piątek, 7 marca 2014

Opowiadania Grusi z cyklu kształt miłości - Ela

- Pani Elu, no trzeba będzie! Taka jest konieczność. Tego po prostu nie da się zrobić tutaj, powinna pani to rozumieć! - kierownik pracowni budowlanej biura projektowego "Polchem", inżynier Kuczyński, miał ton nieznoszący sprzeciwu. Światło świetlówki odbijało się w jego mocno łysiejącej czaszce. Miał 58 lat, na projektach, jak to się mówi, zjadł zęby.
- Ale szefie - młoda, trzydziestodwuletnia Ela usiłowała zaoponować - jak zostawię dzieciaki na miesiąc? Jak pan sobie to wyobraża? W końcu Stasiek też pracuje! Noooo..ja naprawdę nie wiem - dodała widząc jego surowy wzrok wróżący niechybną awanturę.
- Pani Elu, przepraszam panią bardzo, że to powiem, ale to nie jest przedszkole. Wie pani, że mamy kontrakt, wiedziała pani, że na projekcie będzie można dużo zarobić, a wy macie potrzeby, prawda? A "Kruczą" już kończą...Jeszcze małe dwa - trzy miesiące i kluczyki będą rozdawać!
      Ela w tym biurze pracowała od zawsze. Tzn. od skończenia szkoły. Była bardzo zdolna. Głowę miała na karku, cechował ją rzadki u kobiet zmysł techniczny. Ponadto miała wprawną rękę, serce do pracy , no i lubiła swoją robotę. Praktycznym zmysłem, bystrością umysłu i inteligencją zyskiwała sobie pełne zaufanie zespołu projektantów, którym, choć była tylko technikiem, potrafiła wyłapać błędy i poprawić je...Teraz była między młotem a kowadłem...Wiedziała, że Kuczyński nie ustąpi...
- Szefie, ja muszę się zastanowić...Porozmawiać z mężem...Jakoś się zorganizować...Ogarnąć to wszystko...
- Oczywiście - kierownik wyczuł swoją przewagę - jak najbardziej. Pani Elu - dodał po chwili jakby przepraszająco - pani sama wie jaka jest sytuacja. Bańka lada dzień się rozsypie. Gruchalski - w szpitalu. Jedzie Matul, musi jechać Kasprzycki jako generał, pojedzie Seremak z TB-4, pojedzie Wojnowska...Kto tam jeszcze? Aha...Z TI - 1 dwie osoby...Macie tam hotel, podobno niezły...Musi pani jechać, nie ma wyjścia.
- Szefie, no ja rozumiem...Postaram się... - głos Eli się łamał, była zdenerwowana.
Nie miała konkretnego planu, choć w zasadzie propozycją nie do odrzucenia nie była aż tak bardzo zaskoczona. Wiedziała o kontrakcie z Duszlo, ale liczyła, że może ją ominie wyjazd...Niestety, jak widać, nie da rady się wykręcić. 
     W Biurze "Polchem" pracowała dwanaście lat, od roku 76, była doświadczonym pracownikiem, zdyscyplinowanym i solidnym. 
      Jej starszy syn Misiek urodził się, gdy miała 18 lat. Wpadła. 
Stasia poznała jeszcze w technikum. Starszy od niej o rok szatyn. Ona była piękną, rudawą lekko, ciemną blondynką, o zmysłowych ustach i ślicznych, dużych oczach, Staszek miał 188 cm wzrostu i atletyczną budowę ciała. Włosy do ramion wzbudzały jej zachwyt. Były gęste i grube. 
      Oszalała na jego punkcie. Podobało jej się w nim wszystko: zuchwałe spojrzenie stalowych oczu i bujny ciemny zarost...Przypominał jej jakiegoś piosenkarza...Teraz już nie pamięta, jakiego...Minęło tyle lat...
      Chodzili razem na dyskoteki. Na spacery do parku...No i jakoś tak po kilku miesiącach znajomości to się stało...
     To był jej pierwszy raz. Było cudownie. Rodzice Staśka wtedy wyjechali na parę dni do chorej siostry matki, cioci Basi. Już nie żyje, biedaczka...Rak ją zżarł...
     Miesiąc później Ela poczuła się dziwnie. Ale nawet nie pomyślała...Nie wiedziała, że to może być tak szybko, nagle, niespodziewanie...A później to już było jej niedobrze, minęły dwa miesiące i...nic.
      Stasio stanął na wysokości zadania. Cały czas ją wspierał.
Poradzimy sobie, nie martw się - mawiał. Miał skończoną szkołę fotograficzną, robił świetne zdjęcia, był bardzo zdolny. Kręcił też filmy na weselach, ślubach, chrzcinach, studniówkach, gdzie się dało...Potrafił świetnie montować i obrabiać materiał. 
        W czwartym miesiącu ciąży wzięli skromny ślub. Zamieszkali z rodzicami Eli. 
Michaś urodził się dorodny i zdrowy. Podobny do matki. Włoski jasne. rudawe i to samo spojrzenie co Ela spod jedwabistych rzęs..Dziewczyna z pomocą swojej mamy zajęła się dzieckiem. Stasio rozkręcał się zawodowo.
     Rodzice Elżbiety lubili swojego młodego zięcia. Mieszkało im się nieźle, zajmowali trzypokojowe mieszkanie na Mokotowie...
        Po czterech latach urodził się Marcinek...Cały tatuś. Stasio szalał, miał swoją miniaturkę!
Żyli skromnie , Elżbieta już wtedy pracowała, ale na urlop poszła tylko na rok...Mama jej pomagała przy dzieciach, Misiek chodził do przedszkola. Chłopcy zbytnio nie chorowali, rośli jak na drożdżach...
      W małżeństwie Ela była szczęśliwa, choć czasem nie obywało się bez kłótni. Bywały też ciche dni, jak wszędzie....Ale kochała Stasia. Naprawdę go kochała. Czasem to nawet była zadowolona z tej wpadki...Teraz Misiek miał 14 lat, był wysokim i smukłym młodzieńcem o lekko zarysowującym się puszku nad górną wargą i zielonych oczach - po mamie. Grał w piłkę, czasem pyskował. Jak to dzieciak. Marcinek miał lat dziesięć i kiedy się na niego patrzyło, nie widziało się nic oprócz włosów. A włosy miał bujne i grube jak tata...Po prostu szopa w kolorze ciemnego orzecha.
No i jak jak ich zostawię, jak? - zastanawiała się Ela. Niby dzieciaki już podchowane, ale...To ma być aż miesiąc...To strasznie długo...
     Wieczorem postanowiła pogadać ze Stachem. Mieszkali nadal u rodziców, zajmowali dwa pokoje ich mieszkania. Rodzice Eli byli dobrymi i tolerancyjnymi ludźmi. Mieli grubo po pięćdziesiątce i troszkę im szwankowało zdrowie. Mieli nadciśnienie...Oboje. 
Na szczęście niebawem mieli dostać mieszkanie trzypokojowe na Kruczej. "Polchem" budował tam budynek w trosce o swoich pracowników.
      Ela zamyśliła się.
 Chłopaki robili coś w swoim pokoju...Jakoś było wyjątkowo w miarę cicho...Sytuacja sprzyjała rozmowie...
- Stasiu...Jest taka sprawa...Muszę wyjechać na miesiąc na delegację - zaczęła niepewnie..
Mąż spojrzał na nią badawczo. Domyślał się tematu. Mówili sobie wszystko. Wiedział, że ich firma ma kontrakt na projekt estakad pod rurociąg w Duszlo. Interesował się pracą żony. Zawsze ją wspierał i doradzał. Był poważnym i odpowiedzialnym facetem.
- To pewne? - spytał lakonicznie.
- No tak..Wiesz, miałam dziś rozmowę z Kuczyńskim, nie zostawił mi możliwości wyboru...Bania zaraz rodzi...Wiesz...Jedzie ekipa...
- Hmmmm..Co robić? Jakoś to będzie. Zorganizujemy się. Chłopaki już duzi...Damy radę, staruszko! - powiedział pogodnie.
Był takim niepoprawnym optymistą...
      Ela natomiast patrzyła realnie...
- No, ale ty pracujesz..Mama ugotuje chyba...Ale wiesz, dopilnować trzeba...Misiek siódma klasa...Kurcze, no nie pasuje mi to! Jak wy sobie poradzicie? No, nie podoba mi się to! - zakończyła z naciskiem.
- Masz jakieś wyjście, kocie - Stasiek czule wziął Elę za rękę. 
Ela przytuliła się do jego ramienia. Poczuła się bezpiecznie. Ufała mu...Był naprawdę odpowiedzialny. 
W nocy kochali się jak szaleni...

*

      Rankiem wiedziała już...Była całkiem spokojna. Tak. Mama im pomoże. Tata może trochę zajmie się chłopakami, zerknie na nich, pomoże w lekcjach...Stasio miał kupę zleceń. Pracował w zakładzie fotograficznym, ale dorabiał sobie prywatnie.
Jakoś to będzie. Musi być!
Staszek jest naprawdę w porządku. Mój kochany - pomyślała czule. Zarobi kupę pieniędzy, będą mogli urządzić swoje gniazdko, chłopakom kupi się nowe łóżka...
      Tak rozmyślając zbliżała się do biura. 
Na korytarzu napatoczyła się na Gośkę Matul. Koleżanka z równoległej pracowni TB-2. 
- Elka, podobno jedziesz? 
- Wiesz, był wczoraj u mnie Kuczyński...Nie mogę odmówić, kurczę! No nie mogę!
- Oj wyluzuj! Roman też jedzie i ja nie pękam! - Gośka była brunetką lat około trzydziestu pięciu. Ona była budowlańcem, jej mąż miał 38 lat i pracował razem z Elżbietą. Lubili się. Stanowili z Gośką dość dobre biurowe małżeństwo. Tu się poznali. Pobrali się jakieś cztery czy pięć lat temu...Nie mieli dzieci. Jeszcze. Podobno Gosia nie mogła...Leczyła się...
- Wiesz, trochę się martwię o chłopaków...O Stasia...Wiesz...
- Weź przestań. Chłopcy są już prawie dorośli. A Stasia nakarmi teściowa - w oczach Gosi zapaliły się wesołe ogniki. Czasem bywała złośliwa. Wiedziała, że matka Staszka bywa czasem apodyktyczna i często zapomina , że jej syn ma swoją rodzinę.
      Ela pomyślała, że Małgosia nie klepała by tak, gdyby miała sama dzieci...Tylko matka zrozumie matkę...
Jednak nie odpowiedziała nic tylko uśmiechnęła się kwaśno. 
     Weszła do pokoju, gdzie pracowała. Już był pan Rysio...Przychodził na szóstą. Starszy człowiek, nie za bardzo mógł spać...Niebawem miał odejść na emeryturę...
      W drzwiach stanął niespodziewanie Kuczyński.
Jakby na nią czatował...
- To co, jedziemy pani Elżbieto?
- Jedziemy. 
- To niech się pani nastawi w przyszły poniedziałek...Pani się ogarnie i tak dalej...
- Dobrze...
Poukładała sobie wszystko w  domu. Mama była wspaniała.
- Nic się nie martw córuniu, damy sobie radę, prawda? - zwróciła się do młodszego Marcinka wichrząc mu bujną grzywę.
- Jasne babciu! - z przekonaniem potwierdził mały.
Kochany dzieciak - pomyślała Ela. Będę tęsknić za nimi...Za Marcinkiem, Misiem, za Stasiem...
     Zaczerwieniła się przypominając sobie jego "wyczyny" nocne...Już dawno nie był taki...Może to rozstanie dobrze im zrobi, kto wie? - uśmiechnęła się do swoich myśli...


*


Już poniedziałek. Autokar miał być "podstawiony" o 9.00. Pożegnała się z dzieciakami, z rodzicami...Staś odprowadził ją do samego autokaru...Potem miał jechać do pracy.
- Kochanie, trzymaj się! - czule pocałował ją w usta.
Przytuliła się do niego. Chciała jak najdłużej poczuć jego bliskość.
- No co, papużki! Elka, wsiadaj! - zapiszczała jej nad głową Gośka Matul. Odprowadzała Romana. 
Oni krótko i pobieżnie się pożegnali...
Usiedli razem. Ona i Matul. 
Czekała ich długa podróż...


*


      Późnym wieczorem byli na miejscu. Zakwaterowanie. Pokoje jednoosobowe. Luksus! Fajnie, przytulnie urządzone. Ela była skonana po podróży...Jutro dali im wolne, zaczynają w środę. Dali czas się urządzić...
      W środę zaczęła się robota...Dane, szkice, obliczenia..Elżbieta pracowała sprawnie pod nadzorem Kasprzyckiego..Robota szła jak z płatka. W Duszlo mieli też niezłych fachowców od instalacji...
Czasem było nerwowo, wynikały problemy, ale w większości szybko udawało się je rozwiązać...
      Minęły dwa tygodnie. Potem trzy...Kończyli...Powoli bo powoli, ale zbliżali się do finału.
W sobotę mieli zamiar zrobić imprezkę. Którąś z kolei.
Ta miała być "na bogato".
      Ela była zadowolona. W domu wszystko dobrze, chłopcy zdrowi, rodzice pomagają...Miała ścisły kontakt telefoniczny...Misiek dostał cztery plus z matmy, Marcinek podciągnął się z biologii...Co prawda przechodził niedawno infekcję, ale skończyło się na trzech dniach spędzonych w  domu. Babcia potrafiła okiełznać tego drapichrusta. Kurcze, jak ona za nimi tęskniła! Jej tęsknota była odczuwalna prawie do bólu fizycznego!
      Ale teraz...To już niedługo...jeszcze tylko tydzień...Wytrzyma. Zaciśnie zęby...Mieszkanie potrzebuje nakładów, pieniądze są jej potrzebne..Wytrzyma...To wszystko dla nich!
      Szykowała się na wyjście. Miało być to spotkanie, coś na kształt bankietu, zorganizowane przez gospodarzy...Może być fajnie...
         Było świetnie. Grała orkiestra...Wyżerka, szwedzki stół, alkohole...
Roman poprosił ją do tańca. Poczuła się jak...ona sprzed piętnastu lat! Znów miała 17 lat!
Potem tańczyła też z innymi...Mężczyzn było zdecydowanie więcej. Widomo, grupa techniczna! Konstruktorzy, inżynierowie...
    Teraz tańczyła z młodym Czechem. Mówił coś do niej, ale było głośno. Śmiało przycisnął ją w tańcu...Roześmiała mu się w twarz...Wypiła chyba zbyt wiele, ale co tam, raz się żyje!
      Tęskniła za Stasiem, ale jej ciało domagało się bliskości mężczyzny, jej dusza...może adoracji, której tak dawno przecież nie zaznała? Tylko dom, praca, dom, praca, dzieci, gotowanie, sprzątanie, praca, a tu....
Czuła się młoda! Czuła się atrakcyjna! Miała powodzenie. Widziała, że się podoba! Teraz ona rządziła!
      Roman znów z nią tańczył. Poszli razem do bufetu. Były doskonałe przekąski, sałatki, chyba cztery rodzaje, koreczki, tortinki...Słodycze...
Pili wino. Z Romanem Matulem. Rozmawiali. O niczym, ot tak...Niezobowiązująco.
- Jak tam Gosia?- spytała zdawkowo.
- Aaaaa , dzwoniła...Radzi sobie - odpowiedział zająkliwie...
Potem pili szampana...
      Eli kręciło się w głowie. Całkiem niewąsko. Zdecydowanie straciła kontrolę.
- Przepraszam cię, boli mnie trochę...głowa - powiedziała nieswoim głosem.
- Odprowadzę cię do pokoju. Faktycznie , jesteś blada...Coś z tobą nie halo - Roman okazał się troskliwy.
Odprowadził ją pod drzwi. Poczekał aż je otworzy. Z trudnością trafiła w dziurkę od klucza...
- Pomogę ci - powiedział mężczyzna stłumionym szeptem. 
Na korytarzu panował półmrok. Było cicho i nikogo...Ela mrużyła oczy...Matul otworzył drzwi.
Potem odprowadził ją do środka...
Miał takie wilgotne usta, pachniał szampanem i dobrą wodą. To pamięta...Jej od trzech tygodni stęsknione ciało, nagle, pozbawione hamulców wybuchło całą kaskadą tłumionej namiętności....


*


      Rano czuła się bardzo źle...Bolała ją głowa...Zobaczyła w łóżku obok siebie lekko szpakowatą głowę...Roman spał...
      Ze wstydem przemknęła do łazienki. Szorowała ciało zapamiętale jakby chcąc zmyć z niego hańbę...Zdradziła swojego męża. Straciła to, co miała najcenniejsze, przede wszystkim spokój i szacunek do siebie. 
      Jaka była głupia! Teraz już za późno. Za późno... - pomyślała gorzko.
      Roman obudził się. Rozglądał się w okół...Chyba zapalał papierosa...
Weszła ze spuszczoną głową. Ubrana w szlafrok zaciągnięty pod brodę.
- Elu, kochanie...- odezwał się mężczyzna.
- Nie mów nic. Proszę. I idź już - odpowiedziała.
- Ale posłuchaj - zaczął Roman.
- Nie chcę! Rozumiesz, nie chcę! Daj mi spokój! - krzyknęła z mocą. W tym krzyku było tyle rozpaczy, że zgasił papierosa i wyszedł po cichu...Po drodze prowizorycznie się ubierał, nawet nie zdążył zapiąć koszuli...Pokój miał po drugiej stronie korytarza...Nie spotkał nikogo. Po cichu otworzył drzwi swojego pokoju. Była niedziela...


*


      Potem starała się go unikać...Za dużo jej się z nim kojarzyło. Żyła jak we śnie. Mechanicznie pracowała. Rozmawiała z ludźmi. Uzgadniała projekt. Rozmawiała z rodziną przez telefon. Ze Stasiem jakoś tak zdawkowo i powściągliwie...
      A potem powrót...
Powoli dochodziła do siebie, coraz dogłębniej uświadamiając sobie fakt zdrady. I to z mężem koleżanki!
Obrzydliwe! Jest...nie chciała nawet w myślach użyć tego słowa które cisnęło jej się na usta...Miała potworne wyrzuty sumienia. Co teraz ma zrobić? Jak spojrzeć w oczy Romanowi w biurze, jak Gośce? 
      Ano...sama sobie nawarzyła piwa..
W domu wszystko było w porządku. Czekała na nią stęskniona rodzina, Stasio kupił peonie, które tak lubiła. Dzieciaki się garnęły...Mama zrobiła sałatkę, upiekła ciasto...
- No jak tam córuś, opowiadaj!
Stasio nie potrafił ukryć radości i dumy z żony! Taka wspaniała, zdolna, mądra...Jego Ela, Elunia...Kochana...


*


      Spotkałam Elżbietę po miesiącu..Miała lada dzień dostać mieszkanie. Była jakaś przygaszona...
- No co ty, zgarnęłaś kasę, dostajesz chałupę, coś taka jak zbity pies? - spytałam.
- Wiesz...Tam...Zdradziłam Stasia - powiedziała przygaszonym głosem.
- Jak to?
- No jak? Normalnie. Z Romanem Matulem w dodatku...
- O matko! Jak mogłaś! Czyś ty kobito zgłupiała? - wykrzyknęłam bardziej zaskoczona niż oburzona.
- Wiesz, impreza, alkohol, atmosfera - Ela poczuła potrzebę zwierzeń. Opowiedziała mi sytuację.
- No i co teraz zrobisz? - spytałam.
- No właśnie...Nie wiem, czy powiedzieć...Tak by było uczciwie - wyjąkała.
- Uczciwie? Dla kogo? Chcesz to zrobić dla swojego dobra, tak? Zrzucić z siebie kamień na barki Stasia? Nie, kochana. Noś ten ciężar sama..Ani mi się waż słowa powiedzieć, słyszysz?
Ela nie powiedziała nic...Matulów unikała jak ognia.


*

 
Ela i Stasio obchodzili niedawno 40 rocznicę szczęśliwego pożycia...




Opowiadanie to poświęcam Koledze Nergalowi -  mojemu Muzowi:)))))))

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Masz talent. Pozdr. Tadek :))