środa, 5 grudnia 2012

Bajka Grusi - Wigilijna opowieść o Aniołku

     Dawano, dawno temu...
Nie. Działo się to w czasach nie tak bardzo odległych. I nie za górami i lasami, lecz całkiem niedaleko...
     Na skraju wioski stała chatka. W zasadzie, taki niewielki domeczek, murowany, z dachem pokrytym czerwoną dachówką. Domek był parterowy, schludny i zadbany. W czyściutkich oknach wisiały bieluteńkie firanki i zielone zasłonki. W jednym oknie widać było małe firaneczki z koronki, zwane zazdrostkami, bo było to okno kuchenne. Podwóreczko ślicznie uprzątnięte, śnieg z dróżki odgarnięty, bo rzecz się działa zimą, a tego roku biały puch spadł wyjątkowo obficie, a i mróz był tęgi...
Aż przyjemnie było popatrzeć na ten uroczy, maleńki domeczek i palące się światła w oknach po zapadnięciu zmroku.

      Pewnie jesteście ciekawi, kto mieszkał w tak sympatycznym miejscu?
Otóż żyło tam małżeństwo. Byli to zwyczajni, najzwyczajniejsi w świecie ludzie, ani ładni, ani brzydcy, ani bogaci, ani biedni, ani młodzi, ani starzy. Ot, tacy sobie...
     Rano mąż, który miał na imię Marcin, wstawał i szykował się do pracy. Żona - Kasia, robiła mu śniadanie i kanapki na drogę, po czym mężczyzna całował ją w oba policzki po dwa razy i wychodził.  Wsiadał w swój kilkunastoletni  samochód i jechał do fabryki w pobliskim mieście. Lubił tę fabrykę. I lubił swoją pracę, która wypełniała mu sporą część życia.
     Kobieta jeszcze przez moment krzątała się po mieszkaniu, by za chwilę wyjść do swojej szkoły, gdzie pracowała jako nauczycielka. Ona też lubiła, a nawet kochała swój zawód bo bardzo kochała dzieci, a one kochały ją i co dzień wyczekiwały "swojej pani" - jak ją nazywały.
      Kasia i Marcin kochali się bardzo. Byłi już kilkanaście lat po ślubie, ale ich miłość była nadal żywa i głęboka. Troszczyli się o siebie, robili wzajemnie drobne przyjemności, tęsknili podczas rozłąki - jego myśli krążyły wciąż przy niej, a jej przy nim. I tak było zawsze. 
     Żyło im się ze sobą bardzo dobrze, bo byli to dobrzy ludzie. I niczego, w zasadzie, by im nie brakowało, gdyby nie to, że nie mieli dzieci. Bardzo pragnęli dziecka i starali się o nie ze wszystkich sił, ale "bocian" wciąż nie chciał przylecieć do ich chatynki. Więc mieli tylko siebie.
     Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia...
Święty Mikołaj wyruszał już z dalekiej krainy. Sanie stały przygotowane, zaprzężone w sześć wspaniałych, srebrzystych reniferów. Święty miał naszykowany worek pełen marzeń i życzeń. Chciał w wigilijny wieczór uszczęśliwić każdego, nie tylko dziecko. Musiał się śpieszyć, bo Wigilia tuż, tuż.
     Ubrany w czerwony, długi płaszcz, podbity białym futerkiem, w biskupiej czapie na głowie, Mikołaj zasiadł w wymoszczonych kożuchem saniach. Daleka przede mną droga - pomyślał.
     Renifery odbiły się srebrnymi kopytkami od ziemi i już pędziły po aksamitnym granacie wieczornego nieba, a gwiazdy jak iskry leciały spod ich kopyt. Sanie z lekka kołysały, aż Święty troszkę sobie przysnął, bo był już bardzo stary, a i z lekka zmęczony drogą. Śniła mu się zielona wyspa, na której rosły palmy, a on siedział pod jedną z nich i popijał sok pomarańczowy. Bardzo lubił pić sok pomarańczowy i w lecie i w zimie.
     Naraz sanie zahamowały. Święty Mikołaj gwałtownie się ocknął. Renifery przestępowały z nogi na nogę parskając z cicha. Na małej granatowej chmurce siedział Aniołek. Miał ciemne włosy, lekko układające się w krótkie loczki, orzechowe zaś jego oczy były pełne łez, a ramionka drżały od niepohamowanego łkania.



- Co się stało? - spytał łagodnie. Mikołaj - dlaczego płaczesz, Aniołku?
- Zagubiłem się - drżącym głosem wykrztusił Aniołek.
- A gdzie mieszkasz?-  pytał dalej Święty.
- Mieszkam w niebie, ale my, Anioły, mamy w Święta zlecone ważne zadania. Musimy zejść na ziemię, do ludzi i rozdawać im szczęście. A ja się chyba...spóźniłem..i zabłądziłem...iiiii...buuuuu...- tu malec rozpłakał się rzewnie.
- Nic się nie martw! - krzepiąco pocieszył go Mikołaj - wskakuj, maluchu, do sań, pojedziesz ze mną! Zawiozę cię na ziemię. No, śmiało! Już późno.
     Aniołek przestał płakać, a nawet uśmechnął się nieśmiało. Święty usadził go w saniach, nakrył kożuszkiem i wyruszyli, już razem, w dalszą drogę.
     Nastał wigilijny wieczór. Ludzie zbierali się wokół stołów na Wilię. Przy pięknie ustrojonych choinkach, dzielili się opłatkiem, życząc sobie miłości, zdrowia i wszelkiej pomyślności. Dzieci z niecierpliwością czekały na przybycie Świętego Mikołaja i..prezenty! Wszak dziś miały się spełnić wszystkie ich marzenia! Magia działała...
      I nasi znajomi z domku na skraju wioski też już zasiadali, jak co roku, do wigilijnego stołu. Choinka pięknie świeciła setką kolorowych światełek. Na jej czubku Marcin umieścił piękną złotą gwiazdę. Kasia przygotowała barszcz i uszka z grzybami , a karp wesoło skwierczał na patelni. Kompot z suszonych śliwek lubili oboje, Kasia nagotowała go cały garnuszek. Był też makowiec i kluski z makiem. I śledź z cebulką, za którym przepadał Marcin. Właśnie dzielili się opłatkiem...
On spojrzał na nią, ona na niego.
- Czego mam ci życzyć, kochanie? - spytał mąż całując czule żonę.
- Jestem z tobą bardzo szczęśliwa. Chcę tylko tego, by zawsze tak było, nic mi więcej nie potrzeba...
- Tak będzie. Zawsze. Obiecuję. A co jeszcze? - spytał tkliwie. Wyczytał w jej oczach wahanie. Dlatego szybko dodał - resztę czas pokaże, będzie, co ma być...
W tym momencie do drzwi ktoś nieśmiało zastukał...
- Kto to może być? Przecież nikogo się nie spodziewamy... - zdziwił się Marcin.
- Może zbłąkany wędrowiec? - zażartowała żona.
- Otwórzmy więc!
W drzwiach stanęła babuleńka. Nie wiadomo skąd się tutaj wzięła. Nie była osobą znajomą.
- Wesprzyjcie biedną - poprosiła - jestem bardzo zmęczona i zmarznięta...Taki dziś mróz. A ja..nie chciałam być sama...Nie mam nikogo na świecie - w błękitnych jak bławatki oczach starowinki zaszkliły się łzy niczym małe, szklane koraliki.
- Wejdż Babciu, zostań !- ucieszyli się oboje - nie będziesz sama i nam też będzie weselej. Siadaj z nami do stołu!
Posadzili ją przy stole, ugościli czym mieli.
Ale po chwili znów rozległo się pukanie do drzwi, ale tym razem za oknem zadzwoniły wesoło dzwoneczki...
- Mikołaj, Święty Mikołaj! - wykrzyknęła Kasia klaszcząc w ręce jak mała dziewczynka - naprawdę, najprawdziwszy Mikołaj! - oboje cieszyli się jak dzieci patrząc przez zamarźnięte okno na sanie i renifery. Tak. To był Święty. Stanął w drzwiach.
- Ho ho ho!!!! - krzyknął na przywitanie wesoło.
W tym momencie mężczyzna zauważył małego Aniołka, nieśmało chowającego się za plecy Świętego. Jego serce zadrżało z czułością. Wyciągnął ręce ku malcowi, chcąc go powitać. Kasia miała też łzy w oczach a jej serce zaczęło bić przyśpieszonym rytmem. Oboje zdali sobie sparwę, jak bardzo od dawna pragnęli takiego malucha...I wtedy nastąpiła rzecz dziwna. Z Aniołkiem nagle stało się coś niesamowitego. Nabrał rumieńców, oczy mu zabłyszczały, a jego skrzydełka...Już ich nie było! Znikły! Tak po prostu. Przed nimi stał zwyczajny chłopczyk. Kobieta popatrzyła na męża. On skinął porozumiewawczo głową. W ich oczach wyczytać można było wszystko, nawet nie musieli nic mówić...
- Czy chciałbyś...zostać z nami na zawsze? - spytała nieśmiało kobieta zdławionym wzruszeniem głosem - czy chcesz być naszym...synkiem?
- Tak, tak, tak! - wykrzyknął uszczęśliwiony malec, a w jego ciemnych oczkach zagrały wesołe ogniki.
- A ty, Babciu, zostaniesz z nami? - zwrócili się do babuleńki, która rozglądała się w okół szeroko otwartymi ze zdziwienia, błękitnymi oczami, otoczonymi siateczką zmarszczek.
- Kochani! - wykrztusiła Babcia i..więcej już nie zdołała nic powiedzieć, bo po policzkach popłynęły jej dwie strugi łez. Ale tym razem były to łzy radości.
- Ho ho ho! - wykrzyknął jeszcze Mikołaj na  pożegnanie i po cichutku się wycofał. Tu już nie potrzeba było więcej żadnych prezentów. Delikatnie zadzwoniły złote dzwoneczki...
I od tej pory byli już wszyscy razem: Mama, Tata, Babcia i mały chłopczyk, którego nazwali rodzice Niespodziankiem i bardzo go kochali. Tak to w wieczór wigilijny spełniły się najskrytsze marzenia aż czwórki osób....
Wesołych Świąt!




2 komentarze:

Margolcia pisze...

Łoj...Mikołaj poszedł na łatwiznę, myślałam, że w inny sposób przyczyni się do powiększenia rodziny Kasi i Marcina ;)

Anonimowy pisze...

Gosik,Tobie tylko jedno w głowie...he he he :)))