wtorek, 25 lutego 2014

Ona - cz. I - Nowela Gruszki

- Marcinku, co ty tak w tym domu siedzisz? Wyszedłbyś gdzieś...A co czytasz? - matka nachyliła się nad dwudziestoośmioletnim synem. Marcin spojrzał znad książki z lekką irytacją...Kochał matkę, ale strasznie była wścibska, nie dawała mu chwili oddechu...Wszystko chciała wiedzieć...Nie, żeby miał jakieś wyjątkowe tajemnice, ale lubił mieć tylko swój ogródek, do którego nikt nie miał wstępu, nawet ona. Tym bardziej ona...
- Złościsz się na mnie? No nie złość się...Popatrz, masz znów plamę na koszuli, zdejmij, wypiorę.
- Mama da już spokój, potem! - Marcin był zły.
Matka nie odpuszczała.
- Ktoś dzwonił do ciebie..Jakiś kolega chyba. A może z pracy? Miał taki młody głos. Kto to mógł być?
- Kiedy?
- Jak byłeś w kiosku.
- No i co?
- Pytałam, jakiś chyba Paweł? Znasz takiego? Spytałam co przekazać, ale nic nie chciał powiedzieć..Kto to jest ten Paweł? - matka pytała i pytała...To było wprost nie do zniesienia czasem.
- Kolega - odpowiedział sucho Marcin.
- Jaki kolega? Skąd się znacie? - pani Irena nie chciała zakończyć dochodzenia.
- Z pracy.
- Ciekawe co chciał. Powiedziałam, żeby jeszcze zadzwonił...Zobacz Marcinku, zobacz, ile kurzu na parapecie...Zetrę..
- Po co? Czy mama może później? - chłopak nie chciał jej urazić. Przecież to była jego matka. Z ojcem mu jakoś było nie po drodze...Ojciec był małomówny, szybko wpadał w gniew. Zamykał się w swoim "sanktuarium" - tak Marcin w myślach nazywał jego maleńki pokoiczek w ich M-4 na warszawskim Żoliborzu. Była to mini izba pamięci narodowej. Na ścianie stara mapa Polski, dalej zdjęcia w dębowych ramkach w kolorze sepii. Na centralnym miejscu - "ołtarzyk" z portretem "Dziadka Marszałka" - Piłsudskiego.
Marcin starał się nie wchodzić ojcu w drogę po kilku awanturach o byle co...Jego tatko był pedantem, w przeciwieństwie do syna. Wszystko musiało leżeć na swoim miejscu pod odpowiednim kątem. Były wojskowy, nie ma się co dziwić...
Marcin był jego drugim dzieckiem, urodzonym późno, taki wyskrobek...Ojciec miał ponad 50 lat, gdy na świat przyszło to dziecko...przypadku...Nie był dumny, ot przyjął syna bo musiał...Chciał już spokoju, niczego więcej, a nie pieluch suszących się na sznurku w łazience i ciągłych wrzasków niemowlaka...
- Marcin, zobacz jakie masz brudne okulary. Dlaczego sobie nie wytrzesz? 
Marcin popatrzył na matkę znad zamglonych z lekka szkieł. Był do niej bardzo podobny. Jak to mówią "zdarta skóra" - ten sam kształt głowy, nosa, ciemne oczy, wypukłe czoło...Sam widział podobieństwo...Jego o dziewięć lat starszy brat dawno się wyprowadził. Ożenił się z rozwódką, z córeczką. Nie było to po myśli jego rodziców...Inaczej widzieli życie ich starszego, wybitnie uzdolnionego, wykształconego syna...Ale cóż, dzieci nie zawsze dokonują wyborów , które podobają się ich rodzicielom...W domu został tylko Marcinek. Oczko w głowie mamusi...
Od małego wychowywała go sama. Tylko i wyłącznie. Ojciec nie brał udziału w opiece nad drugim synem, który cały czas był w cieniu pierwszego - wyczekiwanego  Zbyszka...Zbigniew to, Zbigniew tamto...Ojciec zawsze mówił o swoim pierworodnym z największą czcią. Nawet teraz, gdy już tu nie mieszkał, ten niebawem dobiegający czterdziestki, poważny mężczyzna bez cienia uśmiechu, był dla niego bogiem....Skończył studia na Politechnice Warszawskiej, miał autorytet...Ale zawsze w dystansie i do matki i do ojca. Nie dopuszczał by mieszali się w jego sprawy, każdy temat "ścinał" krótkim: ale to nasza sprawa! Nasza - jego i Hani...A rodzicom wara od tego! Zresztą...rzadko bywał, miał swoje sprawy, pracę, rodzinę i...bardzo wymagającą żonę, która nie bardzo lubiła swoich teściów, którzy jej nie akceptowali.
Z zamyślenia wyrwał Marcina głos matki, przeciągły, jękliwy...
- No dobrze, już dobrze, chyba nie bardzo mnie lubisz ostatnio - matka zrobiła żałosną minę.
Nie lubił tej miny. Zaraz nastąpi stek wyrzutów pod jego adresem...Wiedział, że matka harowała ciężko, pracowała w tym swoim biurze, biorąc ponadto prace zlecone, często stukając na wysłużonej maszynie do trzeciej w nocy. Całe gospodarstwo było na jej głowie. Przy mocno okrojonym budżecie rodzinnym, mocno się musiała nagimnastykować, by zaoszczędzić parę groszy. A gospodyni z niej była nie lada! Potrafiła z niczego przyrządzić bardzo smaczne posiłki. Piekła oszczędne ciasta, robiła domowe pierożki, kluski, ponadto sprzątała, prała prasowała...W wolnych chwilach, które przeznaczała na oglądanie ulubionego serialu o niewolnicy Isaurze, dziergała serwetki niciane. Wtedy w rękach szybko migało jej małe srebrne szydełko...
Mieli ładne , słoneczne mieszkanie na Żoliborzu, trzy pokoje, widna kuchnia. Wychuchane, wydmuchane przez matkę, wszędzie widać było ślady jej ręki...Meble były skromne, ale dobrze utrzymane, szafa z lat 60-tych z ułożoną w idealnym porządku na półkach śnieżnobiałą bielizną pościelową. Obrazy na ścianach, fotografia z siostrą pani Ireny - mieszkającą na stałe w Kanadzie. Duży stół na wysoki połysk, a jakże i serwantka w tym samym kolorze orzecha. Za szkłem kryształowe kieliszki, a wszędzie serwetki niciane, przepiękne, misterne jak pajęczyna, wyrób pani domu. Zresztą pani Irena potrafiła wszystko i każda praca nabierała kształtu w jej małych, pracowitych rękach. Marcin lubił patrzeć na matkę, gdy mieszała coś w starych , emaliowanych, idealnie czyściutkich garnkach, stojących na wysłużonej gazowej kuchni...Nigdy nie miało prawa nic wykipieć, jeśli tak się zdarzyło, matka natychmiast chwytała za gałganek, wycierając kuchnię szybkimi, zamaszystymi ruchami, nie wyłączając gazu i nie zdejmując garnka z palnika. Porządek być musiał, w zlewie nigdy nie walały się brudne naczynia, a srebrzyste komory  wycierane były zawsze do sucha, każda kropelka wody była natychmiast wchłaniana zawsze przygotowaną suchutką ściereczką wiszącą w dyskretnym miejscu pod zlewem.
Ten idealny porządek matka czasem przypłacała niewyspaniem i zdrowie już nie było to...Miała grubo po sześdziesiątce...
Brała na siebie wiele, bardzo wiele...I nigdy nie okazywała zmęczenia...
Dlatego Marcin starał się załagodzić sytuację.
- Mamo, a ciocia Marysia przyjdzie na imieniny ojca?
To krótkie pytanie wywołało od razu zmianę nastroju matki. Jakaś fala ciepła odbiła się na jej twarzy, aż kobieta rozpromieniała.
- Przyjdzie, przyjdzie, razem z Romanem, oboje przyjdą. Pytali się o ciebie i o Zbychów...Dawno u nas Zbyszek nie był...To przez nią! Przez Hankę! Zmienił się bardzo przy niej!
Rodzice nie mogli zaakceptować swojej synowej, choć pięć lat już minęło od  ślubu Zbyszka, a Anetka, córka Hanki z pierwszego małżeństwa, była już w drugiej klasie podstawówki...Nigdy nie uważali jej za swoją wnuczkę, choć witali małą zawsze dość serdecznie. Ale do synowej zachowywali dystans. Nie mogli jej darować, że tak omotała ich syna, a teraz ma go pod pantoflem i ich pierworodny musi tak tańczyć jak mu żona zagra.... 
Matka całą miłość teraz przelewała na swoje, "deczko" już wyrośnięte drugie dziecko...
- No to sobie czytaj, czytaj... - kobieta jeszcze tylko podlała wielką paprotkę w pokoju syna - znów ma za sucho - mruknęła pod nosem.
Wyszła z pokoju. Marcin spokojnie wrócił do lektury. Czytał o Piłsudskim. Zawsze pasjonowała go historia.
Nie podzielał jednak uwielbienia ojca dla tej postaci...Odnalazł w jego życiorysie wiele ciemnych stron. Nawet ten stosunek do Marszałka różnił jego i ojca, w zasadzie różniło ich wiele, bardzo wiele...
Marcin lubił czytać, lubił słuchać muzyki...Był trochę samotnikiem. Taki "niedzisiejszy" z niego człowiek, wiedział o tym...Czasem na imprezę jakoś poszedł, jak z musu...
Do kobiet nie miał szczęścia. Co jakąś poznał, to zawsze niewypał. Albo to nie było to albo dziewczyna  z nim zerwała , choć na ogół przyjmował to...z ulgą...Te dziewczyny jakoś mu nie pasowały. Jakieś takie...puste...
Czy był szczęśliwy? W jakiś sposób miał tę swoją małą stabilizację...Poczucie bezpieczeństwa w dużym stopniu zawdzięczał matce. Ona go opierała, prasowała mu spodnie, układała w szafie rzeczy...Wiedział, że go bardzo kocha, nawet chyba za bardzo...Oplatała go tą swoją miłością jak powój, nie dając mu oddechu, samodzielności...W swoim wypytywaniu się o wszystko była czasem wręcz męcząca i natrętna...A on był za słaby by protestować...Charakter miał po niej, łagodny.
Pracę załatwił sobie niezłą, zarabiał wystarczająco, czasem brał zlecone...
Bywało, wsiadał w pociąg i sobie jechał gdzieś w Polskę, to do Kielc, to do Krakowa, to do Wrocławia..tak jakoś go gnało...
Zwiedził też trochę świata, ale tylko kraje naszych sąsiadów. Matka nawet chciała zabrać go do Kanady, mieli tam dużo rodziny, ale jakoś się nie kwapił... 
Czasem sobie myślał, że chciałby kogoś poznać...Kto lubiłby jak on książki, muzykę...Kto by z nim podróżował...Kto czekałby na niego z ciepłą zupą w miłym domu...
Jednym słowem, miał już swoje lata i chciał mieć kogoś tylko dla siebie...Kto by kochał jego i kogo też on by pokochał...
Ale na razie było jak było. Praca, matka, czasem awanturka z ojcem, znów praca, jakiś wyjazd, prace zlecone, imieniny, ciotki...
- Marcin, kiedy ty się w końcu ożenisz? - pytały ciocie, klepiąc go po ramieniu. 
- Marcinku, a masz kogoś? Jak wujo miał twoje lata, to jużeśmy dwoje dzieci mieli! - ciocia Marysia zaśmiała się jak z dobrego żartu.
Matka robiła dobrą minę do złej gry. Jakby miał tak wylądować jak Zbyszek, to lepiej już jak jest tak jak jest - myślała.
Pewnego dnia koledzy zaprosili Marcina na bibkę. Tam poznał ją.
Nie była ani ładna, ani brzydka. Popalała papierosy i trochę za dużo wypiła, tak, że szybko się dogadali. On był nieśmiały, ona dość wyluzowana. Alkohol zrobił swoje.
Ale miło było w sumie...
Umówili się już na drugi dzień. Zadzwonił do niej do pracy. I tak się zaczęło....




Brak komentarzy: