sobota, 1 marca 2014

Opowiadania Grusi - Pijak

- Rysiu, dlaczego tyle pijesz? - jękliwie odezwała się pani Maciągowa - znów wczoraj byłeś prawie nieprzytomny. Martwię się o ciebie...Człowiek jak jest pijany, traci nad sobą kontrolę. Zobaczysz, jak się nie zmienisz, będziesz miał kłopoty, wspomnisz moje słowa. Niszczysz zdrowie, rujnujesz życie, upodlasz się...Tak nie można, synku! 
Wdowa Maciągowa była dobrą, spokojną kobietą. Miała tyle cierpliwości dla swojego jedynaka, który był przyczyną jej bezsennych nocy i łez. Bardzo go kochała. Jak matka. Mimo wszystko.
- Mama da spokój. Za swoje pije.. - odezwał się z kąta pokoju dwudziestoletni wyrostek. Niedawno zaczął pracować u Kasprzaka. Zarabiał dobrze. Nie miał jeszcze swojej rodziny więc żył sobie tak, jak sam wybrał, niezależnie od nikogo..Bez problemów, bez zobowiązań...Matka była dla niego jag głos sumienia. Denerwowało go to. Dlatego starał się ją zagłuszyć własną arogancją...
W jego zakładzie pracowało dużo młodych ludzi...Dziewczyny, chłopaki...Wiadomo, towarzystwo, koledzy, kawalerskie życie...Młody jest, musi się wyszumieć - pobłażliwie mówili starsi koledzy, którzy często byli świadkami wyskoków "małolata". A i postawił im czasem kolejkę albo dwie...Lubili go, był wesoły, towarzyski..Dobrze pracował. Czasem kryli go przed kierownictwem...
Matka martwiła się. Ojciec Ryśka, już nieżyjący od paru lat, był alkoholikiem. Nie chciała by jej jedyny syn też tak skończył jak mąż...Ot, Roman wsiadł na procentach do samochodu...Rozbił się na pierwszym lepszym drzewie przy wyjeździe z miasta, nie było co zbierać...Pewnie póki jechał przez Warszawę, jakoś się trzymał w karbach i mobilizował, poza miastem poczuł luz...No i stało się...
To było dziesięć lat temu...Pani Maciągowa została sama z dziesięcioletnim Rysiem...Nie było łatwo, pracowała, znikąd wsparcia...Starała się jak mogła..
Pierwsze piwko wypił jej syn gdy miał dwanaście lat. Poczęstował go starszy od niego, szesnastoletni Arek, syn sąsiadów...Potem zdarzało się, że czuła od niego alkohol..Prosiła, groziła, rozmawiała...Ano...
Teraz pił bardzo często. Raz kończyło się na trzech piwach, innym razem...
Nie, nie awanturował się...Czasem przyprowadzali go koledzy na lżejszym rauszu...
Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, jej jedynak miał piętnaście lat...Chłopaki stanęli u drzwi podtrzymując słaniającego się kolegę za ramiona...Była druga w nocy...
Matka załamała ręce, nie spała...
- Chłopcy, tutaj, tutaj - pokazała na pokój syna.
- Pani nas wpuści, jak go puścimy to się przewróci...- powiedzieli oni nieco bełkotliwie.
Siedziała nad dzieciakiem pół nocy. Miał mdłości, potem zwymiotował w miskę podaną przez matkę...
Później był spokój, chyba ze dwa miesiące...A po dwóch miesiącach...
Co jakiś czas powtarzała się sytuacja. Nie dało rady chłopakowi przemówić do rozsądku...
Rysio skończył technikum, poszedł do pracy...
Zmieni towarzystwo - myślała matka z nadzieją. Ale gdzie tam...
Było źle...Teraz miał swoje pieniądze...Nie tak jak kiedyś kupował alkohol za sprzedane flaszki i makulaturę, czasem za szkolne książki albo znaczki pocztowe po ojcu...
Pił coraz więcej...Matka płakała, błagała...Obiecywał poprawę...
Wyleli go z pracy. Nie pomogło krycie kolegów...Natknął się na dyrektora, nie było ratunku. Miał wtedy dwadzieścia cztery lata i pił regularnie...Po pracy. Rzadko w pracy. Ale wtedy mu się zdarzyło.
- Synku, nie ułożysz sobie życia, co teraz zrobisz? - matka załamywała ręce...
Jak groch o ścianę. Nie pracował teraz legalnie. Robił "na czarno".
I tak mijały lata. Ryszard, bywało, rozrabiał po pijanemu, fantazję miał kawalerską. Czasem go złapali, musiał płacić za wyrządzone szkody...
Raz jechał z kumplami autobusem. Zachlany trzydziestoparolatek Zrobiło mu się niedobrze. Zwymiotował jakiejś dziewczynie w kaptur kurtki. taki żart, zaczepka...Pamięta jej oczy. Pełne wstrętu i obrzydzenia...
Wiele razy wylądował w jakimś "rowie" - na klatce schodowej, na przystanku, w krzakach, a raz nawet..na cmentarzu...
Tak mijały lata..Matka patrzyła na to wszystko z przerażeniem..
- Synku, kiedyś mnie zabraknie, ty zostaniesz sam...To już jest nałóg, powinieneś się leczyć...Marnujesz życie...Kto ciebie będzie chciał, takiego pijaka?
- Mama da spokój, nie jestem nałogowcem, piję towarzysko.
- Syneczku, towarzysko nie pije się codziennie...Zastanów się nad sobą...Ja nie jestem wietrzna...
I przepowiedziała. Zmarła za rok na serce. Syn miał wówczas czterdzieści lat i był starym kawalerem...
Zostało mu mieszkanie dwupokojowe na Pradze, gdzie od urodzenia mieszkał z rodzicami , potem tylko z matką, a teraz...
Po pogrzebie matki zaciął się w sobie...Nie miał do kogo gęby otworzyć. Odeszła jedyna bliska mu osoba, którą kochał, a która wylała przez niego morze łez...
Wtedy Rysiek dostał przysłowiowy "kubeł zimnej wody na głowę"...
Postanowił, że pić więcej nie będzie. Zrobi to nie tyle dla siebie ile dla mamy, której grób odwiedzał regularnie. Ciężko było...
Wiedział, że jest alkoholikiem, zapisał się do poradni...
Raz się załamał. Wrócił do picia. Kumple się ucieszyli...
Trwało to dwa miesiące. Wtedy zachorował. Zwykła grypa, ciężka...Leżał w gorączce, a przy nim nie było nikogo. Koledzy jakoś się nie kwapili...Raz Stasiek przyniósł mu bułkę i dwa piwa. Dobry kumpel - pomyślał Rysiek gorzko...
Jakoś się zwlókł...Chorował długo...
Potem już do picia nie wrócił. Chodził do AA. Tam się dowiedział, że alkoholikiem jest się do końca życia i że nie można mu wypić ani kropli, jeśli nie chce wrócić do nałogu...
Coraz częściej myślał o mamie. Tęsknił...Brakowało mu jej jak cholera. Bodaj na niego krzyczała, bodaj pogderała, ale żeby była przy nim...Mogła żyć jeszcze, miała zaledwie sześćdziesiąt pięć lat...Często myślał, że to przez niego, ze zgryzoty...
Mijał dzień za dniem..Pracował jak była robota, żył skromnie...Z dnia na dzień. Samotny jak palec przysłowiowy..Posiwiał z lekka, na twarzy niestety zostały ślady jego hulaszczego niegdyś życia...
Wegetował tak sobie chłopina.. Bez większego sensu. Ciężko mu było, bo musiał opłacić mieszkanie i mieć na chleb..Czasem mu coś dali z opieki społecznej. Najgorsze, że tak sam...
Raz piesek mały się doczepił do niego...Przygarnął.
- Teraz, bracie będziemy we dwóch - powiedział mężczyzna do pieska i zabrał go do domu. 
Nawet dał ogłoszenie, powiesił na kilku słupach...Nikt się nie zgłosił...
I tak sobie żyli: on i Misiek, bo tak nazwał swojego jedynego towarzysza niedoli...
Rano wyprowadzał pieska na spacer.  Psina była kundelkiem rudawym, z pyszczka faktycznie do misia podobnym.
Czasem Rysiek, tak spacerując po pobliskim parczku, myślał sobie, że szkoda, że się nie ożenił, ale...Przebimbał najlepsze lata swojego życia, wiedział o tym. Utopił je w morzu wypitego alkoholu...
Aż poznał Walę. Miał już po pięćdziesiątce, ona była Ukrainką, miała mniej więcej jego lata. W Polsce od trzech lat, pracowała jako pomoc domowa, nawet nieźle zarabiała...
Była niezbyt urodziwa, chuda, po dwóch rozwodach. Długie farbowane, czarne włosy i ciemne wąskie oczy. Trochę wydatny "orli" nos....
Szybko się dogadali. Ona sama , on sam...
Co prawda miała tam, na Ukrainie rodzinę, córkę i wnuczki, ale...
Pierwsza ich bliskość nastąpiła szybko, była czymś cudownym dla mężczyzny, który miał niewiele do czynienia z kobietami, jakieś ekscesy po pijanemu i wszystko...
Zakochał się. Nie wiadomo kiedy i jak. Myślał o niej bez przerwy i ciągle chciał z nią być...Kobieta była doświadczona, wiedziała jak mu dogodzić..Okręciła go sobie całkiem w okół palca.
Spotykali się w jego dwupokojowym mieszkaniu, które teraz stało się dla niego Olimpem, na którym czcił swoją ukraińską "boginię".
Robił jej dziesiątki zdjęć, kilka z nich stało w kilku miejscach pokoju w starych, zniszczonych ramkach, z których powyciągał fotografie nieżyjących od dawna krewnych..Jednym słowem oszalał. Ale o małżeństwie nie myślał...Tak jakoś...
Ona coś tam przebąkiwała, ale temat się jakoś rozmywał....
W lecie przyjechała do Wali rodzina z Ukrainy. Córka, czarna jak matka, tylko tęga i dwie wnusie - 5 i 10 lat. Wszyscy zamieszkali u Rysia... Dziewczynki wołały na niego "dziadzia" a on czuł się nareszcie dobrze...Potrzebny, kochany...
To było na jesieni...Wala zaproponowała ukochanemu wyjazd na Ukrainę. Trzeba było pomóc w remoncie domu córki. Zgodził się...
Miesiąc spędzony za granicą...Inna kultura, inne zwyczaje...Rysio był oczarowany. Swoboda, naturalność...Tak to widział...
Mieszkali u córki, został przedstawiony wszystkim krewnym i sąsiadom jako narzeczony...
Pili zdrowo. Bez umiaru. Cała rodzina, za wyjątkiem dzieci. Córka i jej mąż pili równo, Wala dotrzymywała im kroku...Rysiek nie pił , toteż traktowano go jak raroga..Ale zawziął się. A docinków nie słuchał i tyle.
Pracował ciężko, chciał się zrewanżować za gościnę...Naprawiał dach, malował ściany, naprawiał tynki..
Po miesiącu wrócili...Jeszcze nie było skończone, ale Rysiek miał w Warszawie komuś coś remontować, znaczy był zgodzony...Nie było jak się wykręcić, na opinii jako fachowca mu zależało. Złota rączką i do tego nie drogi, toteż robota go szukała...Miał swoją markę. Ale wszystko na czarno...
Od jakiegoś czasu zauważył zmianę w zachowaniu Wali, a i  coraz więcej dostrzegał u niej wad...
Znajomość zażyła trwała już jednak ponad rok, a od kilku miesięcy mieszkali razem...Był przywiązany do kobiety, co tu kryć?Ale nie był pewny czy ona kocha go szczerze i bezinteresownie..
- Ja ciebie kocham - mówiła często - ja zrobię wszystko dla ciebie.
To były słowa, ale czyny świadczyły o czymś innym...Czasem gdzieś znikała, on się denerwował...
- Gdzie byłaś?
- Mogę robić co chcę, nie jesteś moim mężem - odpowiadała hardo.
Wala była rozrywkowa. A przy tym nie "wylewała za kołnierz". Raz zaprosiła koleżankę do mieszkania Rysia, piły we dwie. Obaliły połówkę, potem drugą...
Po pijanemu uderzyła Ryszarda w twarz. Mocno. Nos mocno krwawił, chyba kość była pęknięta...
Mężczyźnie coraz więcej się nie podobało..Z jednej strony, to już się przyzwyczaił do obecności kobiety w domu, bo to i koszulę mu uprasowała i oprała go...No i w nocy miał się do kogo przytulić...
Pewnego dnia Ukrainka powiedziała, że wraca...Do swoich. Zakomunikowała mu to ot, tak sobie..Może była ciekawa jak zareaguje...
- Jak chcesz, jedź ze mną!
- Co z mieszkaniem? - spytał Rysiek.
- Jak to co, sprzedaj! Też masz problem! Za to pobudujemy sobie dom, u nas znajdę ci robotę, będziemy żyć razem - pocałowała go gorąco - przecież wiesz, ja ciebie kocham, ale wracać mi trzeba...Jedź ze mną...Ja już tu nie wrócę...Tam moja familia...
Ryszard zastanowił się. 
Po miesiącu sprzedał swoje dwupokojowe mieszkanie, gdzie spędził ponad pół wieku..
Pieska zabrał ze sobą...Wala nie chciała się zgodzić, w końcu jednak ustąpiła. Dla świętego spokoju. Ryszard miał argument na koncie w banku.
Wyjechali. 
I wszelki słuch o Rysiu Maciągu zaginął...
Po kilku latach ktoś wracał z Ukrainy. Powiadał, że był w okolicach, gdzie mieszkała Wala i jej rodzina...Podobno Rysiek zapił się na śmierć...




2 komentarze:

Lesio id z HP pisze...

Gruszka, chcesz nam obrzydzić alkohol czy Ukrainki ?

gruszka pisze...

Jedno i drugie hahahahahahahahahaha!