niedziela, 2 grudnia 2012

Bajka Grusi dla Julci - O dzielnym Koniku Maciusiu i ślicznej Klaczce Królewnie Liliance

    Za górami, za lasami, za morzami, tam, gdzie można zobaczyć linię horyzontu, a nawet dotknąć zachodzącego słońca, była piękna kraina. Wysokie wzgórza można było dostrzec już z oddali. Bezkresne zielone łąki i drzewa dawały cień oraz chroniły przed wiatrem i deszczem. Środkiem płynęła rzeka z przepyszną, zimną, krystalicznie czystą  wodą, która to woda była  lepsza i od Coca Coli i od każdego innego najsmaczniejszego napoju. Drzewa obfitujące w jabłka, śliwki, wiśnie i inne owoce, wiosną przecudownie kwitły i roztaczały woń tak słodką, tak zachwycającą, że ludzie i zwierzęta zatrzymywali się, wdychając z upodobaniem oszałamiający zapach. Rosły tam też piękne kwiaty, których nikt specjalnie nie pielęgnował, a pomimo tego, były dorodne i wyjątkowo cieszące każde oko i ...nos. 
     W krainie tej mieszkał sobie maleńki konik Maciuś. Było mu tam dobrze. Pasł się spokojnie na łące, w swoim ulubionym miejscu, zaraz koło płynącej rzeczki. Gdy chciało mu się pić, zanurzał nozdrza w chłodnej wodzie. Gdy był zmęczony upałem, lub zaczynał padać deszcz,  znajdował schronienie pod gęstą koroną ulubionego drzewka. I nic nie zakłócało jego sielankowego życia, gdyby nie to, że czuł się samotny. W pobliżu nie było innych koników. Owszem, przylatywały tam ptaszki, przychodziły inne zwierzątka, ale konik zawsze z tęsknotą wypatrywał przyjaciela - konika jak on...Niestety, bezskutecznie. 
     Pewnego dnia, Maciek podjął decyzję, pójdzie w świat poszukać przyjaciela. Jak postanowił, tak zrobił. Pomyślał sobie, że najlepiej będzie jak pójdzie wzdłuż rzeczki. Szedł, szedł i szedł, jeden dzień, drugi.... Nocą kładł się pod krzaczkiem, albo wśród wysokich traw, chroniących go przed wiatrem, a w dzień podążał dalej bez wytchnienia.
     Aż raz, gdy nie miał już nadziei na to, że znajdzie tego, którego szukał, zobaczył z daleka tajemnicze wzgórze. Była to bardzo dziwna góra, cała ze szkła. Gdy zbliżył się zaciekawiony, zauważył, że jest to czymś w rodzaju szklanego domu. W środku były szklane pokoje z kryształowymi żyrandolami, szklane meble: fotele, stoliki, szafy i komody, nawet kanapa była ze szkła.
    W jednym z pokoików zauważył...piękną klaczkę. Była mniej więcej jego wzrostu, miała liliową aksamitną sierść oraz długą błękitną grzywkę ze srebrną gwiazdką na czole. Maciuś zapatrzył się na klaczkę i bardzo zapragnął się z nią spotkać. Poczuł nagle, że jest to ta osoba, której tak długo poszukiwał.
      Klaczka też go zauważyła i spojrzała na niego cudnymi oczami koloru szmaragdu, ocienionymi czarnymi długimi rzęsami. Popatrzyła tak słodko, że Maciuś wiedział już na pewno: to jest ta! Ale przez zimne i grube ściany ze szkła nie mógł nawet z nią się porozumieć. To szkło nie przepuszczało żadnego dźwięku. Patrzyli więc tylko na siebie - Maciuś na klaczkę, a klaczka na Maciusia. I tęsknili...To było widać w ich oczach...
Nagle nadleciał ptaszek. Miał kolorowe piórka i był to bardzo dziwny ptaszek, bo... mówił ludzkim głosem.
- Witaj Maciusiu! - przywitał konika
- Skąd znasz moje imię?- zdziwił się konik
- Ja wiem wszystko! - pochwalił się ptaszek - i wiem, że bardzo chcesz spotkać się z Lilianą. Tak ma na imię ta klaczka mieszkająca w szklanym pałacu.
- Tak! Bardzo, bardzo chcę!
- Ale to nie jest łatwa sprawa. Zła Kryształowa Królowa uwięziła ją w swoim zamczysku. Musisz udać się po radę do Babci Gruszki - mądrej i dobrej, ona ci powie co masz czynić. Mieszka na skraju lasu w chatce. Łatwo ją odnajdziesz. A teraz, muszę już lecieć. Powodzenia!
I życzliwy ptaszek odleciał.
     Konik niewiele się zastanawiając, wyruszył w drogę. Dróżka, którą szedł ,zaprowadziła go prosto do chatki.
Babcia Grusia wyszła mu na przeciw. Była to miła staruszka o dobrodusznym spojrzeniu błękitnych oczu i pogodnym , ledwo dostrzegalnym uśmiechu.
- Wiem, co cię do mnie sprowadza. Był u mnie mój przyjaciel ptaszek i uprzedził mnie, że przyjdziesz. Wiem też, czego ode mnie oczekujesz i dam ci to. Nie będzie to tylko rada. Dostaniesz ode mnie czarodziejski kluczyk.
Tu Babcia Grusia wyciągnęła z szufladki srebrzysty, maleńki kluczyk.
- Tym kluczykiem można otworzyć drzwi szklanego pałacu, które są zamknięte i uwolnić królewnę Lilianę. Bo wiedz o tym, że to najprawdziwsza królewna, którą z zazdrości uwięziła Kryształowa Królowa. Tylko pamiętaj, czynu tego może dokonać tylko ktoś, kto ma czyste i niewinne serce. A teraz proszę, oto kluczyk - tu podała mu przedmiot zawieszony na srebrnej tasiemce - nie zgub go i pamiętaj, masz postępować szlachetnie i mądrze, a może osiągniesz swój cel. A teraz już idź bo muszę nagotować pierożków dla mojego wnusia. I nie zapomnij - jeśli będziesz niedobry, kluczyk straci swą moc - dodała ku przestrodze Babcia Grusia.
     Konik zawiesił sobie srebrny kluczyk na szyi i wyruszył w drogę powrotną tą samą dróżką. Ale była to chyba czarodziejska droga, bo w sposób dziwny wydłużyła się ona i pokręciła. Na drodze nagle wyrósł las, gęsty i trudny do przebycia.
     Idzie konik, idzie przez gęsty las, a tu nagle, niespodziewanie spotyka staruszkę, która wyrosła jak spod ziemi. Staruszeczka idzie o laseczce, a na plecach dźwiga chrust, a jest go tak dużo, że ugina się pod ciężarem. Skoczył Maciuś do niej i powiada:
- Pomogę ci, Babciu zanieść ten chrust. Dla mnie to nie problem. Pomóż tylko zarzucić mi go na plecy i powiedz, gdzie twoja chata.
- Dzięki ci, koniku. Chętnie skorzystam z pomocy. Muszę napalić w kuchni, bo mój mąż jest bardzo chory, zaparzę mu ziółek. Na pewno by wyzdrowiał, ale nie ma komu iść dla niego po lekarstwo,  nie mamy nikogo na świecie. Ja już jestem stara...- tu łzy popłynęły z jej błękitnych, jak niezapominajki, oczu...
     Poszedł z nią konik do chatki, patrzy, starutki mąż Babuleńki leży chory, rozpalony.
- Może mu pomóc tylko owoc bzu czarnego, który rośnie nad rzeką - powiedziała staruszka.
- To ja pójdę, Babciu, przyniosę ten owoc dla Dziadziusia!
    Pobiegł konik nad rzeczkę. Patrzy, rośnie krzew z owocami granatowymi, a jest ich tyle, że gałęzie zwisają aż do wody, pod ich ciężarem. Narwał owoców, zapakował w woreczek płócienny, czyściutki, co go dostał od Babci. Poszedł z powrotem do domku Dziadków.
Daje Babci woreczek, Babcia z owoców uwarzyła szybko napoju, Dziadziuś napił się naparu i zaraz zrobiło mu się lepiej. Troszkę jeszcze był słaby, ale policzki jego już nie były takie rozpalone i temperatura mu spadła.
Konik pożegnał się z Babcią i Dziadkiem i wyruszył w dalszą drogę.
    Idzie, idzie dalej, doszedł do miejsca, gdzie rzeczka zakręca. Patrzy, mostek połamany, a koło mostku płacze mała dziewczynka.
- Dlaczego płaczesz? - pyta konik
Mała popatrzyła na niego oczkami jak kasztany.
- Bo, bo...Poszłam do lasku, chciałam dla mamusi wrzosu narwać...A tu zerwała się wichura i mostek zniszczyła i nie mam teraz jak wrócić buuuuu - zanosi się płaczem.
- Nie płacz dziewczynko, wskakuj na mój grzbiet. Ja cię przewiozę na drugi brzeg!
- Dziękuję ci, koniku. Masz bardzo dobre serduszko! - podziękowała mu malutka.
Wskoczyła konikowi na grzbiet i bezpiecznie przedostała się na drugi brzeg rzeczki.
Potem pożegnała się z Maciusiem i pobiegła do swojej mamusi, która już jej z niepokojem wypatrywała.
     Konik poszedł dalej i po chwili już z daleka zauważył szklany zamek, który znienacka wyrósł przed nim jak spod ziemi.
     Patrzy, a kluczyk na jego szyi błyszczy wyjątkowym blaskiem, aż odbijają się w nim jak w lustrze promienie słońca. Spojrzał Maciuś, a z noskiem przy szybce stoi jego ukochana klaczka. Ma łezki w pięknych oczach koloru szmaragdu. I patrzy na konika tak pięknie, tak miło, tak prosząco...
      Doskoczył Maciuś do szklanych drzwi, włożył w dziurkę srebrzysty, lśniący kluczyk, przekręcił i...zamek ustąpił. Lilianka była uwolniona.
     Wyprowadził ją Maciuś ze szklanego więzienia, choć pięknego, ale zimnego, na promienie słońca, na pachnącą trawę...Klaczka stała jak odurzona. Nie mogła uwierzyć, że znów może wdychać woń kwiatów, czuć powiew wiatru, ciepło słońca i słyszeć śpiew ptaków...I oczom nie wierzyła, że tego wszystkiego dokonał ten dzielny konik, niepozorny, ale jednocześnie taki mężny, prawdziwy bohater! Jej wybawiciel!
I w jej serduszku poczuła prawdziwe ciepło i czułość dla tego dzielnego "rycerza".
- Jak masz na imię? - spytała dźwięcznym głosikiem.
- Maciuś - odpowiedział wzruszony konik.
- Dziękuję ci, dziękuję, za wszystko! Chcę na zawsze być z tobą! - wykrzyknęła w uniesieniu.
- I ja też, Lilianko!
I poszli już razem w drogę powrotną, do pięknej krainy, zamieszkali tam razem i nigdy się już nie rozstawali.     Żyli długo i szczęśliwie i przenigdy nie byli już smutni, bo zgoda panowała w ich domu i miłość. Paśli się wspólnie nad rzeczką, pili wodę krystalicznie czystą i chowali się przed słońcem lub deszczem pod ulubionym drzewkiem Maciusia.
Teraz zrozumieli naprawdę, czym  jest szczęście, które tym bardziej się pomnaża im bardziej jest dzielone z drugą osobą...





3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kiss,kochana "Banitko ":D*

Margolcia pisze...

Nawet przy "Harlekinach" się tak nie wzruszałam :)

Margolcia pisze...

Błękicie Paryski buźka :****