środa, 13 marca 2013

Rainbow...

Tę piosenkę znałam już dawno. Należy do bardzo popularnych tematów muzycznych.
Ale to wykonanie....
Po prostu zaparło mi dech w mizernych pierWsiach!
Tyle w niej było pogody, spokoju, ciepła...w tym śnieżnym, zimowym dniu. Jakby nagle słońce wyjrzało zza chmury...
Na pewno wielu z was słyszało ten utwór, ale ja nie. Nie jestem aż taką melomanką...
Postanowiłam znaleźć w internecie wykonawcę i przyznam, że nie było to trudne...Oto ona.
https://www.youtube.com/watch?v=V1bFr2SWP1I
Przesłuchałam ją kilka razy. Może z dziesięć. I za każdym razem odkrywałam w niej coś nowego...
Utwór ten został napisany przez Harolda Arlena i E. Y. Harburga do filmu pt. "Czarnoksiężnik z Oz" z 1939 roku. Potem wielokrotnie był wykonywany przez różnych wykonawców i wykorzystywany w kilku filmach.
Ale ta wersja, taka spokojna, pogodna, delikatna przy akompaniamencie gitary hawajskiej zwanej ukulele, wydała mi się fantastyczna i nieziemska.
Cóż to za człowiek, który tak pięknie opowiada o wolności, miłości, bezkresie? O tęczy, która symbolizuje pragnienie człowieka do znalezienie lepszego i piękniejszego świata, wolnego od trosk i obowiązków, gdzie każda istota będzie mogła być tam gdzie chce?
Dodatkowo teledysk ilustrujący ten utwór, pokazuje cudowny krajobraz hawajski - bezkresny ocean, soczystą zieleń palm i słońce..
Wykonawca. Przeżyłam zaskoczenie. Człowiek o wyglądzie strasznym. Po prostu niesamowicie otyły potwór. Ale było w nim tyle ciepła, subtelności. I ten aksamitny głos, wprowadzający nastrój spokojnej melancholii i wywołujący tęsnotę za..czymś nieokreślonym..
Za słońcem o zachodzie, które wzywa aby wyruszyć w drogę w poszukiwaniu tego miejsca, gdzie niebo styka się z ziemią...Za wiatrem, wolnym i nieskrępowanym żadnymi kajdanami, pachnącym deszczem i niosącym zapach ziemi...




Nazywał się Israel Kamakawiwoʻole. Urodził się i mieszkał na Hawajach. Człowiek o monstrualnej posturze - przy 188 cm wzrostu ważył 343 kg i bardzo pogodnym usposobieniu. Nazywali go "Łagodnym Olbrzymem". Kochał Hawaje i ludzi tam zamieszkujących. Kochał naturę, morze, wiatr, słońce...I tak wykonywał swoje piosenki - pogodnie i łagodnie.
Iz musiał być chyba szczęśliwym człowiekiem, pomimo swojej tuszy i chorób z nią związanych. Zmarł w wieku 38 lat, zostawiając żonę Marlene oraz córkę Ceslianne.




Fani musieli bardzo kochać tego sympatycznego człowieka i wspaniałego muzyka.
W dniu pogrzebu opuszczono flagę do połowy masztu, a trumnę wystawiono na widok publiczny w budynku Kapitolu w Honolulu. Zaszczyt ten spotkał go jako jedyną osobę niebędącą urzędnikiem państwowym. W ceremonii pożegnalnej uczestniczyło dziesięć tysięcy osób.
Prochy muzyka zostały ceremonialnie rozsypane na Oceanie Spokojnym w Mākua Beach 12 lipca 1997 r.
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zachęcić do wysłuchania tej piosenki...
Znajdziecie się na Hawajach...



Brak komentarzy: