sobota, 8 marca 2014

W pewnym urzędzie...

      Nie napiszę co to za urząd, kto ciekawy nos do kawy! I lepiej nie być, bo można kociej mordy dostać!
Ja czasem tak do Woreczka mówię: nie bądź taki ciekawy bo kociej mordy dostaniesz! I on wtedy się tak krzywi. Tak nabiera mnie niby...Choć jak tak się czasem mu przyglądam, to ma coś z kocura!
Ale mniejsza...
        Owoż w tym urzędzie byłam i składałam tam papiery. Kazali w dwóch egzemplarzach niby..ale INNE, a na temat tych, które ja składałam ANI SŁOWA!
A zresztą,  co to ja, mam napisane na czole "Kserokopiarka" czy co? Złożyłam w jednym egzemplarzu, bo mnie nie doinformowano na biurze podawczym! I Greka udawałam! To ICH wina jak PRZYJĘLI niekompletne, co nie?
      Potem się kicha zrobiła bo mi przysłali do uzupełnienia tych kopii...
No to musiałam się pofatygować, z bólem serca...Cóż z tego , jak nie chcieli mi wydać tych papierzysk, że niby sygnatury jakieś czy tam co.
      Okazało się, że mogą mi to jedynie na miejscu zrobić, a stron jest mnogo, a po złotówce zdzierają, więc dużo to by pieniążków kosztowało. A ja tych pieniążków to nie mam zbyt wiele, bo leniwi czytelnicy nie chcą reklam na moim blogu oglądać i nie mogę zostać miliarderką!
      W każdym bądź razie na takiej czytelni akt się wykłóciłam z panią urzędaską , że mnie nie doinformowano, a że potrafię robić wrażenie bardzo groźnej, to pani się przestraszyła i uciekła do drugiego pokoju. Niby po pomoc i decyzję do jakiegoś pana.
      W efekcie na drugi dzień do mnie ten pan zadryndał i zameldował, że wszystko mi skserowali, żebym tylko przyszła i łaskawie odebrała, bo tam mam termin jakiś czy tam coś...
No, tak to rozumiem!
     Przyszłam, sprawdziłam. Oczywiście czterech stron brakowało. Znów czytelnia akt, wypełnienie wniosku, czekanie na wydanie, wypełnienie zlecenia, czekanie na odbiór...Gapowe się płaci...
    Ale prawidłowość skompletowania sprawdzałam sobie w domku, no to sobie myślę w głowie mądrej, może niektóre rzeczy sobie zrobię dla siebie, bo co mi tam zależy! Koło mnie jest punkt ksero, biorą 30 groszy za stronę, niewiele to jest..
      Weszłam do tej dziupelki...Tam i artykuły papiernicze...
Patrzę, stoi pan, lat ok trzydzieści parę, jedno oko ma koloru stali, a drugie jakieś takie...inne...Zezowate i wyblakłe...Ale przecież gapić się nie będę...
     Od słowa do słowa, zaczęła się rozmowa...No i pan opowiedział mi historię jak stracił to oko...
Miał wtedy lat może 17. Lat temu kilkanaście temu rzecz się działa.
Chodził do technikum i uczył się na mechanika samochodowego. Dali go na kanał. Prywaciarz, zamiast używać kluczy z certyfikatem miał klucze od Ruskich. Takie siermiężne.
No i dzieciaczyna jak zaczął grzebać tym kluczem przy samochodzie, tak mu ten ciężki klucz na oko spadł...
Coś strasznego!
Łzy stanęły mi w oczach.
- Bardzo panu współczuję - powiedziałam ze smutkiem - ale bardzo też pana mamie. Wyobrażam sobie co przeżyła, że jej syn, na progu życia stracił oko...
- A wie pani...Ten właściciel zakładu wypłacił mi odszkodowanie...tysiąc złotych..Niby mi tam obiecywał sfinansowanie rehabilitacji, leczenia, ale gdzie tam...Była możliwość bym przynajmniej trochę na to oko widział - dodał.
Patrzę na mężczyznę, obrączka na palcu, może mimo tego kalectwa szczęśliwy chyba jest...
- Wie pan, oko organ parzysty, gorzej jak by pan stracił coś co ma pan jedną sztukę..
Zaśmiał się cicho..
I tak sobie jeszcze pomyślałam, że ten mężczyzna, zresztą bardzo przystojny i dobrze zbudowany, ma ujmujący sposób bycia, szczerość i kulturę, bo aż miło było z nim porozmawiać, a inny zdrowy i pełnosprawny może być  gamoń  i burak...
I że chyba rodzina ma z nim dobrze, bo ten człowiek emanował wprost pogodą i subtelnością, jednocześnie był szalenie męski, tak, że tego oka wcale się nie widziało po chwili...
      Potem musiałam też załatwić sprawę w innym urzędzie...
Tam z kolei są trzy stanowiska, gdzie można otrzymać darmową konsultację...
Pracuje tam jeden taki co to nic nie wie...Już kiedyś byłam u niego po poradę...
Patrzę ja, ani chybi, na niego pechowo się nadzieje..
Obok mnie siedzi facecik, też czeka...
- Ja pana przepuszczę, bo nie chcę do tego pana, on się na niczym nie zna!
- Naprawdę?
- Naprawdę. Już raz u niego byłam.
Inni czekający przysłuchują się ciekawie.
- A bo wie pani, jak to teraz jest - mówi facecik - idzie pani do lekarza, musi się pani znać na swojej chorobie, idzie pani do fachowca, żeby go skontrolować, musi pani się znać na jego robocie...I tak dalej...Jak chodziłem z matką do lekarza, tak blokadę, jej założyli, potem się okazało, że wie pani co jej wstrzyknęli?
W tym momencie otworzyły się drzwi, wołają następnego interesanta. Już się nie dowiem, CO wstrzyknęli szanownej rodzicielce pana obok...Siedzę jednak bez ruchu, nie chcę trafić do fajfuły , który NIC nie wie!
Nikt INNY z czekających się też nie kwapi. Reklama robi swoje. Nikt nie chce do pana niegramotnego!
W końcu mój sąsiad wymięka.
- Zaryzykuję - mówi z kwaśną miną. Wchodzi.
I ja mogę już spokojnie wejść jako następna osoba do innego stanowiska. I już jest zupełnie inna rozmowa. Pani okazuje się być kompetentną i udziela mi wyczerpujących informacji...
A pan niegramotny...Cóż...Zyskał, przynajmniej na obecną chwilę. Może spokojnie kawkę wypić!

2 komentarze:

Lesio id z HP pisze...

Takie sobie ...

Ale był moment tragiczny, jak sobie wyobraziłem ten ruski klucz francuski, spadający na oko tego pana ...

Anonimowy pisze...

z cyklu " Pierdoły Anki Wojdalskiej "

" ruski klucz francuski " ! ?

" z magnetofonu szła muzyka Parpli, Pink Floydów, King Crimsona " - Deep Purple ,Pink Floyd.

Wojdalska ! Sprzedam tobie płyty " Pinka Floyda "," Parpli " i dorzucę jeszcze Uriah Heep
ha ha.

" Co tu tak śmierdzi? " - Jest prawie pewne, że ty śmierdzisz,a kupione prze ciebie na bazarku chińskie kapcie,są tylko kuriozalnym dodatkiem do twojej osoby :/