sobota, 15 grudnia 2012

Uwaga ślisko!

Wychodzę dziś z domu, jak zwykle po zakupy. Drepcę sobie dostojnie, lekko przechylając się z wdziękiem to na prawy bok, to na lewy...Stąpam jak tancerka jaka, z gracją i wdziękiem, szarm i szyk to moja specjalność! I w ubiorze, i w zachowaniu! Wietr sobie wieje, ale zimno nie jest. Ubrałam się w piękną, czerwoną, wełnianą czapeczkę oraz szaliczek pod kolor, ze złotą nitką - miejscami. Wyglądam ja se jak krasnoludek. Albo Święty Mikołaj! Tylko brody mi brak.
Na przeciwko lezie sąsiadka z klatki obok. Patrzy na mnie z przerażeniem. Już z daleka się wydziera:
- Pani kochana, niech pani uważa, niech pani uważa!
Co to, gwałcą czy co? - myślę sobie.
- Co się stało? - pytam.
- Tam pod bazarkiem ludzie leżą pokotem! Padają jak MUCHY! Szklanka jest! Ja też upadłam! Bok mnie cały boli! - pokazuje bok.
- Oj, ja właśnie tam idę. Dziękuję pani, będę uważała - jestem sąsiadce wdzięczna. Gdybym padła, pewnie bym sama już nie wstała. Ja lecę jak wór kartofli.
Idę dalej rozkracznie łapiąc równowagę rękami jak linoskoczek. Ludzie się troszkę patrzą, ale ja mam ich w Milusi! Byle nie paść!
Doszłam do bazarku, patrzę dziadek jakiś z szufli piachem już posypuje kostkę, całe szczęście!
Ruch na bazarku jak nie wiem co. Admirały sobie kupiłam, najlepsze śledzie, moczą się teraz. Zrobię je niebawem.
Dalej choinki sprzedają w zagrodzie. Świerki - tańsze i jodły - trwałe, ale drogie. Ja już na nie nie patrzę, w poniedziałek będę pewnie miała tę zamówioną. Głupio by było kupić w tym roku żywą, skoro tyle ambarasu i wybierania ze sztuczną. Poczekam do przyszłego roku, aż wszyscy zapomną!
Ale zerkam. Wiatr wieje, łapki mi zmarzły. Ano huknęłam sobie dla dodania animuszu marszowo: NIGDY Z KRÓLAMI NIE BĘDZIEM W ALIANSACH!
Ludzie troszkę patrzyli, ale co tam! Nie znają chyba, dlatego tak się lampią! NIGDY PRZED MOCĄ NIE UGNIEMY SZYI! Przy takiej pieśni od razu lepiej się maszeruje. No, przy budzie z rybą się zatrzymałam, na karpie umówona byłam. Patrzę - ni ma. Ot przykrość!
- A co to, ni ma karpia? - pytam znajomą panią.
- Aaa już nie ma, będzie więcej w poniedziałek!
Kupiłam po grecku. Nie karpia. Potem przyszedł Robas - znajomy. Znamy się od dziecka. Kupował makrel dla teściowej.
Pogadałam sobie, popluliśmy razem na Tuska. Robas ma interes, ale idzie mu jak wszystko teraz - tak powiedział. Przez kogo? Wiadomo. Przez Tuska i tę jego całą ekipę.
Postałam jeszcze przy kobicie od ryb. Miej taką babę w domu - myślę sobie - zawsze capi rybą od niej :)
Mieszka ona pod Warszawą, w domku. Półtora kilometra od stacji. I zaczyna mi opowiadać.
- Idę sobie od pociągu , a za mną facet i "zgwałcę cię, zgwałcę cię" , a wokół nikogo. Ja w nogi. On za mną. Dopadła jajkiejś grupy. Oni w prawo, ja w lewo..
- Ja bym chyba umarła! Poszłabym z nimi razem!
- Eeee nieeee...Jakem się puściła biegiem, tak doleciałam do domu zasapana. Co się stało? - mąż pyta. Ano szedł jakiś za mną, że mnie zgwałci!
- Ty byś się dała? Przecież jakbyś mu przydzwoniła to by padł!
Ot, faceci...


Brak komentarzy: