wtorek, 8 października 2013

Swatka

Jechałam sobie dziś tramwajem dziewiątką. Trasa bardzo długa, troszkę przysypiałam...
Środki komunikacji miejskej są dla mnie wspaniałym miejscem do obserwacji ludzi, co czynić uwielbiam pasjami. Takich "pięknych okoliczności przyrody" pozbawieni są kierowcy wspaniałych Toyot, Peugeotów czy Audików (prawie nówek).
Owoż siedzę ja sobie tam, gdzie zazwyczaj, na przeciwko monitorka, oglądam sobie reklamę "Deszczowej piosenki" z Kordkiem w teatrze Roma (ach, jak tańczą!) a tu wsiadają do wagonu dwie dziewczyny.
Buzie młodziuchne, dwudziestki nie miały.
Jedna przeciętna -  mysza w okularach, a druga...!!!
Ja to jestem przy niej ułomek. Wielka i ważyła koło 120 kg, tak ją szacuję. Lekko. Buzię miała prześliczną. Pięknie wykrojone usteczka, białe ząbki, czarne oczy o kształcie migdała ocienione ciemnymi rzęsami, modne okularki, burza długich, gęstych i grubych długich włosów. Ale ciało...No po prostu monstrualne! Ubrana była w czarne legginsy podkreślające kształt nóg - udo na górze było szerokości grubego pnia drzewa, potem jednak gwałtownie się zwężało, przechodząc w całkiem niegrubą, kształtną łydkę. Problemem tej dziewczyny był tułów - wielki, okazały, kipiący i wylewający się, duży biust i całość jakaś taka rozlana i trzęsąca się. Dziewczę miało elegancką kurteczkę dobrej marki, była bardzo zadbana, miała perfekcyjnie zrobiony manicure i eleganckie buciki firmowe.
Obok stojąca koleżanka (pewnie równolatka) z postury wyglądała jak jej córka.
Odezwały się po włosku. I tak sobie rozmawiały śpiewnie, a ja oczywiście nie rozumiałam nic a nic.
Potem miejsce się zwolniło, panienki sobie usiadły.
Później "mysza" ustąpiła miejsce jakiemuś zbolałemu panu, za co ten odwdzięczył się jej wielokrotnymi i wylewnymi podziękowaniami.
Sytuacja się ustabilizowała, dziewczynki straciłam z oczu, siedziały gdzieś niedaleko za mną, ja tyłem do nich...
Naraz usłyszałam: ITALIANO!
Naprzeciwko, w drugim rzędzie, siedziała starsza pani w zawadyjackim kapelutku koloru łososiowego i jesionce ecru. I to ona wymachując gazetą zaczęła tokować do dziewczątek.
- Istna Marry Poppins - pomyślałam.



Najpierw nadawała po włosku, obficie pomagając sobie machaniem rąk i pokazując gestem to, co chciała wyrazić, powoli przeszła na angielski, który znała dokładnie tak samo jak włoski, czyli...trochę lepiej niż ja :)
Kątem oka dostrzegłam jak najpierw masowała się po twarzy, potem żywo gestykulowała, co przypominało troszkę język migowy. Pokazywała przy tym coś na palcach.
Nie bardzo chciałam wsłuchiwać się o czym tak "nawijają" te przypadkowo poznane osoby, ale co i raz rozlegał się gromki śmiech rozbawionych dziewczątek. Śmiały się, oczywiście, po włosku!
Kobieta opowiadała im coś energicznie i z zaangażowaniem, zrozumiałam tylko "wiceprezes banku" i że jej syn jest informatykiem. Dziewczyny z zaangażowaniem prowadziły dialog ze starszą panią...
Potem było coś o agroturystyce. I tu paniusia wyraźnie utknęła..
- Jak jest po angielsku ogrodnik? - spytała znienacka siedzącą równo ze mną, piękną, młodą blondynę o wyzywającej urodzie i wydatnej dolnej wardze podkreślonej dodatkowo błyszczykiem.
- Nie wiem...- wydukała ze wstydem dziewczyna przy okazji spiekając raka...
- NO JAK TO? - zgorszyła się kobieta.
I już w zasadzie pół tramwajowego wagonu była zaangażowana w to, co się toczy. A "toczyło się" głośno :)
Blondynka - stała się z mety mianowanym tłumaczem starszej pani , zresztą zaraz pod presją przypomniała sobie tego nieszczęsnego "ogrodnika". Gruba Włoszka musiała trzymać damuli oliwkowy parasol z bambusową rączką. Reszta pasażerów kibicowała rozmowie, nawet pan, któremu przedtem "mysza" ustąpiła miejsca, próbował dukać coś po angielsku! Każdy starał się CZYMŚ WYKAZAĆ!
- Proszę przetłumaczyć - zwróciła się dama do blondynki - że ja jestem MENADŻEREM HANDLOWYM na kraje SKANDYNAWSKIE! 
Ta przetłumaczyła.
- I jeszcze, że MI pasuje TAKA synowa jak ONA!
Blondyna dalej tłumaczyła, lekko się przy tym czerwieniąc.
- I jeszcze. Ale to już ostatnie, naprawdę. Mój syn ma metr osiemdziesiąt pięć wzrostu!
O kurcze -  pomyślałam - nim tramwaj dojedzie do pętli, matrona syna ożeni zaocznie, nie pytając go nawet o zdanie hehehe No bo co prawda, dziewczyna ładna, ale na takie ciało okazałe trzeba AMATORA, bo młodzi to teraz lubią CHUDE raczej!
Potem kobieta, by przypieczętować swoje zamiary i nadać właściwy bieg sprawie, zaczęła się umawiać "na kompiuter", wysupłując z małej skórzanej torebki notes i długopis poczęła pieczołowicie zapisywać dziewczętom swoje dane i namiary na kontakt.
Jeszcze tyko kilka okrzyków "bella, bellissima!" oraz deklaracja, że bardzo chciałaby mieszkać we Włoszech...Potem już tylko ustalenia co do egzotycznego wyjazdu wakacyjnego: Bali, Lanzarote, Malediwy...coś tam jeszcze...




No i widzita ludzie? Teraz niektórzy mają kłopot z ożenkiem. Instytuacja swatki zanikła. Młodzi nie mają czasu na zawieranie znajomości bo pracują. Kiedy i gdzie mają poznać tę "drugą połówkę"?
Kto ma z tym kłopot, zapraszam do komunikacji MZK w Warszawie, najlepiej na trasie tramwaju "9" :)

Brak komentarzy: