niedziela, 19 stycznia 2014

Miłość...po raz enty...

Kochani,
Dziś temat, który mi się nasunął, gdy przestępowałam wraz z moim mężem progi świątyni...Jak w każdą niedzielę, byliśmy razem.
Pomyślałam: Panie, dzięki Ci, że na mojej drodze postawiłeś tego człowieka...
Teraz to sobię uzupełniam w duchu: bo inny by ze mną NIE WYTRZYMAŁ hahahaha




A więc temat małżeństwa...
W roku mniej więcej 85-ym byłam na oddziale w szpitalu zakaźnym na Woli.
Chorowałam na żółtaczkę pokarmową, złapałam ją na wczasach.
Razem ze mną leżała, może dwudziesto trzy letnia, piękna dziewczyna. Włosy kręcone, zgrabna figura, śniada, ładna twarz. Przychodził do niej chłopak...
Była już..po rozwodzie.
- Dlaczego się rozwiodłaś? - spytałam zdziwiona...Zawsze miałam skłonność do refleksji i szokowało mnie, że taka młoda, już po rozwodzie. Co usłyszałam?
- Mąż przestał mi imponować!
Hmmm...Dziwne...Jaka to miłość w takim razie? Co tych młodych ludzi pchnęło by się pobrali , a po roku stwierdzili (lub jedno stwierdziło): tak się nie bawimy, nie chcę cię, nie imponujesz mi, nie jesteś taki jak myślałam! 
Małżeństwo jest związkiem dwojga kochających się ludzi. Miłość jest tu wspaniałym fundamentem, ale nie ona sama. Ważna jest odpowiedzialność. 
Młodzi ludzie często myślą, że całe życie będzie "po różach", a to tak nie ma!




Gdy wypowiadają słowa przysięgi: "i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci", często nie zdają sobie sprawy z głębszego sensu treści tej formułki.
Dlaczego? Ano zwyczajnie, są młodzi, beztroscy, bez doświadczenia i wyobraźni! Nie wiedzą jeszcze co ich czeka i z jakimi problemami będą się borykać...Nie myślą, że przyjdą kryzysy, choroby, cierpienia, niedostatki, niewygody...Myślą, że cały czas będzie wesoło i radośnie, bo są optymistami i wiele rzeczy, które następuje potem zwyczajnie nie mieści się w ich planach...





A potem...Zwyczajnie, jak to w życiu...Ona - przy dziecku, czasem chorym, z podkrążonymi oczami po nieprzespanych nocach, na darmo szukać w niej uśmiechniętej i wymalowanej nastolatki...On - często nieobecny, zapracowany, zmęczony...I wtedy łatwo o kryzys, bo nastąpiło zderzenie rzeczywistości z naszym idyllicznym wyobrażeniem życia...
Później przychodzą inne problemy, bo życie nierzadko rzuca nam "kłody pod nogi": utrata zdrowia, pracy, problemy wychowawcze z dziećmi, opieka nad starymi i chorymi rodzicami...
I wszystko już jest coraz mniej różowe...Rzeczywistość coraz bardziej nabiera czarnych barw..Właściwie szarych...
Ale małżonkowie po to decydują się na wspólne życie, by razem pokonywać te trudności.
Nie, nikt nie mówi, że to łatwe, nikt też nie obiecuje, że będzie lekko, ale wspolna więź , która z każdym rokiem jest coraz silniejsza, jest czymś, co scala związek...
I naprawdę, ludzie nie powinni podejmować pochopnych decyzji o rozstaniu, bo: przestał imponować albo rzuca brudne skarpetki albo nie myje po sobie wanny albo nie zakręca tubki od pasty do zębów.
Moja koleżanka rozwiodła się po 30 latach małżeństwa...Co było powodem? Rodzina stabilna, jeden dorosły syn, dobre warunki życiowe, brak awantur...Ano...No to może się rozwiedziemy? - spytała ona. No to możemy...I koniec. Przekreślone 30 lat wspólnego życia w umiarkowanej zgodzie, bo to ani tam picia nie było, ani zdrad...Dziwne...
Czym jest miłość? - zastanawiam się...
Młodzi, wiadomo, "skrzypce zagrają", jak to się teraz mówi "zaiskrzy", wpadają jak śliwki w kompot, zakochują się po uszy...Prowadzają się za rączkę, mój chłopak, moja dziewczyna itede...
A starsi? Tacy co to dziesiąt już lat patrzą na tę samą facjatę, na te znajome i coraz wieksze zmarszczki, na ciało mniej sprężyste ale za to bardziej przerośnięte...
Patrzę na mojego męża jak śpi...Z czułością. Niech sobie śpi...Przykrywam go szczelniej kocem, myślę, że wygląda na zmęczonego..Zapracowany, buedaczek...O, znów mu zmarszczka przybyła i siwe włosy...I co z tego? Z tkliwością głaszczę go po mocno łysiejącym łebku...Kochany mój...
Nigdy nie chodził ze mną "pod rękę" ani za rękę. Nie lubił...Tak śmiesznie chodzimy - razem ale osobno. On przodem, ja krok za nim...Na początku małżeństwa mnie to wkurzało, pchałam mu łapę pod pachę. Wtedy robił nieszczęśliwą minę spaniela. NIE LUBIĘ - mówiło jego wymowne spojrzenie. Próbowałam za rękę - nic z tego. Nie lubi...No i co z tego? Zaakceptowałam. Zresztą...w zimie to nawet lepiej równowagę złapać, bo łapy rozpostarte na dwie strony jak u linoskoczka hihi



Gdy nas widzi ktoś obcy, może sądzić, że jesteśmy pogniewani..Ale ja przestałam się tym przejmować, nic nie mam zamiaru robić "dla oka", ważne to, co nas łączy...
- Mam coś dla Misia (to o mnie)! Fajny film! - mówi mój mąż...Robi mi się ciepło koło serca. 
Gdy wracam z pracy, albo z zakupów, cieszy się jak młody psiak, gdyby miał ogon, to by nim machał:))))))
Razem chodzimy do moich rodziców, teściowie już nie żyją...
W zeszłym roku źle się czuł i nie poszedł na cmentarz 1 listopada..Sprzątnęłam dokładnie grób jego rodziców, położyłam kwiaty, postawiłam znicze, porobiłam zdjęcia. Niech wie...



Nie potrzeba mi dowodów w postaci złotej biżuterii, kolacji w dobrej restauracji, zafundowanej wycieczki zagranicznej...Żyjemy skromnie i nie stać nas...Ale powiem szczerze, nie oddałabym za te luksusy, tego co jest teraz..A na to trzeba było pracować wiele lat...I nie było lekko, bo życie nie szczędziło nam problemów, a nawet tragedii...I bywały kryzysy, nie powiem, że nie...
A piszę to wszystko szczególnie młodym pod rozwagę...
Nie sztuka być z kimś, gdy zdrowie dopisuje, gdy szampan się leje strugami, orkiestra gra, frutti di mare w Grecji, Hiszpanii czy jeszcze gdzieś indziej...Piękni, bogaci, beztroscy...



Sztuka jest dzielić radości i troski i być ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, w niedostatku, czasem przy łóżku chorego dziecka albo rodzica...

Brak komentarzy: