wtorek, 30 lipca 2013

Ostry dyżur

Jak to mawia niejaka Alutka z serialu "Rodzina zastępcza": FASCYNUJĄCE!!!!!
Co? Ano...życie.
Dziecko mi zachorowało na oczko. Oko spuchnięte jak bania. Ano.
Wiem jak to teraz z lekarzami, więc najpierw domowych sposobów próbowałam: rumianek, maść którą kiedyś miał przepisaną przy podobnych objawach.
Doba minęła, nie widać poprawy, opona jak się masz Wiktor!
Mamusię serduszko boli, do lekarza więc trzeba.
Dzwonię ja od rana do przychodni - wiem, terminy są - sześć tygodni, ale ja mam metody ubłagawcze opracowane. Jestem jako ten Rejtan, kładę się pod gabinetem i wymuszam deklarację przyjęcia! Niestety, trzech lekarzy i..trzech na urlopach. Ale fajno, ale wesoło!
Wiadomo, pogoda, wszyscy chcą kości wygrzać, a ja się CZEPIAM.
Dzwonię do tych co mają umowy z NFZ, no bo co to, kurcze blaszka, z jakiej paki mam płacić jak składki płacę - albo urlop, albo za pieniądze (100 zł) - ale za to termin.... na połowę sierpnia...
No i kicha.
Ot, nasza polska rzeczywistość! Trzeba mieć zdrowie, żeby chorować!
Ostry dyżur OKULISTYCZNY. Czerniakowska. Kawałek jest. Dzwonię.
Dodzwoniłam się nawet, ale przez telefon to nic się nie załatwi, trzeba przyjechać osobiście.
Dzieciak zmęczony po robocie, ano myślę, pojadę kolejkę zająć.
Pojechałam. Wchodzę. Tłum się kłębi na krzesełkach pod ścianą.
- Kto z państwa ostatni do okulisty? - pytam. Pokazali na szary koniec. Zajmę sobie - myślę - a potem...zobaczymy. Pytam jakąś, wyglądającą RZETELNIE, kobitę co i jak.
- A która z pań ostatnia? - pytam ponownie, trochę nieprzytomna, bo upał dziś niemiłosierny.
- Ja, mówiłam przecież! - skrzekliwie odzywa się staruszka obok w białej eleganckiej bluzeczce pachnącej duszącymi perfumami. A potem jeszcze gderliwie mruczy pod nosem - wołam, trąbię, że ja, to nie słyszy! To było o mnie.
I jeszcze coś gniewnie burczy.
Ano, dostało mi się.
- Długo trzeba czekać - wzdycham.
- W przychodni czeka się dwa miesiące, tu i tak dobrze! -gdera dalej "biała"staruszka.
Straszna baba - myślę - pewnie ma gdzieś, że ostry dyżur dotyczy tylko nagłych przypadków...Ona chyba nie "nagły przypadek" bo coś pyszczy za bardzo...
Zajęłam kolejkę i jadę po syna..
Niestety, nie udało się. Troszkę czasu zeszło, kolejka przeleciała.
I znów na końcu jestem. Inni ludzie, nikt mnie nie pamięta. Umówiłam się z dzieckiem, że mu zajmę, jak będzie dochodzić, zadzwonię by podjechał.
Obok dziadek. Coś tam go zagadnęłam i zaczęło się.
Lubię rozmawiać z ludźmi, ale...
Dziadziuś , lat siedemdziesiąt dwa, był wyjątkowo wygadany.
Zaczęło się od jego kłopotów z nowotworem. Ano, musiałam wysłuchać szczegóły badania. Na ten organ męski.
- Mnie wyszło 5,9! Lekarz powiedział, że to nie szkodzi. Jak nie szkodzi , jak norma do 4,0 - oburza się dziadziuś.
- A co to za badanie? - pytam beznamiętnie.
- Psa! No i poszedłem do innego, taki wojskowy, bardzo dobry, za darmo było. I on tak popatrzył, popatrzył, zlecił inne badanie i wyszło. Było coś. Widzi pani jak to jest? A tamten powiedział, że tak może być! Jacy to są lekarze. Potem szpital, wojskowy, na Szaserów, wie pani gdzie..Na oddział mnie przyjęli, tam był obok mnie na łóżku Zbyszek , dziesięć lat młodszy, inżynier, żona piękna kobieta, do Kwaśniewskiej podobna, dzieci, pani sobie wyobraża on miał 13!
- O!
- Taki młody człowiek, pięćdziesiąt pięć lat tylko miał, pani sobie wyobrazi, a mój znajomy, artysta malarz, pięknie malował, pięknie, coś wspaniałego, wszystko pani by namalował, portrety, święty obraz, pejzaże, martwą naturę, no wszystko, to już trzy lata jak ziemię gryzie na tę prostatę. I to nie ma żadnych objawów, żadnych, to z krwi, proste badanie, psa, pamięta pani, PSA, to skrót od angielskich słów, nie od łacińskich, psa, niech mąż się zbada. Wszyscy myślą, że to ten przerost gruczołu krokowego, a to nieeee - machnął ręką staruszek - to nie to, to co innego, ale trzeba się badać, trzeba...A bo wie pani - nachylił się nade mną protekcjonalnie - najwięcej nowotworów to mężczyźni w jądrach mają. Młodzi ludzie...Dwadzieścia dwa lata chłopak był, z narzeczoną, jak ona płakała, jak płakała...
Powoli robiło mi się gorąco, czułam zawrót głowy....
Ale to był dopiero początek.
Potem były szczegóły operacji usunięcia nowotworu laserem. Ilu lekarzy, jaką metodą, jak często kontrole  pooperacyjne, w którym szpitalu itd.
Dziadkowi nie zamykały się usta.
Miałam gazetę do czytania , "SHOW", nie skorzystałam...Nie było jak.
Potem było o operacji przepukliny.
A później o sprawdzaniu drożności żył. Jak to mu się wkuwali, ale mogło być jeszcze gorzej bo "pani kochana, najgorzej to przez pachwinę, trzeba jedenaście godzin leżeć bez ruchu, żeby ucisku nie było, bo krew się może rzucić". Następnie o krwotoku z nosa - tamponował Ukrainiec. Tak mi pięknie poskręcał, poskręcał te tampony, moment zatamował, tylko co rusz mi musiał skrzepy wyciągać - żywo monologował dziadziuś.
Zrobiło mi się słabo. Musiałam się napić wody.
Na poczekalni spędziłam około trzech godzin.
Po tym czasie wiedziałam już: na jakie choroby leczył się mężczyzna, jakie przebył operacje, jakie jego żona dziesięć lat młodsza, jakie schorzenia ma Jacek, lat trzydzieści dwa, jak mają na imię jego synowie, w jakim są wieku oraz gdzie pracują, czym się zajmują sąsiedzi, jak poznał swoją żonę, jak ciotka poznała swojego męża, ile metrów ma jego mieszkanie....
Trzy godziny, szmat czasu. Potem rozbolała mnie głowa i...pupa. To pierwsze od gadania staruszka, to drugie od siedzenia na twardym krześle. Wstałam by rozprostować kości. Dziadek też.
Ruszyłam do przodu korytarzem nie oglądając się za siebie. Skorzystałam z toalety, poczytałam plakaty. Zajrzałam do rejestracji. Potem do, zamkniętego już, baru i kiosku...
Trzeba wracać na miejsce...
Gdzie jest "mój" dziadek? - pomyślałam z niepokojem, rozglądając się.
Siedział już w innej grupie pacjentów. Z ożywieniem perorował o czasach gierkowskich w Polsce Ludowej...

Brak komentarzy: