czwartek, 31 października 2013

Święto Zmarłych

Dzień Zaduszny
(Mojej Babci)

W tym miejscu gdzie uskrzydlonym duszom
wiatr śpiewa "Wieczne spoczywanie"
gdzie pośród suchych liści
w ogników ciepłym blasku szukam wspomnień...
bo jak co roku z tęsknotą czekam na nie

By z mlecznej mgły wydobyć
może choć cień postaci osoby tak kochanej
gdy pozostały po niej jedynie puste sprzęty
zdjęcia mocno spłowiałe co pomagają duszy
i strzępki słów zapamiętane..

Śmiech w powietrzu dzwoni do dziś i łzy wzruszenia
stary zegar - od dawna nie bije
obrazek na ścianie w złotej ramie
bieliźniarka z lustrem kryształowym
i ptaki za oknem pod lipami które są już niczyje...
A.W.




Czy lubicie chodzić na cmentarz? Ja bardzo...
Lubię te stare cmentarze warszawskie, na których panuje specyficzna atmosfera..
Nie, nie mówię, że w "te" dni...Wtedy są dzikie tłumy, ludzie gonią obładowani tobołkami, obwieszeni wieńcami, wiązankami...Odświętnie poubierani, ale jacyś nieobecni...
Ja lubię takie dnie jak dziś, spokojne, słoneczne...Pod butami szeleszczą suche liście i można tak kontemplując tę jesień, porozmyślać o przemijaniu...Zawsze zastanawiam się, gdzie teraz są ci nasi bliscy, czy nas widzą, czy opiekują się nami...Nasi kochani Dziadkowie, Pradziadkowie, Ciocie...
Nie brak też maleńkich grobków..I tabliczki: żyła dwa latka, żył cztery lata, żyła dwa miesiące...Czasem są też wiersze, pełne miłości, rozpaczy, tęsknoty rodziców po największej stracie, jaka może się ludziom przydarzyć...
Cóż to jest: stracić mienie, pieniądze? Owszem, dla niektórych tragedia nawet...
Ale stracić dziecko, to jest rozpacz nie do wyobrażenia...
Nasi bliscy...Pamiętamy jeszcze ich twarze, ale już coraz bardziej nam się zacierają..
Mamy pamiątki po nich, czasem wspominamy sytuacje z nimi związane. Szczególnie w tym dniu, na ich grobach...
"Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą" jak to napisał ksiądz  Jan Twardowski...Czasem nie zdążyliśmy ich docenić i pokochać tak, jak na to zasługiwali...
Lubię ten spokój cmentarza, tę jakąś stabilizację, stałość obrazu, jak zatrzymana stop - klatka filmu...
Stary cmentarz bródnowski...Piękny...Szumią wiekowe drzewa, a po grobach skaczą wiewióreczki...Jedyny chyba wesoły akcent...
Basia, Basia! - wołam. Specjalnie orzeszki kupiłam.



O, są i wrony! Ktoś Basi rzuca włoskie...Podobno nie lubią. Ale nie, sprytnie łapie w łapki, cwaniarka! Jeden ukradła jej wrona! Czy wrona da radę zjeść orzecha? - myślę zdziwiona.
Ludzie porządkujący groby są tak...niespodziewanie solidarni...
Proszę bardzo, idę po wodę do studni, a tu już idzie w moim kierunku młoda kobieta. Chce pani dwie butelki? - pyta - są z wodą z domu, jeszcze ciepła! A rękawiczki? O, widzę, że pani ma! 
Pan obok myje grób. Patrząc jak kładę wiązanki doradza: pani pokropi świecą, to nie ukradną! I już zaczyna się rozmowa o tym, czym najlepiej grób umyć, a potem i na inne tematy...
Starsza kobieta szuka czegoś, w co by mogła wstawić kwiaty, nie wzięła nic z domu, nie pomyślała...Poszukiwania odbywają się....na śmietniku. Potrzebuje jakiegoś większego wypalonego znicza. Znalazła. Teraz tylko go nieco oporządzić i wazonik jak ta lala:)
Wszyscy przyszliśmy tu w jednym celu, to nas łączy...
Wracam do domu.
Wieczorem dzwonek do drzwi. Słyszę jakiś hałas na korytarzu. Otwieram. Grupa dzieciaków. Ta największa dziewuszka otwiera reklamówkę: CUKIEREK ALBO PSIKUS!







Nie znoszę tych hamerykańskich naleciałości. Czy musimy wszystko przejmować z zachodu i łykać jak gęsi? 
Nie lubię tego całego Halloweenu! Dlaczego? - może spyta ktoś - przecież to tylko okazja do dobrej zabawy!
Nie wspominam już nawet o tym, że ta cała "niewinna zabawa" jest nawiązaniem do satanistycznych, magicznych obrzędów, bo zdaję sobie sprawę, że mój głos jest li i jedynie głosem wołającego na pustyni...
Ale...Ano właśnie! Gdzie ta zaduma , refleksja? Czy tak ma być, by Dzień WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH i zaraz po nim Dzień Zaduszny kojarzyły się naszym pociechom z następną okazją do balowania? 
Czy nie potrafimy czasem się zatrzymać, oddać refleksji?
Czy każda okazja jest dobra do tego wariactwa?
W ten sposób te dni świąt naszych bliskich, którzy odeszli, będą się kojarzyć jedynie z wydrążoną dynią i latającą dzieciarnią w przebraniach czarownic i kościotrupów!



czwartek, 24 października 2013

Pedofilia

Drodzy moi.
Żyję już na świecie ponad pół wieku, ale co i rusz coś mnie zaskakuje...Powinnam już się przyzwyczaić do tego naszej rzeczywistości - świata XXI wieku, a nijak nie mogę się w nim odnaleźć...
Niedawno opinią publiczną wstrząsnęła informacja jak to w miejscowości podkaliskiej - Godzieszach Wielkich, nauczycielka urodziła dziecko czternastoletniemu uczniowi...
Jakie mam refleksje?
Zakładam, że jest to prawdą, aczkolwiek zdania co do tego są podzielone...Dochodzenie w toku...
Poniekąd nauczycielka się przyznaje do seksu z TRZYNASTOLETNIM CHŁOPCEM!
A więc dla mnie sprawa jest jasna - pedofilski akt dorosłej kobiety z nieletnim dzieciakiem.
Fakt tym bardziej skandaliczny , że raz - zaprzecza całkowicie etyce zawodowej tej pani, dwa - dyskwalifikuję ją jako pedagoga, trzy - jest czynem podlegającym Kodeksowi Karnemu, więc osoba ta jest przestępcą.
Podobno kobieta się tłumaczy samotnością...Dzieciak już od dawna czuł do niej "miętę", a na szkolnej dyskotece próbował ją pocałować. Para wylądowała w łóżku, gdy chłopiec przyszedł do jej domu po kluczyki od szafki szkolnej...
Powiem tak: jak świat światem, w młodych nauczycielach kochały się uczennice, a w pięknych nauczycielkach - uczniowie.
Pamiętam piątą klasę podstawówki....Moja klasa, konkretnie grupa dziewcząt (lat 12!) "dostała" nowego pana od WF-u. Pan był młody, przystojny i kochałyśmy się w nim wszystkie, snując jedna przez drugą swoje marzenia. No, ja nie mogę, jak melduję klasę, on tak mi patrzy w oczy! -  zwierzała się Danusia M. - dobrze rozwinięta koleżanka (już nawet stanik nosiła ku zazdrości deskowatych koleżanek). A do mnie się uśmiechnął - druga także była oczarowana...Nie powiem, mnie też nowy pan się podobał...
Ale mężczyzna zachowywał się z godnością, był nauczycielem i wiedział, gdzie jest jego miejsce! 
Tego typu sprawy były nie do pomyślenia!
A dziś? Luz , bluz...
Ona była samotna, on ją nachodził, adorował...
Czy wy słyszycie? Od kiedy to pedagog i osoba dorosła ma PRAWO zachowywać się jak siksa lat 16????
Przecież to jest osoba odpowiedzialna, doświadczona, tu po prostu dla mnie NIE MA TŁUMACZENIA!
Jeśli chłopiec był natrętny w jej adorowaniu, mogła porozmawiać z nim, jak to by nie pomogło - z jego RODZICAMI do cholery! A nie się tłumaczyć teraz bzdurnie, że:  cyt. "czułam się samotna. Może potrzebowałam takiego zainteresowania. Na swoją obronę ma jedynie to, że uczeń interesował się nią cały czas i nie dawał za wygraną". 
Przecież to jest śmiech i parodia! Czy tak się zachowuje osoba odpowiedzialna , dorosła, dodatkowo PEDAGOG? To jest zwyczajny akt pedofilski! Dlaczego w momencie NAGONKI na Kościół Katolicki w świetle zaistniałych tego typu aktów, nie nazwie się w tym przypadku rzeczy po imieniu, tylko...tłumaczy się kobietę! Uwierzcie, wielu ludzi jej...współczuje! Baba zwyczajnie UWIODŁA dzieciaka, a tu..pełny szacun!




A teraz sobie popatrzcie na  zdjęcie powyżej, tej niewątpliwie młodej i atrakcyjnej kobiety (w niebieskiej sukience).
Czy tego typu strój jest odpowiedni na dyskotekę w szkole dla nauczycielki? Młody chłopak w okresie dojrzewania reaguje jak reaguje i nie ma w tym nic nadzwyczajnego jeśli przedmiotem jest koleżanka...Ale czy taka pani NAUCZYCIELKA nie powinna się jednak poczuwać, by nie prowokować swoim strojem i zachowywać DYSTANS należny relacji nauczyciel - uczeń? Od tego trzeba zacząć! 
" Nigdy nie zapominała o perfekcyjnym makijażu, starannie ułożonych włosach i modnym stroju. Nic dziwnego, że nastoletni uczniowie zwracali na nią uwagę, skoro przychodziła do szkoły wystrojona jak na dyskotekę"- tak komentowana była nauczycielka w środowisku uczniowskim...
Jeśli ta pani, której w zasadzie nie powinno się nazywać pedagogiem , nie rozumie różnicy między swoją pozycją, a pozycją swoich uczennic, to czego się można spodziewać? 
A potem skargi , że chłopak się jej narzucał...
Ona zwyczajnie wykorzystała NIELETNIE dziecko do swoich seksualnych celów -  i tu nie ma przebacz! To jest zwyczajna DEPRAWACJA nieletniego,  dzieciaka po prostu!
Gdzie etyka, gdzie odpowiedzialność, gdzie przyzwoitość i SUMIENIE?
I jeszcze...Na koniec chciałam przytoczyć wypowiedź znajomego pana, komentującego to zdarzenie - zdarzenie będące czynem PRZESTĘPCZYM - obcowanie płciowe z nieletnim, mającym poniżej 15 lat - 
Prokuratura Rejonowa w Kaliszu wszczęła w poniedziałek w tej sprawie śledztwo. 
Cytuję pana Leszka (pozdrawiam):  
Nie widzę nic obrzydliwego. Ona, 36 lat. Babka w sexy wieku. On, 14 lat. Uczeń w okresie dojrzewania. (może tzw. "wyrośnięty") Zrobili se seksik ... tylko pozazdrościć ...Obie strony zadowolone ...
...Byle to dziecko miało opiekę ..."
 I zapewniam , że takich teorii jest multum.
Zastanawiam się, czy zezwierzęcenie społeczeństwa osiągnęło już dno...
Więc po co obłudny wrzask o pedofilii w Katolickim Kościele?
Czy przedmiotem ZARZUTÓW i OSKARŻEŃ jest fakt wykorzystywania seksualnego nieletnich, czy li i jedynie ma to być skomasowany atak na Kościół Katolicki?
I zostawiam was z tym pytaniem....



środa, 16 października 2013

Zastrzyk

Pan Woreczko jest chory...

Pewnie nie wiecie kim jest pan Woreczko? Otóż to mój mąż.
Dlaczego pan Woreczko? Ano cóż, człowiek już niemłody, po pięćdziesiątce...Wiadomo! Jak czterdziestka mija..:)
A w ogóle to czytaliście "Kubusia Puchatka"? Tak?
To powinniście pamiętać, GDZIE miś mieszkał! Oczywiście, pod szyldem "PAN WORECZKO". Tam właśnie mieszkał Puchatek!

"Pewnego razu, bardzo dawno temu, mniej więcej w zeszły piątek, mieszkał sobie Kubuś Puchatek zupełnie sam w lesie, pod nazwiskiem pana Woreczko.
- A co to znaczy pod nazwiskiem? - zapytał Krzyś.
- To znaczy, ze na drzwiach na tabliczce miał wypisane złotymi literami nazwisko,
a mieszkał pod nim."


A że mój mężuś trochę tego misia przypomina to...No mniejsza...
Jest chory. Połamało go! Biedaczek!
Byłam dziś na zakupach - niedaleko domu stoi stragan. Sprzedawane są tam warzywa, owoce, jaja itd.
Sprzedawca, znajomy pan Krzysiek, gdy usłyszał STRASZNĄ wiadomość o chorobie mojego męża, (którego bardzo lubi i zawsze zostawia mu te unikalne GRUSZKI , co to ma tylko ich 9 drzewek), powiedział:
- Ale wie pani, że mężczyźni inaczej znoszą chorobę i ból niż kobiety?
- Wiem, wiem...
I biorę to pod uwagę, Muszę bardzo współczuć mężowi, żałować go, skakać koło niego, pytać wciąż, czy bardzo cierpi, czy wziął leki, robić mu herbatę...- pomyślałam.
- To niech pani mu kupi RYDZE! - doradził szczerze pan Krzyś.
Oczywiście kupiłam...Cierpiącemu się należy!




A wczoraj to był pan doktor. Przepisał mu pigułki różne i...ZASTRZYKI! Zalecił pływanie. standard...
Mąż , gdy usłyszał o tych zastrzykach, przybladł z lekka...
Ale nic, miała przyjść pielęgniarka i zrobić. Domięśniowo. Czyli w tyłek po prostu.
Wcześniej jednak powinna zadzwonić i się umówić...raczej...
Dziś rano dzwoni domofon...
Pewnie znów Jehowe... - pomyślałam.
Odbieram. PIELĘGNIARKA!
RANY JULEK! ALARM!
Mój mąż w samych slipkach, w popłochu naciąga galoty...
Zauważyłyście drogie panie, z jakim upodobaniem wasi panowie chodzą po mieszkaniu w bokserkach lub slipach? A śpią na ogół bez piżamy. Mój Woreczko ma ze cztery, prawie nowe! Nie używa, podobno mu GORĄCO i się DUSI!!!!
Mąż chce już się przygotować i "zalegnąć", ale mu na to nie pozwalam. Wypada jednak zachować te "resztki" męskiej godności.
Wchodzi pielęgniarka. Młoda ładna blondynka. Mąż jednak CHYBA tego nie zauważa...Zbyt zajęty jest faktem, że zaraz czeka go bolesne "PIK". Kładzie się i wygląda jak wielka rozjechana żaba na drodze. Wzrok ma spłoszony, niczym dziewica której jakiś lubieżnik szepce coś sprośnego w uszko...




- Nie musiał się pan kłaść, mógł pan siedzieć, ale dobrze! - śmieje się pielęgniarka.
- Bardzo proszę zrobić tak, by nie bolało! - wstawiam się za mężem w sposób zdecydowany.
Mąż robi dobrą minę do złej gry.
Pani już robi INIEKCJĘ. Tylko ja, kochająca żona, widzę jak mój DZIELNY mężczyzna walczy z ogromnym bólem, przygryzając dolną wargę...Biedactwo moje..
Głaszczę go po głowie czule...
On wydaje z siebie przeciągły syk...
- Bo to pani za MOCNO GŁASKAŁA! - kwituje "Strzykawa".

niedziela, 13 października 2013

Cnota

Nie całuj mnie pierwsza - piosenka zespołu Skaldowie (fragment)




Trochę mi brak, trochę mi brak, babci Ludwiki
Przed każdym zawałem stawiała kabałę słuchała poważnej muzyki
Była cnotliwa, była wstydliwa, ach jakże, ach jakże jej brak
Dziadek mój czekał wiosnę, lato, jesień, zimę
Wiosnę, lato, nim powiedziała tak.

On czekał, on czekał i widział ją we snach
A Ty jesteś, a Ty jesteś, taka nowoczesna
Nie całuj mnie pierwsza, nie całuj mnie, czasami powiedz coś do wiersza
Nie będę śmiał się nie, nie patrz mi w oczy tak odważnie
Ja ci to mówię najpoważniej: będzie źle
Nie całuj mnie pierwsza, nie całuj mnie
Bądź tylko wierniejsza, pokocham cię
Pokocham cię...(...)


Ano tak...
Tera inne czasy. Kobity przejęły całkiem inicjatywę w swoje ręce.


Panie przejmują rolę mężczyzn, panowie za to "babieją", bo co innego im pozostaje? Same jesteśmy sobie winne!
Kto nam kazał na traktory? Kto nam kazał murarkę uskuteczniać?
"Dziś rano twe dłonie dziewczęce mieszały i wapno i piach" - na co na to było? - pytam!
Teraz mamy za swoje!
Rosną nam muskuły, wyostrzają się rysy twarzy i ...charakteru...
Teraz panowie już nie muszą "gonić króliczka"! Teraz nie muszą zastawiać pułapek na "zwierzynę"!
Teraz to pułapka za zwierzyną biega!
Słyszane to rzeczy?
Dziewczęta są inicjatorkami znajomości, nie tylko kokietują i wabią jak kiedyś, one teraz polują!
One proponują spotkania, one zastawiają sidła, one starają się wszelkimi sposobami zwrócić na siebie uwagę. One aranżują sytuacje, reżyserują bieg zdarzeń. One w końcu się oświadczają! Czasem wręcz kupują pierścionek i obrączki. To one są tymi starającymi i "smalącymi cholewki"!
Kiedyś mężczyzna musiał się nastarać, nadreptać, kwiatków i czekoladek nakupować...
Dziś już bardzo często nie musi nic. Ba, nawet i żenić się nie musi , jak chce sobie tego "miodku" popróbować, bo dziewczyny same mu włażą do...mieszkania! Albo zapraszają do siebie na oglądanie "znaczków pocztowych i kolekcji motyli"!
No to po co taki chłop ma się żenić jak ma co ma - bez zobowiązań, bez odpowiedzialności...
Na "kartę rowerową" lub "na kocią łapę". Byle te portki były! Byle taka mogła powiedzieć dumnie: MÓJ FACET!
Cnota dziś nie w modzie. To wstyd mieć te 15 lat i być cnotliwą! To znak, że się powodzenia nie ma!
A już trzymać ten "wianek" do ślubu (jakiego ślubu?!!!) to obciach i wiocha! Po co, na co?
A i chłopakom chyba coraz mniej na takiej "niewypróbowanej" przez innego zależy...
Spotkałam się ostatnio nawet z takim "nowoczesnym", godnym XXI wieku określeniem: nudna jak cnotliwa panna młoda w noc poślubną...



I popatrzcie, jak to się wszystko zmienia, kiedyś cnota czyli dziewictwo była prawdziwą cnotą, teraz to...obciach????? 
Czy już tym młodym (i nie tylko młodym) nie zależy na WYŁĄCZNOŚCI, na tym, że będę dla ciebie jedyna, a ty dla mnie? Przecież to jest właśnie istota miłości - jedno ciało, jeden duch! 
Miłość, wierność i uczciwość małżeńska i że cię nie opuszczę aż do śmierci!
Ty jesteś moja, a ja jestem twój!
Teraz sobie dorobili taką ideologię, że nie ma "mój", "moja" bo każdy człowiek jest wolny.
Owszem, owszem, ale miłość i małżeństwo to takie piękne niewolnictwo, na własne życzenie, takie słodkie kajdany! Tak ja myślę, jeszcze po staremu, konserwatywnie...Oczekuję miłości, uczciwości i wierności od drugiej osoby, bo SAMA jestem GOTOWA mu to dać! Bo chcę mu to dać!
I jeszcze o takim serialu "Klan".
Wątki takie sobie, ale jest jeden, który mi się podoba...
Bożenka poznaje Miłosza. Miłosz - chłopak przystojny, światowy i - jak to mówią - z niejednego pieca chleb jadł, czyli nie z jedną panną spał! Prawdę powiedziawszy, to niezupełnie o sen tu chodzi, tylko o całkiem co innego!
Nagle na swojej drodze spotyka ową Bożenkę, dzieweczkę młodą, urodziwą i z ideałami. Marzy ona o prawdziwej miłości i wierności i bardzo ma za złe Miłoszowi, jak ten próbuje te "skoki w bok" z taką jedną straszą od siebie (gra ją Edytka Herbuś), uskuteczniać. Taka , jednym słowem , staroświecka i pruderyjna jest ta Bożenka. A Miłoszek - krew nie woda! No, ale zależy mu na dzieweczce i w końcu zakochuje się w niej ostro. Rezygnuje ze wszystkich innych panienek nawet! Ale Bożenka stawia mu warunek: chce żyć w dziewictwie do ślubu! Wyobrażacie sobie, jaka to ŁOKRUTNICA? No, ale Miłosz, biedactwo, koniec z końcem nie ma innego wyjścia i z lovelasa staje się cnotliwym młodzianem, prędko się pannie oświadcza i czeka z utęsknieniem na...noc poślubną!



I tak powinno być! Nikomu by korona z głowy nie spadła! Ludzie mieliby czas na poznanie swoich charakterów, zainteresowań a nie hop do łóżka i riki tiki, bara bara! 
Na takim "dotarciu" , które raczej więcej ma ze zmysłowością wspólnego niż z prawdziwym uczuciem, są obecnie budowane związki. A to marny fundament, a już na pewno nie wystarczający!
Dowodem na to jest spadająca liczba zawieranych małżeństw i rosnąca liczba rozwodów.
Ja nie mówię, że ta sfera zmysłowości jest mniej ważna, bo jest bardzo istotna, ale jak jest prawdziwe uczucie, to wszystko inne układa się samo, zapewniam Was!
Nie będę Was, moi Mili, przekonywać, że to jest łatwe WYTRWAĆ, nie w tym rzecz, ale skończmy z tym wmawianiem młodym ludziom, że MUSZĄ się popróbować przed ślubem, że nie mogą "kota w worku" kupować! 
Obalajmy przekonanie, że cnota jest czymś wstydliwym, niemodnym, niepotrzebnym!
Nie pozwólmy na kpiny z cudzej skromności, z abstynencji płciowej zachowywanej jako wynik zasad!
O to mi chodzi! 
Cnota ma być  czymś, z czego można być dumnym, co jest bezcenne!!!!
I pamiętajcie, WARTO CZEKAĆ! 


wtorek, 8 października 2013

Swatka

Jechałam sobie dziś tramwajem dziewiątką. Trasa bardzo długa, troszkę przysypiałam...
Środki komunikacji miejskej są dla mnie wspaniałym miejscem do obserwacji ludzi, co czynić uwielbiam pasjami. Takich "pięknych okoliczności przyrody" pozbawieni są kierowcy wspaniałych Toyot, Peugeotów czy Audików (prawie nówek).
Owoż siedzę ja sobie tam, gdzie zazwyczaj, na przeciwko monitorka, oglądam sobie reklamę "Deszczowej piosenki" z Kordkiem w teatrze Roma (ach, jak tańczą!) a tu wsiadają do wagonu dwie dziewczyny.
Buzie młodziuchne, dwudziestki nie miały.
Jedna przeciętna -  mysza w okularach, a druga...!!!
Ja to jestem przy niej ułomek. Wielka i ważyła koło 120 kg, tak ją szacuję. Lekko. Buzię miała prześliczną. Pięknie wykrojone usteczka, białe ząbki, czarne oczy o kształcie migdała ocienione ciemnymi rzęsami, modne okularki, burza długich, gęstych i grubych długich włosów. Ale ciało...No po prostu monstrualne! Ubrana była w czarne legginsy podkreślające kształt nóg - udo na górze było szerokości grubego pnia drzewa, potem jednak gwałtownie się zwężało, przechodząc w całkiem niegrubą, kształtną łydkę. Problemem tej dziewczyny był tułów - wielki, okazały, kipiący i wylewający się, duży biust i całość jakaś taka rozlana i trzęsąca się. Dziewczę miało elegancką kurteczkę dobrej marki, była bardzo zadbana, miała perfekcyjnie zrobiony manicure i eleganckie buciki firmowe.
Obok stojąca koleżanka (pewnie równolatka) z postury wyglądała jak jej córka.
Odezwały się po włosku. I tak sobie rozmawiały śpiewnie, a ja oczywiście nie rozumiałam nic a nic.
Potem miejsce się zwolniło, panienki sobie usiadły.
Później "mysza" ustąpiła miejsce jakiemuś zbolałemu panu, za co ten odwdzięczył się jej wielokrotnymi i wylewnymi podziękowaniami.
Sytuacja się ustabilizowała, dziewczynki straciłam z oczu, siedziały gdzieś niedaleko za mną, ja tyłem do nich...
Naraz usłyszałam: ITALIANO!
Naprzeciwko, w drugim rzędzie, siedziała starsza pani w zawadyjackim kapelutku koloru łososiowego i jesionce ecru. I to ona wymachując gazetą zaczęła tokować do dziewczątek.
- Istna Marry Poppins - pomyślałam.



Najpierw nadawała po włosku, obficie pomagając sobie machaniem rąk i pokazując gestem to, co chciała wyrazić, powoli przeszła na angielski, który znała dokładnie tak samo jak włoski, czyli...trochę lepiej niż ja :)
Kątem oka dostrzegłam jak najpierw masowała się po twarzy, potem żywo gestykulowała, co przypominało troszkę język migowy. Pokazywała przy tym coś na palcach.
Nie bardzo chciałam wsłuchiwać się o czym tak "nawijają" te przypadkowo poznane osoby, ale co i raz rozlegał się gromki śmiech rozbawionych dziewczątek. Śmiały się, oczywiście, po włosku!
Kobieta opowiadała im coś energicznie i z zaangażowaniem, zrozumiałam tylko "wiceprezes banku" i że jej syn jest informatykiem. Dziewczyny z zaangażowaniem prowadziły dialog ze starszą panią...
Potem było coś o agroturystyce. I tu paniusia wyraźnie utknęła..
- Jak jest po angielsku ogrodnik? - spytała znienacka siedzącą równo ze mną, piękną, młodą blondynę o wyzywającej urodzie i wydatnej dolnej wardze podkreślonej dodatkowo błyszczykiem.
- Nie wiem...- wydukała ze wstydem dziewczyna przy okazji spiekając raka...
- NO JAK TO? - zgorszyła się kobieta.
I już w zasadzie pół tramwajowego wagonu była zaangażowana w to, co się toczy. A "toczyło się" głośno :)
Blondynka - stała się z mety mianowanym tłumaczem starszej pani , zresztą zaraz pod presją przypomniała sobie tego nieszczęsnego "ogrodnika". Gruba Włoszka musiała trzymać damuli oliwkowy parasol z bambusową rączką. Reszta pasażerów kibicowała rozmowie, nawet pan, któremu przedtem "mysza" ustąpiła miejsca, próbował dukać coś po angielsku! Każdy starał się CZYMŚ WYKAZAĆ!
- Proszę przetłumaczyć - zwróciła się dama do blondynki - że ja jestem MENADŻEREM HANDLOWYM na kraje SKANDYNAWSKIE! 
Ta przetłumaczyła.
- I jeszcze, że MI pasuje TAKA synowa jak ONA!
Blondyna dalej tłumaczyła, lekko się przy tym czerwieniąc.
- I jeszcze. Ale to już ostatnie, naprawdę. Mój syn ma metr osiemdziesiąt pięć wzrostu!
O kurcze -  pomyślałam - nim tramwaj dojedzie do pętli, matrona syna ożeni zaocznie, nie pytając go nawet o zdanie hehehe No bo co prawda, dziewczyna ładna, ale na takie ciało okazałe trzeba AMATORA, bo młodzi to teraz lubią CHUDE raczej!
Potem kobieta, by przypieczętować swoje zamiary i nadać właściwy bieg sprawie, zaczęła się umawiać "na kompiuter", wysupłując z małej skórzanej torebki notes i długopis poczęła pieczołowicie zapisywać dziewczętom swoje dane i namiary na kontakt.
Jeszcze tyko kilka okrzyków "bella, bellissima!" oraz deklaracja, że bardzo chciałaby mieszkać we Włoszech...Potem już tylko ustalenia co do egzotycznego wyjazdu wakacyjnego: Bali, Lanzarote, Malediwy...coś tam jeszcze...




No i widzita ludzie? Teraz niektórzy mają kłopot z ożenkiem. Instytuacja swatki zanikła. Młodzi nie mają czasu na zawieranie znajomości bo pracują. Kiedy i gdzie mają poznać tę "drugą połówkę"?
Kto ma z tym kłopot, zapraszam do komunikacji MZK w Warszawie, najlepiej na trasie tramwaju "9" :)

poniedziałek, 7 października 2013

Grusia w wielkim mieście...

Chciałam się Wam, drodzy moi Czytelnicy pożalić! Bo komuŻ mam, jak nie Wam?
W domu tylko się popatrzą na mnie jak żaby, zero zrozumienia!
A więc przyznaję, orientacji w terenie nie mam żadnej. Mylą mi się kierunki i w ogóle nie pamiętam szczegółów topografii terenu. 
Do lasu to w ogóle sama bym nie poszła! Choć NIBY wiem, że mech obrasta drzewa od północy, ale co z tego!!!!!!
Cmentarz Bródnowski jest dla mnie gorszy jak ten labirynt co to ten potwór w nim siedział - Minotaur czy jakoś. Od tej Ariadny nici!






Ale nie tylko to! Ja w Warszawie się gubię! Te domy takie podobne, ulice...
Kiedyś miałam gdzieś jechać tramwajem, dobrze wsiadłam, ale wyjechałam w przeciwnym kierunku niż zamiarowałam - gdzieś na Marymont, a wieczór był czarny, zima...Oj, jak ja żem się zdenerwowała!
A dziś to było jeszcze gorzej!
Ale zacznę od początku.
Wizytę miałam lekarską prywatną. U specjalisty. Nie powiem jakiego, bo będą zaraz komentarze, że się na łeb leczę i na co mi to!:))))))
Owoż ta miła pani doktor przyjmuje na ulicy Długiej.
Miałam wizytę zaklepaną, opłaconą. Na 16.00.
Raz tam byłam już, z obstawą w postaci męża. 
Ale dziś...Mąż był bardzo spracowany, więc stwierdził :
- Pojedziesz sama...Byłaś przecież, trafisz bez problemu...
OKRUTNIK! Zna mój talent do błądzenia!



No ale, myślę, nie ma co, trzeba jechać! A tam dojazd ciężki, oj ciężki! Tam na tYj Długiej to wróble zawracają, a psy szczekają pupami, a wodę piją...oj, zagalopowałam się!
Koniec świata ta Długa...
Ano wsiadłam w autobus, nawet w dobry, pojechałam w stronę DOBRĄ! Pełny sukces!
Ano wysiadłam sobie na Bankowym. Ano idę sobie, oglądam wystawy i...wszystko mi się pomyrdało!
Tak żem się zdenerwowała, chyba tą wizytą lekarską!
Poszłam całkiem gdzie indziej, o Ogród Saski nawet zahaczywszy lekko...Za jakie grzechy, na pomoc! - myślę ja sobie smutno, a raczej dusza ma krzyczy o ratunek,  błądząc w tym wielkim labiryncie. I nijakiej pomocy znikąd. A czas leci...A wizyta na 16.00!
Pytam jednej kobity:
- Pani kochana, gdzie ta Długa ulica?
Wymruczała coś machając ręką w nieokreślonym kierunku. Śpieszyła się.
Spróbowałam podążyć we wskazaną stronę, ale gdzie tam! Coraz gorzej mi się kićka!
Widzę, jakiś pan ze słuchawkami w uszach..
- Proszę pana, proszę pa...
Nawet nie zwrócił uwagi. Nie słyszał.
Już mi łezki stanęły w moich pięknych, nieco kałmuckich , oczkach, już usteczka robią podkówkę...
Idzie jakaś para.
- Bardzo przepraszam, może państwo się orientujecie, jak na Długą dojść...
- My turyści! Nie wiemy!
Stoi kobita koło jezdni...
- Proszę pani, może pani wie...
- Nie mam pojęcia!
No żesz kuźwa, myślę ja sobie, co za Warszawiacy! Znana ulica w końcu. Historyczna!
I już modlę się do Św. Antoniego (od rzeczy zagubionych) i Św. Judy Tadeusza (w sprawach BEZNADZIEJNYCH).
Patrzę ja, jakaś pani, życzliwie wyglądająca...
- Bardzo panią przepraszam... - tu powtarzam formułkę głosem łzawym, pełnym determinacji...
Pani popatrzyła na mnie miłosiernym wzrokiem i rzecze:
- Pójdzie pani prosto Miodową, minie pani Kapitulną, dalej jest Kościół Garnizonowy i tam jest Długa.
- UFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFF!
Pogalopowałam.
Veni, vidi, vici! Rubikon zdobyty!
Pomógł Św. Juda Tadeusz ze Św. Antonim!
Spóźniłam się TYLKO 15 minut.




- Pani doktor, przepraszam, zabłądziłam! A WSZYSTKO PRZEZ MOJEGO MĘŻA!!!!
Chłopy są lenie!!!!!

niedziela, 6 października 2013

Przyzwoitość

Kochani wierni Czytelnicy, uprzedzam lojalnie, dziś będę grzmiała! Bo jestem totalnie wkurzona!
Ludzkie, co nie?
Będę grzmiała o przyzwoitości!
Cóż to jest ta przyzwoitość? Może nie wszyscy wiedzą...Zajrzyjmy, co na ten temat fachowcy...
Wikisłownik - przyzwoity:
 dość dobry, wystarczająco dobry, spełniający oczekiwania
 porządny, dobrze się prowadzący, zachowujący się dobrze, porządnie
 właściwy, stosowny
Słownik Języka Polskiego:  ► przyzwoitość

postawa zgodna z obowiązującymi zasadami etycznymi i moralnymi; porządność, uczciwość, solidność

Synonimy:
Starczy???????????????????
Krótko mówiąc, przyzwoitość to cnota nader pozytywna. To ma wiele wspólnego z HUMANITARYZMEM. 
Powiedziałabym, że z delikatnością, wrażliwością, kulturą osobistą...Też z godnością, szacunkiem do drugiego człowieka i takim postępowaniem, by go nie "łamać" -  pod każdym względem.
Więc - liczyć się z jego uczuciami na przykład.
Wielu obecnie powiada: z jakiej racji ja mam liczyć się z osobą mi nieznaną! To niech on będzie dla mnie raczej tolerancyjny, a jak mu się nie podoba - jego problem. Czyż nie?
Ano taki się obecnie lansuje trend! Na tym PODOBNO polega wolność - słowa, zachowań, poglądów...
I zgodnie z tym nie liczymy się z nikim i z niczym, bo jest ta wolność w końcu!
Mnie w domu uczono, by postępować tak, by nikomu nie robić przykrości. Więc jeśli spotykamy grubą sąsiadkę, która bardzo chce schudnąć i wciąż się odchudza, ale jej to nie wychodzi, to nie mówimy: pani Malinowska, ale pani znów PRZYTYŁA! 
Dlaczego? Przecież to prawda? Ano dlatego, że nam tak nakazuje nasza PRZYZWOITOŚĆ. 
Gdy widzimy osobę kaleką, albo dziwnie ubraną, to nie oglądamy się za nią z otwartą "jałopą"! 
Nie mówimy przy osobie biednej o tym, jaki sobie ostatnio ekskluzywny zakup sprawiliśmy, bo jej może być przykro. Przy człowieku ze wsi nie będziemy narzekać na "wiejskie chamstwo", przy lekarzu na łapówkarstwo w służbie zdrowia, przy policjancie - na "psów", przy Murzynie nie powiemy : asfalt niech leży tam gdzie jego miejsce...A w mieszkaniu czy domu, w którym jesteśmy po raz pierwszy nie będziemy zglądać po kątach i gapić się po ścianach.


Nie będziemy też przy stole bekać ( zwłaszcza w Europie), czy głośno puszczać bąków (cicho też nie!). Do gościa nie wyjdziemy w kalesonach. Zachowujemy formy grzecznościowe. Ustępujemy miejsca osobie ułomnej, starszej, kobiecie w ciąży...Komuś , komu stać np. w środku komunikacji miejskiej, jest ciężej niż nam!
Gdy kichamy, kaszlemy, zasłaniamy usta! I nie obgadujemy znajomych!
Jednym słowem, jest wiele, wiele zachowań składających się na przyzwoitość. 
Mamy być honorowi, uczciwi, szlachetni, lojalni...
Zajmijmy się aspektem liczenia się z drugim człowiekiem, niekoniecznie nam znanym.
Nie będziemy sprawiać mu przykrości, wprawiać w zakłopotanie, wywoływać jego zażenowania, zawstydzenia, zdenerwowania, a przede wszystkim dotkliwego zranienia jego duszy. Bo mamy być przyzwoici i liczyć się z innymi!
Tymczasem co się dzieje? 
Ano na co dzień ta przyzwoitość jest pogwałcana, a nawet ukazywana jako trącąca myszką i niepotrzebna. Jest też przedstawiana jako zbyteczne poświęcenie, bo przecież myśleć mamy głównie o sobie i swoich potrzebach! W końcu mamy wolność, jak to mają wypisane na sztandarach wszelkiej maści liberałowie.
W czym rzecz? Ano na przykład, nie bacząc na wysoki procent ludzi wierzących w naszym kraju (zresztą to zjawisko nie tylko Polski dotyczy), bezcześci się symbole religii. Odbywa się to w różny sposób: bluźnierstwa w słowie i obrazie, w publicznych gestach, lansowaniu postawy antyreligijnej przez gwiazd estrady - na przykład Nergal, Madonna...



Wykonywanie bluźnierczych grafik i fotomontaży, gdzie profanuje się wizerunki Matki Boskiej, Chrystusa, Świętych...To wszystko odbywa się na porządku dziennym i z przyzwoitością nie ma nic wspólnego!
Natomiast bardzo ostro reaguje się na krytyczne wypowiedzi na temat np. homoseksualistów czy Żydów, tu wolność słowa nie obowiązuje!
Są tematy tabu, tematy nietykalne! W niektóre grupy społeczne godzić można, a nawet trzeba - np. w katolików, księży, inne są NIETYKALNE!
Zastanówcie się więc, moi czytelnicy, czy przyzwoitość zawsze jest przyzwoitością, czy oznacza jedno, czy też za każdym razem jest postrzegana jako coś innego, innymi słowami czy dotyka ją relatywizm...
I to tyle...na razie...



 

sobota, 5 października 2013

Żarełko

No bo te młode, to teraz takie dziwne rzeczy jedzą!
Kiedyś to kuchnia była prosta. Tradycyjne polskie jedzenie to: zupa pomidorowa z kluskami, a na drugie danie schabowy z ziemniakami i kapustą albo mielony kotlet z ziemniaczkami i buraczkami. 
Kto z młodych teraz tak je?
Mój dziadziuś jadł "po kujawsku" - chleb ze smalcem i kiełbasą! I żył ponad osiemdziesiąt lat! I zdrowy był w miarę! Jarzynki zapalano zasmażką, sałata - tylko ze śmietaną. Zupki zabielane, zaklepywane mąką.
A teraz?
Młodzi nie mają czasu. Często w pracy spędzają po dwanaście godzin i więcej...Przerwa na lunch...
Wtedy wychodzi się na miasto, by coś zjeść.
Oczywiście, nikt nie bierze ze sobą kanapek przygotowanych w domu. Mówię o tzw. porządnych firmach hehe. Znałam co prawda jednego oryginała, młody chłopak, wykształcony, na wysokim stanowisku...Przynosił w pudełeczku zupkę do pracy:) I to nie jakiś tam "szybki kubek", ale przyrządzoną  przez "koleżankę małżonkę" (jak by powiedział Kolega Kierownik Jacka Fedorowicza). Ale to był wyjątek, chłopak przyzwyczajony do oszczędności , pochodził z wielodzietnej rodziny i "nosił się" bardzo skromnie.
Wspólne posiłki na mieście, często są rytuałem i spożywane razem z kolegami , a nawet przełożonymi, integrują zespół.
W Polsce coraz większym powodzeniem cieszy się ruch  "slow food". Zgodnie z jego ideą, serwuje się zdrową żywność w postaci popularnych hamburgerów, do tej pory kojarzących się z jedzeniem wyjątkowo niezdrowym. Dla młodych yuppiesów otwarto specjalne bary, gdzie podaje się zdrowe hamburgery. Są one komponowane ze specjalnie wyselekcjonowanych produktów - wysokiej klasy mięsa, warzyw z upraw ekologicznych i innych zdrowych rzeczy. Są za to dość drogie - ich cena to kilkakrotne przebicie typowego hamburgera z fast food'a.




Młode pokolenie często przechodzi na wegetarianizm, weganizm lub przynajmniej znacznie ogranicza spożycie mięsa - jeśli już to jest to chude mięso np. drobiowe. Zaczyna się jadać potrawy orientalne, owoce morza, warzywa, których nie uświadczyło się w tradycyjnej kuchni naszych babć - kabaczki, cukinie, bakłażany, jak również owoce mniej popularne i rzadko kiedyś u nas spotykane: mango, kiwi, limonki, granaty. Do potraw zaczyna się włączać pędy bambusa, grzyby Mun, szparagi, kapary, oliwki rzadko do tej pory stosowane w tradycyjnej kuchni domowej.
Ponadto bogactwo przypraw - dostępność stosowanych w kuchni indyjskiej, chińskiej, śródziemnomorskiej...
Spróbowałam sobie zrobić takiego bakłażana pieczonego...Nawet niezły...
NA DESER!:)



piątek, 4 października 2013

Bulionerka!

A było to tak. Tak jak Wam powiadam! Tylko Wam, w największej tajemnicy...
W zeszłym tygodniu się wydarzyło - to czas akcji.
W Biedronce - to miejsce akcji.
Poszłam tam w celu zrobienia zakupów. Jak zwykle.
Wiem, że niektórzy z Was uważają ten sklep za miejsce plebejskie, dla ludzi z NIZIN społecznych, że im DOSTAWCY przywożą zakupy, nawet codzienne, a na większe jeżdżą do ekskluzywnych  centrów handlowych, gdzie znajdują się markowe stoiska!
Ale podobnież i Tusk robi zakupy w Biedronce, a to już coś!
Czyli...ja prawie rangi naszego UMIŁOWANEGO premiera jestem!!!!
Co prawda, Kaczyński Jarosław wypowiedział opinię cyt. "Oczywiście moglibyśmy iść do "Biedronki", ale to jest jednak sklep dla najbiedniejszych", aczkolwiek....
Ale co to ja chciałam? Aha...
No to jestem w tej Biedronce i co widzę? OKAZJA!
Dwa duże buliony Winiary - z zielem angielskim i listkiem Laurowym + nóż za ok. 5 zł (z groszami).
To się opłaca - pomyślałam - sam nóż...A, co mi tam, bulion się przyda jako baza do zup, a i nóż nie do pogardzenia, jak bagnet niemiecki! Zdatny do krojenia serniczka, co to żem go upiekła dla moich zagranicznych koleżanek! 
Tak to praktycznie myśląc, wydałam swoje ciężko zapracowane pieniądze, w duchu nie licząc jednak, że ten nóż jest coś wart.
W domu wypróbowałam. Rżnie jak trza! Wszystko! Pomidora na cienko, chlebek, no wsio, ciach mach i już! 
Byłam zachwycona, bo nie umywają się do niego te Gerlachy czy tam inne messery szkopskie!
Dumam se, warto jeszcze kupić - korzyść podwójna - rosołki i nóż!
Poszłam wczoraj, myślałam, że już nie ma tej atrakcji, ale gdzie tam! Specjalnie nawet, na wyrost, do wielkiej Biedrony pojechałam. Były. Stosy całe! Ot gUpie ludzie, nie kupują! Nie wiedzą co dobre, ale rozumna Grusia nie da się zwieść! Weźmie jeszcze jeden nóż na zapas! Albo i dwa!
Wzięłam. 
Teraz mam w domu tak: trzy opakowania (z nożami) bulionów z tym cholernym zielem i cholernym listkiem Laurowym w ilości ogólnej : sześć pudełek rosołków x 12 kostek = 72 kostki rosołowe.
Po co mi tyle?
Ano...nie ma innego wyjścia, trza wrzucić marchewkę jaką, koncentrat, będzie pomidorowa!





wtorek, 1 października 2013

Syn marnotrawny


Dziś będzie mój ulubiony temat: miłość do dzieci.
Bardzo często trudna, wydawałoby się, że bez oczekiwanej wzajemności...
Może to za mocno powiedziane, ale bez spodziewanej spolegliwości i posłuszeństwa z drugiej strony. Jednym słowem - dziecko zaczyna się buntować, zaczyna nas krytykować, przestaje nas słuchać i rozumieć, zaczyna się z nami nie zgadzać...Draki coraz częściej wiszą w powietrzu, a awantury wybuchają!
Nasza pociecha robi to, czego zaakceptować nie potrafimy i nie chcemy!
Mało tego, chce iść swoją drogą.
Jaką my, jako rodzice mamy przyjąć postawę? - zadajemy sobie to pytanie niejednokrotnie...
Zaakceptować? Wtedy sprzeniewierzymy się własnym przekonaniom, planom, zasadom...
Toczyć boje? Tłumaczyć? MUR!
Pięknie jest to pokazane w przypowieści biblijnej o synu marnotrawnym.
Ojciec miał dwóch synów - jednego grzecznego, drugiego - krnąbrnego.
Ten pierwszy wykonywał wolę ojca, ciężko pracując i będąc mu posłusznym.
Drugi zaś, w końcu, poprosił ojca o należną mu część majątku i jak to mówią, "poszedł w długą".
Czy wyobrażacie sobie, drodzy Czytelnicy, co taki ojciec przeżywał? Przecież to musiała być dla niego tragedia, rozczarowanie, pogrzebanie pokładanych nadziei! Przecież ten kochający tatuś musiał przeżyć niezłą traumę! Był zrozpaczony, stracił syna z oczu! Musiał każdego dnia myślęc co się z nim dzieje, czy żyje, czy nie cierpi...
Wtedy nie było ani telefonów komórkowych, ani internetu...






I nagle ten syn pojawia się na drodze. Ojciec od razu widzi, co jest grane...
W łachmanach, wychudzony, brudny, po prostu sto nieszczęść...Od razu widać, że nie został milionerem, jak zapewne planował!
Jak my byśmy się zachowali w takiej sytuacji?
Może, skoro by do nas dotarło, że naszemu marnotrawnemu dziecięciu krzywda żadna się nie stała, złapalibyśmy za pasek? Może bylibyśmy wściekli, nadęci, rozjuszeni...
A potem, ten bezczelny smarkacz jeszcze stwierdza, że przepultał cały majątek, na który tatuś ciężko pracował, a którego część mu ofiarował bez mrugnięcia okiem, bo ten miał muchy w nosie, głupie mrzonki i mu odbiło!
Szczyt wszystkiego!
Wielu rodzicieli wpadło by w szał! Gówniarzu jeden - rozlegałby się wrzask - co ty sobie mysłisz?! Chciałeś to masz! Musisz piwo wypić, skoro go nawarzyłeś! A dobrze ci tak, jak ci chleb u papy nie smakował, to może u innych był lepszy! Więc drwiny, kąśliwe docinki, lżenie, upokarzające złośliwości.
Przecież ten syn głodem przymierał i nawet świnie, którymi się zajmował miały lepsze jedzenie jak on!
A co zrobił biblijny ojciec, wzór miłości rodzicielskiej?




Ano, po pierwsze, padł synowi w ramiona. Dlaczego? Dlatego, że nie CZEKAŁ i NIE DAŁ MU SZANSY na UPOKORZENIE i padnięcie do jego nóg! 
Rozumiecie, moi Mili?
Potem , gdy ten z pokorą oznajmił, że niegodny jest się nazywać jego synem, ojciec dał mu wszelkie splendory - płaszcz i pierścień - symbole jego synostwa! Także sandały jako oznakę WOLNOŚCI, wówczas tylko niewolnicy chodzili na bosaka....
Niesamowite, prawda? Przecież mógł choć trochę poudawać, podąsać się, ponarzekać...
A potem co było?
A urządził na powitanie bibkę, zabił ciele i wszyscy się radowali, aż oburzył się ten drugi syn, który wiernie mu służył, jemu bowiem ojciec takich siurpryz nigdy nie szykował!
I tu się zatrzymajmy, drodzy Rodzice i wyciągnijmy wnioski.
Młody ma prawo błądzić. Jest młody, nie ma doświadczenia, wierzy we własne racje! 
Myśli: moi starzy popełnili błędy tu, tu i tu, ale ja nie będę taki frajer!
Wierzy w swą nieomylność, mądrość, rozsądek, wiedzę, wykształcenie!
A tu może być "chałka"! Bo nic w życiu nie przebiega ściśle tak, jak myślimy. Niektóre rzeczy nie są wpisane w nasze plany: nieudane małżeństwo, choroba nasza lub członka rodziny, utrata mieszkania, bankructwo firmy, przyjaciel oszust...
Ale oni dopiero mają się o tym przekonać, oni jeszcze tego nie doświadczyli, dla nich to abstrakcja!
Im ma się WSZYSTKO UDAĆ!
Domena młodości.
Ten marnotrawny syn też myślał, że zawojuje świat! Korzystał z życia, bawił się beztrosko, "wino, kobiety i śpiew" i co? Nastał dzień rozrachunku, kaska się skończyła, kolesie "od kielonka" się odwrócili...
I kto został wiernie? Panienki? Kolesie? Nie, tatuś! Wapniaczek z wyciągnietymi NIEZAWODNIE ojcowskimi ramionami. To symbol nas, rodziców!




Mamy być zawsze z nimi i koło nich, cierpliwi, wybaczający, czekający, kochający, służący dobrą radą, nigdy nie kpiący!
I jeszcze coś o miłości matki...Stojącej ponad ojcowską miłością (przepraszam wszystkich tatusiów, ale taka jest moja opinia), bo bez zastrzeżeń , bez granic, bez oczekiwania na wzajemność...I bez WARUNKÓW!
Kiedyś taka piosenka była. Matka miała syna jedynaka. Poznał on dziewczynę. Pokochał ją bardzo. Ale dziewczyna była zła i okrutna. Poprosiła swojego chłopaka, aby udowodnił jej, jak bardzo i bezgranicznie, ponad wszystko i WSZYSTKICH ją kocha i....by jej przyniósł serce swojej matki. Chłopak zgodził się (kanalia) , poszedł do domu, zabił swą rodzicielkę i wyrwał z piersi jej, bijące miłością żarliwą, serce. Gdy biegł przez pole do ukochanej, potknął się na miedzy, przewrócił i upuścił serce. A wtedy ono odezwało się pełnym miłości i niepokoju głosem: synku, czy ci się nic nie stało?
I z tym , o czym teraz myślicie Was zostawiam...






Aha, jednak znalazłam ten piękny wiersz w tłumaczeniu Juliana Tuwima...

Serce matki

Żył niegdyś ciura biedaczyna
Pokochał dziewczę biedaczyna, lecz go nie chciała zła dziewczyna
Idź rzekła do matczynej chatki, przynieś mi serce swojej matki
I z matki sercem masz powrócić - psu na pożarcie chcę je rzucić
Poszedł i zabił matkę miłą, z matczynej piersi serce wyjął
A kiedy biegł z powrotem drogą , upadł i zawadził o coś nogą
Serce się drogą potoczyło, i ludzkim głosem przemówiło
I z niepokojem zapytało: czy ci się Synku nic nie stało?