wtorek, 25 lutego 2014

Ona - cz. II - Nowela Gruszki

Miała na imię Magda. Nie, nie była pięknością, ale...O takich kobietach się mówi: miała w sobie to coś.
Była jak kolorowy ptak. Rozchichotana, rozedrgana, radosna..Pociągająca tą swoją promienną, beztroską, rzucającą się w oczy swobodą okazywania uczuć...
Zachowywała się jak dziecko i jak u dziecka widać było ciągłe zdziwienie w oczach koloru orzecha. Nie była już nastolatką, miała 26 lat. Ale odmładzała ją ta cała energia, ruch, barwa...I ta ciągle uśmiechnięta twarz...
Marcin był oczarowany. Chyba pierwszy raz w życiu, tak naprawdę. Fascynowała go ta jej żywiołowość, ta szczerość, całkowity brak udawania...I zmienność.
Mówi się: kobieta zmienna jest jak pogoda. Magda była zmienna jak pogoda w Tatrach...Może dlatego, że kochała Tatry...Czasem znienacka zapadała w stan melancholii, zadumy jakiejś..Twarz , najczęściej promieniująca, stawała się naraz stężała, smutna, zamyślona...Jak maska. 
Przerażały Marcina te jej stany melancholii, patrzył wtedy na nią z troską i...trochę nawet ze strachem. Ale po jakimś czasie to mijało i znów była jak przedtem. Szarpała go za rękaw, łapała za rękę i chciała z nim biec...nie wiadomo gdzie...
- Gdzie biegniemy? - sapał zdyszany.
- Biegniemy szukać miejsca gdzie jest horyzont! - odpowiadała zanosząc się perlistym śmiechem dzwoniącym w powietrzu jak czarodziejski dzwoneczek wróżki...
Nie wiedział, czy ją kocha...Nigdy nad tym się nie zastanawiał zresztą. 
Wiedział, że jest szczęśliwy, gdy jest przy nim, a tęskni, zaraz po rozstaniu...Chciał na nią patrzeć, chciał słuchać jej głosu...
Gdy wieczorem odprowadzał ją do domu, czuł , odchodząc, jakby tracił coś cennego...Jechał więc do domu, długo nie mógł zasnąć bo myślał, marzył, planował.
Następnego dnia szedł do pracy i zaraz do niej dzwonił, choć na kilka minut chciał być z nią, przynajmniej słysząc jej niskawy , ciepły głos...
Magda pracowała w biurze jako sekretarka, nie można było jej przeszkadzać...
Chodzili do kina, do teatru, do kawiarni, czasem na spacer...
Były między nimi pocałunki, ale nic więcej...Marcin nie ośmieliłby się...Była dla niego bóstwem. 
Co prawda to "bóstwo" robiło wszystko, by go nieco...zachęcić, szczególnie w trakcie romantycznych spacerów przy księżycu, ale....Gdyby mógł, wybudowałby jej ołtarz..
Po dwóch miesiącach chłopak wiedział że to jest właśnie to, o co mu chodziło...Uczucie stawało się coraz głębsze i bardziej drążące duszę.
Na ławeczce w parku, pośród rosnących w tym miejscu tui, po kolejnym tego dnia namiętnym pocałunku, powiedział:
- Chcę, żebyśmy byli razem.
- Ja też - odpowiedziała ona krótko.
I już. Stało się. 
Następnego dnia zaprosił ją do domu...Na sobotę...Chciał jakoś przygotować matkę,  ojciec zawsze był w domu...Zresztą... wizyta nie była aż taka oficjalna...Ot lekki rekonesans. Próba...
Ciekawe, jak zareaguje matka... - Marcin trochę się niepokoił...
Rodziców Magdy zdążył już poznać. Wcześniej odwiedzał kilkakrotnie ją w domu, było spokojnie i miło...
Miała sympatycznych rodziców. Ojciec, pan po pięćdziesiątce, przywitał go miło, matka, niewysoka kobieta o, jak u córki, ciemnych oczach, również wydawała mu się szczerą i prostolinijną...
A teraz u niego...Dziś piątek...Trzeba powiedzieć...W końcu.
To miało być w sobotę...Nie mógł się doczekać...
- Mamo, przyjdzie do mnie...moja dziewczyna..- zagadnął.
- Nie mówiłeś Marcinku, że masz dziewczynę! Chociaż te twoje wyjścia...Myślałam, że z kolegami się umawiasz - powiedziała matka z nutką pretensji w głosie.
- Mam. I zaprosiłem ją na sobotę, na obiad...
- To teraz mi dopiero to mówisz? Trzeba będzie coś...I ojcu trzeba powiedzieć!
- Mamo, spokojnie, to normalna wizyta...
- Może zaprosimy ciotkę Marysię z wujem?
- Mamo, po co? Bez przesady...
- No wiesz, jak mogłeś ukrywać to przede mną? Jak ma na imię? Gdzie ją poznałeś? Gdzie mieszka? - matka zadawała pytania z szybkością karabinu maszynowego.
Tego właśnie Marcin się najbardziej obawiał...Tej jej natarczywej niedelikatności...
- Mamo, ona ma na imię Magda...Ale wiesz...na razie to nic..poważnego - skłamał z ciężkim sercem..
- Jak to?A ja już myślałam...No dobrze, już dobrze...Idę do sklepu, trzeba coś...
 Następnego dnia była właśnie ta sobota....


Brak komentarzy: