czwartek, 25 października 2012

Moje dzieciństwo

Bardzo często wyjeżdżaliśmy całą rodziną do Otwocka. Piękna podwarszawska miejscowość z sosnowymi lasami i mikroklimatem. Wielorodzinny dom blisko stacji benzynowej - tzw. benzyniary. Domek o drewnianej konstrukcji, jednopiętrowy. Na podwórku stała studnia. Trzeba było porządnie się namachać by napełnić wiaderko wodą. Potem to wiaderko wnosiło się po schodach  na pierwsze piętro. Te drewniane schody pachniały jakoś tak..niezwykle...Trochę drewnem, a trochę...odsmażanymi  przez pana Jończyka z dołu, kartofelkami. Mieszkanko, w którym się zatrzymywaliśmy, było bardziej niż skromne, ale jak na tamtejsze warunki dość ekskluzywne. Przede wszystkim pozostałe mieszkania to był w rzeczywistości jeden pokój. Takie były dwa po naszej stronie. Kuchnia wspólna w korytarzu. U nas był pokój z balkonem i duża kuchnia. Widna, wspaniała. Mieściła się w niej kuchnia węglowa. Dwa wiaderka - jedno z czystą wodą, drugie ze zlewkami. Wychodek na korytarzu...Dom stał na skraju niewielkiego zagajniczka sosnowego. Tam zbierało się kurki. W budynku mieszkało wiele rodzin - na górze i na dole. I wszyscy wszystko o innych wiedzieli, jednym słowem komuna. Na podwórku bawiła się ,na ogół zgodnie, banda usmarkanych dzieciaków. Czasem też dzieciarnia zabawę przenosiła do pobliskiego lasku. Często przychodziły też dzieciaki z sąsiedztwa. I bliższego i dalszego. Nieletni bawili się zupełnie inaczej jak teraz...Telewizor był bodajże u dwojga sąsiadów - jeden program oczywiście i czarno-biały. Wieczorami chodziło się do państwa Karpowiczów, szczęśliwych posiadaczy jakiegoś Belwedera czy Wisły, na telewizję i oglądało popularne seriale - Kobieta w bieli oraz Randal i duch Hopkirka. Albo siedziało w ogródku wdychając woń maciejki..A wieczory były takie krystalicznoczyste. Cisza jak makiem zasiał, tylko w oddali szczekanie psa...A ciemno jak...u Murzyna w....znaczy choć oko wykol :)
Te czasy, tak inne niż dzisiejsze miały swój urok. Ludzie byli mniej wymagający, a dzieci umiały się cieszyć z każdego drobiazgu. Nowa lala, maleńki samochodzik kupiony w kiosku ruchu (taki sam jak u kolegi) były źródłem szczęścia i inspiracją do wspólnej fantastycznej zabawy. Dziś dzieciom wszystkiego mało...I nic ich nie wprawia w stan egzaltacji...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

o, TU jeszcze ja nie namaziała.. :o)))))