poniedziałek, 29 października 2012

Moje dzieci...

Dzieci chciałam mieć od..zawsze. Będąc małym pacholęciem z kokardkami (płci żeńskiej) uwielbiałam bawić się z mniejszymi od siebie. Jako szesnastoletnia panienka szłam raz z mamą ulicą, a tu nagle: CEŚĆ! Mały bezzębny szkrab:) Mama do mnie: nie wiedziałam, że masz TAKIE koleżanki:) Potem już dzieci bardzo pragnęłam. W zasadzie nie wiem, czy głównie nie dlatego chciałam wyjść za mąż, by mieć dzieci...Trochę trwało nim znalazłam odpowiedniego kadydata na męża. Charakterek miałam zawsze, toteż moje związki kończyły się często..hmmm..burzliwie. Ale nie żałuję!  Był nawet taki moment w moim życiu,  miałam już te 25 lat, więc strasznie "stara" byłam, a kandydata na męża ani widu, ani słychu, że chciałam sobie machnąć z kimś takie malutkie...Nawet się za reproduktorem rozglądałam..Ale na szczęście mi przeszło. Dziecko powinno być wychowywane w pełnej rodzinie! Takie rozwiązanie to egoizm i zaspokojenie głównie własnych potrzeb! Tak rozmyślałam i dalej czekałam. Potem poznałam mojego przyszłego męża. Długo nie "chodziliśmy" bo chłopak był zdecydowany albo i zdeterminowany. Po 3 miesiącach stwierdził , że chciałby bym została jego żoną, a po pół roku zabiły ślubne dzwony i powiódł mnie do ołtarza osnutą w mgłę tiulów i koronek...Gdy chodziłam na nauki przedmałżeńskie do kościoła Św. Aleksandra, były tam wykłady na temat naturalnej regulacji poczęć. Kazali coś obserwować, coś tam mierzyć, zapisywać..I wtedy na podstawie moich zapisków i pomiarów doszłam do wniosku, że dzieci mieć nie mogę, bo "wychodzi" nie tak jak powinno. Przeprowadziłam nawet rozmowę z przyszłym mężem, co będzie gdyby...I czy jak NIE, to adoptujemy...Narzeczony powiedział: zrobię wszystko byś była szczęśliwa. Pamiętam to jak dziś. Jak ja go za to polubiłam jeszcze bardziej! I zrobił, dotrzymał słowa...Choć mi jakoś ta ochota na dziecko od razu po ślubie DZIWNIE przeszła, ale za to mój mąż był zdecydowany i równo 9 miesięcy po ślubie przyszedł na świat....Ale najpierw było zdziwienie, że to już..Że tak łatwo "poszło"..Że tak niewiele potrzeba hehehe Aż mi się wierzyć nie chciało. Myślałam , że się trzeba będzie potężnie sprężyć, a to..już..Dziwne. To niemożliwe - myślałam - tak szybko? Jesteś!- orzekła moja koleżanka..Zrobiłam test. Zaburzenie hormonalne albo wczesna ciąża - tak było w opisie kreseczki. Ani chybi, zaburzenie hormonalne! Jestem CHORA! Moje "zaburzenie hormonalne" darło się niebawem jak opętane...Pobyt w szpitalu był horrorem. Wystraszona, przerażona, w koszulinie szpitalnej ledwo zasłaniającej to i owo, na piersiach bez guzików więc mniej więcej do pępka odsłaniająca moje wątpliwe wdzięki.  Żyletkę trzeba było mieć ze sobą. Bo żyletek nie było wtedy. Towar nieosiągalny w zwykłej sprzedaży detalicznej... Potem lewatywa i kibelek za parawanem , z lekarzem  siedzącym na przeciwko (!) w trakcie tej krępującej czynności załatwiania potrzeby fizjologicznej. I  na porodówę. Zimno było jak w psiarni. Biała sala. Zegar na ścianie. Pani się nie rusza - sucho wydała komendę położna. Podłączyli aparat, już fuch, fuch, fuch - serduszko bije. Gorąco mi było, skoczyło ciśnienie, ale w sumie spoko. Se leżałam, bolały mnie plecy..Ile można w jednej pozycji...

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

no a gdzie REJSZTA?! c(:

jak byłam przedszkolaczkiem, to zawsze twierdziłam, że albo będę miała dziesięcioro dzieciaczków, najlepiej bliźniąt, albo będę przedszkolanką ;o)
Miałam chyba z 15 lalek i nieustannie bawiłam się nimi w przedszkole ;o)
Miałam nawet dziennik, a w nim zapiski z przeprowadzanych zajęć ;D
Uczyłam te lalki śpiewać, recytować wierszyki, czytałam im książki... :o)
dziś nie mogę czytać na głos dłużej niż parę minut :((

Anonimowy pisze...

Jejku...się poryczałam...wkurzasz mnie POETKO...zbyt obrazowo wsjo odbieram i wspomnienia,moich porodów wróciły...ja chce,jeszcze dzidzie !
mój mąż Cie udusi...he he he :)

Anonimowy pisze...

Pięknie:)))*

Marlin:)

Anonimowy pisze...

Hihiii hahaaa - to jednak twój pierworodny był wykapany przez tatusia,a nie z całego wtrysku !

gruszka pisze...

Mój pierworodny został poczęty w sposób jak najbardziej prawidłowy. Widzę jednak, że osoba komentująca musi mieć jakieś problemy ze sobą lub ze swoim partnerem lub partnerką, skoro projektuje swoje FRUSTRACJE na innych. Proponuję udać się do seksuologa, a może nawet psychiatry. Stan psychiczny twój, drogi Anonimie, postrzegam jako poważny, może to już na leczenie ostatni dzwonek. Doradzam pośpiech z decyzją!