wtorek, 3 grudnia 2013

Historia jednej wymiany...

Witam.
Owoż dziś opowiem Wam, moi licznie tu zgromadzeni Wielbiciele (dodałabym w tej klimatyzowanej sali, ale nie jestem Bałtroczykiem) bardzo nudną historię.
Tak nudną, że zalecam czytać z wieczora, dobre na zaśnięcie!
A było to dawno, dawno temu...A dokładnie 7 października...
W zasadzie rzecz się rozpoczęła parę dni wcześniej, zaraz po moich urodzinach...osiemnastych oczywiście:)
Znalazłam sobie przypadkowo (w mieszkaniu moim) taki banknot mocno zniszczony, o nominale 50 zł.
Nie wnikam w przyczyny jego zniszczenia (może sobie jaki młody człowiek dla fasonu nim hawajskie cygaro podpalał, nie wiem), w każdym razie nadszarpnięty był "zębem czasu" i przedarty...Ale numer posiadał.
Żal mi się zrobiło banknocika, bo za te 50 zeta to bym już kapelutek miała.
Cóż, trzeba spróbować wymienić...
Bo zniszczony AŻ tak bardzo nie był, więc..
A 50 zł piechotą nie chodzi, co nie?
Zresztą...W internecie znalazłam warunki wymiany, ile tam może mieć powierzchni uszkodzonej itd. i wyszło że problemu nijakiego nie będzie. No!
Najpierw, będąc na zakupach, weszłam do jednego punktu PKO, takie okienko tam było. Ale pani kręci głową , że nie...
- No to gdzie? - pytam. 
- Może w oddziale..Po drugiej stronie ulicy.
No to poszłam do innego, po długim szukaniu i pytaniu ludzi...
- Bo to wszystko się , pani kochana, teraz pozmieniało, był tamoj - pokazuje strażnik w budce osiedlowej na Kobielskiej, życzliwy chłopina i wie wszystko...
Ale "tamoj" wcale nie było to, tylko już całkiem co innego, a to było zupełnie gdzie indziej, gdzie musiałam się udać...
Ale tam mi powiedzieli (po piętnastominutowym staniu w ogonku zresztą, bo "na pewniaka"), że:
- Oooooo, u nas to nie, takich rzeczy to nieeee, z tym musi pani jechać na Plac Powstańców , na główny!
Panienka z okienka aż drugą panienkę musiała zawołać, razem się naradzały pięć minut, patrząc z podejrzliwością to na mnie, to na banknot..Ale wyrok zapadł: trzeba mi na Powstańców!
Nie lubię odkładać spraw na później.
Pojechałam.
Nie znoszę banków. Długie, śmierdzące (nigdy nie wietrzone) sale, pełno szybek, szybeczek, obstawa ze strażników, łypią podejrzliwie czy ja nie jakiś oprych od napadu, ucharakteryzowany na grubą babę!
Taka praca! - tłumaczę sobie w duchu.
Poszłam do jednego okienek, myślę, co za problem banknot wymienić...
Ale gdzie tam? Pani w służbowym uniformiku popatrzyła, powąchała...
- Niech pani się uda do stanowiska nr....7!
 Udałam się, czemu nie, po to tu przyszłam.
Następna kobieta z okienka popatrzyła, na mnie, na banknot...Zamrugała umalowanymi rzęsami...
- Ale my pani tego OD RAZU NIE WYMIENIMY! - powiedziała stanowczo, z nutką pretensji w głosie pani w wieku balzakowskim z odpadającym z lekka lakierem na paznokciach i okularach a la Harold Loyd.




No cóż...Wypełniłam druczek, pokazałam dowód, spisali dane, pokwitowanie dla mnie, odbiór za miesiąc...
Ano...
Mija miesiąc - nic...
Mija półtora - nic...Zapomniałam nawet o sprawie...
Wreszcie prawie po dwóch (bez dni klku) JEST wiadomość z banku PKO! Z NARODOWEGO BANKU POLSKIEGO!!!!
Można odebrać, URRRRRAAAAA! - zakrzyknęłam w duchu rześko, niczym żołnierz radziecki ruszający w bój...
Przyda się, lepiej mieć niż nie mieć..
Pojechałam. Od razu udałam się do określonego wcześniej stanowiska walut obcych - w zatoczce...
Miła pani...Bum bum bum bum...coś tam wypełniła, dowód okazać...bum bum bum!
Stoję, czekam, wrastam...
Obok kasa. Pan z plecaczkiem. Starszy, skromnie wyglądający...
- Mogę prosić paczkę po 10 groszy z roku 2011?
- Proszę bardzo - podaje kasjerka.
- A jeszcze po 20 groszy z roku 2010?
- Jest tylko po 20 groszy!
- Nie, to dziękuję...
??????????????????????????????????
Ki czort? - myślę:)))
Ale już moja sprawa nabiera rozpędu!
Pani zawołała drugą panią, chyba ważniejszą bo z pieczątkami. I znów: bum bum bum, naradzają się spozirają, porównują, ja - dowódm, dowód - ja! 
BUCH! BUCH! - dwie pieczątki przyłożyła ta ważniejsza, ot i już!
- A teraz pani pójdzie ze mną! - powiedziała ta mniej ważna (bez pieczątek).
Idę.
Pani "mniej ważna"w żakieciku firmowym, za tymi wszystkimi szkiełkami, kwiatkami, ladami, balansowała sprawnie między stanowiskami niezliczonej liczby urzędniczek, podobnych do siebie, gapiących się w monitory...
- Proszę bardzo, to tu! - pani wskazała przystojnego pana i....poszła sobie.
Odetchnęłam. Pan był zniewalającym blondynem o wzroku Lisa z TVP - w młodości...Poczułam, że jestem w dobrych rękach!
Potem pan monotonnym głosem poprosił o dowód osobisty i zaczął wypełniać papierki. 
Chyba z 10 minut. 
A potem to już biegusiem było, pan zaprowadził mnie do jednej kasy, potem do drugiej, tam tradycyjnie już: papierki, dowód osobisty (po raz CZWARTY w tym dniu), sprawdzenie, papierki, papierki, podpisy, pieczątki i OTRZYMAŁAM SWOJE 50 zł!!!!
Jak to niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia!!!!!






1 komentarz:

Anonimowy pisze...

134