wtorek, 21 stycznia 2014

Choroba

W zasadzie to jestem w miarę zdrowa jak na swój wiek. Nie powinnam narzekać.
Słuch mam jak nietoperz, słyszę ultradźwięki:)
Węch mam wspaniały, bardzo cierpię latem w miejskiej komunikacji.
Wzrok? Pan okulista powiedział do mnie ostatnio z pretensją, w trakcie badań okresowych: pani się należy +2! Pani mi tu się nie mieści w tabelach!




Smak? Oh, oh, oh, gdybym miała gorszy to pewnie by ze mnie taka grucha nie była!
Serduszko - ok. Ciśnienie - w normie, chyba, że się wkurzę...Albo zasapię. Wtedy trochę mi podskakuje.
Noooo i w różnych śmiesznych sytuacjach z panem Woreczko:)




Nery chyba okij, choć za mało piję! Taki nawyk niepicia mam wyrobiony, muszę to zmienić..
Cholesterol mam podwyższony trochę, pewnie od golonki i boczusiu...Cóż...Taka moja słabostka. Kocham goloneczkę z trzęsącą się skórką. Bez włosków, ale za to z chrzanikiem!
Wątroba nigdy mnie nie bolała, głowa - rzadko..
Niektórzy "życzliwi" wmawiają mi słoniowaciznę hahahahaha
W moim wieku warto jednak coś znaleźć u siebie, w końcu wszyscy naokoło się na coś leczą w mojej grupie wiekowej...Trochę głupio tak na nic nie cierpieć...Nie można sobie postękać jak inni...Powymieniać doświadczenia, ponarzekać na służbę zdrowia z innymi staruszkami...
O! Mam! Czasem mnie łokcie bolą...Pewnie od targania zakupów...Może to zwyrodnienia stawów?..Może...
Tak, tak, jakby mnie tak lekarze dobrze "przejrzeli" na pewno niejedną chorobę by u mnie znaleźli...
Tak, że za różowo nie jest...




Pamiętacie taki film Kurosawy "Fudżijama"? Treścią była tradycja japońska sprzed wieków wysyłania starych rodziców na Fudżijamę by tam  zakończyli swój żywot. Wskaźnikiem, że już ten czas nadszedł i taki rodzic jest wystarczająco stary, był brak uzębienia. Bohaterka filmu, mocno już w podeszłym wieku babcia, jak na złość, miała wszystkie zęby i syn nie mógł wysłać jej w drogę. Co za wstyd dla niej i kłopot dla rodziny! Babcia w końcu honorowo wybiła sobie zęby - znak jej hańby, że się ZŁOŚLIWIE sprzeniewierza świętej tradycji - kamieniem. I spokojnie, z czystym sumieniem, mogła się udać w drogę...
Tak i ja. Być zdrowym w moim wieku to...Hmmmm...
Wyszukałam sobie taką jedną chorobę...Trochę marnawa, ale jak się nie ma co się lubi...
Uzyskałam skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu, choć patrzył na mnie podejrzliwie...
Zapisałam się na wizytę i już po minięciu marnych czterech miesięcy wybiła godzina "O"!
To właśnie dziś specjalista orzeknie co mi jest naprawdę! 
Nie, nie myślcie sobie, że mam z tego powodu satysfakcję lub się cieszę, to nie to! Po prostu wydaje mi się to niemożliwym by nic...
Piękna przychodnia w dzielnicy na obrzeżasz miasta..To jeszcze Warszawa, ale już tak trochę...małomiasteczkowo...Wąskie, metrowe chodniczki, nie ma mowy by w grubej kapocie się wyminąć z innym przechodniem, szczególnie że przed willami pojemniki na śmieci i kupki ze śniegu...Słabo odśnieżone miejsca przed posesjami, za to nieźle wyjazdy z garaży...Tu ludzie jak widać nie chodzą "z buta":)
Przychodnia w pięknie ogrodzonym ogrodzie..Nowoczesny budynek czteropiętrowy podzielony na pawilony. Po zaledwie kwadransie stania w rejestracji, uzyskuję kartę i informację zapisaną na karteczce - I piętro, pokój 112. 
Wjeżdżam sobie windą - z ciekawości jaka ta winda:) Czy gada, czy nie gada:))))
Powiecie, że jestem dziecinna? Być może...
W poczekalni zakonnica i młoda dziewczyna. 
- Mam na godzinę 16.00, która godzina teraz weszła? - pytam grzecznie.
Zakonnica odezwała się zaciągając mocno. Nawet nie zrozumiałam co powiedziała. Posłusznie jednak kiwnęłam głową. Na wszelki wypadek...Chyba z Ukrainy - pomyślałam w popłochu...
Młoda dziewczyna zerknęła na moją karteczkę.
- Proszę pani, tu jest pawilon "B", a pani ma "A"!
Uffff, zwariować można. Dobrze, że zauważyła...
Przemieszczam się do pawilonu "A" z tym samym numerem pokoju. 
Sprawdzam, wszystko się zgadza, nawet jest moje nazwisko na drzwiach na liście zapisanych pacjentów. Nie ma szatni, tylko sprytne wieszaczki na metalowych drążkach ukryte za mlecznymi przegródkami z szybek...
Czekam. Wychodzi pan doktor. Wygląda jak postać z "Rewizora" Gogola. Na sobie ma czarną pikowną kurtę do kolan:) Pewnie zimno w gabinecie - pomyślałam. 
Doktorek zaprasza mnie do gabinetu.
- Co pani dolega? - pyta.
Opowiadam...Opowiadam też o zabiegu jakiś czas temu...
- I po co to pani było? Ja tu NIC nie widzę. Pewnie pani prywatnie robiła?
Pani robiła prywatnie bo tamten pan doCHtor tak kazali...
Dostaje skierowanie na badanie specjalistyczne (coś musi mi dać) i na RTG klatki piersowej (bo dawno nie miałam).
No i znów. Korytarz. Galop  i szukanie pracowni rentgenowskiej..Znalazłam. Udało się!
Szukam rejestracji. Nie ma...Dwoje drzwi opisanych "RTG"..Pukam, wsadzam głowę...
- Można wejść, bo nie wiem, CZY JEST PROMIENIOWANIE?
- A jak jest to co? Ja tu pracuję i co, ja jestem inna jak pani? - z humorem odpowiada pani od rentgena.
Potem tylko wydaje krotkie komunikaty: założyć fartuch na biodra, rozebrać się do golasa, stanik też!
Z niepokojem zerkam na uchylone drzwi...
- Tu nikt nie wejdzie - uspokaja pani..
Stoję niczym Ewa w raju..Od góry tylko, ale za to...bez listków figowych. Radzę sobie jakoś krzyżując ramionka, takam wstydliwa:)
- Złapać piersi w dłonie! - rozkazuje pani.
Łapię, bo co mi innego zostało..Potem jeszcze każe je rozchylać! 
To nie na moje nerwy!
- Oprzeć brodę, nabrać powietrza, nie oddychać! - dyryguje pani głosem dowódcy plutonu.
Posłusznie spełniam polecenia, już mi wszystko jedno. Oczy wychodzą mi z orbit bo nie było rozkazu "oddychać". Chyba jestem czerwona na twarzy albo zielona.
- Już dobrze, już po wszystkim, nie bolało bardzo, prawda? - troskliwie dopytuje się "zboczona sadystka".
Ubieram się i w nogi. Wynik za tydzień do odbioru w rejestracji na parterze! - słyszę jeszcze za sobą głos pani od rentgena..
Cała jestem zgrzana z nerw! Mam dość!
Jeszcze rejestracja na dole, te same twarze wymęczonych pacjentów..
Trzeba mieć zdrowie żeby chorować!!!!!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

"W zasadzie to jestem w miarę zdrowa jak na swój wiek." polemizowałbym z tą teorią...