sobota, 16 sierpnia 2014

Retrospekcja

Kochani moi Czytelnicy,

       Na wstępie chcę zaznaczyć, a propos poprzedniego mojego wpisu, iż sklerozy nie mam, bo o swoim dzieciństwie pisałam już nie raz, ale....
      Cóż, musicie mi wybaczyć. Nie macie innego wyjścia. 
Ta retrospekcja co i raz do mnie wraca...Prześladuje mnie, no!
     To były bardzo szczęśliwe chwile, choć nie było ani luksusowo, ani bogato...
Nie wirowała w łazience czy kuchni (u niektórych) pralka automatyczna, tylko prało się na starej Frani czy jak u mnie - Światowidzie z Myszkowa...
Pranie to był rytuał, to było MISTERIUM!
      Moczenie, pranie, gotowanie, płukanie farbkowanie i krochmalenie...Tyle było czynności. 
A jak fajnie kręciło się korbą wyżymaczki! Te duże sztuki były najgorsze! I woda brudna wylewana przez gumowego węża! Trzeba było pilnować, by nie przelało wiaderka!
Potem magiel.
A teraz co? Baba wrzuca do pralki, pierze, czasem suszy...Jaka robota?
      Przepraszam wszystkie "baby", ale ja jestem konserwatystka, nie feministka wyzwolona i baba to baba, chłop to chłop, a nie jakieś dżendery nie wiadomo co!
      Wtedy był czas, teraz nie ma...
I niektóre gospodynie nawet prasowanie ograniczają do minimum (ja-nie!).
      Dziś - płyta grzewcza, kuchnia gazowa, piekarniki, rożna, grille elektryczne...No i ku ogrzewaniu mieszkań kaloryfery lub ogrzewanie podłogowe. Wtedy - kuchnia węglowa i piec. Wiecie ile to roboty?
      Wstać o czwartej, napalić w piecu, potem rozpalić pod kuchnią, zagrzać wodę do mycia...
Przecież nie wszędzie była ciepła!
      No i nierzadko łazienki nie było tylko zlew, micha...
Teraz - kabiny, wanny, duperelki, kafelki, bąbelki, hydromasaże, śmaże...A ludzie chore!
      Wtedy dzieciaki - glut do pasa, chleb pod kran i cukrem posypane(ja tak nie jadłam nigdy, ale byli smakosze) i hajda na podwórko!
     Teraz dzieciaki wydeligacone, wymiętoszone alergiami, astmami, chorobami starczymi...To jest nie do uwierzenia, żeby młody dzieciak miał stwardnienie rozsiane czy jaskrę!
      No, oczywiście, dzieciaki były w ruchu - wrotki, rower, zbijak, dwa ognie, klasy, chłopek, guma (mam na myśli nie tę popularną teraz u młodzieży, a nawet DZIECI, tylko całkiem inną).
      Dziś siedzą takie szczurki zabiedzone, odchudzone, zgarbione, w okularach i klik klik...
Wyścig szczurów wszak! Nie ma czasu na głupie skoki, biegi, śmiech, wściekanie się, pomysły jak z księżyca! Nie ma czasu na robienie widoczków ze szkiełek! Po pierwsze - bo się ubrudzą, po drugie - coraz mniej opakowań szklanych, po trzecie - nie będą tu samopas latać bo złapie ich pedofil, po czwarte - nie będą kwiatków czy zielska dotykać, bo ciort wie czy nie trujące i czy pies nie nasikał! 
Co zamiast? Nauka siedmiu języków obcych od kołyski, balet, może jaieś sporty ekstremalne, może rzeźba, florystyka...
      Ptaszków karmić nie wolno! Ptaszkom nie wolno dawać chleba i resztek(kiedyś było wolno).
Ptaszki będzie bolał brzuch, a w ogóle to nie można śmiecić chlebem na osiedlu! Niech no tylko gospodarz domu (kiedyś dozorca lub cieć) takiego dokarmiającego zobaczy!
     A propos dozorcy....Muszę od razu to napisać bo potem zapomnę!
Byłam ostatnio w pewnym miejscu w Warszawie, dzielnica Ochota. Umówiłam się tam z kimś, miałam podany adres...Patrzę - brama zamknięta, domofon. Ale wjeżdżał akurat samochód do środka, to ja myk!
Podwórko studnia prawie...Klatki naookoło. Numery mieszkań od - do...
      Stanęłam zdezorientowana...Co widzę? To jest nie do uwierzenia! PRAWDZIWY DOZORCA! Taki jakiego zdzieciństwa pamiętam! Cały w drelichach, maciejówka na łbie! UNIKAT! A wiecie co miał w ręku? Miotłę!!!! Prawdziwą miEtłę z witek! Cudny!
- A pani do kogo? - odezwał się do mnie podejrzliwie.
Myślałam , że go ucałuję! Zainteresował się! Order bym mu złoty dała!
     Oczywiście powiedziałam o jaki chodzi mi adres i wskazał mi drogę. Ale było to dla mnie fascynujące przeżycie...Taka właśnie retrospekcja...
No, ale powracając do naszych ptaszków.
     Kiedyś to dzieci się uczyło:

Jaś je śniadanie
a na gałązce ptaszek ćwierka
chętnie by skubnął sobie serka
w mleko nóżkami wszedł obiema
i pił i jadł!
Ale...nic nie ma...

       I dziecko zaraz biegło do mamy po okruszyny, sypało na parapet...Bo serduszko miało dobre i szkoda było ptaszka głodnego...
Wysyp dziś na parapet, zaraz ci przyjdą i nawymyślają, że ptak im obsrywa! Nie wolno dokarmiać!
     Dzieci po podwórku nie latają bo...hałasują! Nie ma gry w piłkę, jazda na rowerze i wrotkach surowo wzbroniona! Nie wolno zakłócać spokoju!!!!!
Wszystko stoi na głowie!
     Ekologia, zdrowe żywienie, wspomagacze witaminowe, mikroelementy, a ludzie coraz bardziej słabi i nieodporni!
     Firmy prześcigają się w atrakcyjnych ofertach urządzeń, łóżek zdrowotnych, materacy, kliniki oferują zabiegi (płatne), baby latają na masaże, odmładzanie, liftingi, botoksy...Potem mają usta jak dwie parówki, ale co tam, noszą je dumnie! Fakt, że czasem rok po przefasonowaniu i podciągnięciu, pępek mają w okolicach ust, ale ważne że są piENkne i młode jak... jagoda po Świętym Morcinie!
Gonitwa, stres, zadyszka, serducho siada, nie wytrzymuje się tępa...
     No bo to nie można przecie jechać na wakacje do Urli, na Mazury czy w Bieszczady! Trzeba na Kretę, do Maroka czy Chin! A na to trzeba zarobić latając z ozorem do pasa!
Tak, inne teraz czasy...
Nie żal mi PRL-u, to nie to...Tylko jakaś tęsnota czasem mnie ogarnia za normalnością...Za tym, by iść do sąsiada ze szklanką, cukru pożyczyć...Za tymi matami obrzydliwymi wiszącymi prawie w każdym mieszkaniu...Za tapczanem z aksamitu z wałkami, z których robiliśmy z bratem "robotki" - kukły wielkości człowieka w ubraniu, okularach, czapkach na głowach...Za lalkami ze szmatek, za misiami pluszowymi z trocinami w środku, które jak się zmoczyło (hehe) np. ucząc misia pływania, to już nasiąkały i śmierdziały i rady na to nie było żadnej, tylko taki potem ciężki, śmierdzący miś siedział...kochany najbardziej na świecie....
Ech....

Brak komentarzy: