czwartek, 23 maja 2013

Jadło

No bo tera to inaczej się zupełnie je jak kiedyś...
Uderzę ja tu sobie w ten nostalgiczny, peerelowski ton:) Nie, żebym chwaliła tamte czasy...Ale..No właśnie.
Za czasów mojego dzieciństwa, czyli "zapadły" PRL, jadło się dania proste.
Polska, tradycyjna kuchnia. Co prawda, jak to mówią, NIC w sklepach nie było, ale pomimo tego, zapobiegliwe babcie lub mamy zawsze coś "wystały" z czego się potem "czarowało".
Nie było tak jak dziś, że szynki 46 rodzajów: Chłopska, Wiejska, konserwowa, Babuni, Dziadunia, Teściowej, Jak za Gierka, Z Beczki, Dębowa, Sosnowa, Polska...itd, itd...Firmy prześcigają się w nazwach, a w zasadzie to wszystko jedno i to samo, nie powiem co, bom delikatna, nafaszerowane konserwantami i napompowane różnistymi roztworami dla zwiększenia wagi...
Kiedyś, kupowało się 20 dag dobrej szyneczki i dzieci jadły, bo była smaczna, a  wędlinka postrzegana jako luksusowa smakowała lepiej. Jadło się też kanapki - ze szczypiorkiem, rzodkiewką, pomidorem, dżemem, miodem, rybką z puszki. Babcie obwarzały twarogi ze zsiadłego mleka. A mleczko było w szklanych butlach - srebrny kapsel - chude, złoty - tłuste, pomarańczowy - śmietanka, zielony - kefirek...



Ja jadłam nawet chleb z masłem i musztardą albo z masłem i solą. I jako dziecko to uwielbiałam, choć mama mi niechętnie tę musztardę pozwalała spożywać, wiadomo, dla dzieci niezdrowa!
Niektórzy wspominają z łezką w oku chleb polewany wodą "kranówą" i posypywany cukrem. Nie próbowałam osobiście :). Natomiast nałogowo piłam wodę z kranu, choćby w szkole. Nikt wtedy nie przestrzegał: pij wodę tylko przegotowaną! Dzieciaki chlały ile się dało i już.
Piło się też na ulicy wodę z saturatorów. Ja byłam zawsze pierwszą klientką:)
Brałam z tym czerwonym sokiem, co udawał malinowy:)



Gdy tylko "puszczały" śniegi i na ulicach pojawiały się saturatory, natychmiast korzystałam z tego "dobrodziejstwa". Szklaneczki myte wodą z obiegu zamkniętego przez, może 3 sekundy, bo przecież jednorazowych kubeczków nikt wtedy jeszcze nie znał. I jakoś nie słyszało się, by gruźlica szalała, w przeciwieństwie do dzisiejszych sterylnych czasów.
Dzieciaki gryzły ząbkami cukierki "szklaki" lub ssały dropsy i...były szczęśliwe. Nie miały specjalnie próchnicy, bo w szkole była opieka stomatologiczna i po kolei każdy uczeń miał sprawdzane uzębienie. I leczone, oczywiście. Plombami amalgamatowymi, które obecnie uważane są za rakotwórcze!
Najfajniejsze oranżadki w proszku.o smaku pomarańczowym zjadało się zanurzając brudny paluch w małej, papierowej torebce, proszek przyklejał się do palucha, który natychmiast z lubością wsadzało się do "dzioba, ehhh! Co bardziej koleżeńscy częstowali oranżadką kolegów, sypiąc smakowity, strzelający w umorusanych buziach proszek, bezpośrednio na brudne łapska.
To były czasy!
Gumy do żucia "Donald" i szał kolekcjonowania historyjek obrazkowych, które zawierały opakowania! Powiew nieosiągalnego "zgniłego Zachodu" :)


Na obiad jadło się to, co ugotowały mamusie i babcie: pierogi, rosół z makaronem (swojej roboty), pyzy...
U mnie zawsze były dwa dania. I często kompot. Bo nie piło się wówczas notorycznie wody mineralnej (jak obecnie) lub Coca Coli. U mnie w domu gotowało się kompot - z jabłek i śliwek, truskawek, wiśni. Gdy nie było kompotu, piło się herbatkę z cytrynką.
Jeśli woda to najlepsza z syfonu - sodowa. Szklane ogromniaste, ciężkie syfony, które nosiło się puste na wymianę, w zamian przynosząc do domu PRAWIE pełne. Prawie, bo na ogół połowę wypijało się prosto z "kranika" w drodze do domu.



Czasem była też oranżada - w szklanej butelce z ceramiczną zatyczką na druciku. Nieco później kupowało się "Płynny Owoc" i "Mandarynkę".


Dziś...
Je się na ogół jedno danie. Więcej się nam "nie mieści". Potrawy na ogół są bardziej wyrafinowane. Wyraźnie zainspirowane kuchnią włoską, węgierską, grecką, śródziemnomorską, japońską...
Jadamy frutti di mare, sushi...
W pracy -już nie kanapki z papieru popijane herbatą z musztardówki ale CATERING, LUNCH!
Lans ludzi ekranu, dziennikarzy, młodych yuppies, pracowników banków i dobrze prosperujących firm informatycznych. Tu nie wypada jeść pasztetówki - wiocha i przypał! Kompromitacja i skandal!
Zupa żółwiowa, cukier trzcinowy, sałatka z krewetek...Szparagi, ostrygi...
Czy zauważyliście, ile nam doszło np. warzyw, których 40 lat wstecz się nie jadło, bo..po prostu ich nie było? Obok naszej rodzimej kapuchy (często kwaszonej z beki), marchwi, buraków, oferują nam szparagi, bakłażany, kabaczki, cukinie, patisony...
Tak...Czasy się zmieniły, nasze jadło też..Ale czy jesteśmy przez tę naszą "światowość" szczęśliwsi i zdrowsi? Hmmmmmmm...
Ostatnio byłam na bazarku. Stoisko z warzywami. Baby kupują szparagi. Podobno to wykwintne, modne danie. Pod beszamelem, zapiekane, gotowane na parze...Kupię i ja - pomyślałam.
- Proszę pani - zwracam się do sprzedającej kobiety w średnim  wieku - jak ludzie TO przyrządzają?
- Pani! Byłam na przyjęciu i podali te szparagi. Tylko kłopot miałam. Nie wiedziałam co z tym zrobić! Twarde to jakieś, łykowate. A NIECH SE W DUPĘ WSADZĄ TE SZPARAGI!!!! - zakończyła z fasonem babinka.

Brak komentarzy: