czwartek, 1 listopada 2012

Jola

Minął rok odkąd Joli nie ma...Tak po prostu odeszła...
Jolę poznałam bardzo dawno temu. Miałam wtedy dwadzieścia lat z małym haczykiem. Ładna, zgrabna czarnulka o pięknych wyjątkowych oczach ocienionych gęstymi rzęsami..Oczy miała przepiękne, szmaragdowe, o kącikach lekko opuszczonych w dół, wielkie i wymowne. Jola nie była może błyskiem intelektu, ale miała coś miłego w sobie. Szalałyśmy razem w Hofflandzie kupując ciuchy z kolekcji Barbary Hoff w Juniorze. Joli było we wszystkim ładnie, bo miała nienaganną figurkę, czego nie można było powiedzieć o mnie i mojej drugiej koleżance Eli. Byłyśmy zawsze trzy. "Święta" trójca :) Zawsze zastanawiałam się, dlaczego Jola nikogo nie ma. Miała już sporo ponad dwadzieścia lat...
Sławka poznała w pracy. Dwa lata młodszy. Nie była do niego przekonana, ale on był uparty. Zależało mu...Nie był ósmym cudem świata, ale w sumie niczego sobie. A potem był ślub. I od tej pory byli jak papużki nierozłączki. Nawet bluzki kupowała Jola takie same dla siebie i męża - uniseks. Mieszkali na parterze i czasem razem siedzieli w oknie. Meblowali skromny pokoik u rodziców. Z gustem, oryginalnie. Widać było Joli rękę, zawsze miała smak...Mniej więcej rok po ślubie przyszedł na świat Marcinek. Słodki szkrab o oczach identycznych jak matka, jak to mówią, "skóra zdarta". Uroczy berbeć..I żyli sobie tak w trójkę....Potem Sławek poszedł pracować w teatrze, robił tam oświetlenie. Praca na noce, specyficzne środowisko...Z Jolą widywałam się rzadko i..już nie była taka radosna jak kiedyś..
A potem był rozwód. Sławek chyba wpadł w jakieś towarzystwo, przestał się interesować domem i synem...Trudno mi to oceniać, Jola mało mówiła na ten temat. Ona zresztą też ułożyła sobie życie na nowo. Drugi mąż Marek był porządnym człowiekiem i...przystojnym. Długo się nie widziałam z Jolą choć mieszkała w pobliżu. Spotkałam ją nagle w drodze do pracy. Rozwijała się, uczyła języka, pracowała w ambasadzie. Chyba sprawy jej się jakoś ułożyły. Miała dobrą pracę, mąż też raczej bez zarzutu. Syna kochała bardziej niż siebie...Marcin miał ponad dwadzieścia lat i był hiphopowcem, ale uczył się bo Jola dbała o jego edukację. Pchała go na siłę, choć jemu chyba trochę bardziej byli w głowie kolesie i piwko. Jak to młodzi teraz...Kiedyś spotykam Jolę w drodze do pracy.
- Gdzie lecisz Jolcia? - pytam
- Do szpitala
- O! A co się stało? Coś poważnego?
- Tak, mam raka. Piersi....
Potem były terapie, Jola chodziła w gustownej peruczce, nie straciła na urodzie. Pocieszałam ją jak umiałam.
Wierzyłam, że będzie dobrze. Syn rzucił swoje towarzystwo. Matka była najważniejsza. Nosił ją na rękach... Potem spotkałam ją na spacerze w parku z mężem i siostrą, miała już swoje odrośnięte włoski. Roześmiana, szczęśliwa, tryskająca energią..
Zmarła na początku września. 4.09 dokładnie. Jej syn 6.09 popełnił samobójstwo. Nie chciał żyć bez matki...Ona była dla niego całym wsparciem. Zostawił list, że wszystkich kocha, wszystkich przeprasza, ale matkę kochał najbardziej i nie wyobraża sobie bez niej dalszego życia...Miał 24 lata...


Brak komentarzy: