sobota, 15 grudnia 2012

Malarze, życiorysy, talenty, sława....

Prześladuje mnie taki temat...O malarzach. A raczej o ludziach z talentem. W zasadzie z talentem podobnym. Żyjących w tej samej epoce. Diametralnie inaczej potoczyły się ich losy. Dlaczego? Ano...trochę z powodu ich podejścia do życia, a co za tym idzie uprawianego rzemiosła, trochę też okoliczności i losu...
Jednym z tych ludzi był Flamand - Piotr Paweł Rubens. Ten od grubych bab, których bujne kształty chyba go zachwycały. Coś dla mnie jakby :) Miał on bardzo przydatną i praktyczną cechę, malował z rozmachem, wynosząc z przesadą wspaniałość tych, którzy zamawiali jego obrazy, a którzy, nawiasem mówiąc, aż tak wspaniali nie byli. Weźmy np. taką Marię Medycejską - wstrętny babsztyl, a w dodatku intrygantka. Zrobił z niej boginię na Olimpie.



Toteż zamówien miał pełno, wszyscy pchali się do niego drzwiamY i oknamY wychwalając pod niebiosa jego talent i sławiąc imię! Chętnych na obrazy miał tylu, że Murzynów od roboty zatrudnić musiał, zresztą zadbał o takich ze znanymi nazwiskami. Rubens prowadził światowe życie, podróżował,  chętnie, wystawnie sam podejmował przyjaciół w swojej chałupie w Antwerpii, która bardziej pałac przypominała. Generalnie facio dostał w życiu wszystko. Nie dość że talent, jeszcze kasa, sława, szczęście rodzinne, miłość przyjaciół, sympatia możnych władców itede. Jego malarstwo chyba było odzwierciedleniem tego szczęśliwego życia - wybujałe, przepyszne, bogate w kształty i soczyste kolory.
Zupełnym przeciwieństwem Rubensa był holenderski malarz Rembrandt van Rijn. Niewątpliwie utalentowany, prekursor swoistego stylu pełnego mroku i tajemniczego światłocienia. No i co z tego? Gdy bractwo strzeleckie zamówiło u niego zbiorowy portret, co dostali? Ano machnął im Rembrandt coś takiego, że kopary ze zdziwienia i oburzenia im opadły i wcale jego dzieła nie przyjęli! Bo co to ma być ? Nie dość, że jednych widać, inni toną w cieniu, to jeszcze w jakiejś idiotycznej, niezrozumiałej sytuacji w towarzystwie jakiejś dziewczynki i koguta! Skandal! Nie o takim portrecie myśleli!
Rembrandt w młodości cieszył się wielkim powodzeniem. Ożenił się z panną ze znakomitego rodu - niejaką Saskią, którą uwielbiał i kochał, a którą przedstawił na swoim obrazie , jako boginię Florę. Opływał wtedy w dostatki i był bardzo szczęśliwy, a jego dzieła malowane w sposób tradycyjny, znajdowały wielu nabywców, także zamożnych. Toteż powodziło mu się bardzo dobrze, miał pieniądze i popularność.
Przełomowym momentem jego  kariery było namalowanie właśnie wspomnianego obrazu "Wymarsz strzelców" ( "Straż nocna"). Od tego fiaska na polu zawodowym, zaczęło mu się wszystko sypać. W tym samym czasie umiera jego umiłowana Saskia. Potem ma coraz mniej zamówień, traci bowiem popularność, tak, że jego wspaniały dom, w którym spędził najpiękniejsze lata swgo życia, zostaje wystawiony "pod młotek". Opuszczają go też jego uczniowie, gdyż zdają sobie sprawę, że przy zniesławionym malarzu, który ponosi klęskę jako rzemieślnik i artysta, nie spotka i ich nic dobrego. Potem umiera mu ukochany, jedyny syn, Tytus. Wraz ze zmianą sytuacji życiowej, malarz maluje coraz skromniej, smutniej, a bohaterami jego obrazów nie są już możni, a biedacy i zwyczani ludzie..Ale jest coś w tych postaciach, czego nie umiał wydobyć żaden malarz po nim....Skromne postacie spowite są w nieziemskie światło. I ci zwykli biedacy, których spotyka na co dzień, stają się na jego płótnach postaciami biblijnymi, bohaterami księgi, tak umiłowanej przez Rembrandta i czytywanej przez niego z zapamiętaniem.
Tak to dwie postaci, dwa życiorysy, ukazują, jak różnymi ścieżkami dojść można do sławy. Bo przecież ten drugi z nich doceniony został dopiero po śmierci...


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Zbyt dobrze piszesz Grusiu.Zaczytałam się i byłam zła że to już koniec !
...DDD*