poniedziałek, 8 września 2014

Aśka

      Na imię jej było Aśka, miała szesnaście lat i jeszcze nigdy nie całowała się z chłopakiem. A tak bardzo chciała!
Wszystkie koleżanki były już "po". Opowiadały z wypiekami jak to jest. Że "cudownie, po prostu cudownie"!
Ale jej to nie było pisane. Dlaczego?
Chyba była zbyt nieśmiała...
      Niektórym chłopakom się nawet podobała. Zabierali jej piórnik w szkole albo strzelali ze stanika. Takie szczeniackie zaloty. Ale miłe....
Ona zawsze reagowała głupio. Albo wcale.
     Raz jeden chłopak z klasy chciał od niej numer telefonu! Nawet fajny był, wysoki, miał lekko zarysowany wąsik i czarne włosy...Jacek mu było.
Tylko, że ona nie miała telefonu. Pech!
     Koleżanki to ją nawet lubiły. Z Jolką paliła papierosy w krzakach koło wierzby płaczącej. Z Elką siedziała koło śmietnika i obserwowała jak "Nocnik" wychodzi z klatki. Piękny był, wysoki, przystojny, było na co popatrzeć.
      Raz umówiła się z Jolką na podwórku. Poszły razem do budki po wodę mineralną i po coś tam jeszcze.
Gdy wracały, na podwórko podjechał na motorze on.
     Był sporo starszy. Miał wąsy i wspaniały tors atlety. Kolega Jolki. Skąd wytrzasnęła takiego "staruszka", nie wiadomo. Miała różnych kolesiów, niektórzy mieli nawet koło czterdziestki...
On miał na imię Czesiek. Staroświecko jakoś. Miał 26 lat.
- Wsiadaj, pojedziemy - rzucił sucho do Aśki.
Nie spytał czy chce, po prostu "wsiadaj" i już. Wsiadła. Dał jej kask i długo poprawiał coś koło jej uda....
Poczuła się głupio. Zrobiło jej się gorąco. Jak on śmie!
     Ale nie powiedziała nic. Serce jej drżało. 
Pojechali w pędzie. Nie wiadomo gdzie, ale to było nieważne bo najważniejsze było to, że przytulała się do męskich, muskularnych pleców.
      Skręcił gdzieś w bok, w małą uliczkę na peryferiach miasta.
Nie pytała gdzie jadą i po co...
- Muszę coś załatwić - stwierdził Czesiek stawiając swoją starą "maszynę" w zapyziałym, zachwaszczonym podwórku - chodź! - dodał rozkazująco. 
Poszła jak ciele.
      Stanął przy jakiejś budce. 
Budka miała drzwiczki zamykane na kłódkę. Otworzył je sprawnie jednym ruchem kluczyka...
     Oczom Aśki ukazał się maleńki jakby pokoik. Były tam półeczki, na jednej z nich stało małe radyjko tranzystorowe. Obok mały portret papieża  w plastikowej "złotej" ramce.
Centralne miejsce zajmował materac. Poduszka, koc.
- Siadaj, nie krępuj się! - zwrócił się do niej przycupnąwszy na brzegu legowiska.
- Ale po co? - spytała po raz pierwszy, z drżeniem serca.
- Nie bój się, siadaj...Co ty taka dzika? - zaśmiał się drwiąco.
Nie chciała być dzika...
    Czesiek wyciągnął z małej szafeczki flaszkę. I kieliszki. Dwa. 
Nalał. 
- Nie...ja nie...
- No co ty? Na rozgrzekę. Deszcz zaczyna kropić. Jak lekarstwo. Nie dziwacz. - przekonywał Czesiek.
Nie dziwaczyła. Wypiła. Jeden, potem drugi. Zakręciło jej się w głowie...Nie była zwyczajna...
     Potem już tylko zobaczyła jego twarz nad swoją, poczuła woń dobrych, męskich, zagranicznych zapewne, perfum i nie myślała już o niczym.
Wiedziała, że on jest jeden, jedyny na świecie.
     Płynęła czarodziejską łodzią po morzu. Najpierw morze było łagodne, potem rozpętała się burza....
A potem...Był ból...Podkurczyła nogi.
Czesiek usiadł w kącie. W półcieniu widziała jego mięśnie.
- Wiesz, ja jestem żonaty. Wpadłem. Moja żona ma na imię Zyta, mamy córkę. Chcę, żebyś wiedziała...
A jej cały świat zawalił się na głowę...


Brak komentarzy: