piątek, 28 lutego 2014

Ona - cz. V (ostatnia) - Nowela Gruszki

Pani Irena wracała z zakupami. Była tylko w pobliskim sklepie. Upalny lipiec...
Nie ma czym oddychać - pomyślała...
Czuła się dziś niespecjalnie, ot wiek...Siły już nie te. No i nerwy..Wnuczka, owszem miła, miała już skończone trzy latka, od września ma iść do przedszkola, może będzie trochę lżej...- pomyślała. No, ale z kolei ona do pracy..W końcu! Dość tego siedzenia w domu! Musi trochę wspomagać Marcinka, sam chłopak się zaharowuje by starczało im na wszystko co potrzeba, bierze zlecone, ciągle niewyspany...Sam jeden na trzy osoby...Nie tak wyobrażałam sobie los mojego syna - pomyślała z rozczarowaniem...Ona tylko wymagania, to "Marcin , idź do sklepu, Kasi kaszka się skończyła, ta co ją lubi" a to "zrób to, zrób tamto" niezaradna taka i tylko rozkazuje!...Chłopak powinien wyspać się, wypocząć! Nie ma sześcioro dzieci tylko jedno! Co prawda, dba o małą - pani Irena przyznała to niechętnie...Kasia mało choruje, chodzi z nią na spacery,  dziewczynka jest czysta, zadbana, nawet chodzą do dentysty...Wzrok też miała badany, nie wiadomo po co, przecież to małe dziecko...Czyta jej bajki...No, ale, kręci Marcinkiem jak chce! Owinęła go sobie w okół palca! Marcin już nawet nie chce jeść moich gołąbków, bo mówi: Magdzia zrobiła pyszne kotlety mielone z buraczkami! Nigdy nie lubił mielonych, teraz chyba tylko dlatego je, żeby jej się przypodobać! Je jej jak "z ręki"! Nie podoba mi się to wszystko, wcale mi się nie podoba - myślała dalej coraz bardziej rozżalona - Marcin się zmienił, jest bardziej za nią jak za nami, za mną...Kiedyś taki nie był...
Tak to sobie rozmyślała niewesoło mama Marcina. Czuła się naprawdę źle...Odech miała krótki, przyspieszony, jakiś ciężar w piesiach jej dokuczał..Pewnie z tego gorąca...Na czoło wystąpiły zimne poty. Była już na podwórku przed domem gdy zrobiło jej się ciemno przed oczami. Potem poczęły wirować kolorowe płaty...Ostatkiem sił doczłapała się do ławki..Usiadła. A potem już nic nie pamiętała...
- Proszę pani, proszę pani! - usłyszała czyjś głos koło siebie.
Czy mi się to śni? - pomyślała. 
- Proszę pani, zemdlała pani. Czy pani tutaj mieszka? - pochylała się nad nią jakaś kobieta - zawołaliśmy pogotowie, zaraz powinni przyjechać...O, ten pan już zadzwonił, już jadą... - kobieta wskazała na młodego mężczyznę.
- Co się stało? Nie trzeba, nie trzeba...- wykrztusiła pani Irena. Czuła ból w mostku...
Przyjechało pogotowie. Na sygnale. Wyskoczyli sanitariusze. Lekarz. 
- Jak się czujemy? - spytał łapiąc ją za przegub. Zbadał puls.. - coś mi się tu nie podoba - mruknął pod nosem. 
- Zabieramy? - tęgi pielęgniarz w białym kitlu zatarł ręce. 
- Trzeba będzie..
- Ale...mój mąż, syn, proszę..- wykrztusiła chora słabym głosem.
- Dobrze, dobrze, powiadomimy, pani się nie martwi, teraz pani ważniejsza, badania musimy zrobić!
Zapakowali, pojechali. 
Oddział kardiologiczny. Badania niedobre. Serce. 
- Trzeba będzie zostać, przynajmniej tydzień..Rodzina powiadomiona. Mają zaraz przyjechać...Pani się nie martwi, to może pani zaszkodzić...- powiedział kardiolog.
Łóżko szpitalne w pokoju czteroosobowym. Jedna młoda dziewczyna, dwie starsze panie...
W drzwiach stanął Marcin. Wystraszony, za nim Magda.
- Gdzie Kasia? - spytała matka syna. Synową omijała wzrokiem , starając się nie patrzeć na jej bladą twarz.
- Została z dziadkiem. Są na dole. Tata powinien dać sobie radę...
- Mamo, tu są mamy rzeczy, lekarz powiedział, że musi mama zostać na obserwacji. Tu jest koszula nocna, ręcznik, kapcie, książka, okulary do czytania, picie, coś do zjedzenia...Wiadomo, to szpitalne...
Pani Irena spojrzała zdziwiona. Pomyślała o wszystkim...Ona.
Przychodzili codziennie. Okazało się, że matka będzie musiała zostać aż dwa tygodnie..Lekarze nie chceili ryzykować...
Czasem byli razem z ojcem, gdy Marcin pracował tylko ona. 
Zawsze troskliwa i zawsze odczytywała życzenia teściowej. Rozmawiała z lekarzami, z pielęgniarkami...Wiedziała wszystko o jej chorobie...Czujnie popatrywała na każdy grymas jej twarzy, każde skrzywienie ust..
- Czy boli mamę? - pytała zatroskana.
- Eeee, na coś trzeba umrzeć - kwaśno odpowiadała teściowa.
_ Mam nawet tak nie żartuje! Teraz musimy na mamę bardzo uważać. Koniec z dźwiganiem i wysiłkiem. Musi mama się oszczędzać - Magda miała już cały plan działania.
- Jak to teraz będzie? - pani Irena była zaniepokojona.
- Niech mama się nie martwi. Wszystko zorganizujemy. Nie będzie mama tyle pracować. Mała idzie do przedszkola, ja może do pracy, ale...damy radę - uśmiechnęła się Magda miło.
Pani Irena poczuła falę ciepła napływającą do serca. Pierwszy raz od czterech, a może nawet prawie pięciu lat...Zobaczyła Magdę w zupełnie innym świetle...Troszczy się o mnie..Może trochę jej na mnie zależy? pomyślała.
- A tata jak? -spytała z niepokojem.
- Dobrze. Spokojny. Musi mama szybko zdrowieć bo nie bardzo może znaleźć sobie miejsce - odpowiedziała dziewczyna.
- To dobrze, to dobrze, postaram się - chora uśmiechnęła się bladym uśmiechem, ale twarz jej jaśniała dziwnym blaskiem... Dziękuję wam...Dziękuję ci za wszystko...moja kochana Madziu....



Brak komentarzy: