.
 Piętrowe łóżka, papierosowy dym (...)

W międzyczasie pierwsze miłości, pierwsze rozczarowania, czasem i erotyczne doznania...Chłopak i dziewczyna...Mieć swojego chłopca - myślały dziewczynki już w podstawówce i marzyły...
Pierwszy kieliszek alkoholu - często po skończeniu 18 lat....
Pierwsza praca. Potem ten jeden jedyny...Ślub. Biała suknia, welon, srebrny samochód z balonikami..
Potem dzieci, wychowanie, praca, praca, praca, wyjazd na wakacje, pomoc babci, czasem zmartwienia, troski, czasem radości, znowu troski...Tak się to przeplatało...
Potem dzieci dorastały, miały swoje dzieci i tak dalej...Śmierć babć, prababć, dziadziusiów, krewnych, pogrzeby...Proste...
Jak jest teraz? 
Tak samo? Eeeeeee...raczej nie....
Dziecko się rodzi. Chrzest...niekoniecznie bo po co dziecko indoktrynować od małego, będzie starszy - wybierze sam...Może buddyzm? Albo...nic...
Przedszkole. Jaki tam fartuszek? Jakie rajstopki? Spodnie NIKE, czapka Adidasa, kurtka North Face...
Już maluchy metki porównują, że nie podróba! Język chiński, balet...Nie jak kiedyś zwykła korektywa!
Szkoła podstawowa - zgadza się. Ale jak najwcześniej! Im szybciej tym lepiej, szkoda czasu!
Trochę inna ta nauka. Mydło i powidło, Harry Potter i bloki tematyczne...Jakoś tak...
Druga klasa - I Komunia Święta - większość idzie, tak wypada...Przyda się świstek...Dziewczynki często małe panny młode - prezenty : laptop, komputer, biżuteria z białego złota albo...operacja plastyczna...Księża już nie głaszczą po główkach, boją się, wiadomo, to PEDOFILE!
Potem gimnazjum. Pierwsze doznania erotyczne - nie mieć chłopaka w wieku lat 13 to obciach, a w wieku 14 lat mieć jeszcze cnotę to wiocha - znaczy nie ma się powodzenia.
Wyjazdy integracyjne i picie alkoholu. I to więcej niż by się wydawało...
Nauczyciele nie mają szacunku (czasem też zresztą sami popijają na takich integracjach) - w końcu co oni tam mogą, praw mają mniej niż uczniowie...Ręce związane...Kosz na śmieci na głowę!
No i oczywiście trzeba się "pokazywać" - kasa, furka staruszków, ciuchy, najlepszy sprzęt...Zajęcia pozalekcyjne - ze dwa języki dodatkowo, tenis, konie, balet....
Mieć, mieć, mieć...Wakacje - mogą być skromnie, w Hiszpanii...Teraz Ukraina podobno modna...I Maroko.
Kogo nie stać to...Rośnie liczba galerianek. Zarobek "łatwy"...I to w gimnazjum, potem to już "staruszki weteranki".
Modne jest teraz podobno eksperymentowanie ze swoją płcią... Może posmakuje? Może to lepsze? 
W końcu dążymy do gender...Płeć można wybrać, zmienić...




Potem szkoła średnia - koniecznie liceum. Renomowane! Jaka tam zawodówka i po co? 
Studia. Na dobrej uczelni, może być Uniwerek, Politechnika albo jakaś uczelnia japońska informatyczna...za tysiaka miesięcznie. Starzy niech płacą, w końcu mają psi obowiązek utrzymywania uczącego się!
Rodzina jest dobra o ile dysponuje grubszą gotówką.
Związki stałe - hmmmm...no owszem, ale absolutnie nie usankcjonowane "papierkiem"! On do miłości nie jest potrzebny. Nie mówiąc już o kościelnym ślubie! PREHISTORIA!!!! Po co składać jakąś tam przysięgę miłości, wierności i uczciwości, jak to jest NIEREALNE????
Dzieci - nie. Po co? Utrudniają karierę. Balast. Tylko w nizinach społecznych i biedzie dużo dzieci się posiada...No, może jedno, ale po czterdziestce!
Jedzenie. Żadne babcine pierożki - TUCZĄCE!!!! Zupa dyniowa z trawą cytrynową i imbirem lub sushi! Siłownia, rzeźba, kaloryferek i fitnes!
Ciąża ciało deformuje! A dziecko ogranicza.
Praca dziś jest, jutro jej nie ma...Ekonomia i kryzys! Choć nas podobno nie dotyczy! Trzeba się rozpychać w tym wyścigu szczurów - suplementy, witaminy, preparaty, dyspozycyjność, kreatywność! Kompetencje  - niekoniecznie, znajomości - koniecznie!
Musi być też: pięknie, estetycznie, zadbanie, pachnąco jakimś CK albo Hugo Bossem...I ciuszki - tylko firmowe! Kupione w centrach!
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia.
Wiecie na co teraz moda jest? Oddać babcię sędziwą na Święta do szpitala. Bo co będzie przy stole wigilijnym z ESTETYKĄ? Babcia się ślini, czasem z buzi jej brzydko pachnie...I ma bakterie! Siwa taka, pomarszczona...
Nie to co piesek lub kotek! Tego się przy stole posadzi, nakrycie i prezent też dostanie...
Więc...
Aha. Wiecie jakie jest najgorsze teraz wyzwisko? Homofob? NIE! Antysemita? NIE!
Nie wiecie!
TY KONSERWATYSTO! - to dopiero obraza!

niedziela, 8 grudnia 2013

Pan Woreczko

Drogie Panie, dziś nauczę Was, jak odróżnić oryginalnego Pana Woreczko od falsyfikatu czyli podróby.
Kim jest Pan Woreczko?

"Pewnego razu, bardzo dawno temu, mniej więcej w zeszły piątek, mieszkał sobie Kubuś Puchatek zupełnie sam w lesie, pod nazwiskiem pana Woreczko.
- A co to znaczy pod nazwiskiem? - zapytał Krzyś.
- To znaczy, że na drzwiach na tabliczce miał wypisane złotymi literami nazwisko, a mieszkał pod nim."
(fragment książki "Kubuś Puchatek" A.A. Milne).




Już wiecie?
Dużo Panów Woreczko hasa sobie po świecie...Jedni bardziej podobni do niedźwiedzi, inni mniej...
Ale zawsze są to mocno PODEJRZANE i bardzo tajemnicze osobniki.
Znam nawet dość dobrze jednego. Powiem więcej, łączą mnie z nim DOŚĆ bliskie stosunki!
Pan Woreczko uwielbia chodzić po domu w dresach albo po prostu w rozciągniętych galotach. 
Czasem zasypia na kanapie, pochrapując i fajtając przy tym nóżkami jak małe bobo, a wtedy...
No i dlatego ten gatunek nazywa się WORECZKO.
Która z pań się nie domyśla, jej problem!
Jeśli chodzi o nocne spanie, to indywidua te mają zwyczaje OSOBLIWE.
Osobniki te nie znoszą spania w piżamach!
Każdy szanujący się facet (bo chyba już się domyślacie kim jest Woreczko) nie znosi spania w piżamie, chyba, że wyjeżdża na wczasy lub też trafia na oddział szpitalny. Oni po prostu chronicznie nie cierpią piżam i po tym właśnie odróżnimy prawdziwego , oryginalnego Woreczko od podróby!
Śpią w powyciąganych galotach, bokserkach lub slipkach.
Drugą sprawą bardzo istotną w zdemaskowaniu fałszywca podszywającego się pod Pana Woreczko jest sposób ściągania swetra lub bluzy (nierozpinanych). Oryginał robi to w sposób następujący: zgarnia rękami sweter w okolicy karku po czym ciągnie go szybkim ruchem przez głowę, gramoląc się przy tym i plącząc. Jeśli robi to natomiast zgrabnie krzyżując ręce i zagarniając sweterek za dolną część w okolicach pasa, znaczy ,że jest...kobietą albo...kochającym inaczej...
Następny test jest dość kłopotliwy do zrealizowania i może jednak wywołać SPORE opory, a nawet KONTROWERSJE!
Trzeba wejść znienacka do toalety, gdzie akurat PODEJRZANY osobnik się załatwia na "ciężko". Jeśli ma spodnie ściągnięte aż do kostek - znaczy PRAWDZIWY, jak tylko do połowy ud...szkoda gadać...Baba!
Prawdziwy Woreczko prócz tych cech pierwszorzędowych ma jeszcze inne, mniej istotne.
Nie płaci na ogół bilonem, skrupulatnie odliczając "końcówki" - nie chce mu się. Płaci banknotami (oczywiście w wypadku opcji "gotówka"). Drobne pieniądze z reszty upycha po kieszeniach. Ma czasem ich tam sterty.
Woreczko nie jest typem subtelnym. Czasem mu się czknie, czasem puści pszczółkę, czasem beknie...
Nie ma oporów przed poruszniem przy śniadaniu tematów z lekka drastycznych...
Dziś na przykład uszykowałam swojemu osobistemu Woreczku pyszne śniadanko. Pełnowartościowe i apetyczne. Serek, wędlinka chuda, pomidorek, pasta jajeczna, herbatka. Wysrzątane mieszkanie, na stole kwiat - storczyk. Miło.
Jemy sobie wspólnie - ja i mój Pan (oryginał - sprawdzony).
Zajadam z apetytem, w końcu całą noc się nie jadło, jak mawiała moja Ś.P. Babcia...
- A wiesz - odzywa się między kęskami Woreczko - teraz to nawet TRUPY wolniej się rozkładają. Ziemia zatruta chemikaliami...
Jedzenie utkwiło mi w przełyku.

sobota, 7 grudnia 2013

Umowa

Dziś, Czcigodni (jak mawia mój ulubieniec Bałtroczyk), chciałabym Wam opowiedzieć jakie na nas, obywateli, czekają różne pułapki w życiu.
W zasadzie nie tyle obywateli, co KLIENTÓW.
Temat trywialny i w zasadzie i oklepany.
Któż nie zna tych wszystkich tricków supermarketowych jak np.: umieszczanie na wyskokości wzroku klienta towarów droższych, tańszych zaś na samym dole, umieszczania małych gadżecików spożywczych typu: guma do żucia, batoniki, Cola w małych butelkach, blisko kas itp.?
Każdy trzeźwo myślący klient wie, czemu ma służyć rozlegająca się z głośników muzyczka wprawiająca nas w dobry nastrój, okazjonalnie są to np. świąteczne kolędy...
Każdy też wie, jak niebagatelną sprawą jest wystrój wnętrza - np. stoisko a la wiejska chata, drewniane, "okopcone" dechy, daszek na balach - tam sprzedawane są "swojskie" wyroby, często niewiele z tą "swojskością" mające wspólnego, bo od konserwantów aż "oczy szczypią".
Starzy bywalcy marketowi wiedzą też, dlaczego ustawione są piece do podgrzewania pieczywka, z których nozdrza nasze podrażnia smakowity zapach chlebka, zapach, który nigdy się nie nudzi, kojarzy się bowiem z domem...
I te tzw. promocje, gdzie cała akcja ma na celu wciśnięcie naiwnemu klientowi towaru gorszej jakości po cenie, na której sklep i tak wychodzi na swoje, że ho ho! A klient...nie zawsze...
Ale co to ja chciałam? Aha...
- Kończy nam się umowa z operatorem sieciowym - telefon, kablówka, komputer i trzeba zawrzeć nową umowę - wyrokuje mąż - musimy pojechać do punktu, na miejscu najlepiej się gada...
Pan kazał, sługa musi, umowa jest na mnie hehe.



Przed Świętami i końcem roku operatorzy często oferują klientom nowe pakiety, warto więc się tym zainteresować...
Pojechaliśmy.
Stanowiska, aparat z numerkami, krzesełka , foteliki, choineczka ustrojona...Przytulnie.
Młodzi ludzie wpatrzeni więcej w monitory, mniej zaś w oczy klientów, którzy przyszli....z reklamacjami hehe
Ładniuchny pan w służbowym uniformiku i krawacie z pozorną uwagą słucha klientki, której ton jest pełen pretensji, a nawet sarkazmu (o zgrozo!) Coś tam nie wyszło jak powinno. Pan ze zrozumieniem kiwa głową nie odrywając wztroku od monitora. Jednocześnie klepie monotonnym głosem, wyuczone na SPECJALNYCH SZKOLENIACH, regułki: 
- Rozumiem panią...tak się zdarza...proszę się nie denerwować...postaramy się jak najszybciej pani pomóc....itd. itp.
Pani się na moment uspokaja. W pomieszczeniu jest ciepło, pani zaś  wełniana czapunia wpadła na oczy. Pani się poci. Rozpina się. Irytuje. Od umowy nie można odstąpić, bo to jest "świeża umowa" jak stwierdza cudny młodzian poprawiając krawatkę...
Pani się wścieka...Pan jest spokojny. 
Kobieta w końcu daje za wygraną. Zgrzana i czerwona jak burak na odchodne wykrzykuje:
- Wy to aby za rękę złapać i pociągnąć! A potem to już radźcie sobie sami! Wszędzie, na każdym kroku oszustwo!



Pan nie reaguje, klient nasz pan...
Bim bom - sygnał na zwolnione następne stanowisko - następny numerek, następny klient.
Tym razem para. Starsi ludzie. 
- Proszę pana, jest taka sprawa....Od dnia...mam umowę...Nie zawierałem jej, nie mam z tym nic wspólnego...Mieszkanie podnajmuję...Umowa została zawarta PRZEZ TELEFON bez porozumienia ze mną!
- Sprawdzimy...To jest niemożliwe... - obsługujący rusza brwiami zdziwiony - proszę chwileczkę zaczekać, zaraz to sprawdzimy...
Wychodzi.
Mija 10 minut. 15 minut. 
Para się niecierpliwi.
Jest! Ale tym razem pani w służbowym uniformiku. 
- Witam. Proszę państwa...itd., itd...
- SPOTKAMY SIĘ W SĄDZIE! - wydziera się odbiorca usług przy innym stanowisku...



Ale teraz my...
Miła pani. Miły pan, który siedzi obok, chyba praktykant... 
Sprawa prosta. Umowa wygasa, więc w interesie przedstawicieli firmy jest zadbanie o nas, złapanie naszej ręki i wciągnięcie! Bo inaczej...w końcu jest tylu operatorów...Konkurencja! Jesteśmy więc CHWILOWO górą!
Więc cackają się z nami...Oferują.
Nie znam się na tym. Nie zajmuję się tym. Ale wiem co chcę: chcę więcej gadać przez telefon, chcę mieć szybszy internet, nie chcę płacić więcej. I to pani wyłuszczam.
Dalej niech się ONI bujają.
Pani proponuje doskonałe rozwiązanie, Rozpisuje na karteczce...
- Sport OSTRY..padają słowa, które mnie niepokoją!
Mój "strauszek" zaciera nóżkami pod stolikiem...Widzę to kątem bystrego oczka..
- Proszę  pani, a ten ostry sport to musi być? - pytam konkretnie. Dosięga mnie WZROK BAZYLISZKA z lewej strony. To mąż.
- Ale on pozostaje bez zmian, to tylko złotówka...
- Ja bym go chętnie całkiem skasowała! - mruczę gderliwie.
Młody facecik obok, patrzy na mnie i na męża i... zwija się ze śmiechu.
Będziesz ty się , kochanieńki się śmiał BARANIM GŁOSEM jak się ożenisz - myślę mściwie.
No, ale został ten sport na ostro, lepsze to niż ostre babki w końcu, przynajmniej niegroźne!
W zasadzie to jestem zadowolona.
- 40 megabajtów? - pytam FACHOWO - a ile było do tej pory?
Pani się uśmiecha, wyczuwa IGNORANTKĘ hehehe
Suma sumarum to umowa została sfinalizowana, dokumenty podpisane, rączka pociągnięta, klient połknął haczyk...
Co będzie dalej? Czas pokaże...

piątek, 6 grudnia 2013

Śledź

Kochane "moje Państwo"!
Drodzy LICZNI Czytelnicy!
Dziś zajmiemy się tematem mocno nieprzyjemnym.
Kto nie chce, niech nie czyta, żeby potem nie było, że nie ostrzegałam!
W zasadzie moje obserwacje odbywają się od bardzo dawna i to w różnych sferach, ale zajmijmy się tym razem gałęzią handlu i usług świadczonych ludności czyli "zasobom ludzkim", jak to się teraz popularnie określa.
Przykład.
Sklep koło mnie Marcpol. Promocja! Ludzie, rzycajta się!!!!Paczka śledzi za 9,90 zł, ale za to druga....prawie za darmo! No, dokładnie za połowę ceny.
Taka paczka kosztuje normalnie ok. 7 zeta. Czyli, że powinno się zapłacić 14-15 zł za dwie, a płaci się...w zasadzie podobnie :) Pod warunkiem zakupu dwóch paczuszek (ze zbliżającym się terminem ważności nawiasem mówiąc).
Interes kwitnie, czysty "zysk" hehehe
Stoję do kasy. Przede mną pani starsza, w beretce (nie moherowej) na głowie.
Kasjerka liczy, dociera do śledzia.
- Ale proszę pani - odzywa się z pretensją - ja nie mogę pani tego sprzedać! To jest promocja, a pani oderwała drugie opakowanie! - wyrokuje.
- Ja nic nie odrywałam! Tam leżała ta paczka osobno - spokojnie i rzeczowo stwierdza babcia.
- Ale ja nie mam kodu! - pani jest wyraźnie poirytowana.
Kolejka cierpliwie czeka i obserwuje scenę.
Panienka dzwoni gdzieś..
- Słuchaj, tu klientka ze śledziami...Tak, matias...Tak, 200 g opakowanie....Taaaak...Nie mam kodu, klientka rozerwała dwupak...




- Ssssss..- syczy kobita.
- No, masz ten kod? - dopytuje się panienka koleżanki, w międzyczasie zaś NADAL poirytowana do staruszki  - Czy pani MUSI te śledzie kupować? 
- No wie pani...
- Aha.... NO TO JAK? - do słuchawki - masz? Tak 200 g...matias...25...48... (wbija kod).
Ufffff - z ulgą oddycha kolejka, która robi się coraz dłuższa.
Klienci trochę źli na tę starą BABĘ co to jej się ZACHCIAŁO ŚLEDZIA kupić, jakby to nie mogła czego innego...
I już spokojnie kasjerka nabija resztę produktów...
- 67 złotych, 40 groszy - stwierdza stanowczo.
- To ile ja w końcu płacę za te śledzie? - trzeźwo dopytuje się babcia.
- 9,90! Ale jakby pani wzięła drugą paczkę, to ta druga by była za połowę ceny! - pociesza ZASKOCZONĄ nieco CENĄ, starszą panią.
Klientka odchodzi skonsternowana od kasy...
Po chwili wraca.
- Proszę pani, ja chciałam spytać...Czy ja w takim razie mogę kupić drugie takie śledzie za połowę ceny?
- JAK PANI ZNAJDZIE! - krzyczy wyraźnie zła ekspedientka...Cóż, koło nosa przeszły jej śledziki po odrobinie niższej cenie...
Ano...PECH...

czwartek, 5 grudnia 2013

Anioły

Anioły...
Kim są? Jak wyglądają? Czy mają płeć? Czy naprawdę istnieją? Czy każdy ma swojego anioła stróża??????
Te pytania,  niektórzy z Was, moi Mili, sobie zadają...
Chyba jednak coraz rzedziej...
Dziś nie mamy czasu myśleć o aniołach ani się nimi zajmować...
Anioły są nam po prostu niepotrzebne. Przynajmniej niektórym.
Anioły wykraczają poza świat materialny po prostu, a obecnie ten świat jest najbardziej istotny...
Takiego anioła nie postawimy na wagę, nie zmierzymy też ile ma wzrostu. Nie ma on dowodu osobistego, mumeru identyfikacji podatkowej NIP, PESELU, paszportu, konta w banku. Nie ma samochodu, domu, nie wyjeżdża na wakacje letnie do Maroka ani nawet na Ukrainę...W zimie nie jedzie w szwajcarskie Alpy na narty...
Nie należy do żadnej partii, związku zawodowego, ba, nawet nie pracuje w banku albo w dobrej międzynarodowej firmie!
Anioł nie jest gejem, ani wojującą feministką ani też skandalistą - gwiazdą rocka, nie jest sportowcem odnoszącym sukcesy...
Anioł nie ma znajomości...Nie ma powiązań, nie ma przywilejów...
Więc...po co nam anioł????
Powiem wam po co...
Jego wizerunek wykorzystywany jest często w reklamach.
Nie, nie taki co to na obrazie przeprowadza bezpiecznie dziecko przez kładkę! To jest kartoflisko i zaścianek!




Dzisiejszy anioł to piękna obnażona kobieta w super mini i z głębokim dekoltem nie zakrywającym zbyt wiele z jej atrybutów. Ma piękne oczy i włosy. Po prostu seksi laska. W reklamie AXE rzuca swą aureolą o ziemię i oddaje się przystojnemu mężczyźnie pachnącemu reklamowaną wodą czy dezodorantem.
Taki "anioł" porzuca swoje niebiańskie cechy dla zaspokojenia całkiem ziemskich rządz!
I właśnie TAKIEGO anioła potrzeba nam w dzisiejszych czasach!







Męski anioł też jest, owszem! Ma piękne ciało, muskularne, młode, nierzadko wytatuowane...Jest obiektem marzeń i westchnień nie tylko nastolatek, ale czasem też pań w wieku mocno balzakowskim, ale dobrze zakonserwowanych i z pełnym portfelem...Nieco zmanierowanych i znudzonych...
Takie to są te dzisiejsze anioły...
Jakże inne niż te wczorajsze, niewinne, strzegące nas od złego, chroniące nas...
Czy rzeczywiście takie anioły słusznie zostały wyrzucone z naszego życia?

Malowane anioły

Zimową nocą maluję anioły
iskrzącym śniegiem blaskiem księżycowym 
gdy chucham tęsknie na szyby prostokąt
figlarny księżyc mruży jedno oko
patrzę na tarczę jak na lufcik nieba
nie zajrzę do środka bo blask onieśmiela

Maluję na szybach i ścianach pijanych
i na suficie nad śpiących głowami
Strzeżcie ich - proszę stwory niebieskie
prowadźcie wąwozem snu bezpiecznie 
zasłońcie od zła swoimi skrzydłami
by koszmar i lęk ich nie omamił.
A.W.


Nie potrzeba nam aniołów...

Dziś nie ma zapotrzebowania na anioły
bo anioł - istota niebieska
ziemi nie dotyka stopami
i kasy nie ma...więc jak to mówią...GOŁY

Coś one tam bredzą z cicha
marudzą, przynudzają, smęcą i trują...
O uczciwości? Lojalności? Miłości? 
Czystym sercu? Co one sobie myślą do licha!

Po co te duby smalone pleść
w świecie, gdzie kłamstwo i prawda jednym,
donos i lojalność, złodziejstwo i spryt?!
Pogonić te duchy i cześć!

Bo dziś anioły niepotrzebne
Łapówka? Jaka łapówka?
To tylko prezent - podziękowanie lub prośba!
Więc niech lepiej w niebie siedzą te istoty zwiewne!

Przekleństwa, kłamstwa, obmowa?
E tam, to wszystko wyssane z palca
przecież jakoś żyć trzeba
człowiek się irytuje , świat zwariował!

Anioł nic nie robi, to osobny temat!
Dlatego załatwić nic nie umie!
Może jedynie u Pana Boga
którego..ponoć nie ma...
A.W.


środa, 4 grudnia 2013

Liryczna Grucha

Jestem liryczna niezmiernie.
To jest moja następna cecha poza: niezwykłą dobrocią, łagodnością, wrażliwością, serdecznością i ogólną  życzliwością do bliźnich.
O talentach licznych nie wspominam, to już było. Zresztą...jestem skromna!!!!!
Lubię dość swoją rodzinę, choć oczywiście moi domownicy nie są tacy IDEALNI jak ja!
Mężczyźni - sztuk 3.
Wiadomo, faceci i wiadomo, czym to "pachnie"! Wiecznym bałaganem i problemami!
Wiecznym tłumaczeniem spraw oczywistych (dla kobiet) oraz wyjaśnianiem, napominaniem, zwracaniem uwagi, a czasem to i opatyczaniem!
Nie jest to wdzięczna rola takiego żandarma w rodzinie...Kiedyś taka książeczka z biblioteczki "Tygrys" była pt. "Wiedźma z Buchenwaldu", to właśnie JA w warunkach domowych.
Zakręcaj tubkę od pasty do zębów, wycieraj lustro jak zapryskasz, ręczniki wieszaj na wieszaku, nie rzucaj! Ogryzki POWINNY trafić do kosza, a puszki i butelki - także! Brudne skarpetki - w parach do prania! A pokoje trzeba CZASEM posprzątać! Deskę od kibelka - podnosić!Itd. No nie wiedźma? Wymaga rzeczy po prostu nie do załatwienia!!!!!!




A faceci to taki, delikatnie mówiąc...ALBO nie, powiem wprost, GORSZY GATUNEK człowieka...
Czasem to się nawet zastanawiam, czy to w ogóle są ludzie...



Niby wyglądają jak ludzie, mają głowy i inne...hmmmm...członki ciała!
Jak normalny człowiek, kobieta znaczy.
I nie wierzcie w te bzdury wymyślone przez facetów, że to niby dowodem na to, że kobieta NIE JEST człowiekiem jest fakt (?), że jak się na ulicy w tłumie krzyknie: CZŁOWIEEEKUUU!!!, to żadna kobieta się nie obejrzy. To kłamstwo! Obejrzą się wszystkie, by sprawdzić: kto się tak drze, w jakiej sprawie, z jakiego powodu, jak jest ubrany i o co kaman generalnie.
Więc proszę w imieniu kobiet - nie INSYNUUJCIE, drodzy Panowie!!!!! To się nazywa MANIPULACJA!
Powracając do ilości członków ciała, to mężczyźni mają nawet mają o jeden więcej!
A to już też o czymś , niestety, świadczy! O czym? Raczej o ułomności...
No bo kto normalny siusia na stojąco?
Więc nie są tak całkowicie normalnymi ludźmi! Co prawda niektóre kraje regulują już konstytucyjnie prawie kwestię siusiania, ale to i tak niczego nie zmienia. I tak ściana pochlapana!
Ale nie będę już tego roztrząsać, szkoda słów!
Mężczyźni są chwastami i wiodą tryb życia pasożytniczy. Niczym huby. Wszystkie soki wypijają z nas, kobiet.
Teraz konkluzja.
W zasadzie to...jak to mówią, do psa się człowiek przyzwyczai, do kota, to do takiego męża....BEZ URAZY!
Jestem z tym swoim już trochę i nadal oczy otwieram ze zdziwienia, jakie te dranie (faceci) przebiegłe i podstępne, jakie to są udawacze!
Rozgryźć toto to trzeba beczkę...co ja gadam? Całą kopalnie soli trzeba zeźreć, takie to są stwory!
A kombinują, a główkują, jakby tę bezbronną kobietę "w konia zrobić"!
Jak tu, tak mówić, by nie powiedzieć! 
Przecież nie pytałaś! - zawrze świętym oburzeniem potem taki kombinator, PRAWDY UKRYWACZ!!!!!!!
Taki tajemniczy Bill zakichany!
Te podejrzane ruchy, oczka rozbiegane, chowanie czegoś za plecami, po kieszeniach, w skrytkach różnych!
Ot, gady takie!!!!!!
Każda kobieta to zna, ale nie każda się PRZYzna, że ZNA!
Aby tylko ten idiotyczny meczyk w spokoju obejrzeć....




Albo tam inne co, rybki, srypki, modelarstwo, gołębiarstwo (Bożenka pozdrawiam, ukłony!), samochody, motory i inne bzdety.
A ich pomysły w ukryciu prawdy, w zapodaniu jej w strawnej dla nas, kobiet, formie, są niewyczerpane, a siły niespożyte!!!!!
Ot, pajace!
No, ale dość...
Bo tematem jest moja LIRYKA...MIMO PRZECIWNOŚCI i kłód rzucanych pod nogi przez...wiadomo kogo!


Cisza we dwoje

Pozwólcie mi zaśpiewać pieśń
a może powiedzieć wiersz
myśli senne się wloką i...cisza
czas tykaniem zegara umyka
patrzę na ciebie
ty - książkę czytasz
ciekawa ta książka? - pytam
ty nie odpowiadasz nie słyszysz
zatopiłeś się w swojej ciszy
w myślach, nieobecny
a ja - jestem obok
trudno mnie nie dostrzec
powiedz tylko słowo
I znów nie będzie szaro
tylko...kolorowo...
A.W.

wtorek, 3 grudnia 2013

Historia jednej wymiany...

Witam.
Owoż dziś opowiem Wam, moi licznie tu zgromadzeni Wielbiciele (dodałabym w tej klimatyzowanej sali, ale nie jestem Bałtroczykiem) bardzo nudną historię.
Tak nudną, że zalecam czytać z wieczora, dobre na zaśnięcie!
A było to dawno, dawno temu...A dokładnie 7 października...
W zasadzie rzecz się rozpoczęła parę dni wcześniej, zaraz po moich urodzinach...osiemnastych oczywiście:)
Znalazłam sobie przypadkowo (w mieszkaniu moim) taki banknot mocno zniszczony, o nominale 50 zł.
Nie wnikam w przyczyny jego zniszczenia (może sobie jaki młody człowiek dla fasonu nim hawajskie cygaro podpalał, nie wiem), w każdym razie nadszarpnięty był "zębem czasu" i przedarty...Ale numer posiadał.
Żal mi się zrobiło banknocika, bo za te 50 zeta to bym już kapelutek miała.
Cóż, trzeba spróbować wymienić...
Bo zniszczony AŻ tak bardzo nie był, więc..
A 50 zł piechotą nie chodzi, co nie?
Zresztą...W internecie znalazłam warunki wymiany, ile tam może mieć powierzchni uszkodzonej itd. i wyszło że problemu nijakiego nie będzie. No!
Najpierw, będąc na zakupach, weszłam do jednego punktu PKO, takie okienko tam było. Ale pani kręci głową , że nie...
- No to gdzie? - pytam. 
- Może w oddziale..Po drugiej stronie ulicy.
No to poszłam do innego, po długim szukaniu i pytaniu ludzi...
- Bo to wszystko się , pani kochana, teraz pozmieniało, był tamoj - pokazuje strażnik w budce osiedlowej na Kobielskiej, życzliwy chłopina i wie wszystko...
Ale "tamoj" wcale nie było to, tylko już całkiem co innego, a to było zupełnie gdzie indziej, gdzie musiałam się udać...
Ale tam mi powiedzieli (po piętnastominutowym staniu w ogonku zresztą, bo "na pewniaka"), że:
- Oooooo, u nas to nie, takich rzeczy to nieeee, z tym musi pani jechać na Plac Powstańców , na główny!
Panienka z okienka aż drugą panienkę musiała zawołać, razem się naradzały pięć minut, patrząc z podejrzliwością to na mnie, to na banknot..Ale wyrok zapadł: trzeba mi na Powstańców!
Nie lubię odkładać spraw na później.
Pojechałam.
Nie znoszę banków. Długie, śmierdzące (nigdy nie wietrzone) sale, pełno szybek, szybeczek, obstawa ze strażników, łypią podejrzliwie czy ja nie jakiś oprych od napadu, ucharakteryzowany na grubą babę!
Taka praca! - tłumaczę sobie w duchu.
Poszłam do jednego okienek, myślę, co za problem banknot wymienić...
Ale gdzie tam? Pani w służbowym uniformiku popatrzyła, powąchała...
- Niech pani się uda do stanowiska nr....7!
 Udałam się, czemu nie, po to tu przyszłam.
Następna kobieta z okienka popatrzyła, na mnie, na banknot...Zamrugała umalowanymi rzęsami...
- Ale my pani tego OD RAZU NIE WYMIENIMY! - powiedziała stanowczo, z nutką pretensji w głosie pani w wieku balzakowskim z odpadającym z lekka lakierem na paznokciach i okularach a la Harold Loyd.




No cóż...Wypełniłam druczek, pokazałam dowód, spisali dane, pokwitowanie dla mnie, odbiór za miesiąc...
Ano...
Mija miesiąc - nic...
Mija półtora - nic...Zapomniałam nawet o sprawie...
Wreszcie prawie po dwóch (bez dni klku) JEST wiadomość z banku PKO! Z NARODOWEGO BANKU POLSKIEGO!!!!
Można odebrać, URRRRRAAAAA! - zakrzyknęłam w duchu rześko, niczym żołnierz radziecki ruszający w bój...
Przyda się, lepiej mieć niż nie mieć..
Pojechałam. Od razu udałam się do określonego wcześniej stanowiska walut obcych - w zatoczce...
Miła pani...Bum bum bum bum...coś tam wypełniła, dowód okazać...bum bum bum!
Stoję, czekam, wrastam...
Obok kasa. Pan z plecaczkiem. Starszy, skromnie wyglądający...
- Mogę prosić paczkę po 10 groszy z roku 2011?
- Proszę bardzo - podaje kasjerka.
- A jeszcze po 20 groszy z roku 2010?
- Jest tylko po 20 groszy!
- Nie, to dziękuję...
??????????????????????????????????
Ki czort? - myślę:)))
Ale już moja sprawa nabiera rozpędu!
Pani zawołała drugą panią, chyba ważniejszą bo z pieczątkami. I znów: bum bum bum, naradzają się spozirają, porównują, ja - dowódm, dowód - ja! 
BUCH! BUCH! - dwie pieczątki przyłożyła ta ważniejsza, ot i już!
- A teraz pani pójdzie ze mną! - powiedziała ta mniej ważna (bez pieczątek).
Idę.
Pani "mniej ważna"w żakieciku firmowym, za tymi wszystkimi szkiełkami, kwiatkami, ladami, balansowała sprawnie między stanowiskami niezliczonej liczby urzędniczek, podobnych do siebie, gapiących się w monitory...
- Proszę bardzo, to tu! - pani wskazała przystojnego pana i....poszła sobie.
Odetchnęłam. Pan był zniewalającym blondynem o wzroku Lisa z TVP - w młodości...Poczułam, że jestem w dobrych rękach!
Potem pan monotonnym głosem poprosił o dowód osobisty i zaczął wypełniać papierki. 
Chyba z 10 minut. 
A potem to już biegusiem było, pan zaprowadził mnie do jednej kasy, potem do drugiej, tam tradycyjnie już: papierki, dowód osobisty (po raz CZWARTY w tym dniu), sprawdzenie, papierki, papierki, podpisy, pieczątki i OTRZYMAŁAM SWOJE 50 zł!!!!
Jak to niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia!!!!!






sobota, 23 listopada 2013

Kłamstwo

Czy pisałam już o kłamstwie, bo nie pamiętam? No co, no co, mam swoje lata!
Tak? To napiszę jeszcze raz, bo to temat rzeka:)))

"Proszę pana, proszę pana,
Zaszła u nas wielka zmiana:
Moja starsza siostra Bronka
Zamieniła się w skowronka,
Siedzi cały dzień na buku
I powtarza: kuku, kuku!"
"Pomyśl tylko, co ty pleciesz!
To zwyczajne kłamstwa przecież."
"Proszę pana, proszę pana,
Rzecz się stała niesłychana:
Zamiast deszczu u sąsiada
Dziś padała oranżada,
I w dodatku całkiem sucha."
 "Fe, nieładnie! Fe, kłamczucha!"
(...) J. Brzechwa - Kłamczucha (fragment)

Powiadają: kłamstwo ma krótkie nogi. A bo ja wiem, czy tak jest naprawdę?
Moim zdaniem, na kłamstwie można całkiem nieźle funkcjonować i to lata całe. Czyli te nogi, wcale nie znów aż takie krótkie.
Na podwalinach kłamstwa powstały całe cywilizacje -  starożytne, nowożytne i współczesne. No i co? I trwały lata a nawet wieki.
Na kłamstwach budowano władzę w każdej epoce.
Przypomnijcie sobie tylko słynną kiełbaskę przedwyborczą, kto lepiej i bardziej przekonywująco kłamie, ten lepiej "jedzie". I cóż, że wilcze ślipka mówią co innego niż wdzięczny dzióbek?
Był w historii taki jeden, co nie kłamał. NIGDY. I chciał, by inni też tego nie robili. By byli uczciwi, nie popełniali złych czynów. I go ukrzyżowali.
Ludzie kłamią bez mrugnięcia okiem i drgnięcia powieki. Kłamią, patrząc w oczy. Kłamią i wszyscy im wierzą, bo mają wizerunek osoby bez skazy, bezkonfliktowej, życzliwej wszystkim. Jak osoba taka może kłamać, to przecież NIEMOŻLIWE!




Czyli, że aby kłamać wiarygodnie, aby nas nikt o to kłamstwo nie podejrzewał, najpierw trzeba cierpliwie wykreować swój image - świetnego pracownika, pani domu, dobrego męża, ojca, człowieka kochającego dzieci, zwierzęta, wspomagającego potrzebujących itd.
Stąd takie upodobanie do fotografowania się np. głów państwa, gwiazd telewizji czy innych osób publicznych, w towarzystwie dzieci - np. w domu dziecka, zwierząt - w schronisku oraz np. w otoczeniu niepełnosprawnych. Takie budowanie swojego wizerunku na osobach słabych czy skrzywdzonych przez los, automatycznie wzbudza w odbiorcy podziw i wiele pozytywnych emocji. 
Dlatego wykorzystują to co niektórzy, pokazując się na wszelkiego rodzaju akcjach charytatywnych czy odwiedzając dzieci w szpitalach - w nieodłącznym towarzystwie kamer.
A te wszystkie kapele grające w Orkiestrze Świątecznej Pomocy?
Ilu z jej uczestników robi to dla szczytnych celów, a dla ilu jest to okazja by wypłynąć, by się przypomnić gdy gwiazda gaśnie...



Kłamstwo na ogół przynosi wiele pożytku kłamiącemu, w końcu kłamie się dla korzyści.
Korzyści te mogą być w sferze materii, ale też w tej niematerialnej, dającej kłamiącemu np. podziw, a nawet zazdrość otoczenia, pochwały dla jego ucha, akceptację...Innymi słowy, przez kłamstwo dodajemy sobie zasług w oczach otoczenia.
Okłamuje się innych często ze strachu czy wstydu. 
Kłamie się w sposób bezczelny, często na oczach tych, którzy znają prawdę lub domyślają się jej.
Podstawą mistrzowskiego kłamstwa jest wytrwałość w "pójściu w zaparte", konsekwencja i ...dobra pamięć :)
Wszak musimy pamiętać w szczegółach cośmy nakłamali i komu...
Najlepiej po prostu wymyśleć sobie swoją wersję zdarzenia i w nią uwierzyć. Wówczas kłamiemy z większym przekonaniem.
Kłamią prawie wszyscy. Kłamstwo stało się obecnie zasadą, receptą, a jego ranga jako czynu złego się zdewaluowała. 
Bez kłamstwa po prostu nie możemy żyć.
Czasem życie po prostu zmusza nas do kłamstwa.
Bzdurność przepisów, irracjonalność sytuacji, paradoksalność faktów...
Nie, nie usprawiedliwiam kłamstwa! Trzeba powiedzieć sobie jasno: kłamstwo jest złe. Ukrywanie prawdy to też kłamstwo! Zatajanie, wyolbrzymianie, przekręcanie, manipulowanie - kłamstwo ma wiele twarzy...
I wszystkie drogi prowadzą do jednego - negacji prawdy. Kłamstwo jest więc wrogiem prawdy, jego kontrastem...Jak ciemność jest brakiem światła, zło - brakiem dobra, tak kłamstwo - brakiem prawdy.
Czasem kłamstwo jest pozornie konieczne. Niekiedy...nie tylko pozornie...
Ale zawsze jest czymś złym, niewłaściwym i nieprzyzwoitym...Czasem w mniejszym stopniu, czasem w większym jedynie...
A teraz skoro już wiecie, życzę wam abyście doświadczali tylko miłych kłamstw!



niedziela, 17 listopada 2013

Krzyż i tęcza...

Moi drodzy,
Opowiem Wam co mną dziś wstrząsnęło...
Już setki razy na ten temat pisałam, mówiłam...
Kwestia tolerancji - dla homoseksualistów, Żydów (Semitów), czarnych...ups...chciałam powiedzieć Afroamerykanów itd., itp.
Czyli dla wszystkich.
Za wyjątkiem katolików.
Tak więc mamy się liczyć z homoseksualistami by ich nie urazić np. pisaniem brzydko o ich manifestacjach, paradach, gdzie na golasa jadą na platformach, macając się po...ramionach.
To jest wesoła parada "równości", wesołości, swobody, miłości, szczęścia i całej reszcie tych (tfu!) heteryków NIC do tego! Bo im się należy! Kto spojrzy krzywo, kto się wypowie, ten homofob, kartofel, zaścianek i można mu z tyłka zrobić jesień Średniowiecza!



Mamy wszyscy liczyć się z homoseksualnymi osobami/obywatelami, bo to są bardzo wrażliwe jednostki! Nie możemy więc ich uczuć, w całej subtelności, urazić!
Nie możemy się wypowiadać w temacie pedofilii w kontekście homo, pomimo, że udowodniony został tu ścisły związek. Jednak. Ale nie, o tym mówić nie można, można mówić za to często, głośno, dosadnie i obraźliwie o pedofilach - księżach, w dodatku przy okazji złodziejach i pijakach!
Tu żadne normy przyzwoitości nie obowiązują.
O czarnym nie możemy powiedzieć, że ma czarną skórę, mimo, że faktem niezaprzeczalnym to jest...
No, że o Żydach nie każdy może mówić cokolwiek, to wiadomo, niektórzy są po prostu niegodni samego tematu związanego z tą nacją..
Ale nie o tym...
W ramach otwartej niedawno wystawy pn. "British British Polish Polish: sztuka krańców Europy w latach 90. I dziś" w  Centrum Sztuki Współczesnej, jest pokazywany film Jacka Markiewicza pt. "Adoracja Chrystusa".
Obraz (z roku 1993) to praca dyplomowa autora. Jest to film, który przedstawia nagiego artystę, pieszczącego leżący na podłodze średniowieczny krucyfiks z prawie nagą postacią Jezusa.
Nie należy się dziwić, że przeciwko takiemu pogwałceniu uczuć religijnych nie tylko większości Polaków, ale wszystkich katolików na całym świeciem, protestują środowiska katolickie.
Członkowie Krucjaty Różańcowej postanowili okupować salę stołecznego Centrum Sztuki Współczesnej jako wyraz protestu...
Nie będę komentować już tego, jakie zarzuty/pytania powstały w zwiazku z faktem powstania filmu, a mianowicie:
- na jakiej podstawie wydano autorowi średniowieczy eksponat, który został sprofanowany?
- jak można tego typu przedsięwzięcie traktować jako pracę dyplomową? 
- dlaczego CSW postanowiło eksponować i płacić za tę bluźnierczą instalację?
- dlaczego dyrektor i kurator nie zareagowali już na pierwsze zarzuty ws. wystawy?
Mam nadzieję jedynie, że sprawą zainteresuje się min. prokuratura...A może i inne organy?
Jak na razie p. Minister Zdrojewski nabrał wody w usta, ale wystawy nie finansuje...Podobno.
Jak widzicie, moi Drodzy, na to, że ktoś będzie miał wzgląd wrażliwość katolików nie ma co liczyć.
Zniszczono homoseksualną tęcze na przeciwko kościoła - jest skandal.
Oczywiście nie pochwalam dewastowania czegokolwiek, ale...
Chodzi głównie o to, że...mogą się PEWNE środowiska poczuć URAŻONE!
Pamiętamy przecież kiedy powstała tęcza i przez kogo zostało jej powstanie zainicjowane , w dodatku jakby ku urąganiu ludziom wierzącym, którzy w niedziele i Święta kościelne wychodzą z pobliskiego kościoła i muszą "podziwiać" to wielce wymowne dzieło, nasuwające niewątpliwe skojarzenia z flagą PEWNEJ MNIEJSZOŚCI SEKSUALNEJ.




Tu, profanacja symbolu religijnego i..nic się nie dzieje w zasadzie...
Bo to jest ta, no...wyrażenie artysty, sztuka...Taka no...licentia artistica...
Ta sama "licentia" , która pozwala np. bezcześcić zwłoki zmarłych i wykorzystywać je do instalacji pseudoartystycznych....
Obrzydliwe, podłe, niecne...
I na to, by to pojąć, jak się okazuje, nie trzeba nawet być katolikiem, wystarczy zwykły humanitaryzm, przyzwoitość, wrażliwość...
Milo Kurtis - muzyk (zespoły Izrael, Voo Voo czy Osjan), zadeklarowany ateista wypowiedział się zdecydowanie przeciwko profanacji Krzyża.



"Zdecydowanie sprzeciwiam się profanacjom krzyża! Można to samo wyrazić w inny sposób, nie obrażając innych. Samej wystawy nie widziałem, opowiadał mi o niej Kamil Sipowicz, mówię więc ogólnie o takich przypadkach. Ja takiej sztuki nie akceptuję. I proszę pamiętać, że mówię to jako ateista, nie katolicki oszołom."
Dalej stwierdza kategorycznie że mu, jako ateiście, łatwiej dostrzec fakt, iż w Polsce atakuje się krzyż.
"Nie jest on dla mnie świętością, tak samo jak nie jest nią szubienica czy gilotyna. Ale wiem, ze zabrzmię jak katolicki fanatyk. Od wielu lat na całym świecie dokonuje się profanacji krzyża".
Cóż... 

czwartek, 14 listopada 2013

Kto ty jesteś?

Kto ty jesteś?

Kochani, czy znacie to:

- Kto ty jesteś?
- Polak mały.
- Jaki znak twój?
- Orzeł biały.
- Gdzie ty mieszkasz?
- Między swemi.
- W jakim kraju?
- W polskiej ziemi.
- Czem ta ziemia?
- Mą Ojczyzną.
- Czem zdobyta?
- Krwią i blizną.
- Czy ją kochasz?
- Kocham szczerze.
- A w co wierzysz?
- W Polskę wierzę.
- Coś ty dla niej?
- Wdzięczne dziecię.
- Coś jej winien?
- Oddać życie. 


Oczywiście, znamy to wszyscy...
Ale nie wszyscy wiecie, że autorem tego patriotycznego wiersza jest wielki piewca polskości - Władysław Bełza. Żył on w latach 1847 - 1913 i był poetą, który "uczył dzieci jak najlepiej kochać Polskę" .

Nie będę Was zanudzać, drodzy Czytelnicy, nawałem informacji o Władysławie Bełzie, całkowicie dziś zapomnianym zresztą (dlaczego?), kto ciekawy niech sobie o nim poczyta...
Jeszcze tylko przytoczę fragment jego wiersza z "Katechizmu polskiego dziecka":


(...)Do Ojczyzny, po rodzinie,
Wzbudź najczystszy żar miłości:
Tuś się zrodził w tej krainie
I tu złożysz swoje kości.
W czyim sercu miłość tleje,
I nie toczy go zgnilizna,
W tego duszy wciąż jaśnieje:
Bóg, Rodzina i Ojczyzna.


Tak....
Niektórzy z Was pomyślą: jakie to stare, trąci myszką, kto tam teraz tak pisze? Przecież to nie na dzisiejsze czasy, gdy młodzi emigrują tam, gdzie im będzie lepiej...Świat stoi otworem, jesteśmy jego obywatelami, co tam Polska? Tam nasz dom, gdzie żyjemy...
Ano, to może i prawda, ale...No właśnie...Co tam tak gryzie tych wszystkich emigrantów, skoro im TAM tak dobrze? Co ich gna tutaj, co ich ciągnie?
Może jednak coś jest w tej obecnie obśmiewanej miłości do Ojczyzny, "do Kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla Darów Nieba" jak to pięknie pisał Norwid..
.
Ale dziś...Właśnie...
Nasza rodzima czołowa feministka bez nijakiej żenady, rozbrajająco szczerze wyznaje przed kamerami: "Nie świętuję 11 listopada, ani na biało-czerwono, ani na kolorowo".
A potem stwierdza dalej z rozczulającym spokojem:"Nie przestanę być Polką nawet, gdybym chciała, ale czy muszę tę tożsamość otaczać kultem? Nie czuję takiej potrzeby". "Mijałam w piątek, jeszcze przed uroczystościami, Pałac Prezydencki. Marszałek Piłsudski na wielkim telebimie robił na swojej kasztance patriotyczne >>patataj patataj<<, a za nim gigantyczny orzeł biały w koronie i hasło >>Marsz Razem dla Niepodległej<<. To mi się kojarzy z rozkazem "Marsz!". Absurd. Pewnie urażę tym niektórych, ale trudno: to estetyka i presja rodem z III Rzeszy. Brzuch mnie rozbolał na ten widok".
Hmmmm...Czy nie uważacie moi Złoci, że taki lans serwowany obywatelom naszego Kraju, szczególnie tym młodym, łykającym wszystkie nowinki jak indyki, to coś niezupełnie w porządku? Jak to się ma do naszego patriotyzmu, który powinien być nam wpajany. Mnie babcia moja Ś.P. uczyła, że Ojczyznę trzeba kochać i szanować, że przy śpiewaniu hymnu stoi się na baczność itd.
Za Ojczyznę ludzie życie oddawali, pod zaborami walczyli z narażeniem tego życia o zachowanie polskości, o polską mowę...A dziś?
Patriotyzm jest niemodny, to jakieś archaiczne słowo. Symbole narodowe? Po co i na co to komu? Flagę narodową można wbić w fekalia, orła białego znieważyć...Wolność słowa, a co! I wszyscy jeszcze brawo biją i się cieszą!
Że taki dowcipny ten Kubuś Wojewódzki! Że taki w porzo!
A sam winny? Cóż..."W Polsce ciągle jeszcze brakuje przestrzeni dla wszelkiego rodzaju prowokacji i happeningów artystycznych" - stwierdził spokojnie Wojewódzki. Ano widzicie ludzie? Narobić kupę na nasz narodowy symbol to jest "happening artystyczny"! Przypominam, rzecz miała miejsce w 2008 roku w programie Wojewódzkiego.
Ale to jeszcze nie wszystko. W innym programie Kubuś uwielbiający naśmiewać się z naszych symboli narodowych, namówił lidera zespołu "Boys" Marcina Millera do odśpiewania naszego hymnu narodowego w wersji...disco - polo. A co sobie będą żałowali!





I co się potem dziwić młodym ludziom, że robią zadymy w uroczystości obchodów święta narodowego?
Przecież w końcu "czym skorupka nasiąknie za młodu", prawda?
I jeszcze jedno...Patriotyzm pielęgnujemy w młodym pokoleniu w różny sposób, a niewątpliwie to uczucie jest bardzo pozytywne i szlachetne, choć obecnie ośmieszane, dewaluowane i wykpiwane przez niektóre środowiska.
Jednym ze sposobów jest nauka historii, czytanie naszych dzieł literatury - Sienkiewicza, Mickiewicza, Norwida, Krasińskiego...
A dziś robi się sporo, by wmówić młodzieży, że praktyczniej jak sobie poczytają "Wiedźmina" albo "Harrego Pottera". Albo po prostu jakieś poradniki ekonomiczne...

piątek, 8 listopada 2013

Między ciszą, a ciszą...

Ostatnio zbulwersowała mnie sprawa pewnego żołnierza, który stracił w wojsku zdrowie, a ZUS nie chce mu przyznać renty, gdyż uważa, że powinien "załatwić sobie" grupę inwalidzką i podjąć pracę, którą będzie w stanie wykonywać...
Tak, tak, ZUS jest dobry dla pracowników, gdy "ciągnie" od nich wysokie składki ubezpieczeniowe, ale przestaje być łaskawy jak chodzi o wypłatę zasiłków chorobowych lub przyznanie renty...
Oj, wtedy to trzeba się dopiero "nachodzić".
Poczekalnie pełne ludzi, którzy przebywają na zwolnieniach lekarskich, często po szpitalach, o kulach, przyjeżdżają z daleka na wezwanie, by udowdnić , że nie symulują. Śmiech! Ale pan każe, sługa musi!
Tylko ten "sługa" płaci składki całe lata właśnie po to, by w takich sytuacjach otrzymywać, to co mu się należy, a nie po to, by sobie taki ZUS robił niepotrzebną papierologię, zatrudniał multum pracowników (którzy łażą z kąta w kąt) i co rusz wykładał swoje urzędy nowymi marmurami!
I doprawdy, śmieszą mnie te wezwania ludzi na komisje, ludzi mający choroby nieuleczalne lub nieodwracalne kalectwo! Przecież takiemu bez nogi, nagle po 10 latach ta noga nie odrośnie, po co więc te komisje?
Mój znajomy po poważnej operacji, z wieloma schorzeniami przewlekłymi, dodatkowo zaatakowany bólem, musiał stawić się na wezwanie by udowodnić słuszność wystawionego zwolnienia. Lekarz orzecznik potraktował go jak oszusta, był dość podejrzliwy i nieprzyjemny i zadawał..GŁUPIE PYTANIA - wszystko miał w dokumentacji! W końcu znajomy się wkurzył (choć jest niespotykanie spokojnym człowiekiem) i mówi: panie doktorze, jak ma pan zastrzeżenia to niech pan mi wystawi zaświadczenie, że nadaję się do pracy - po operacji, ze stwierdzonymi dolegliwościami i z obecnymi badaniami. Orzecznik zamknął twarz i dał spokój....
Ale nie o tym...
Jechałam sobie dzisiaj z Biedronki środkiem komunikacji MZK - tramwajem znaczy. Z zakupami, jak zwykle.
Usiadłam sobie wygodnie, a jakże, i patrzę na ludzi.
Na przeciwko stoi mężczyzna - dość młody, w kurtce i tak jakoś dziwnie macha ręką.
- Może Parkinson - myślę sobie...A on macha tak szybciutko...Może jakieś zmiany neurologiczne - myśle dalej...
Na przeciwko niego siedzi, zaraz przede mną, młoda kobieta. Czarna kurtka z flałszu, piękne kręcone włosy, ciemne , zebrane w ogon...Na plecach plecaczek, trochę podniszczony i wypłowiały.
I ten mężczyzna tak do niej machał!
Odkrycie! To byli głuchoniemi!!!! 


Mężczyzna po swojemu coś tłumaczył kobiecie. Teraz już nie machał, tylko szybko pokazywał rękami. Ona mu odpowiadała. Chyba opowiadał jej coś interesującego, widać było, że jest dość pobudzony. Jego ręce szybciutko wykonywały ruchy, które oznaczały konkretne słowa i pojęcia...
Nie chciałam się gapić. To nieładnie. Ale kątem oka starałam się zerkać i...domyślić sensu...Odczytywałam chyba poszczególne wyrazy, ale oczywiście sensu nie rozumiałam, nie znam języka migowego...
Teraz z kolei "mówiła" kobieta. Szybko machała rękami...Mężczyzna słuchał z zainteresowaniem...
Naraz zauważyłam dziecko. Może pięcioletnie, w niebieskiej kurteczce i czapeczce na głowie. Ono też tak samo machało rękami jak rodzice...Teraz jemu coś tłumaczył tata...Dziecko, jak to dziecko, zachowywało się naturalnie, jakby to, w jaki sposób się porozumiewa z rodzicami, nie było niczym nadzwyczajnym...Gdy chciało zwrócić uwagę ojca, szarpało go za dół kurtki i rozpinało mu guzik...Teraz ono chciało "mówić"! I chciała by go "słuchano" - i mamusia i tatuś!
Chyba była to szczęśliwa rodzina. Mimo kalectwa...Mimo tego życia w świecie ciszy. Mimo tego wyobcowania, życia w jakimś stopniu poza nawiasem, w swojej enklawie...
W zamkniętym świecie niedostępnym dla tych "normalnych", zdrowych...Którzy mają zdrowe oczy, uszy, nogi...Tylko bardzo często nie mają serca...



A może właśnie dlatego tamci upośledzeni są szczęśliwi...
Bo mają swój "intymny mały świat", w którym żyją z dala od pisku opon samochodowych, rzężęnia przejeżdżających tramwajów, kłótni ludzi, śmiechu, często rozwydrzonych nastolatków, którzy myślą tylko o sobie i widzą tylko siebie...
Tak sobie myślałam patrząc na tych uśmiechniętych, skromnych ludzi...
Wysiedli z tramwaju...Mężczyzna wziął dziecko za rączkę przy przejściu na pasach. Matka poprawiła małemu czapeczkę..Ot, szara codzienność...

Jak w piosence Grzesia Turnaua:

"Między ciszą a ciszą
sprawy się kołyszą
i idą
i płyną
póki nie przeminą
każdy swoje sprawy
trochę dla zabawy
popycha przed siebie
po zielonym niebie"(...)