czwartek, 27 lutego 2014

Ona - cz. IV - Nowela Gruszki

Srebrzysty Nissan ustrojony balonami zajechał przed kościół parafialny przy Puławskiej...
Był mroźny dzień marcowy. Już nieco widać było pierwsze zwiastuny wiosny, ale mróz dalej nie chciał odpuścić. W końcu w marcu jak w garncu. 
Z samochodu wysiedli ona i on. Magda wyglądała jak królewna - biała suknia z halką na kole z angielskimi koronkami i wyszywanym perełkami gorsecikiem, bufiaste rękawki i długi welon. Wiązanka z różyczek "Sonia" ułożonych w bombkę. Marcin - elegancki stalowy garnitur...
Zgromadzeni goście, zagrzmiały organy...Już złote obrączki na palcach, znak nierozerwalności małżeństwa...
Pięknie było...Ciocia Marysia miała łzy w oczach, że doczekała...Matka Marcina pociągała nosem, ale trzeba się było jakoś trzymać...Przyjęcie w restauracji, a potem...
To już było ustalone od dawna. Będą mieszkać u rodziców Marcina...Przynajmniej na razie, póki sobie czegoś nie "ogarną". 
Zamieszkali w kawalerskim pokoju Marcina...Ważne, że razem...
I pierwszy raz byli ze sobą bardzo blisko...Jakie to dziwne, tyle czasu czekali....To takie staroświeckie, niedzisiejsze. Ale warto było.
- Chyba na razie nie będziemy mieli dzieci? - zaśmiała się rano Magda.
- Jak to nie? Od razu! Na co będziemy czekać? - odpowiedział Marcin - Jestem szczęśliwy...I chcę mieć...naprawdę...Wiesz, zawsze chciałem mieć kogoś dla siebie, by ktoś na mnie czekał...
- Teraz już masz! I co? - nigdy nie była poważna, nawet teraz.
A potem, po miesiącu nic...Potem minął drugi miesiąc...Czy to już? Tak szybko?
Rankiem zrobiła test. Pokazała się błękitna linijka...
Czwarta nad ranem.
- Wiesz, chyba jestem w ciąży... - obudziła męża.
- Tak? To dobrze...- wyglądał jak zaspany chomik z tymi oczkami jak szparki.. Przytuliła się do niego mocno...Poczuła, że jest tam, na tej lekko wysłużonej wersalce kawalerskiej Marcina, ich troje...
Po południu postanowili powiedzieć jego rodzicom...Nie mieli jeszcze wnuków, Hanka i Zbyszek mieli jedną córkę z pierwszego małżeństwa Hani, wspólnych dzieci już nie mieli..Hanka zawsze znajdowała jakąś wymówkę, może bała się konkurencji dla swojego dziecka..
- Mamo, będziemy mieli dziecko - powiedział spokojnie Marcin do matki stojącej przy kuchni i mieszającej coś w dużym garnku emaliowanym...
Matka ze strachem spojrzała na niego...
- Już? Dlaczego tak szybko? Nic nie mów, różnie może być...
Chłopakowi zrobiło się przykro..Nie takiej spodziewał się reakcji. Magda stała z boku, nieśmiało, minę miała niewyraźną. Musiało też być jej smutno...Co za nietakt!
Za dziewięć miesięcy, w zimowy poranek przyszła na świat Kasia...Kasieńka, malutka jak okruszek, kwiląca w beciku, bez przerwy domagająca się opieki. 
A potem były zwyczajne dni, dyktowane rytmem życia maleństwa.
- Koło dziecka trzeba chodzić powoli - pouczała teściowa - a pieluszkę, jak trochę obsiusiana, można podsuszyć na kaloryferku!
- Mamo! - Magda nie kryła oburzenia.
Płacząca mała, nieprzespane noce..Kasieńka miała kolkę.
Ojciec Marcina był zły. Kiedyś Magda usłyszała przypadkiem ich rozmowę.
- Mamy swoje lata, chcemy mieć spokój - mówił mężczyzna podniesionym głosem - chodzi, kręci się , wiatr robi, nie pilnuje dziecka, płacze i płacze! Co za matka! Nawet jej nakarmić nie potrafi!
- Ciiii, daj spokój, daj spokój - uciszała go żona.
- Co daj spokój? Nawet własnym dzieckiem się nie potrafi zająć!
Magda połykała łzy...Nie chciała się denerwować..Jeszcze starci pokarm i co będzie?
Mąż wspierał ją jak tylko potrafił, ale i on musiał w kółko wysłuchiwać wyrzutów.
- Czy ona nie mogła tego wczoraj zrobić? Miała czas wieczorem, przecież nie pracuje! - matka nie ukrywała już swojej irytacji.
- Mamo, przecież wiesz, że Kasia miała kolkę. Trzeba było ją uspokajać...
- Nie bądź taki wyrozumiały, jesteś zbyt mało wymagający, Marcinku. Ty pracujesz, musisz się wysypiać, ona jest w domu, nie pracuje!
- Mamo, nie mów tak o Madzi! Stara się, jest bardzo dobrą matką, dba o Kasię! I nie mów o niej "ona", ma imię!
- Tylko jej bronisz. Ona cię całkiem okręciła wokół palca! Opamiętaj się! Ona robi z tobą co chce!
- Mamo, w takim razie nie mamy o czym mówić...
Atmosfera stawała się coraz bardziej przykra. Oliwy do ognia dolewała Hania, żona Zbyszka, która naraz zapałała miłością do teściów i zaczęła składać im wizyty...
- Jesteście starsi, należy wam się spokój, prawda Zbychu? - zwracała się do męża.
Kasia właśnie "podeptała" roczek. Zupki, nocniczek, pranie, szczepienia, wizyty kontrolne, przeziębienia, katarki, kaszelek - to było teraz życiem całym Magdy...Oczywiście Marcina też, ale...Był już bardzo zmęczony...Wychuchany chłopak nie potrafił poświęcić się aż tak bardzo swemu niespodziewanemu ojcostwu, choć maleńką kochał. I kochał żonę...
Upłynęły już trzy lata...Młodzi mieszkali nadal u rodziców Marcina. 
Ojciec ze złością zamykał się w pokoju, matka coraz mocniej się wtrącała...
- Czy ona nie może uspokoić tego dziecka, płacze i płacze..Dlaczego tak płacze? Może jest chora?Znowu wczoraj zabrudziła kuchnię zupą! Powinna sprzątać po sobie! A prać można w sobotę!
- Mamo, przecież wiesz, Kasia się brudzi, ciągle jest fura prania...
- Chyba może przypilnować dziecka, żeby się nie brudziła? Ja miałam was dwóch, zawsze byliście czyści! 
- Kiedyś to było kiedyś, teraz jest teraz - Marcin bronił żony jak umiał - a wiesz, ja zawsze chciałem jak inni, ty mi nie pozwalałaś...Ani na drzewo, ani po kałużach...
- No widzisz, wychowałam cię na człowieka! A jak ona wychowa swoje dziecko? No, nie chcę źle wróżyć!
- To jest także moje dziecko, a twoja wnuczka, wiesz, dziwię ci się...
- Tak, tak, ale ona powinna się nią zająć jak należy! - z irytacją konkludowała pani Irena. Nie dało rady ją przekonać. Marcinowi coraz częściej bywało bardzo przykro.
Aż pewnego dnia stało się coś, co zmieniło świat ich wszystkich...

Brak komentarzy: