czwartek, 6 czerwca 2013

Przycupnięte na piaskownicy brzegu...

"Przycupnięte na piaskownicy brzegu
moje myśli, ziarnka złotego pisaku
jak żołnierze stanęły w szeregu
by po chwili opaść - na klawiaturę czasu...(...)"
Takie tam moje...tFory - potFory:) Kiedyś popełniłam wierszydło pt. "Piaskownica"...
Ale prawdą jest, że moje myśli przyczepione w różnych miejscach zbieram po latach jak grzybki do koszyczka.
Poszłam sobie dziś do Biedronki, zrobiłam zakupy. Nieduże, takie sobie. Myślę - słońce świeci pięknie, pójdę z powrotem przez park...Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Niebo bezchmurne. Wszędzie na ulicach ruch, pisk opon, wycie tramwajów, harmider a tam, w parku cisza. Jakby czas się zatrzymał. Nikt nie biegnie, nie śpieszy się, nie pokrzykuje, z dala od ulicy więc nie dochodzą odgłosy dzikiego miasta..Widok jak z obrazów Van Gogha, one są takie statyczne, szczególnie te przedstawiające strzeliste cyprysy...Pełne słońca, błękitu nieba...Powietrze takie przejrzyste, jakby lekko falowało i ta cisza..W końcu.


Idę sobie, rozglądam się wokoło. Czuję zapach siana. Ot, pościnali trawę, sianko się suszy na słońcu wydając z siebie tę charakterystyczną woń. Ciekawam, co z nim robią. Może dla koni - w Skaryszewskim są koniki, nawet można sobie taką szkapinę wypożyczyć..
Zapach siana przypomina mi wakacje mojego dzieciństwa, gdy często wyjeżdżałam w góry - wioska Murzasichle koło Zakopca. Tam, ci Górale tylko siano i siano. Żaden tam owies jak w piosence "Zasiali Górale owies", żadne żyto czy proso, siano i już!
Mijam jeziorko. Pachnie mułem i muszlami. Jak w Broku. Bo to nie zapach nadmorski, raczej taki rzeczny. Do Broku też jeździłam w dzieciństwie, mieszkaliśmy z bratem i rodzicami w domku "Tam" - campingowy, z dykty, a jakże. Nie to co teraz - domki na podmurówkach z pełnym wyposażeniem i aneksem kuchennym! Z łazienką i kibelkiem. Tamte były proste, jak papierowe domki z kart..Wychodek i prysznice na zewnątrz. Nikomu to nie przeszkadzało, bo tak być musiało.
A w górach? U gaździny wynajmowało się pokój - bez telewizora, bez internetu (hihi), tylko micha do mycia i wszystko. Pranie się rozwieszało na takim drewnianym czymś od  suszenia siana. Nie wiem, czy to się nazywa ostrewka????


Chodziliśmy nad potok przez las. Zimny, wartki, Sucha Woda się zwał - tak przewrotnie. Przełaziło się na drugą jego stronę. Mama zabierała nam, mnie i bratu, kalosze. Woda była zimna, na dnie ostre kamienie. Można było też przejść po przerzuconym drzewie "wiszącym" nad wodą...
Miałam wtedy ze 12 lat i się bałam, że spadnę z tego drzewa i wartki nurt mnie porwie. Raz się odważyłam. Wlazłam, szłam po grubym pniu trzymając się gałęzi. Dobrnęłam do środka tego "mostu" i...ani w tę, ani w tę...Bałam się. Nogi zaczęły mi drżeć ze strachu, starałam się nie patrzeć w dół, w rwący nurt. Utknęłam. Łzy w oczach. Wówczas przyszedł do mnie po pniu, mój, może trzynastoletni brat i rzecze: myśl, że tu zamiast wody jeżdżą samochody. Tak zrobiłam i...przeszłam. Brat był zawsze bardzo opiekuńczy, tak jest do dziś...
No, ale miało być o parku...Mijam chłopaczka. Prowadzi psa. Biały puszysty. Gapi się na mnie. Nie chłopak tylko pies. Aż się bydle ogląda. A co to ja wyglądam jak kawałek mięska czy co? Może i wyglądam. Małe takie gówienko z tego psiuńcia, identyczny jak w tym filmie "Neverending story" co Limahl tam śpiewał...




Piękny był ten Limahl, wówczas była modna taka fryzura "na Limahla" - i dla dziewczyn i dla chłopaków. Też miałam, tylko może nie aż taką:)
Dwóch pijaczków na ławce siedzi. Dyskutują. Przemykam co rychlej.
Dalej placyk dla dzieci, ogrodzony. Kolorowe huśtawki, drabinki, zamki. Z dala już słychać dziecięcy świergot. Najcudowniejszy odgłos, jaki być może. Stają mi łzy w oczach, jakaś tęsknota...Przypomina mi się jak moi chłopcy byli maleńcy. Mogłam wtedy ich przytulać i całować ile wlezie, a oni zarzucali mi tłuste, miękkie łapulki na szyję i całowali mamusię maleńkimi usteczkami. Jakie to było wspaniałe. Ten zapach ciepłych głowek i miękkość maleńkich jak u lalek twarzyczek...Teraz chłopy mają po metr osiemdziesiąt i...nie da się cofnąć czasu...Może kiedyś...wnuki...
Pod domem stoi mamusia z maluszkiem na ręku. Pożeram go oczami. Przypomina mi starszego. Tak samo fajta nożynkami. O, i jeszcze dwie mamusie z wózkami. Coś takiego, obie mają bliźniaki! Tak sobie myślę, że te bliźniacze ciąże teraz częściej się zdarzają jak kiedyś. Kobiety leczą się hormonalnie jak nie mogą zajść i potem często rodzą aż dwa szczęścia na raz...
No, trzeba jakiś obiad nagotować, bo moi synkowie nie mają po trzy lata i matka już nie nadąża z garami:)

Brak komentarzy: