środa, 9 kwietnia 2014

Lusia cz. II

     Studniówka była dla niej totalną klapą. Nie dość, że nie tańczyła ani razu ze Zbyszkiem, to jeszcze doczepił się do niej ten krasnal klasowy Sławcio...Snuł się za nią jak cień. Deptał jej po piętach. Dosłownie i w przenośni.
     Już dawno zwróciła uwagę, że gapi się na nią...Siedział w pierwszej ławce i praktycznie przez cały czas, kiedy to było możliwe, przodem do niej, a tyłem do tablicy. Głupek!
     Zresztą...może na nią, może nie na nią...I tak było jej wszystko jedno. Sławek był pół głowy niższy od niej, miał okulary i w ogóle nic ciekawego! Nawet nie pomagało to, że doskonale znał matematykę. Pajac i tyle!
     No, ale nie wypadało nie zatańczyć jak ją prosił...A prosił ją stanowczo zbyt często!
I jeszcze potem te pamiątkowe zdjęcia, na których dziwnym trafem, zawsze gdzieś w tle się znalazł! Jego twarz jak jakaś rozmazana zjawa a to z prawej, a to z lewej jej strony, straszyła z fotek! Pfe!
      Mijały dni...Niedługo matura. Lusia język polski miała opanowany znakomicie. W zasadzie nawet nie musiała się uczyć, lubiła literaturę w każdym wydaniu, wiersze, prozę, Pozytywizm, Romantyzm, międzywojenną...Nawet tę odrodzeniową...I wszystko jakoś tak samo wchodziło jej w głowę...
       Choć nigdy nie uczyła się wierszy ani cytatów, potrafiła nimi sypać jak z rękawa, czy to Kochanowski, czy Pasek, czy Mickiewicz czy Wyspiański...
Za to matematyka...Tragedia!
Mało, że tragedia, pełna porażka, horror, kamieniołomy, syzyfowa praca....
      Nie zdam, nie ma najmniejszych szans! - myślała Luśka z przerażeniem...Z tego wszystkiego nie mogła jeść i zrobiła się jeszcze bardziej podobna do patyczaka, jednego z tych hodowanych w biologicznej pracowni, w akwarium...Patyczak albo pająk!
     Matematyka ma to do siebie, że nie można się jej specjalnie nauczyć! Wyryć regułki, formułki, wzory, owszem, ale logiki i konstrukcji, to już nie za bardzo...Można ostatecznie ćwiczyć, przerabiać setki zadań, ale...
      Jednym słowem Luśka miała wstręt do matemartyki i ani myślała ślęczeć nad nią , tym bardziej, że była święcie przekonana o bezcelowości tego zajęcia, nawet gdyby...
     Jak ktoś głąb, to głąb - wymyślała sobie w duchu rozgrzeszając się z wszelkich prób wysiłku i załamywała się coraz bardziej....
      Do głowy przychodziły jej różne, czasem głupie pomysły...
Może by tak zachorować na maturę z matmy - myślała w panice...Tylko...co to da? Może i da - odpowiadała sobie od razu - podobno ci, co piszą w dodatkowym terminie mają łatwiejsze...
Gdzieś cztery tygodnie przed maturą zachorowała naprawdę. Zapalenie oskrzeli...
Fatalnie. 
      Jakoś po kilku dniach jej choroby zadzwonił telefon...
- Do ciebie - powiedziała lakonicznie mama.
- Kto? - spytała Lusia z przestrachem. Nieczęsto zaszczycano ją telefonami. Nie była bardzo towarzyska.
- Chyba jakiś kolega z klasy, przedstawił się Sławek jakiśtam - mama nie była ciekawska, dyskretnie wyszła z pokoju...
- Słucham - zaczęła niepewnie Lusia.
- Cześć. Mówi Sławek. Wiesz, dzwonię do ciebie bo...ciebie nie ma...
- Jak to nie ma, jak jestem? - burknęła niezbyt przyjemnie Lusia. 
- W szkole cię nie ma...Powtórki są organizowane z matematyki, a ty... - Sławek był trochę zbity z tropu.
- Chora jestem, nie wychodzę - wykrztusiła dziewczyna nosowym głosem.
- No tak...Ale dobrze by było...To znaczy...Wiem, że..nie lubisz się z matematyką za bardzo, a matura zaraz - wykrztusił Sławek.
- Nie lubię i zdać nie mam zamiaru - Lusia jakby chlipnęła przez słuchawkę.
- Nie mów tak. Musisz zdać. Musisz! - chłopak ton miał zdecydowany jak nigdy.
- Nic nie muszę! Daj mi spokój, chora jestem - rozpłakała się Lusia.
- Dobra. Jestem u ciebie za dwadzieścia minut. Pouczymy się razem - raczej stwierdził niż zaproponował kolega.
- Taaaaa????
- Tak. Podaj adres!
- Teatralna 7 m. 43 - Lusia sama nie wiedziała, jak to się stało, że zgodziła się na taki układ. Chyba było jej już wszystko jedno...A może trzeba jej było właśnie tego kategorycznego postawienia jej przed faktem?
     Sławek był po 20 minutach obładowany dwoma zeszytami, książką i zbiorem zadań...
Luśka nie czuła się zbyt dobrze, kasłała, ale nie miała gorączki. 
I tak rozpoczęła się nauka. Wspólna, na początku mało efektywna, później było coraz jaśniej w głowie lusinej...
      Sławek okazał się wspaniałym wykładowcą i nauczycielem. Miał do niej tyle cierpliwości. No i potrafił ją zachęcić do wysiłku. Gdy tylko coś jej się udało, wychwalał ją pod niebiosa!
I Luśka powoli "wychodziła na prostą", ze zdrowiem także.
Okazało się, że wcale nie jest takim znów "głąbem" tylko po prostu typowym matematycznym leniem. 
      Trzeba też przyznać, że niespodziewanie zmienił się jej stosunek do kolegi...Zauważyła, że wcale nie jest taki nieciekawy i...ma bardzo ładne oczy, które czasem odsłaniał przecierając szkła okularów...
     Nigdy przedtem nie widziała tych jego granatowych oczu tak z bliska...
Miał też piękne ciemne brwi, które...dodawały mu męskości - to stwierdziła z zaskoczeniem pewnego dnia. Słyszane rzeczy! Taki krasnal!
     Potem to już była matura.
No, bez cudów i rewelacji, ale Lusia miała przynajmniej komfort czystego sumienia. Starała się.
Na wyniki czekali z drżeniem serca.
Oczywiście Sławkowi poszło znakomicie. Geniusz matematyczny!
     Ale widać było, że bardzo martwił się o swoją "uczennicę". Zdawał sobie sprawę, że choć włożył tyle wysiłku, poświęcił jej tyle swojego czasu, pewnych rzeczy nie dało się odrobić...Stąd był niespokojny, czekał przygryzając dolną wargę na wyniki...
W końcu wywiesili!
       Sławek - piątka, Lusia - trójka! 
Ufffff!!!!!
Powietrze z nich zeszło...
     Lusia miała w oczach łzy szczęścia...Już po wszystkim...
Nawet nie wiedziała kiedy, znalazła się w ramionach Sławka...
Nawet nie wiedziała kiedy, jej usta znalazły się na jego policzku...
- Dziękuję ci, to dzięki tobie - wyszeptała z wdzięcznością.
- Eeeee tam - Sławek był wzruszony i jakiś taki...speszony...
- Zapraszam cię pod kaktusy na...lody, ciacha, co chcesz! - Lusia kipiała w euforii..
- Ale nie musisz...Nie musisz mi się odwdzięczać...Przecież wiesz...Ja bym wszystko dla ciebie...- wykrztusił Sławek.
- Nie muszę, ale chcę! - Lusia nieśmiało wzięła go za rękę...
      I co nabardziej zaskakujące dla niej samej, poczuła jak mocniej bije jej serce...
Poczuła też jakąś taką serdeczność do tego krasnala, jakąś tkliwość, wzruszenie i... sama nie wiedziała kiedy, pocałowała go mocno w usta, a on odwazjemnił jej pocałunek.
A zrobił to tak czule, jakby na ten moment czekał całe życie...







1 komentarz:

Lesio krosta pisze...

Nie no ...
Normalnie Love Story Ci wyszło !...

Ale trzeba było bardziej udramatycznić.
Np. Lusia mogła zachorować na rzadką i egzotyczną chorobę,
a Sławek musiałby jeździć na koniec świata
po jakiś korzonek uzdrawiający ...