niedziela, 25 listopada 2012

Choroba

Dziś nie będzie na wesoło...Ten temat siedzi mi w głowie od kilku dni. Niepokoję się o syna koleżanki, młodego, zdolnego chłopca...Na progu życia, świetne studia, dobre warunki materialne, kochająca rodzina, wybitnie utalentowany...Jak większość młodych ludzi obecnie, życie na pełnych obrotach, imprezki, kluby, spotkania...Cios spada na niego niespoddziewanie. Nowotwór...Bardzo się denerwuję...Chłopca znam z piaskownicy, jest w wieku moich dzieci...
Potem były informacje, które dotarły do mnie, o innym człowieku, na którego spada choroba, niszcząca, podstępna...
Człowiek w obliczu nieszczęścia jakim jest nieuleczalna choroba, bo mówię tu o takiej, nie o katarze, grypie czy ospie, zachowuje się różnie. Na ogół dla każdego jest to szok, zwłaszcza, gdy jest to choroba, która MOŻE prowadzić do śmierci lub kalectwa. Człowiek do tej pory aktywny, żyjący na "penym gazie" staje przed koniecznością uciążliwej terapii, pobytu w szpitalu, łykania ton lekarstw, przyjmowania bolesnych zastrzyków itd. Jest zagubiony, zrozpaczony, zrezygnowany. Zdarza się, że odmawia leczenia lub targa się na własne życie, gdyż uważa, że nie jest w stanie ponieść tego ciężaru, który spada na niego. Nie widzi sensu dalszego życia, w świetle tego co go czeka. Przeraża go perspektywa życia w drodze od szpitala do szpitala, stale pod kontrolą lekarzy,w reżimie, który będzie MUSIAŁ narzucić sobie ze względu na stan zdrowia. Wiem, wiem, jestem JESZCZE nie taka stara, nie schorowana, to łatwo mi mówić...Też prawda...Ale wypowiedzieć własne zdanie mogę.
Wielu chorych czuje się skrzywdzonych i zadaje sobie pytanie: dlaczego akurat mnie to dotknęło? Przybiera pozę "plecami do świata", gdyż uważa, że wszelkie przyjemności i radości już go nie dotyczą. Człowiek z taką postawą sam powoli wpada w tryby maszyny, którą stworzył. Staje się zgorzkniały, czasem złośliwy, rozgoryczony. Inną postawą, jest postawa "muszę być zawsze naj". Ludzie z takim  podejściem starają się zrekompensować własną niedoskonałość i słabość, stałym pokazywaniem  -  i samemu sobie i wszystkim naokoło, że jestem lepszy niż inni, że jestem NAJLEPSZY. Osoby te czasem stają się pracoholikami, działaczami np. fundacji, wybitnymi studentami, a nawet...herosami..Wbrew wszystkiemu... Cały ich wizerunek aż krzyczy: nie jestem słaby, jestem lepszy niż inni, zdrowi!...Dlaczego tak się dzieje? Wydaję mi się, że to zjawisko jest związane z wszechobecnym dziś hedonizmem. Kult ciała - sprawnego, kształtnego, wyrzeźbionego ćwiczeniami i zdrową dietą - jest tematem obecnie priorytetowym, wystarczy popatrzeć na reklamy, Nie jest to w zasadzie nic nowego, to było już "grane" choćby w Starożytności - Grecja, Rzym...Dziś jednak wytworzyła się taka sytuacja, że wymogi są takie, by być: młodym, zdrowym, dyspozycyjnym i mieć ODPOWIEDNIE poglądy i filozofię. Wmawia się ludziom , iż tylko takie SILNE jednostki mają rację bytu, im się należą sukcesy, sława, pieniądze. Choć pozornie "trąbi" się o niepełnosprawności, o tolerancji dla chorych, w rzeczywistości osoby takie są jednak nadal dyskryminowane w wielu środowiskach. Inną sprawą jest SZTUCZNY lans na niepełnosprawnych, czyli MODNE jest pokazywanie tych, którzy np. pomimo kalectwa osiągneli szczyty - intelektualne, sukcesy sportowe czy też w innych dziedzinach. Ale tak naprawdę, to ludzie często unikają ludzi chorych czy niepełnosprawnych. W dalszym ciągu chorzy w niektórych środowiskach są poza marginesem...Zdrowi chyba się po prostu ICH boją. Boją się stanąć oko w oko z osobą "napiętnowaną". Lękają się swojej reakcji. Nie chcą patrzeć na cudze nieszczęście, jest ono dla nich czymś nie do przyjęcia emocjonalnie. Nie potrafią się czasem też zachować, tak jak powinni. Nie wiedzą, czy mają udawać, że nie widzą, czy wręcz przeciwnie, zaoferować pomoc...
Co do samych chorych. Poważnym problemem jest aspekt medyczny i  materialny -  kolejki w przychodniach, kilkumiesięczne terminy do specjalistów, często brak kompetencji lekarzy i RUTYNOWE ich podejście do pacjenta, drogie leki, niekiedy też niedostępne, także kwestia związana z bólem czy reżimem, którego wymaga kuracja. Oprócz tego jednak jest jeszcze sprawa podejścia pacjenta do własnej choroby. Wydaję mi się, że w wielu schorzeniach można wypracować sobie postawę akceptacji i pogodzenia się z czymś, czego i tak nie jesteśmy w stanie zmienić. Można spróbować być szczęśliwym nawet niewidomym, chromym, z pewnymi ograniczeniami. Człowiek tylko nie powinien być sam. Ludzie są istotami "stadnymi" i każdy ma naturalną potrzebę bycia wśród innych. Może to być rodzina, znajomi, sąsiedzi, współpracownicy, przyjaciele. Nie trzeba się też wstydzić wyartykułowania swoich potrzeb..Nawet bardzo chora osoba jest w stanie dać coś drugiemu człowiekowi. To coś niematerialnego - może swoją wiedzę, może uśmiech, może ciekawą opowieść z serii "z życia wzięte". Ważne jest by spróbować znależć swoją drogę i swoje miejsce wśród ludzi. Mimo choroby...
I jeszcze coś. pamiętajmy, że każdy z nas może zachorować czy ulec wypadkowi...I to co dziś dla nas jest abstrakcją i nas nie dotyczy, jutro może stać się naszym problemem...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Dziękuję że to napisałaś,"Banitko ":)