wtorek, 4 grudnia 2012

Pada śnieg...

Pada śnieg...Mróz też chwycił...Lubię zimę. Czasem. W zimie wieczór jest taki bardziej szafirowy, nie czarny. Światło księżyca odbija się od bieluchnego śniegu, a tańczące w świetle latarń gwiazdki dają specyficzny, bajkowy klimat. I w powietrzu unosi się inny zapach. Zapach śniegu. Bo śnieg ma swój zapach. A jestem zapachowiec. Już kiedyś pisałam. Zapamiętuje zapachy, a po latach je odnajduje, czasem w całkiem już innych sytuacjach...
Śnieg przypomina mi dzieciństwo, gdy szłam z rodzicami, wieczorem, ulicą, a pod nogami mi chrzęścił biały puch. Patrzyłam w rozgwieżdżone niebo i wydawało mi się, że księżyc idzie razem ze mną. Bezczelny łysy! Prześladował mnie. A może śledził?
Świeży śnieg, otulający drzewa i krzaki, tworzy baśniowy krajobraz jak u Andersena, tej o Królowej Śniegu co to tego Keja porwała i chciała zamienić jego serce w sopel lodu.
Pamiętam też jazdę na sankach. Miałam takie wstrętne, ciężkie, zielone sanki. Lubiłam sobie na nich siedzieć. W pokoju. Miały oparcie z pręta metalowego, potem zostało ono odpiłowane, żeby nie przeszkadzało przy zjeżdżaniu "na śledzia". Wyższą szkołą jazdy, była jazda "na koguta" - jedna osoba leży, druga siedzi na niej okrakiem. Teraz raczej bym nie mogła na nikim usiąść okrakiem gdyż ani chybi, skończyłoby się to połamanym kręgosłupem. Nie moim! Delikwenta!
Mróz mrozi mi policzki i wtedy drętwieje mi japa. Zdarza mi się w związku z tym pluć, podczas mówienia na mrozie. Czasem pluję też nie na mrozie, bo mam tzw. soczystą wymowę.
Dziś oplułam kolegę Pięknego. Nie obraził się, tylko powiedział, że musi zainstalować mi błotniki. Może to by było i dobre rozwiązanie, kto wie? Powiedziałam, że pluję bo jestem zła i mam chęć komuś przywalić: i z prawa i z lewa z plaskacza, symetrycznie, żeby równo spuchł, a potem przykopać kolanem. Wiadomo w co. Piękny oddalił się w popłochu :)

Pada śnieg, pada śnieg,
sypie granatami
a Mikołaj dostał w ryja,
leży pod saniami

śpiewają dzisiejsze dzieci..

Ja to śpiewałam tak:
(melodia walczyka)

Na drzewach śnieg, na krzakach śnieg
pobielił wszystko wokół.
Już trzyma mróz, skrzyp słychać płóz
i zima jak co roku.

Ktoś zaspy zmiótł , oczyścił lód
i gładka tafla błyszczy.
Kto zuch na lód, nie straszny chłód
ślizgają się już wszyscy.

Dźwięczące łyżwy lody tną
bim bam bam bom
bim bam bam bom
wtóruje serce dzwonkiem swym
bim bam bom bim bam bom bim

Albo to, w takt kopyt konika u sań:

Zima, zima, zima,
pada, pada śnieg.
Jadę jadę w świat sankami
sanki dzwonią dzwoneczkami

Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń.
Prawda, że ładnie śpiewałam? Bo byłam zawsze bardzo grzeczna i tak mi pozostało! No i głos miałam też wybitny, od niemowlęctwa!

Zima kojarzy mi się też z piecem. Takim, jaki był u mojej babci. Duży, z zielonymi rzeźbionymi kaflami. Dobry taki piec w zimie. Tylko wRUcać w niego trzeba wYngiel albo co inne...Może jak bida to szyszki?
Zima to Święta, a Święta to choinka. Koniecznie żywa. Kupiłam parę lat temu sztuczną. Droga była, puchata...Raz tylko stała ubrana. Nie znoszę sztucznych choinek! Żywe lubię. Ale w tym roku chyba ją wyciągnę. Jest w piwnicy. Może jej szczury nie wrąbały całkiem. Podobno już ich nie ma. Tych szczurów. Przylazły z pobliskiego kanałku w parku i się rozlazły jak jakie pluskwy. Podobnież prześlizgnęły się przez niezamurowaną dziurę, pozostawioną przez murarzy partaczy. Tak pan dozorca powiedział...I były. Raz, kilka lat temu, weszłam do piwnicy, bo cieć zapewniał , że szczury zostały wytępione. Idę, świece latarką, patrzę...A tu coś leży na środku korytarza łapami w górę, wielkie jak kot. Nie przyglądałam się, bo chciałam umrzeć! Wyłam tak, że chyba na dziesiątym piętrze budynku było mnie słychać. A może i na sąsiedniej ulicy. I uciekałam.
Od tamtej pory NIGDY nie weszłam do piwnicy. Jak tylko pomyślę o tym czymś, co tam leżało, to mnie mdli i mam gula w gardle. Ale poproszę moją mamę. Starsza osoba, pokolenie wojenne, mniej strachliwa! Może pójdzie i mi tę choinkę sztuczną przyniesie, bo ja się boję! Może coś te szczury z niej zostawiły! Z choinki, nie z mamy! Ano ubiorę, co będzie. Co z choinki zostało, znaczy.  Ubytki gałęzi zamaskuje się łańcuchem i bombkami. Przyprószy się śniegiem albo i watą przypieprzy i już! Ważne ,żeby prezenty były ładne, bo opłatek już mam.
Dziś Terka opowiadała jak kosy miały małe, siedem sztuk, a kuna im głowy poobgryzała. Bo kuna lubi tylko głowy, podobno...To mi się z tymi szczurami skojarzyło. Koło Świąt. Święta - choinka - piwnica - szczury - kuna - odgryzione głowy małych kosów. Z tego łańcucha wychodzi, iż Święta z odgryzionymi głowami mi się kojarzą! I po co ona mi o tych kosach (ta Terka) opowiadała???
No i co to ja jeszcze...Aha. Czekam JEDNAK na TE Święta. MężU już powiedziałam, że jest niegrzeczny i nieuprzejmy dla mnie i nie dostanie nic! Podpadł mi, gdyż powiedział: Mały Miś niech nie będzie taki ZŁOWIESZCZY, bo podcina gałąź, na której siedzi!
Ta gałąź to by się sama złamała, nie należę do ułomków!
KONKLUDUJĄC :jak spotkam Świętego Mikołaja to jak go złapię za tą siwą brodę! NO!
Na prezent trzeba sobie zasłużyć. JAK JA!

4 komentarze:

Mariola:) pisze...

Babciu, gdy spotkasz tego Mikołaja dołóż mu i ode mnie,bo mi nietrafione prezenty ostatnio przynosi!:)))

Margolcia pisze...

Fiu fiuuu...jakie pewne siebie ;) Skąd wiecie, że na pewno do Was Mikołaj przyjdzie? Św. Mikołaj przychodzi tylko do grzecznych dzieci...takich jak ja :)

gruszka pisze...

Babony, uspokójta się! Bez was mnie z roboty wywalOM albo w kaftan wpakują! hahahahahahahahahahahahahaha

gruszka pisze...

Mariolka jest Łokropna!:)))))))))))