piątek, 8 listopada 2013

Między ciszą, a ciszą...

Ostatnio zbulwersowała mnie sprawa pewnego żołnierza, który stracił w wojsku zdrowie, a ZUS nie chce mu przyznać renty, gdyż uważa, że powinien "załatwić sobie" grupę inwalidzką i podjąć pracę, którą będzie w stanie wykonywać...
Tak, tak, ZUS jest dobry dla pracowników, gdy "ciągnie" od nich wysokie składki ubezpieczeniowe, ale przestaje być łaskawy jak chodzi o wypłatę zasiłków chorobowych lub przyznanie renty...
Oj, wtedy to trzeba się dopiero "nachodzić".
Poczekalnie pełne ludzi, którzy przebywają na zwolnieniach lekarskich, często po szpitalach, o kulach, przyjeżdżają z daleka na wezwanie, by udowdnić , że nie symulują. Śmiech! Ale pan każe, sługa musi!
Tylko ten "sługa" płaci składki całe lata właśnie po to, by w takich sytuacjach otrzymywać, to co mu się należy, a nie po to, by sobie taki ZUS robił niepotrzebną papierologię, zatrudniał multum pracowników (którzy łażą z kąta w kąt) i co rusz wykładał swoje urzędy nowymi marmurami!
I doprawdy, śmieszą mnie te wezwania ludzi na komisje, ludzi mający choroby nieuleczalne lub nieodwracalne kalectwo! Przecież takiemu bez nogi, nagle po 10 latach ta noga nie odrośnie, po co więc te komisje?
Mój znajomy po poważnej operacji, z wieloma schorzeniami przewlekłymi, dodatkowo zaatakowany bólem, musiał stawić się na wezwanie by udowodnić słuszność wystawionego zwolnienia. Lekarz orzecznik potraktował go jak oszusta, był dość podejrzliwy i nieprzyjemny i zadawał..GŁUPIE PYTANIA - wszystko miał w dokumentacji! W końcu znajomy się wkurzył (choć jest niespotykanie spokojnym człowiekiem) i mówi: panie doktorze, jak ma pan zastrzeżenia to niech pan mi wystawi zaświadczenie, że nadaję się do pracy - po operacji, ze stwierdzonymi dolegliwościami i z obecnymi badaniami. Orzecznik zamknął twarz i dał spokój....
Ale nie o tym...
Jechałam sobie dzisiaj z Biedronki środkiem komunikacji MZK - tramwajem znaczy. Z zakupami, jak zwykle.
Usiadłam sobie wygodnie, a jakże, i patrzę na ludzi.
Na przeciwko stoi mężczyzna - dość młody, w kurtce i tak jakoś dziwnie macha ręką.
- Może Parkinson - myślę sobie...A on macha tak szybciutko...Może jakieś zmiany neurologiczne - myśle dalej...
Na przeciwko niego siedzi, zaraz przede mną, młoda kobieta. Czarna kurtka z flałszu, piękne kręcone włosy, ciemne , zebrane w ogon...Na plecach plecaczek, trochę podniszczony i wypłowiały.
I ten mężczyzna tak do niej machał!
Odkrycie! To byli głuchoniemi!!!! 


Mężczyzna po swojemu coś tłumaczył kobiecie. Teraz już nie machał, tylko szybko pokazywał rękami. Ona mu odpowiadała. Chyba opowiadał jej coś interesującego, widać było, że jest dość pobudzony. Jego ręce szybciutko wykonywały ruchy, które oznaczały konkretne słowa i pojęcia...
Nie chciałam się gapić. To nieładnie. Ale kątem oka starałam się zerkać i...domyślić sensu...Odczytywałam chyba poszczególne wyrazy, ale oczywiście sensu nie rozumiałam, nie znam języka migowego...
Teraz z kolei "mówiła" kobieta. Szybko machała rękami...Mężczyzna słuchał z zainteresowaniem...
Naraz zauważyłam dziecko. Może pięcioletnie, w niebieskiej kurteczce i czapeczce na głowie. Ono też tak samo machało rękami jak rodzice...Teraz jemu coś tłumaczył tata...Dziecko, jak to dziecko, zachowywało się naturalnie, jakby to, w jaki sposób się porozumiewa z rodzicami, nie było niczym nadzwyczajnym...Gdy chciało zwrócić uwagę ojca, szarpało go za dół kurtki i rozpinało mu guzik...Teraz ono chciało "mówić"! I chciała by go "słuchano" - i mamusia i tatuś!
Chyba była to szczęśliwa rodzina. Mimo kalectwa...Mimo tego życia w świecie ciszy. Mimo tego wyobcowania, życia w jakimś stopniu poza nawiasem, w swojej enklawie...
W zamkniętym świecie niedostępnym dla tych "normalnych", zdrowych...Którzy mają zdrowe oczy, uszy, nogi...Tylko bardzo często nie mają serca...



A może właśnie dlatego tamci upośledzeni są szczęśliwi...
Bo mają swój "intymny mały świat", w którym żyją z dala od pisku opon samochodowych, rzężęnia przejeżdżających tramwajów, kłótni ludzi, śmiechu, często rozwydrzonych nastolatków, którzy myślą tylko o sobie i widzą tylko siebie...
Tak sobie myślałam patrząc na tych uśmiechniętych, skromnych ludzi...
Wysiedli z tramwaju...Mężczyzna wziął dziecko za rączkę przy przejściu na pasach. Matka poprawiła małemu czapeczkę..Ot, szara codzienność...

Jak w piosence Grzesia Turnaua:

"Między ciszą a ciszą
sprawy się kołyszą
i idą
i płyną
póki nie przeminą
każdy swoje sprawy
trochę dla zabawy
popycha przed siebie
po zielonym niebie"(...)





Brak komentarzy: