środa, 26 lutego 2014

Ona - cz. III - Nowela Gruszki

Marcin wstał jak na niego grubo za wcześnie, tym bardziej, że miał dziś wolny dzień. Pracował w zmianach, do czego po ośmiu latach już zdążył się przyzwyczaić. Nawet było mu to na rękę, mógł sobie zawsze wyskoczyć gdzieś na jeden dzień. A czasem nawet na dwa.
To dziś - pomyślał. Miał wiele obaw, co do wizyty Magdy w ich domu. Wiedział jacy czasem dziwni i nieżyciowi są rodzice. Byli zdecydowanymi konserwatystami. Poważni, powściągliwi, zasadniczy i tradycyjni. W takim duchu wychowywali synów. Mało poświęcali im czasu na rozmowy, rozrywki, za to dzieci miały zawsze porządnie odprasowane spodnie, chłopcy byli czyści i zdyscyplinowani. 
Gdy starszy syn dorósł, prędko "urwał się ze smyczy" tego rygorystycznego konwenansu, jaki mu narzucano. Szybko się usamodzielnił, wyprowadził, potem poznał Hankę....
Młodszy Marcin jakoś miał skrupuły, choć i jemu trochę ciążyła nadopiekuńczość matki. Patrzył na to trochę przez palce, wiedział że matka bardzo go kocha i traktuje jak swojego jedynaka, z braku częstego kontaktu ze Zbigniewem. 
Marcin zwlókł się z łóżka i poczłapał do łazienki. Przez ten czas matka zdążyła zabrać mu pościel i "wyrzucić" ją na balkon "dla powietrza" - jak mawiała. Podlała też paprotkę i naszykowała śniadanie dla syna - wczorajszy chleb, grubo pokrojony, tak jak lubił i jajecznicę na maleńkiej patelni. Do tego jak zwykle sałatka warzywna, którą jej syn wprost uwielbiał. Wszystko to już czekało na stole, gdy umyty i ogolony Marcin wszedł do kuchni. Jadł jak zwykle, przy maleńkim stoliczku siedząc w kącie koło lodówki na stołku. Popatrywał z ukosa na matkę.
- Marcinku, na którą godzinę zaprosiłeś tę swoją...koleżankę? Bo wiesz, żebym wiedziała kiedy mam wstawić ziemniaczki...
Pani Irena planowała przygotować ulubione dania syna - rosół z makaronem domowej roboty, kurczaka duszonego, marchewkę z groszkiem. Na deser kompot z jabłek ze skórką z cytryny dla smaku, kisiel z soku z czarnej porzeczki (swojej roboty) i domowy torcik z kremem. 
Marcin w odpowiedzi mruknął coś pod nosem. Nie był zbyt euforycznie nastawiony na tę całą rodzinną imprezkę. Wiedział, że matka nie odmówi sobie przyjemności wypytywania "panienki" o wszystko...Cóż...taka była. Ojciec pewnie będzie sympatyczny, a przynajmniej takie zrobi wrażenie. Rzuci jakąś wojskową dykteryjką, będzie dbał o atmosferę...Znał to wszystko na pamięć. Rodzice żyli trochę obok siebie, ale zawsze dbali o zachowanie pozorów. Nie znosił tego, ale przez tyle lat zdążył się już przyzwyczaić...
O piętnastej miała przyjść ona..
Magda miała tremę przed wizytą. W zasadzie takie uczucie było jej do tej pory obce, w ciągu dwudziestu sześciu lat swego życia już kilkakrotnie "robiła" za narzeczoną. 
Pierwszy chłopak - Jacek traktował ją dość poważnie. To było pięć lat wstecz. Potem był Jan, Kazik, Wiesio, Zbyszek, Tolek (chyba), Maciek...Jeden nawet pierścionek przywiózł...Sławek bardzo chciał się z nią ożenić...Rozwiało się...
Bywała w domach różnych, przyjmowana przez krytycznie na nią patrzące mamuśki i siostrunie. 
Ale teraz...Jakoś tak...zależało jej by zrobić dobre wrażenie. 
Jak się ubrać? W spodnie, w spódnicę? Nie, założy sukienkę, do tego biżuteria...srebrna, tak srebrna...Jego rodzice są tradycjonalistami, więc...żegnajcie wielkie kolczyki z metaloplastyki z frędzlami! Żegnajcie plastikowe bransoletki!
Umówiła się z Marcinem, że przyjedzie po nią. 
- Pięknie wyglądasz - Marcin cmoknął ją w policzek, potem w usta. Wziął ją czule za rękę.
U rodziców byli punktualnie. Matka wyszła do boazeryjnego przedpokoju powitać gościa. Była niziutka, patrzyła na nią z uśmiechem, ale badawczo zza grubych szkieł.
- Proszę, proszę bardzo - poprowadziła do saloniku. Ojciec przywitał się całując dziewczynę w rękę.
- Jak to miło, jak miło...siadajcie - poprosił lakonicznie.
Jedli trochę w milczeniu, atmosfera nie była swobodna.
Potem troszkę się "rozkręciło".
- A pani mieszka na Mokotowie z rodzicami? - spytała matka. Potem już "poszły konie po betonie". Pytań było wiele, niektóre dość kłopotliwe. Ale ogólnie to w porządku. Rodzice Marcina nie "dali plamy", a i Magda sama była zadowolona z tych pierwszych, najtrudniejszych "kotów za płoty".
Potem bywała jeszcze wielokrotnie w tym domu, dość miłym, słonecznym, ale jakimś takim...Nie potrafiła niby niczego zarzucić tym ludziom, ale zawsze czuła ich wzrok na sobie, jednym słowem cały czas była pod obserwacją...I nie czuła się z tym najlepiej...
Kiedyś matka spytała ojca:
- No jak ci się widzi ta...koleżanka Marcinka?
Mężczyzna popatrzył na nią jakby się obudził z letargu.
- Ja z nią żył nie będę, tylko on. Jeśli się zdecyduje - stwierdził krótko po swojemu.
- Ale widać, że ona już nim kręci - westchnęła matka - nie powinni tak późno wracać z kina, on pracuje ciężko...Nic ona o tym nie myśli...I ubiera się tak...Nie jest już taka młodziutka! Te wielkie kolczyki, powinna założyć jakiś złoty wisiorek, złote kolczyki, byłoby porządnie...A nie jakieś piórka, frędzelki...Spódnica długa...Jak u gęsiarki...Ale co mnie to obchodzi? - zakończyła pytaniem w przestrzeń swoje wywody.
- No właśnie - kwaśno skonkludował ojciec.
A im było ze sobą coraz lepiej...
Było im dobrze, choć Magda nie miała lekkiego charakterku, o nie. Lubiła czuć swoją przewagę i stawiać na swoim. Jakakolwiek odmienność zdania wywoływała falę jej irytacji...Marcin ustępował jej dla świętego spokoju. Zresztą..aż tak mu to nie przeszkadzało...
Po pół rocznej znajomości chłopak powiedział:
- Chciałbym żebyś została moją żoną.
Powiedział to tak zwyczajnie i naturalnie. Bez patosu, bez zbędnych emocji...Tak jakby powiedział każde inne wyrażenie swojej woli np. chciałbym zjeść teraz truskawki albo chciałbym byśmy jutro poszli do kina..
Ot i już. 
I były cudne kwiaty kupione w kwiaciarni na Wilczej - najlepszej w Warszawie. Wiązanka dla niej i dla jej matki...I był piękny, skromny pierścionek złoty z cyrkoniami...
Oświadczyny z klęknięciem na kolano i łzy szczęścia w jej oczach...
Potem wszystko zaczęło toczyć się jak z równi pochyłej...Szybko, coraz szybciej...
Razem - nauki przedmałżeńskie. Razem zakupy - garnitur dla niego, dla niej suknia z welonem...I białe, troszkę sztywne pantofelki...


 

Brak komentarzy: