poniedziałek, 8 września 2014

Wojciechowscy

Wojciechowscy mieszkali na parterze jednopiętrowego, starego, drewnianego domu w pobliżu niewielkiego sosnowego zagajniczka. W  miejscowości...no nieważne zresztą....Pod Warszawą.
Zajmowali jedną izbę i kuchnię. Wychodek był w podwórku. W zimie można było tam zamarznąć w trakcie załatwiania potrzeby, w lecie wydzielał się stamtąd straszliwy fetor, a w dziurze aż roiło się od białych robali. Paskudztwo.
W podwórku stała studnia z pompą. Wodę nosiło się w wiadrach, a brudną wychlustywało na podwórze płosząc przerażone kury, którym nie raz się dostało! Uciekały z histerycznym gdakaniem.
Na podwórku rosły sosny, pod jedną ubodzy mieszkańcy sklecili prowizoryczną ławeczkę, można było siadać na niej o zmierzchu i wdychać woń maciejki rosnącej pod oknem tutejszych "krezusów" - Tucholskich.
Dalej, zaraz za komórkami znajdowały się małe działeczki co niektórych mieszkańców. Tam było całkiem przyjemnie, rosły słoneczniki, niektórzy posadzili nawet pomidory i ogórki. Zapach czosnku, cebulki czuć było z daleka. Mieszał się z wonią macierzanki, maciejki i jaśminu, ale nikomu to nie przeszkadzało...
Wojciechowscy byli biedni jak przysłowiowe myszy kościelne. A drobiazgu tam było, że ho ho. Chyba siedmioro czy nawet ośmioro...Trudno zliczyć, bo niektórym się pomarło. Na krwawą dyzenterię - jak mówiła Wojciechowska. 
A więc najmłodsza sześcioletnia Dorotka, potem Zbyszek - ośmioletni, dalej trzynastoletnia Marzenka, czternastoletnia Jola i najstarsza, szesnastoletnia Ewka.
Najładniejsza była ta Ewa, blondyna z długimi włosami i niebieskimi oczami. I już miała kawalera!
Czasem przesiadywała z nim pod domem, ale "stara" Wojciechowska często goniła ją za to i nie raz przylała jej pokrzywami po gołych nogach. Nie chciała by Ewka podzieliła jej los.
Irka, matka dzieciaków, zaszła w ciążę gdy miała piętnaście lat. Heniek nie chciał się żenić, był niewiele starszy, może miał z 17 lat. No, ale w końcu poszła do ślubu "z brzuchem". Był kremowy welon i zszarzała sukienka. Mirtu nie wpinała. Wstyd. Ale ważne, że się pobrali.
Zaraz też na świat przyszła Gośka. Ale zmarła jak miała rok. Na czerwonkę. Wtedy Irka się wycofała , a Heniek zaczął pić na fest. Nigdy nie stronił od kieliszka i "za kołnierz" nie wylewał, ale teraz to już prawie nigdy nie trzeźwiał tak całkiem. Fach miał dobry, był malarzem pokojowym. Co z tego,  jak co zarobił to przepił. Gdy wracał pijany, zaraz "brał się" do swojej baby. Bił , a potem...
Dzieciaki przychodziły na świat często...
Potem urodziła się Ewa. Potem jakieś następne - zmarło. Na to samo, co pierwsze.
Tym razem trafiła mała do szpitala, chyba ze dwa lata miała...Wtedy już urodziła się Marzenka, to matka nie miała głowy nawet rozpaczać. 
Lekarze mi dzieciaka zabili - mawiała biadoląc głośno...Pogrzeb był cichy. Po pogrzebie Heniek, jak zwykle się upił i Irka dostała swoją porcję.
Potem były następne dzieciaki. Heniek jak przychodził do domu na dobrych obrotach, nie patrzył.
Izba była jedna, prócz kuchni. Dzieci popatrywały z kątów jak ojciec bije matkę, a potem bierze ją w wilgotnej zatęchłej pościeli, a nierzadko gdzie bądź....
Irka wyschła na wiór, a głowa jej się trzęsła z nerwów. Nie chciała jednak mężowi "stawać okoniem" bo zaczynał już podnosić rękę na dzieci...
Często na schodach słychać było krzyki. Potem wszystko cichło. To Heniek widać zrobił "co jego" i zasypiał.
Dzieciaki latały po podwórku usmarowane, najczęściej bose. Rzadko dostawały od matki jakiś grosz i szły do pobliskiego "Konsuma" po ziemniaki czy chleb. Częściej jednak chodziły głodne. W lecie i na jesieni łaziły do pobliskiego lasu na grzyby, na mirabelki, na jagody i maliny.
Czasem dostawały od litościwej Koprowiczowej z pierwszego piętra, to pomidory to jabłka, wtedy matka gotowała im kompot.
Dorotka siadała wówczas pod drzewkiem na ławce i jadła z porcelanowego, wyszczerbionego talerza owoce z kompotu, by wszyscy widzieli jak mama o nią dba.
Pewnego dnia zachorowała Marzenka. Na krwawą dyzenterię. Brud był, nie dziwota. Przyjechało pogotowie. Chcieli ją zabrać do szpitala bo było z nią źle. Matka nie dała.
- Jedno żeście mi zamordowali! - darła się na całe podwórko. Machnęli ręką i pojechali.
Matka postanowiła dzieciaka wyprowadzić z choroby. Dawała jej wrzątek łyżeczką. Po trochu.
Heniek wściekał się. Pierwszy raz był prawie trzeźwy.
- Ty głupia jesteś, jaka ty głupia jesteś! Trzeba było do szpitala! - ryczał.
Ale ona po raz pierwszy przeciwstawiła się mężowi tyranowi.
Cierpliwie dawała małej wrzątek. Łyżeczką. Delikatnie. Regularnie.
I stał się cud. Choroba powoli ustępowała. Trudno było to wytłumaczyć , ale tak było....
Irka uratowała Marzenkę.
A Ewka zaszła w ciążę w 17 roku....

Brak komentarzy: