poniedziałek, 2 lutego 2015

W kościele...

        Dziś Święto mamy. Katolicy znaczy.
Matki Boskiej Gromnicznej czyli Ofiarowania Pańskiego. Jakby ktoś nie wiedział.
       Ale nie mam zamiaru tu indoktrynować, raczej chcę opisać ciekawe pewne zjawisko, którego byłam świadkiem, właśnie w świątyni...
        Nie żebym tam zaraz się aż tak rozglądała, ale...samo się w oczy rzuciło. To zjawisko.
Jak wiadomo, w tym dniu zapala się gromnice w kościele, a te z kolei są święcone itede.
No to zapaliłam. 
      Na przeciwko, w ławce siedziała starsza pani. Szary berecik (chyba nie z moheru!), wielkie okularki jak u sowy (choć przecie sowa w okularach nie chodzi), kołnierz futrzany no i znak charakterystyczny w tym dniu - gromnica w dłoni. Świeca posiadała osłonkę i misternie utrefioną wstążeczkę koloru błękitnego (kolor Maryjny).
      Widać, że kobicina się starała.
Świeca paliła się jakoś tak...mizernie.
       Babinka z niepokojem zerkała na płomień. W końcu zaczęła go podsycać, by nie zgasł.
Najpierw próbowała zapałką wyżłobić rowek wokół knotka, zawczasu wyskubanego pieczołowicie paznokciami. Nie pomogło, płomień był dalej mizerny.
       Babcia zaczęła więc "dorzucać drew" - zapałek znaczy. 
Płomień buchnął na kilkanaście centymetrów. Kobieta popatrzyła na niego z uznaniem.
Potem już sukcesywnie "dowalała szczapek". Płomień buchał jak z miotacza ogniowego.
        Ale tego było babince mało. Palcem poczęła ugniatać wosk naokoło knotka.
Potem znów płomień buchnął na piętnaście centymetrów w górę. Babcia uśmiechnęła się do siebie.
       Jej radość jednak nie trwała długo. Chyba zabrakło jej zapałek.
Zaczęła więc szukać "paliwa" gdzie indziej. Paznokciem oskrobała osłonkę o kształcie tulipana. Uzyskany wosk podrzuciła płomieniowi "na pożarcie".
Świeca jakoś się paliła...Ale jednak niezbyt satysfakcjonująco. 
        Babcia w końcu ją zgasiła. Chyba straciła cierpliwość.
"Będzie spokój" - pomyślałam z ulgą. Ale moje nadzieje były płonne.
        Okazało się, że babinka wypaprała stearyną ławkę. Już zamaszyście czyściła ją chusteczką higieniczną, aż cała ławka się trzęsła, a pozostałe trzy staruszki podskakiwały. 
         Kobieta cierpliwie nacierała ławkę, świecę postawiła obok. Zgaszoną.
Czuła wsparcie parafianek siedzących obok.
         Uczynne "sąsiadki"  użyczyły jej nawet kilku chusteczek. Chyba jej współczuły z powodu kłopotu.
       Już cała ławka była zaangażowana. Babcie ze zrozumieniem kiwały główkami odzianymi w berety i kapelusiki.
        Potem okazało się, że wióry stearyny upaprały babci kapotę. Stearyna była nawet w futrzanym kołnierzu.
"Moherowy beret" począł trzepać wszystko po kolei. Zaczęła od kołnierza jadąc w dół: klatka piersiowa, brzuch, kolana. 
          Wtedy była już Ewangelia.
Babcia zaczęła zbierać "obierki" stearyny w chusteczkę ofiarowaną przez życzliwą "sąsiadkę" z ławki, siedzącą najbliżej.
         Okazało się, że ławkę można doskrobać paznokciem. Szło dobrze. Słychać było skrobanie.
Potem gromnica spadła staruszce pod ławkę.
       Babcia zaczęła wiercić się nerwowo. Gromnica potoczyła się pod klęcznik.
Jakoś udało się kobiecie ją wydłubać. Westchnęła z ulgą, po czym odkryła, że na świecy jest sporo stearyny do odskrobania, na "tulipanie" też. Wszystko co uzyskała, skrzętnie ukryła w białej chusteczce jednorazowej.
         Potem się uspokoiła. Chyba była usatysfakcjonowana swoim zbiorem.
A później to był już koniec mszy świętej. 
Wszyscy odeszli w pokoju.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

W kościele Grusiu byłaś czy w cyrku? :)))
Powinnaś skecze pisać! :D