piątek, 7 grudnia 2012

Jeszcze o miłości...

Wczoraj oglądałam program pani Elżbiety Jaworowicz.
Rodzina zwyczajna, młodzi ludzie, ona - ładna ciemnowłosa dziewczyna w okularkach, on - dość przystojny bysio, dwie córeczki. Czyli standard. Potem pokazano jak ona idzie sobie ulicą w czarnych, luźnych spodniach, ale w zasadzie to nadal NIC NADZWYCZAJNEGO nie widzimy.
Dopiero potem...Dziewczyna podwija nogawkę spodni i oczom widzów ukazuje się przerażający widok. Lewa noga, aż do kolana wygląda jak jakiś całkiem nieludzki twór. W obwodzie łydka może mieć około metra, widok jest koszmarny, wzbudzający niebywałe współczucie. Kończyna jest równa na całej długości, od kolana do zdeformowanej stopy, przypomina nogę słonia. Okazuje się, że choroba została zdiagnozowana (zresztą przez samą pacjentkę na podstawie internetu) jako słoniowacizna. To straszne schorzenie układu limfatycznego, jedna z pięciu najgorszych chorób atakujących ludzki organizm i zmieniająca jego wygląd (we fragmencie) nie do poznania. Pacjentka nabyła tę dolegliwość jako trzynastoletnia dziewczynka. Lekarze widząc niesamowite opuchnięcie kończyny, stwierdzili zapalenie żył, więc dziecko nie było przez wiele lat prawidłowo leczone.
Zastanawiałam się, mając te wszystkie informacje, jak to się stało, że śliczna kobieta, ale tak potwornie zniekształcona, założyła rodzinę i ma dzieci. Było to wyjaśnione. Miłość. Zwyczajna miłość. Poznała go na dyskotece jako nastolatka, była w długich spodniach. Zaczęli się spotykać. Oczywiście chłopak szybko zauważył nienaturalnie zmienioną kończynę (zresztą trudno było nie zauważyć), choć młoda dziewczyna wstydziła się swojego wyglądu i starała się tuszować ubraniem ten straszny widok. Ale mężczyzna się w niej zakochał, a ona w nim...Zresztą ma ładną buzię, jest czarująca, inteligentna...Wzięli ślub. Choroba nadal trwała, następowało uszkodzenie tkanek nienaturalnie obrzmiałej kończyny połączone z wyciekiem nawet do kilku litrów żółtej mazi - limfy. Do tego straszny ból.
Pomimo tego, młoda kobieta podsumowuje: wygrałam życie.
Urodziła dwie wspaniałe, zdrowe córeczki, które jej pomagają jak umieją i ją kochają. Pracuje zawodowo. Mąż jest dla niej przyjacielem i opiekunem - masuje jej chorą nogę, bandażuje, pomaga, wspiera....Cierpi razem z nią. Gdy następują ataki bólu, pacjentka musi brać leki przeciwbólowe...
To nie bajka. W oczach tego człowieka, gdy mówił o żonie, były prawdziwe łzy wzruszenia i współczucia. "Ja nie wiem, dlaczego on tak mnie kocha" - ze śmiecham dziwiła się dziewczyna...
Dodatkowym problemem jest to, że specjalne pończochy, które są konieczne dla chorej, by utrzymać rozlewające się, nabrzmiałe ciało, nie są refundowane przez NFZ a są drogie...
Program nie był w zasadzie o chorobie, lecz o potędze miłości. Bohaterem stał się ten młody człowiek - mąż i ojciec, kóry choć cierpi, choć na codzień boryka się ze wszystkimi problemami związanymi z ciężką i nieuleczalną chorobą członka rodziny, ma w sobie tyle sił...Sił, które daje mu miłość żony do żony... Miłość, jaką dają im obojgu ukochane córeczki. Tym bardziej, że zdecydowanie się na dzieci ,przy tym stanie zdrowia matki, było nie lada wyzwaniem, a nawet ryzykiem...Pragnienie dzieci jednak zwyciężyło...
Na koniec głos zabrał młody prawnik. I powiedział mniej więcej tak: prowadzę wiele spraw rozwodowych. Ludzie rozstają się często z powodu głupstw. Może dobrze by było, gdyby niejedna para popatrzyła na tych młodych ludzi, którzy są ze sobą i kochają się MIMO WSZYSTKO.
Bo to jest potęga miłości...Tak niespotykana w dzisiejszym świecie, gdzie lansuje się pogląd, iż prawo do takich uczuć mają tylko młodzi, piękni, o doskonałych, zdrowych i wypielęgnowanych ciałach...
Tylko..Czy aby na pewno to coś można nazwać miłością????

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

łezka mi popłynęła...
Mam ,ogromne szczęście.
Mam u swojego boku;męża i przyjaciela i na dobre i na złe :D***